Pieniądze

Sądząc po tym, co do nas dociera z Moskwy, raczej nie ma opcji na szybkie zakończenie wojny. Co oznacza, że Ukraina wciąż powinna otrzymywać zachodnie wsparcie. Jakie? Czego najbardziej jej trzeba?

W basenie Morza Czarnego inicjatywa strategiczna należy do obrońców i nic nie wskazuje na to, by sytuacja się zmieniła. rosjanie – utraciwszy (bezpowrotnie lub czasowo) ponad 30 okrętów, ale też sporo portowej infrastruktury i instalacji wojskowych jak radary czy naziemne wyrzutnie – nadal wykazują taktyczną impotencję. Zdaje się, że na Kremlu niczego ambitnego od marynarki już nie oczekują – ma pilnować mostu krymskiego i od czasu do czasu słać z morza pociski rakietowe Kalibr na ukraińskie miasta.

W Moskwie zapewne liczą, że wojnę uda się rozstrzygnąć na lądzie i w gabinetach polityków, co posiada też i swoje plusy, pozwala bowiem Ukraińcom koncentrować wysiłki gdzie indziej. Taki stan rzeczy ma również znaczenie w kontekście zachodniej pomocy. Ukraina nie potrzebuje od sojuszników dostaw sprzętu niezbędnego do prowadzenia wojny morskiej. Jest tu w istotnej mierze samowystarczalna, a i przeciwnik nie stwarza poważnego wyzwania.

—–

Inaczej mają się sprawy w domenie powietrznej. Ukraina weszła do wojny z lotnictwem załogowym kilkunastokrotnie mniejszych od rosyjskiego; kilka razy mniejszym, wziąwszy pod uwagę realny potencjał rzucony do walki przez rosję. Przez trzy lata obie strony zestrzeliły sobie porównywalną liczbę samolotów (po około 150), ale dla Ukraińców te straty były dotkliwsze. rosja częściowo ubytki odtworzyła, produkując nowe maszyny, no i dysponuje większymi rezerwami. Ukraina samolotów bojowych nie wytwarza, kompensacja obywała się poprzez przywracanie do służby maszyn dawno wycofanych (często na zasadzie składania jednego egzemplarza z kilku różnych samolotów) oraz dzięki dostawom z zagranicy. Początkowo Ukraińcy otrzymywali odrzutowce radzieckiej proweniencji, na przykład MiG-i-29 z Polski i Słowacji, od zeszłego roku nad Dniepr trafiają zachodnie konstrukcje – pochodzące z europejskich dostaw amerykańskie F-16 oraz francuskie Mirage 2000-5F.

Dziś siły powietrzne Ukrainy dysponują około dwudziestoma „efami” i co najmniej ośmioma francuskimi maszynami, w służbie jest jeszcze około 40 odrzutowców sowieckiego pochodzenia. Dla Kijowa nie ma już odwrotu od pełnej westernizacji lotnictwa. Zważywszy na rozmaite przewagi zachodnich konstrukcji, idealną byłaby sytuacja, gdyby ów proces nastąpił jak najszybciej. Niestety, nie jest to możliwe z co najmniej trzech powodów.

Po pierwsze, długości procesu szkoleniowego (co dotyczy nie tylko pilotów, ale i mechaników). Po drugie, ograniczonej podaży maszyn. Bez Stanów, które nie są skore do przekazywania „efów szesnastych” z własnych zapasów, realnie dostępnych dla Ukraińców jest kilkadziesiąt maszyn – a i one w większości nie są na „tu i teraz”. Belgia, która obiecała wysłać na Wschód kilkanaście samolotów, odsunęła realizację pomysłu na przyszły rok z uwagi na opóźnienia w dostawie następców (maszyn F-35 z USA). Francuskie możliwości dotyczące Miragów są jeszcze skromniejsze (cała pomoc zapewne skończy się na przekazaniu 16-18 myśliwców).

Ale jest i trzeci „hamulcowy” – sami Ukraińcy nie są w stanie wysłać na szkolenia dużej liczby pilotów i personelu technicznego. Jednym z głównych problemów jest słaba znajomość języka angielskiego wśród kandydatów. W efekcie proces przechodzenia na zachodnie konstrukcje następuje powoli, a bieżące uzupełnianie strat musi odbywać się w oparciu o sprzęt poradziecki. Problem w tym, że zasoby własne (magazynowe) oraz sojuszników zostały już istotnie wydrenowane. Pośród partnerów Ukrainy niewiele jest krajów, które mają jeszcze Migi i Suchoje „na chodzie”. Około tuzinem sprawnych MiG-ów-29 dysponuje Polska – z deklaracji władz RP wynika, że maszyny te trafią na Wschód. Realnie będzie to możliwe w drugiej połowie br.

—–

Jeśli idzie o lotnictwo bezzałogowe, Ukraina dobrze opanowała technologię produkcji dronów bojowych, włącznie z maszynami dalekiego zasięgu. Ukraińskie „bezpilotniki” rażą cele w głębi rosji nawet na dystansie do tysiąca kilometrów. Czy Zachód mógłby się tu jakoś zaangażować? Od strony technicznej – inżynierskiej i produkcyjnej – nie jest to pomoc niezbędna, koniecznym za to jest wsparcie finansowe ukraińskich wysiłków w tym zakresie.

