Wyzwanie

Z buńczucznych zapowiedzi dmitra miedwiediewa wynikało, że do końca roku przemysł dostarczy armii rosyjskiej 1800 czołgów. Przy czym były prezydent federacji mówił o maszynach wyprodukowanych, sugerując, że będą to czołgi fabrycznie nowe. Co było oczywistym kłamstwem, de facto bowiem chodziło o tanki remontowane, doposażane, objęte ograniczonymi modyfikacjami i modernizacjami. Owszem więc, mające jakąś część nowych podzespołów, ale co do zasady wyciągane z magazynów długotrwałego składowania, liczące sobie od kilkunastu do kilkudziesięciu lat.

Rok się kończy, warto zatem przyjrzeć się wynikom zbrojeniówki na „pancernym odcinku”. Z dwóch zakładów produkcyjnych i jednego remontowego wojsko otrzymało do końca listopada 500 maszyn. Kolejne 100 trafi do jednostek przed początkiem nowego roku. Nie 1800 a 600 oznacza wykonanie planu w jednej trzeciej. Warto przy tym zauważyć, że fabryki mają moce o kilkanaście procent większe, ale zmagają się ze zjawiskiem wąskiego gardła. Dotyczy ono na przykład armatnich luf, bez wymiany których trudno mówić o przywróceniu wartości bojowej do w miarę przyzwoitych standardów. Ponoć w ciągu kilku miesięcy problem ma zostać rozwiązany, ale to wciąż nie będzie oznaczało „produkcji” na poziomie 1800 maszyn rocznie.

Co więcej, 250 z tych 600 maszyn to stareńkie T-62, w realiach tej wojny nie zasługujące na miano czołgu, a co najwyżej wozu wsparcia ogniowego. Pozostałe 350 sztuk to w głównej mierze przyzwoite T-90M i T-72B3M.

Szału nie ma, można by rzec, ale…

Ale Zachód dostarczył Ukrainie w 2023 roku zaledwie 200 czołgów. Mniej niż setkę Leopardów 2 i Abramsów, znacząco przewyższających rosyjskie wozy, i 50 maszyn PT-91 Twardy/T-72 z Polski i Czech (w tym ostatnim przypadku dostawę finansowały inne kraje, Czesi dawali własny sprzęt i przeprowadzali remonty). Czyli tylko 150 czołgów co się zowie, bo resztę stanowią Leopardy 1, o statusie podobnym do rosyjskich T-62.

Do czego zmierzam? W zeszłym tygodniu udzieliłem „Krytyce Politycznej” wywiadu na temat perspektyw rosyjsko-ukraińskiej wojny (i nie tylko). Nie wszyscy czytali, więc pozwolę sobie na rekapitulację fragmentu. Otóż Pentagon nie kłamie, mówiąc, że sporo magazynów podręcznych już wyczyszczono, ale nie zmienia to faktu, że Amerykanie mają mnóstwo zakonserwowanego sprzętu. A choćby czołgi Abrams. Dotąd przekazano Ukrainie 31 sztuk, nieoficjalnie mówi się, że będzie dwa razy tyle; tak czy inaczej za mało. Tymczasem zakonserwowanych Abramsów Amerykanie mają tysiące, a wysłanie 400–500 dramatycznie zmieniłoby relację sił w Ukrainie. Oczywiście, przywrócenie ich do służby to czas i pieniądze, ale biorąc pod uwagę jakość amerykańskich maszyn w zestawieniu z postsowieckimi/rosyjskimi, nie musiałby to być proces symetrycznie równoległy. Dwie setki Abramsów rocznie spokojnie niwelowałyby rosyjskie trzy-czterokrotnie większe dostawy.

Do brzegu – będę to powtarzał przy każdej nadarzającej się okazji – pokonanie rosji przy chęci i zaangażowaniu Ukraińców, byłoby dla Stanów Zjednoczonych niespecjalnie wymagającym wyzwaniem. Pod warunkiem, że nie zabraknie politycznej woli.

Ps. Pod koniec ubiegłego tygodnia rosjanie pod Awdijiwką zastrzelili dwóch poddających się ukraińskich żołnierzy, którym wcześniej skończyła się amunicja. Incydent nagrał dron, filmik rozszedł się po sieci. W weekend zajęta przez rosjan pozycja została odbita przez ZSU, obsadzający okop żołdacy putina zginęli w walce. Można powiedzieć, że spotkała ich zasłużona kara.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Joannie Marciniak, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu i Michałowi Strzelcowi. A także: Kacprowi Myśliborskiemu, Adamowi Cybowiczowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi i Sławkowi Polakowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Łukaszowi Podsiadle, Piotrowi Kmiecikowi, Tomaszowi Szewcowi, Konradowi Kuleszy i Wiktorowi Łonasze (za „wiadro kawy”!).

