„Narodowe drużyny” z pałkami
Ilja Bałaszow nie myśli o wyjeździe. Chce zostać na Ukrainie, pomagać takim jak on, uchodźcom. Organizować ewakuacje, szukać mieszkań, pracy, wsparcia psychologicznego, angażować się w dystrybucję pomocy humanitarnej.
– Tak długo, jak długo będzie trzeba – zapewnia 26-letni wolontariusz PCPM.
Zacięcie społecznikowskie miał jeszcze przed wojną – razem z grupą kolegów z rodzinnego Stachanowa zajmował się edukacją obywatelską.
– Jesienią i zimą 2013 roku jeździliśmy po odwodzie i na wiecach wyjaśnialiśmy ludziom, jaka jest różnica między Unią Europejską a Unią Euroazjatycką. Czym dla nas, Ukraińców, jest oferta Europy, a czym oferta Rosji. I pewnie dlatego trafiłem na czarną listę…
Bałaszow milknie na moment – widać, że wspomnienia minionych miesięcy wiążą się z niemałą traumą.
– Po tym, jak „narodowe drużyny” zaczęły wałęsać się po mieście, w centrum powieszono nasze zdjęcia z podpisem „zwolennicy faszyzmu” – mężczyzna kontynuuje opowieść. – Doszły do tego groźby telefoniczne i zaczepki na ulicach. Poczułem, że robi się niefajnie, ale nie chcieliśmy się poddać. Któregoś dnia udekorowaliśmy samochody ukraińskimi flagami i znów wyruszyliśmy w nasze tournée po okolicznych miastach. Tylko że wtedy tamci zmienili pałki na automaty…
Po tej stronie biurka
14 czerwca 2014 roku Ilija był w pracy, w sklepie motoryzacyjnym.
– Przyszło ich trzech, uzbrojonych w kałasznikowy – relacjonuje. – Założyli mi ciemny foliowy worek na głowę i wsadzili do samochodu. Byłem pewien, że chcą mnie rozstrzelać.
Następnych kilka dni spędził w piwnicy, z której najbardziej utkwił mu w pamięci widok młotków, szczypiec i innych narzędzi, leżących na zakrwawionym stole.
– „Kto ci płaci?” – pytali, grożąc, że będą mnie tłuc i rozczłonkowywać – głos Bałaszowa drży, gdy o tym opowiada.
Chłopak miał jednak szczęście. Przesłuchanie okazało się „jedynie” okrutną zabawą, a Iliję zwolniono do domu.
– Jeszcze tego samego dnia oddałem klucze do mieszkania znajomym i uciekłem na zachód – mówi.
Po naszej rozmowie Ilja wraca do pomieszczenia, w którym wciąż wydawane są karty. Idąc za nim, dopiero teraz uświadamiam sobie, że większość oczekujących na pomoc osób to młode, dwudziestoparo-trzydziestoletnie kobiety, zwykle z małymi dziećmi.
– To dziewczyny niewiele starsze od ciebie – co czujesz, słuchając ich dramatycznych historii? – pytam Katarzynę Szalbot z PCPM.
– Cieszę się, że mogę im pomóc – odpowiada młoda krakowianka. – I cieszę się, że siedzę po tej stronie biurka…
—–
Rejestracja uchodźców z Donbasu. Charków, czerwiec 2015/fot. Marcin Ogdowski