Ale w domenie powietrznej mamy też obronę przeciwlotniczą (OPL) – i tutaj bez pomocy sojuszników ani rusz. Obecnie kluczowe obiekty w Ukrainie chronione są przez pięć baterii Patriot i jedną baterię SAMP/T, będącą europejskim odpowiednikiem Patriotów. Oba systemy mają zasięg ponad 100 km, doskonale spisują się w walce z rosyjskimi samolotami i pociskami manewrującymi. Rzecz w tym, że jest ich trzy razy mniej niż wynika z ukraińskich potrzeb.

Włosko-francuski SAMP/T nie jest dostępny „na już”, z Patriotami byłoby łatwiej, ale na przeszkodzie stoi amerykańska niechęć do przekazywania Ukrainie wyrzutni i radarów (z pięciu baterii Patriotów, które znalazły się nad Dnieprem, trzy podarowały Ukrainie Niemcy, jedną Rumunia; tylko jednak pochodziła ze Stanów). Świadom nastawienia donalda trumpa, Wołodymyr Zełenski stwierdził niedawno, że jego kraj gotów byłby kupić od USA dziesięć baterii. Na komercyjnych warunkach, co oznacza wydatek rzędu 20-25 mld dolarów. Dla Ukrainy to niebotyczna suma, stąd zastrzeżenie, że transakcję sfinalizowaliby europejscy partnerzy Kijowa. Co podkreśla najistotniejszy, finansowy element wsparcia Europy dla Ukrainy. W każdym razie trump nie odniósł się do propozycji Zełenskiego. To znaczy drwił z niej na użytek mediów, ale oficjalnych reakcji Waszyngtonu w tej sprawie nie znamy.

Lecz Patrioty to nie wszystko – do obrony na bliższych dystansach (do 40 km) potrzebne są inne systemy. Poprzestańmy na tym stwierdzeniu i na moment przenieśmy uwagę na Niemcy. Kilkanaście dni temu do tamtejszych mediów wyciekł protokół z wystąpienia attaché z ambasady RFN w Kijowie. Dokument opisywał ukraińskie doświadczenia z bronią „made in Germany”. Generalny wniosek był taki, że uzbrojenie to oceniane jest przez ukraińską armię jako skomplikowane, podatne na usterki, zbyt drogie i trudne do naprawienia w warunkach frontowych. Pośród krytykowanych systemów znalazł się zestaw obrony powietrznej Iris-T. Media doszukiwały się jego technicznych słabości, a to ślepa ścieżka. Iris-T spisuje się świetnie, a jego jedyną słabą stroną jest ograniczona podaż pocisków – do końca lutego br. Niemcy przekazały Ukrainie 650 sztuk (przez 2,5 roku). Jeden kosztuje ponad pół miliona euro, roczna produkcja oscyluje w granicach pięciuset pocisków. Roczne zapotrzebowanie armii ukraińskiej, biorąc pod uwagę intensywność konfliktu, szacowane jest na minimum tysiąc pięćset sztuk.

—–

Równie ograniczone są europejskie możliwości dotyczące broni pancernej – niezbędnej do prowadzenia wojny w domenie lądowej. Kontynentalni sojusznicy Ukrainy nadal mają trochę posowieckich czołgów (najwięcej Polska), ale „nawis” nowocześniejszych zachodnich konstrukcji został zużyty. Tymczasem po wyczerpujących walkach z ubiegłego roku ukraińskie siły zbrojnie zaczynają odczuwać krytyczny brak broni pancernej. I tylko USA mają odpowiedni zapas – czołgów i mocy produkcyjnych, potrzebnych do „wyszykowania” zmagazynowanych maszyn – by w miarę szybko wysłać do Ukrainy niesymboliczną partię Abramsów.

Ukraińcom brakuje też bojowych wozów piechoty. Europejskie konstrukcje (jak choćby nasz Rosomak) nie zawodzą na polu bitwy, ale dużo i szybko tego rodzaju sprzętu mogą dostarczyć tylko Amerykanie. Idzie przede wszystkim o Bradleye, które z uwagi na trakcję gąsienicową lepiej niż pojazdy kołowe sprawdzają się w ukraińskich warunkach terenowych.

I można by tak długo wymieniać kolejne rodzaje potrzebnego uzbrojenia – dość stwierdzić, że bez USA ani rusz. Ale co w sytuacji, w której Waszyngton nie kwapi się do dalszej pomocy Kijowowi? W zeszłym tygodniu pisałem o raporcie Instytutu Gospodarki Światowej (IfW) z Kilonii. Nie mam sensu przytaczać ponownie tego omówienia, dość przypomnieć najważniejsze konkluzje. A są one takie, że to Europa pomogła Ukrainie bardziej niż USA (138 mld euro vs. 115). Co więcej, ma europejska wspólnota wciąż spore „luzy” w zakresie tej pomocy, zwłaszcza Francja, Włochy, Hiszpania, Wielka Brytania i Niemcy. „Gdyby «wielka piątka» krajów europejskich zrobiła choć tyle, co kraje nordyckie i bałtyckie, Europa mogłaby w dużej mierze zrekompensować wszelkie niedobory USA, zwłaszcza jeśli chodzi o pomoc finansową”, stwierdza Christoph Trebesch z IfW.