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Wieża zniszczonego w pierwszym roku zmagań na Donbasie czołgu/fot. Darek Prosiński

Ryzyko

A na weekend mam dla Was obszerne czytadło. Kilka dni temu rozmawiałem z red. Michałem Sutowskim z Krytyki Politycznej, dziś ukazał się nasz wywiad. Jego tytuł „Scenariusze wojny rosyjsko-ukraińskiej. Zachód przeżarł dywidendę pokoju” – oddaje treść rozmowy. Poniżej fragment dotyczący ryzyka rosyjskiego ataku na państwa NATO.

—–

Michał Sutowski: Nie da się zbudować lepszej armii (by móc zaatakować NATO – dop. MO)?

Marcin Ogdowski: (…) zapóźnienie technologiczne to niejedyne zmartwienie Rosjan. Samo „zamrożenie” konfliktu w Ukrainie to za mało, by mieć „czyste” tyły. Korzystając z okazji, że gros rosyjskich sił zaangażowałoby się gdzie indziej, Kijów mógłby „odmrozić” front. By tego uniknąć, Rosja najpierw musiałaby definitywnie rozprawić się z Ukrainą.

Czyli podbić cały kraj?

Owszem. A pamiętajmy, że samo podbicie to jedno, zajęte terytoria trzeba jeszcze utrzymać. Mówiąc wprost, Ukrainę należałoby spacyfikować do tego stopnia, by Ukraińcom odechciało się prowadzić wojnę partyzancką. Co wymagałoby od Rosji mobilizacji znacznie większej niż obecna i zajęłoby lata. Lata angażowania potężnych środków w realiach postępującej degrengolady technologicznej amii. Nie widzę tu miejsca na groźny dla nas ciąg dalszy.

Rozumiem, że bez importu komponentów z Zachodu nie da się zbudować dużo sprawniejszej armii i że sprzęt poradziecki w magazynach jest coraz starszy i coraz bardziej zdezelowany. Ale czy nawet bardzo stare czołgi, typu T-62, które walczyły jeszcze z Chińczykami nad Ussuri, jeśli byłoby ich choćby setki, nie wystarczą do tego, żeby podbić np. państwa bałtyckie? Czy ich się nie da zająć przy pomocy, ja wiem, piechoty z kałasznikowami?

Jednym z atutów strategicznych Ukrainy jest jej przestrzenna rozległość, która okazała się dla Rosjan i ich logistyki nie do przebrnięcia. Kraje nadbałtyckie są maleńkie, pokonane dystansu od granicy z Rosją do morza, mogłoby zająć oddziałom zmechanizowanym kilka-kilkanaście godzin. Nie ma tam miejsca na budowanie głęboko urzutowanych pozycji obronnych. Nawet w przypadku najgłębiej prowadzonych natarć, zaplecze logistyczne dla wykonujących je oddziałów znajdowałoby się – patrząc z perspektywy Rosjan – na ich własnym terytorium. Mógłbym takich argumentów wymienić wiele, ale do sedna – Litwa, Łotwa i Estonia stanowią obszar niewdzięczny do obrony. Czysto teoretycznie więc można sobie wyobrazić, że zaleją go hordy fatalnej jakości, ale licznego wojska. Coś jak z filmowymi zombiakami, które przeganiają uzbrojonych ludzi z kolejnych miejsc.

To jak ich zatrzymać?

Wystarczy postawić odpowiednią tamę i najeżyć ją bronią. Z gier sztabowych przeprowadzonych w Pentagonie wynika, że do skutecznej obrony państw nadbałtyckich trzeba 10 natowskich brygad ciężkich. A mówimy o symulacjach przeprowadzonych przed pełnoskalową wojną w Ukrainie, kiedy wartość armii rosyjskiej oceniono na wyższą niż była w rzeczywistości.

10 brygad to jest około 40-50 tysięcy natowskich żołnierzy. A obecnie jest tam ilu?

Łącznie z wojskami tych państw to ponad 40 tysięcy ludzi. Tyle że te 50 tys. to miała być wartość dodana, żołnierze innych państw NATO, głównie Amerykanie. Zatem obecnie nie ma tam wystarczających sił. Ale pamiętajmy, że operacji wojskowych nie przeprowadza się nagle, a dzisiaj trudno o zaskoczenie na poziomie strategicznym. Rosjanie nie byli w stanie tego zrobić w Ukrainie, tzn. nagromadzić odpowiednią ilość wojsk bez wiedzy Ukraińców i NATO. I z taką samą transparentnością mielibyśmy do czynienia w przypadku koncentracji u granic państw nadbałtyckich.

I co to zmienia?

Jeśli przeciwnik gromadzi siły, robimy to samo. Przerzucenie 10-brygadowego kontyngentu może się wydawać w tej chwili bardzo trudnym wyzwaniem, ale jest w zasięgu amerykańskiej logistyki. W ciągu kilku tygodni zdołano by ukompletować tego rodzaju ugrupowanie. Inaczej mówiąc, czysto teoretycznie zagrożenie jest, ale biorąc pod uwagę potencjał i możliwości NATO, trudno oczekiwać, żeby Rosjanom się powiodło.