Trudno się z tą konkluzją nie zgodzić, ale przecież pieniądze nie strzelają. Można jednak kupować za nie amerykańską broń i amunicję dla Ukrainy. Robić to do czasu, aż europejskie moce produkcyjne osiągną taki poziom, by możliwe było jednoczesne budowanie większych zdolności obronnych wspólnoty oraz wspieranie Kijowa.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Czytelnikowi o nicku Zajcef FizzlewickArkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Tomaszowi Krajewskiemu i Magdalenie Kaczmarek. A także: Piotrowi Rucińskiemu, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Bognie Gałek, Krzysztofowi Krysikowi, Mateuszowi Piecuchowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Jarosławowi Terefenko, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Joannie Siarze, Aleksandrowi Stępieniowi, Marcinowi Barszczewskiemu, Dinarze Budziak, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Habeli i Annie Sierańskiej.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Marcie Müller-Reczek, Annie Waludzie (za „wiadro kawy”!) oraz Łukaszowi Podsiadło.

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Tekst, w obszerniejszej wersji, opublikowałem w portalu TVP.Info – oto link do tego materiału.

Wsparcie

– Daliśmy Ukrainie 350 miliardów dolarów – mówił w lutym br. prezydent donald trump. Amerykański przywódca lubi operować dużymi kwotami i dotyczy to nie tylko przykładów ilustrujących amerykańską hojność. W podobny sposób wypowiada się o relacjach handlowych USA. Problem w tym, że często mija się z prawdą, w zależności od potrzeby zawyżając lub zaniżając zyski i koszty ponoszone przez jego kraj. W przypadku Ukrainy drastycznie je podkręcił, co obnaża opublikowany właśnie raport Instytutu Gospodarki Światowej (IfW) z Kilonii.

IfW od ponad trzech lat realizuje projekt o nazwie „Ukraine Support Tracker” (UST). W jego ramach zbierane są dane na temat międzynarodowej pomocy dla Kijowa, uruchomionej po 24 lutego 2022 roku. Informacje pozyskiwane są z 41 krajów, w szczególności z państw członkowskich UE i G7, obejmują także pomoc zadeklarowaną przez Komisję Europejską i Europejski Bank Inwestycyjny. UST nie uwzględnia prywatnych darowizn i wsparcia organizacji międzynarodowych, takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Do puli pomocy nie są też wliczane koszty związane z przyjmowaniem i obecnością ukraińskich uchodźców.

—–

Najnowszy raport UST ukazał się 15 kwietnia br. – co z niego wynika? Na przykład to, że od czasu objęcia urzędu przez administrację trumpa, pomoc USA dla Ukrainy utknęła w martwym punkcie. Kiloński instytut nie odnotował żadnej kolejnej transzy wsparcia po 20 stycznia 2025 roku – i dotyczy to zarówno pomocy wojskowej, finansowej i humanitarnej. Ostatni amerykański pakiet ogłoszony został jeszcze za prezydentury Joe Bidena, 9 stycznia br. Miał on wartość 480 milionów euro (500 milionów dolarów) i zawierał przede wszystkim sprzęt przeznaczony do obrony przeciwlotniczej i wyposażenie dla myśliwców F-16.

Amerykańska broń nadal na Wschód trafia, ale wyłącznie w oparciu o stare zobowiązania. Nowych nie ma…

„Ostatnia przerwa w pomocy USA zwiększa presję na rządy europejskie, aby zrobiły więcej, zarówno w zakresie pomocy finansowej, jak i wojskowej”, komentuje Taro Nishikawa, członek zespołu „Ukraine Support Tracker”. Te słowa opisują wyzwanie, przed jakim stoi Europa, ale i oddają bieżący stan rzeczy. W styczniu i lutym Wielka Brytania przyznała na wsparcie dla Ukrainy 360 mln EUR, Niemcy 450 mln EUR, Norwegia 610 mln EUR, Dania 690 mln EUR, a najhojniejsza w tym okresie Szwecja aż 1,1 mld EUR. Ponadto Komisja Europejska wypłaciła Ukrainie pożyczkę w wysokości 3 mld EUR.

W konsekwencji łączna suma europejskich donacji osiągnęła kwotę 138 mld EUR, licząc od początku pełnoskalowej wojny. Co najważniejsze, ta suma jest o 23 mld EUR wyższa niż dotychczasowe nakłady poniesione przez Stany Zjednoczone. 115 mld EUR to prawie 131 mld dol. Kwota niemała, ale i znacznie niższa od wspomnianych 350 mld, które trump najwyraźniej wziął z sufitu.

—–

Żeby nie było tak kolorowo. „Estonia czy Dania przeznaczyły na Ukrainę ponad 2 proc. swojego przedwojennego PKB, w porównaniu z około 0,4-0,5 proc. dla Niemiec i Wielkiej Brytanii oraz tylko 0,1-0,2 proc. dla Francji, Włoch lub Hiszpanii”, czytamy w raporcie UST.

Nie wyszczególniono w nim danych dotyczących Polski. Dla porządku więc odnotujmy – w oparciu o informacje Kancelarii Prezydenta RP z lutego br. – że Polska przeznaczyła na pomoc Ukrainie równowartość 4,91 proc. PKB. Z tego 0,71 proc. PKB to wydatki na wsparcie wojskowe dla Ukrainy (a więc kwalifikowane w raportach kilońskiego instytutu), 4,2 proc. PKB to koszty pomocy ukraińskim uchodźcom. W liczbach rzeczywistych wsparcie militarne kosztowało dotąd Polskę 15 mld zł (około 3,5 mld EUR).

Wróćmy do opracowania IfW. Jego autorzy wzywają duże europejskie gospodarki do „odegrania bardziej znaczącej roli” we wspieraniu Kijowa. Dotyczy to przede wszystkim Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Włoch i Hiszpania. „Gdyby «wielka piątka» krajów europejskich zrobiła choć tyle, co kraje nordyckie i bałtyckie, Europa mogłaby w dużej mierze zrekompensować wszelkie niedobory USA, zwłaszcza jeśli chodzi o pomoc finansową”, stwierdza Christoph Trebesch, szef projektu „Ukraine Support Tracker”. Trudno się z tą konkluzją nie zgodzić…

Ten tekst w rozszerzonej wersji opublikowałem w portalu „Polska Zbrojna” – oto link do materiału.

Nz. Dziś rano rosyjski dron-kamikadze uderzył w autobus pracowniczy. Do zdarzenia doszło w mieście Marganiec w obwodzie dniepropietrowskim. Zginęło 9 osób, a 30 zostało rannych. To kolejny rosyjski atak na bogu ducha winnych cywilów – co podkreślam i o czym wspominam, byśmy mieli świadomość, po co ta pomoc dla Ukrainy jest. Chodzi o powstrzymanie barbarzyńcy…/fot. DSNS

—–

Szanowni, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje książki w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

„Zetki”

„Czy ‘zetki’ nas obronią?”, zastanawiały się kilka dni temu media. Temat wjechał na tapet za sprawą Centrum Doktryn i Szkolenia Sił Zbrojnych (CDiS SZ), które przyjrzało się postawom i wartościom pokolenia „Z”, istotnym w kontekście rekrutacji i służby wojskowej. CDiS SZ prowadziło badania przez dwa lata (2023-2024), niedawno opublikowało raport końcowy – i to on stanowił źródło medialnych dociekań.

No więc „czy ‘zetki’ nas obronią?” – moim zdaniem, to nie jest właściwie postawione pytanie. Zakłada bowiem, że obowiązek obrony spoczywa wyłącznie na młodych, a to jest oczywista nieprawda. Jest sytuacją za wszech miar pożądaną, by do służby wojskowej zgłaszali się przede wszystkim 20-parolatkowie, ale taki stan rzeczy dotyczy armii czasu pokoju. W przypadku pełnoskalowej wojny i powszechnej mobilizacji „w kamasze” pójdzie kilkadziesiąt roczników. Spójrzmy na Ukrainę, gdzie średni wiek żołnierza przekracza 40 lat, gdzie dolny próg obowiązkowej mobilizacji ustanowiono najpierw na poziomie 27., a potem 25. roku życia. Wielokrotnie pisałem, że chodzi tu o potrzebę zachowania najcenniejszego rezerwuaru ludnościowego, nie będę zatem rozwijał wątku. Warto wszak podkreślić, że ta sama zależność dotyczyłaby i Polski, również mierzącej się z deficytem demograficznym.

A mamy w tym zakresie jeszcze polską specyfikę. 16 lat temu przeszliśmy na model niedużej, zawodowej armii i zawiesiliśmy zasadniczą służbę wojskową (ZSW). To oznacza, że najmłodsi absolwenci ZSW mają dziś 37 lat. A musimy pamiętać, że w ostatnich latach obowiązkowej służby do wojska szedł niewielki odsetek męskiej populacji, że masowe szkolenia ustały w latach 90. Stąd bierze się mediana polskiego rezerwisty, która wynosi obecnie… 50 lat. Dopiero powrót do masowych szkoleń sprawi, że ta zacznie się obniżać. Na dziś, gdyby doszło do wojny, w pierwszym rzucie wystawilibyśmy do walki zawodowe wojsko – a mediana żołnierza w służbie czynnej to prawie 40 lat – zaś mobilizacja najpierw objęłaby przede wszystkim wyszkolonych rezerwistów, czyli panów w mocno średnim wieku.

Czy pojawiliby się też młodsi ochotnicy? Z badań Centrum Doktryn i Szkolenia Sił Zbrojnych wynika, że tak. Gdyby wybuchła wojna, 48 proc. Polaków w wieku 18-25 lat zgłosiłaby się do wojska, by wziąć czyny udział w konflikcie. Co czwarty młody (26 proc.) deklaruje w takiej sytuacji chęć wyjechania z kraju. Co piąty (19 proc.) udzielałby się w organizacjach charytatywnych i humanitarnych.

Czy to są dobre wyniki? Niezłe. A tym, którzy na widok tych cyfr popadają w czarnowidztwo, polecam garść statystyk z Ukrainy. W połowie grudnia 2021 roku Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii opublikował wyniki badań, z których wynikało, że 55 proc. Ukraińców jest gotowych stawić opór w wypadku rosyjskiej agresji. Z czego 33 proc. z bronią w ręku, a 22 proc. uczestnicząc w akcjach obywatelskiego sprzeciwu. Reszta albo nie zrobiłaby nic, albo uciekła w bezpieczniejsze rejony kraju lub wyjechała za granicę. Co się wydarzyło później, wiemy – przez pierwsze miesiące „pełnoskalówki” Ukraina miała nadmiar ochotników, z których większość stanowili mężczyźni w wieku 20-35 lat. Potem – na skutek przedłużającej się wojny i wysokich strat – entuzjazm przygasł, a z czasem mieliśmy do czynienia z poważnym kryzysem mobilizacyjnym. Dziś jednak problem niedostatku „siły żywej” można uznać za rozwiązany, choć – gwoli rzetelności – odtwarzanie stanów osobowych ZSU odbywa się głównie poprzez pobór, nie ochotniczy zaciąg. W Polsce zapewne mielibyśmy do czynienia z podobną sytuacją – falującym entuzjazmem i finalną koniecznością oparcia się o przymus (poboru).

—–

Wróćmy jednak do pokolenia „Z” i wspomnianych badań CDiS SZ. Piszę o nich więcej w tekście dla „Polski Zbrojnej” (oto link do tego materiału), na użytek tego wpisu chciałbym zacytować garść ciekawych danych. Seria pytań wprost związana z rekrutacją do sił zbrojnych zaczęła się od zachęt do służby. W ocenie młodych, najważniejsze w tym kontekście jest stałe zwiększanie wysokości wynagrodzeń (27 proc. odpowiedzi), możliwość pełnienia służby w pobliżu miejsca zamieszkania (25 proc.), perspektywa rozwoju indywidualnego (20 proc.) oraz dodatkowe przywileje (20 proc.). Na pytanie o to, czy byliby gotowi do przeprowadzki w razie podjęcia służby w armii (lub innej służbie mundurowej), „nie” odparło 57 proc. ankietowanych. Odpowiedzi na „tak” stanowiły 41 proc. całości. Poproszeni o wskazanie czynników zniechęcających do służby w armii badani wymienili: ciągłą dyspozycyjność (29 proc.), częstą zmianę miejsca zamieszkania (21 proc.) oraz hierarchiczną strukturę organizacyjną wojska (14 proc.).

Przedmiotem kolejnego pytania była motywacja kandydatów do służby w wojsku. Zdaniem ankietowanych, ochotników zachęca głównie: stabilność finansowa (24 proc.), możliwość uzyskania wcześniejszych praw emerytalnych (19 proc.) i możliwość rozwoju indywidualnego (11 proc.).

W kontekście ewentualnego wstąpienia do służby wojskowej, biorący udział w badaniu, w swojej subiektywnej ocenie uważają się za: sprawnych fizycznie (23 proc.), zdyscyplinowanych i lojalnych (19 proc.), zdolnych do działania pod presją czasu (12 proc.) i posiadających cechy przywódcze (11 proc.). 57 proc. przedstawicieli pokolenia „Z” sądzi, że regularne ćwiczenia wojskowe powinny dotyczyć wszystkich obywateli, 29 proc. ma na ten temat odmienne zdanie.

—–

Co te wyniki mówią nam o młodych Polakach i ich gotowości do służby? Jak armia winna się do tego ustosunkować? Przedstawiciele pokolenia „Z” cenią sobie indywidualizm, rozwój osobisty, elastyczność, tzw. work-life balance. Tradycyjne wartości wojskowe, jak hierarchia, dyscyplina i bezwzględne podporządkowanie, są dla nich mniej atrakcyjne.

– Zaskoczyła mnie potrzeba bliskości miejsca zamieszania, bo to ostro kontrastuje z wizerunkiem młodych jako mobilnych, często wręcz niezakorzenionych – przyznaje ppłk Arkadiusz Czaplewski z CDiS SZ, jeden ze współautorów badania. – A zarazem trudno mi wyobrazić sobie wojsko, które nie byłoby strukturą hierarchiczną, wymagającą dużej dyspozycyjności. Dlatego w strategiach rekrutacyjnych trzeba podkreślać inne atuty służby, jej unikatowość. Podbijajmy fakt, że wojsko się zmienia, kupuje mnóstwo nowoczesnej broni – radzi oficer, zwracając uwagę na łatwość w przyswajaniu nowinek, jaka cechuje młodych Polaków (co również wynika z badań, a o czym więcej w tekście dla „PZ”).

Przedstawiciele generacji „Z” cenią sobie organizacje, które promują elastyczne godziny pracy i pracę zdalną. Stąd konieczność położenia nacisku na promowanie takich modeli służby jak Wojska Obrony Terytorialnej, Dobrowolna Zasadnicza Służba Wojskowa, ale też rozmaitych działań podejmowanych przez resort obrony w zakresie edukacji wojskowej i proobronnej (jak program „Trenuj z wojskiem”).

W strategiach rekrutacyjnych uwzględniających cechy pokolenia „Z”, koniecznym jest prezentowanie wojska jako miejsca, gdzie tradycyjna hierarchia nie wyklucza otwartości na dialog, kreatywności, inicjatywy czy współpracy. No i w ostatecznym rozrachunku wojsko takie musi być – z czym w rzeczywistości bywa różnie i co stanowi poważne wyzwanie na przyszłość.

– Z naszych badań wynika, że młodzi są gotowi podporządkować się jasnym regułom. Że potrafią działać wspólnie, jeśli widzą sens. Że są tolerancyjni wobec różnorodności kulturowej, religijnej i społecznej, co sprzyja budowaniu zespołów opartych na wzajemnym zaufaniu – wylicza ppłk Czaplewski i dodaje jeszcze jedną istotną cechę – wyższy od poprzednich pokoleń wskaźnik kompetencji w zakresie znajomości języków obcych. – Młodzież ma mnóstwo atutów, z których armia może czerpać garściami – konkluduje oficer.

—–

Na dziś to tyle. Do tematyki ściśle ukraińskiej wrócę jutro. Zachęcam Was do wsparcia mojego ukraińskiego raportu, który w znaczniej mierze powstaje dzięki Wam – Waszym subskrypcjom i „kawom”. Piszę ostatnio rzadziej, gdyż coraz trudniej zbilansować ów projekt (a to naprawdę angażująca praca). No ale ufam, że sprawy się naprostują.

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Tomaszowi Krajewskiemu i Magdalenie Kaczmarek. A także: Piotrowi Rucińskiemu, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Bognie Gałek, Krzysztofowi Krysikowi, Mateuszowi Piecuchowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Jarosławowi Terefenko, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Joannie Siarze, Aleksandrowi Stępieniowi, Marcinowi Barszczewskiemu, Dinarze Budziak, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Habeli i Annie Sierańskiej.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Adamowi Andrzejowi Jaworskiemu i Arkadiuszowi Wiśniewskiemu (za „wiadro kawy”!) oraz Małgorzacie Łukaszewskiej.

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Zemsta

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin Ukraińcy zaatakowali dronami miejsca stałej dyslokacji dwóch rosyjskich jednostek rakietowych. Na pierwszy ogień, 15 kwietnia, poszła baza 448. brygady w obwodzie kurskim, dzień później uderzono w koszary 112. brygady w obwodzie iwanowskim (dziś w nocy ponowiono atak). Obie formacje mają na wyposażeniu mobilne wyrzutnie, z których wystrzeliwane są rakiety balistyczne Iskander-M. Niebezpieczne przede wszystkim dla ukraińskich cywilów…

Według rosyjskich blogerów militarnych, na bazę 448. brygady spadło nawet 30 dronów. Wśród personelu są zabici i ranni, kilka budynków zostało uszkodzonych. Szczegółów jeszcze nie znamy, podobnie jak strat poniesionych przez rosjan w drugim i trzecim ataku (tu wiemy jedynie, że 16 kwietnia siedzibę 112. brygady poraziło co najmniej 10 bezzałogowców).

Ukraińskie media zgodnie interpretują, że oba uderzenia były odpowiedzią na ostatnie masakry, jakich dopuścili się rosjanie. Chodzi o ataki rakietowe na Krzywy Róg (z 4 kwietnia br.) i Sumy (z 13 kwietnia), w których łącznie zginęło 54 cywilów, a niemal dwustu zostało rannych. Według ukraińskiego wywiadu wojskowego (HUR), tragedie w Krzywym Rogu i Sumach to sprawka wspomnianych brygad. Media nad Dnieprem publikują wizerunki ich oficerów, a Ukraińcy masowo nawołują do zemsty. Pierwszy akt rewanżu zatem nastąpił i naiwnością byłoby sądzić, że nie będzie kolejnych.

—–

Skąd taki wniosek? Z doświadczeń z nieodległej przeszłości.

Wróćmy najpierw do 14 lipca 2022 roku – tego dnia około godz. 10.40 w centrum Winnicy spadły pociski rakietowe Kalibr. rosjanie wystrzelili cztery rakiety, dwie zostały strącone przez ukraińską obronę przeciwlotniczą. Niestety, pozostałe uderzyły w budynki cywilne, w których znajdowały się centrum medyczne, biura, sklepy i mieszkania. Zginęło 27 osób, w tym trójka dzieci, liczba rannych przekroczyła setkę. W oficjalnym komunikacie rosjanie stwierdzili, że atakowali cel wojskowy – miejscowe dowództwo sił powietrznych. Nawet jeśli tak było, przestrzelili. Świadomi pory dnia (a więc i zagęszczenia na ulicach) oraz problematycznej celności swoich rakiet i tak zdecydowali się na atak. Ukraińcy zakwalifikowali ów czyn jako zbrodnię wojenną i wszczęli dochodzenie. A szef wywiadu wojskowego Kiryło Budanow dał do zrozumienia, że jego ludzie będą ścigać sprawców.

Niespełna rok później, 11 lipiec 2023 roku, rządowa rosyjska agencja TASS poinformowała o rozpoczęciu śledztwa w sprawie zabójstwa urzędnika departamentu mobilizacji w Krasnodarze na południu rosji. „Kapitan drugiej rangi stanisław rżycki został zastrzelony w poniedziałek rano podczas joggingu w pobliżu kompleksu sportowego Olympus. 42-latek miał cztery rany postrzałowe, zmarł na miejscu. Według śledczych, do oficera strzelono dwukrotnie w głowę i dwa razy w klatkę piersiową”. Jaki ma to związek z Winnicą? Ano taki, że rżycki, nim przeszedł do administracji, był dowódcą okrętu podwodnego. Tego, który wystrzelił Kalibry w Winnicę.

Co ciekawe, kapitan rżycki lubił biegać (i jeździć na rowerze), lubił też się tym chwalić. Miał profil w aplikacji biegowej Strava, gdzie na bieżąco zamieszczał swoje rekordy. Inni użytkownicy mieli więc sposobność zapoznania się nie tylko z wynikami oficera, ale i z dokładnymi trasami, jakie wybierał. I z godzinami, w których zwykle oddawał się aktywności sportowej. Dla wywiadu takie dane to nieocenione źródło informacji, dla samego rżyckiego śmiertelna w skutkach nieroztropność. HUR oficjalnie i pośmiertnie mu za to podziękował (stosownym wpisem na swoich profilach społecznościowych).

—–

Śmierć eks-podwodniaka nie zamknęła „sprawy Winnicy”. 13 listopada 2024 roku w Sewastopolu na okupowanym Krymie, zginął szef sztabu 41. brygady okrętów rakietowych rosyjskiej floty czarnomorskiej. Śmierć dopadła kapitana I rangi walerija trankowskiego w aucie, pod którym podłożono ładunek wybuchowy. Oficerowi urwało nogi, zmarł na skutek wykrwawienia. Do zamachu przyznała się Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU), likwidację uzasadniając tym, że trankowski wysyłał w morze jednostki, które następnie wystrzeliwały pociski manewrujące na miasta w Ukrainie. Dotyczyło to także rejsu i misji, którą zrealizował okręt kapitana rżyckiego.

Ale zemsta dopadła nie tylko marynarzy. Nad ranem 20 październik 2024 roku, we wsi Suponiewo pod Briańskiem, odnaleziono ciało dmitrija gołenkowa, szefa sztabu 52. Ciężkiego Pułku Bombowego. Oficer sił powietrznych federacji zginął od kilku uderzeń młotem. Informacje na temat jego śmierci – wraz z załączonym filmem, na którym widać ciało gołenkowa – podał HUR. Do komunikatu dołączając frazę: „Za każdą zbrodnię wojenną nastąpi sprawiedliwa odpłata”. Tym samym HUR wziął na siebie odpowiedzialność przynajmniej za zlecenie zabójstwa. Potwierdza to również nagłówek oficjalnego komunikatu, brzmiący następująco: „Młot sprawiedliwości – zbrodniarz wojenny dmitrij gołenkow został wyeliminowany w rosji”.

gołenkow został zidentyfikowany jako osoba odpowiedzialna za ataki rakietowe na ukraińskie obiekty cywilne. Chodziło o centrum handlowe „Amstor” w Krzemieńczuku, gdzie 27 czerwca 2022 roku zginęły 22 osoby, oraz o budynek mieszkalny w Dnieprze – 14 stycznia 2023 roku rosyjski pocisk manewrujący zabił tam 46 cywili, pośród nich sześcioro dzieci. Szczególnie ten drugi atak wywołał w Ukrainie falę wściekłości. „Oko za oko, ząb za ząb”, zapowiedział wówczas Gienadij Korban, szef sztabu obrony miasta Dnipro i wyznaczył nagrodę za ustalenie personaliów sprawców. Po dwóch dniach znane były dane całej załogi samolotu Tu-22M, która wystrzeliła rakietę w wieżowiec, oraz dowódców planujących atak. Pośród nich znalazło się nazwisko gołenkowa. Zegar zaczął tykać…

—–

Idźmy dalej. 3 stycznia 2025 roku, w zamachu bombowym przeprowadzonym we wsi Szuja w obwodzie iwanowskim, ciężko ranny został kapitan konstantin nagajko. Oficer trafił do szpitala, a jego stan oceniany był jako krytyczny. Z uwagi na poważne obrażenia wielu organów, w tym mózgu, dawano mu niewielkie szanse. I faktycznie nie przeżył – zmarł nie odzyskawszy przytomności 8 lutego br. Odpowiedzialność za jego śmierć wziął na siebie ukraiński wywiad wojskowy.

Dlaczego 29-latek o stosunkowo niskiej randzie stał się celem ataku? By to wyjaśnić, cofnijmy się do 5 października 2023 roku. Iskander uderzył wówczas we wsi Groza, w obwodzie charkowskim. Rakieta zniszczyła budynek, gdzie akurat odbywała się stypa, zabijając 59 osób. W miażdżącej większości cywilów, jedną szóstą populacji Grozy, co trzeciego dorosłego mieszkańca. Na rosyjskich kontach na Telegramie pojawiły się informacje, że celem ataku byli żegnający kolegę oficerowie armii ukraińskiej. Zabito ich dwóch, w tym syna poległego żołnierza.

Tuż po tragedii SBU wpadła na trop dwóch braci, dawnych mieszkańców wioski. To oni poinformowali rosjan o pogrzebie i o tym, kto weźmie udział w ceremonii. Obecny los zdrajców nie jest znany – wiadomo jedynie, że uciekli do rosji. Ukraińskie służby zapewne nie ustaną w ich poszukiwaniach, tak jak nie odpuściły wspomnianemu kapitanowi nagajce. Ten bowiem był dowódcą baterii w 112. brygadzie rakietowej – tej samej, która współodpowiedzialna jest za ostatnie masakry. I to on wydał bezpośredni rozkaz o ataku na żałobników w Grozie. Czy koledzy z brygady podzielą jego los? Jedno jest pewne – oficerowie od Iskanderów, z obu brygad, muszą teraz pilnować nawet własnego cienia…

—–

Szanowni, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje książki w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Nz. Akcja ratunkowa w Krzywym Rogu/fot. DSNS

Ten tekst – w obszerniejszej wersji – opublikowałem w portalu TVP.Info – oto link do tego materiału.

Taurusy

Czy niemieckie pociski zniszczą symbol imperialnej polityki władimira putina? Berlin śle groźby…

Friedrich Merz, przyszły kanclerz RFN, przyznał, że kraj pod jego przywództwem będzie gotowy przekazać Ukrainie lotnicze pociski manewrujące Taurus. Polityk zastrzegł, że stanie się to tylko w koordynacji z partnerami europejskimi. Jeśliby do tego doszło, byłaby to drastyczna zmiana stanowiska Berlina. Niemcy hojnie wspierają Ukrainę, także wojskowo, ale dotychczasowy kanclerz Olaf Scholz zdecydowanie odmawiał wysłania Taurusów na Wschód.

Zdaniem Merza, który na czele niemieckiego rządu stanie w maju, ważne jest, aby teraz nie prezentować oznak słabości wobec Kremla, co czynią Stany Zjednoczone pod wodzą donalda trumpa.

– Tylko stanowcze środki mogą wpłynąć na zachowanie Moskwy – mówił w telewizji ARD, podkreślając, że zachodnie wsparcie powinno umożliwić Ukraińcom odzyskanie inicjatywy na polu walki. – Musimy pomóc Ukrainie tak, by putin dojrzał ślepy zaułek tej wojny – argumentował. – Ukraińska armia musi wyjść z defensywy. Przez ostatnie trzy lata wojny mogła tylko reagować, a musi sama decydować o części tego, co się dzieje – przekonywał niemiecki polityk. W jego ocenie, przejawem tej inicjatywy mogłoby być zniszczenie przy użyciu Taurusów mostu krymskiego.

Merz błędnie nazwał przeprawę między rosją a anektowanym przez nią Krymem „najważniejszym połączeniem lądowym”, stwierdzając, że na półwyspie znajduje się większość zapasów dla rosyjskiej armii. Obecnie sytuacja wygląda inaczej – dostawy trafiają na południowy odcinek rosyjsko-ukraińskiego frontu korytarzem lądowym, „wyrąbanym” przez rosjan wiosną 2022 roku. Okupanci zbudowali tam nowe szlaki drogowe i kolejowe, biegnące bezpośrednio z rdzenie rosyjskich terytoriów. Półwysep nie jest więc logistycznym hubem, lecz nadal pozostaje klejnotem pośród zdobyczy putinowskiej rosji. Most zaś jest tego triumfu ucieleśnieniem, nie może zatem zostać zniszczony. Gdyby do tego doszło, byłby to dotkliwy cios, stąd nerwowa reakcja dmitrija pieskowa. Rzecznik Kremla, odnosząc się do wypowiedzi Merza, stwierdził, że przekazanie Taurusów Ukraińcom doprowadzi „do dalszej eskalacji”.

Oczywiście, nic nie jest przesądzone. Merz uzależnia zgodę na transfer Taurusów od wyników konsultacji z europejskimi sojusznikami. Nie mówi jakimi, ale najpewniej chodzi o Wielką Brytanię i Francję, być może też o Polskę. Dwa pierwsze kraje już podobną broń na Wschód wysłały – pociski Storm Shadow/SCALP – z Warszawą zaś Berlin chciałby budować ściślejsze relacje, w tym militarne; tak przynajmniej deklaruje przyszły kanclerz i jego współpracownicy. Jest mało prawdopodobne, by sojusznicy Berlina powiedzieli „nie”, ewentualnym sprzeciwem Waszyngtonu Merz przejmować się nie zamierza. Zresztą nie zapominajmy, że trump nie cofnął pozwolenia – wydanego Kijowowi jeszcze przez administrację Joe Bidena – na atakowanie celów w rosji przy użyciu amerykańskich ATACMS-ów. To inny rodzaj pocisków (wystrzeliwanych z mobilnej platformy lądowej), ale – podobnie jak Storm Shadowy i Taurusy – również przeznaczony do rażenia celów na dalekich dystansach.

—–

Taurus to niezwykle precyzyjne rakiety o obniżonym przekroju radarowym (trudno wykrywalne), zaprojektowane do niszczenia punktowych celów umocnionych i instalacji wojskowych. Wyposażone w niemal półtonową głowicę, lecą na odległość 500 km – czyli o 100-200 km dalej niż wspomniane Storm Shadowy/SCALP-y i ATACAMS-y. Ich dostawy na Wschód bez wątpienia podniosłyby efektywność ukraińskich uderzeń na cele w głębi federacji. Tyle że Ukraińcy musieliby najpierw uporać się z poważnym wyzwaniem technicznym. Do przenoszenia Taurusów dostosowane są samoloty Tornado, Typhoon, F/A-18 i F-15K, a Ukraina nie dysponuje żadnym z tych modeli. Poza sowieckimi konstrukcjami (jak MiG-29, Su-27, Su-24 czy Su-25) Ukraińcy latają maszynami F-16AM/BM i Mirage 20005-F. Dotąd nie integrowano ich z Taurusami, ale warto pamiętać, że zachodnia amunicja była już dostosowywana do „współpracy” z samolotami wschodniego typu (na przykład pociski Storm Shadow przenoszone są przez Su-24). Innymi słowy, Ukraińcy i ich partnerzy mają doświadczenie w „zszywaniu” pozornie niekompatybilnych systemów.

O to, by taki zabieg powiódł się z Taurusami, zapewne zadbają też sami Niemcy. Spójrzmy bowiem na inne okoliczności, w jakich pojawiła się deklaracja Merza. Padła ona kilka dni po tym, jak do mediów wyciekł protokół z wystąpienia attaché z ambasady Niemiec w Kijowie. Pod koniec stycznia br. relacjonował on niemieckim żołnierzom ukraińskie doświadczenia z bronią „made in Germany”. Generalny wniosek był taki, że uzbrojenie to oceniane jest przez ukraińską armię jako skomplikowane, podatne na usterki, zbyt drogie i trudne do naprawienia w warunkach frontowych. Zarzuty dotyczyły najnowszych systemów, zaprojektowanych po 1991 roku, takich jak armatohaubica PzH 2000 czy zestaw obrony powietrznej Iris-T. Znacznie prostsze zimnowojenne konstrukcje, jak działo przeciwlotnicze Gepard i transporter opancerzony Marder, zebrały bardzo dobre oceny. Tak czy inaczej, takie „laurki” szkodzą wizerunkowi niemieckiej zbrojeniówki – efektywne i efektowne użycie Taurusów, na przykład do powalenia krymskiej przeprawy, z pewnością by się jej przysłużyły.

—–

Szanowni, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje książki w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Nz. Most krymski/fot. domena publiczna

Ten tekst w obszerniejszej wersji opublikowałem w portalu „Polska Zbrojna” – oto link do materiału.