Cieszę się, ale te wszystkie kalkulacje wiszą na Amerykanach.

Niestety, całe NATO wisi na Amerykanach. Nawet 80 procent zdolności związanych z transportem strategicznym, na odległe dystanse, to możliwości Amerykanów. Ten sam rząd wielkości ma zastosowanie wobec potencjału bojowego floty morskiej, chociaż oczywiście w liczbach rzeczywistych okrętów w innych krajach NATO jest więcej, niż mają ich USA. Ale i bez Ameryki, choć dużo-dużo słabszy, Sojusz Północnoatlantycki byłoby nadal silniejszy od Rosji.

Tylko że NATO bez Amerykanów to nie tylko kwestia arytmetyki, tych czołgów i dronów na papierze, ale też kwestia woli politycznej. Bo Rosjanie mogą się mylić sądząc, że Francuz czy Hiszpan w okopie jest gorszy od Rosjanina, ale problem w tym, że bez udziału Amerykanów oni tym bardziej nie będą chcieli umierać za Kłajpedę czy Suwałki. Inaczej mówiąc, czy nie jest tak, że z Amerykanami w Europie to wygląda całkiem nieźle, ale bez Amerykanów, po jakimś zwrocie izolacjonistycznym, z polskiego punktu widzenia wszystko zaczyna się sypać?

Bardzo dużo zmiennych zaczyna się sypać, ale to nie odbiera Polsce podmiotowości. Nie jest tak, że nic już nie bylibyśmy w stanie zrobić.

—–

Cały wywiad znajdziecie pod tym linkiem.

Tytułem uzupełnienia (zwłaszcza w kontekście całego wywiadu i wieńczącej go konkluzji). Z ryzykiem wojny jest jak z ryzykiem katastrofy lotniczej – nawet jeśli jest niskie, bliskie zeru, to i tak – z uwagi na ewentualne skutki – należy traktować je bardzo poważnie. Wypadki lotnicze zdarzają się rzadko, ale w ich efekcie ginie mnóstwo ludzi. Podobnie z wojnami. Więc nie jest żadną fanaberią „dmuchanie na zimne”, śrubowanie procedur i norm, zabezpieczanie się.

Zwłaszcza że rosyjskie elity polityczne cechuje wyraźna skłonność do ryzykanctwa, gry va banque oraz bezwzględna determinacja. Trzeba więc założyć, że rosjanie będą szukać swojej szansy. Presją dyplomatyczną, ekonomiczną (surowcową) i militarną (poniżej progu wojny) dążyć do osłabienia sojuszniczych więzi, wyizolować ze wspólnoty pojedyncze państwa.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. okolice Izjumu, zima 2023/fot. własne

Wolni

Dziś będzie krótko (książka, wywiad do autoryzacji – słowem, sporo roboty, a w perspektywie wyjazdowy weekend). Zacznę od dowcipu.

Stu rosjan ucieka przed jednym policjantem, biegną co sił w nogach. Wtem jeden pyta drugiego:

– Ty, a dlaczego my wiejemy? Przecież on jest jeden, a nas jest setka…

Zapytany nie zwalnia, ale intensywnie móżdży. Po czym odpowiada:

– A bo to wiadomo, który z nas dostanie w mordę?

Żart wyszukany nie jest, ale pozwoliłem sobie go przytoczyć z uwagi na istotne przesłanie natury socjologicznej.

Tuż po rozpoczęciu inwazji zorganizowałem zbiórkę na rzecz ofiar rosyjskich ostrzałów Mariupola. Przy tej okazji spotkałem się z mieszkającą wówczas w Krakowie Ukrainką – to za jej pośrednictwem pieniądze powędrowały dalej. Porozmawialiśmy, sporo było przy tym emocji, tak typowych dla pierwszych dni pełnoskalowej wojny.

– Jak ten putin może w ogóle w ten sposób kalkulować!? – oburzała się moja rozmówczyni. – Że my grzecznie skłonimy głowy. My nie jesteśmy rosjanami, mentalnymi niewolnikami.

I w tym rzecz. W swoich polityczno-wojskowych rachubach prezydent federacji rosyjskiej nie uwzględnił emancypacji, jaka dokonała się wśród Ukraińców. Chciał im narzucić nową władzę – części kraju rosyjską, reszcie marionetkowo-ukraińską, realizującą interesy Moskwy. Tyle że Ukraińcy to już nie są potulni poddani, którzy akceptują zmiany na górze dokonujące się bez ich udziału – a choćby i wbrew sobie, bo przecież tak trzeba, bo władza ma do dyspozycji brutalną siłę. Udowodnili to podczas obu rewolucji – pomarańczowej i godności, co skądinąd tylko podkreśla niekompetencje putina i jego strategów, wszak czytelne sygnały ostrzegawcze już były.

Wróćmy do sedna. Zastanawialiście się, jak działa państwo? Jak egzekwuje ustalone normy społeczne? Istotą jest monopol na siłę, ale gdy mu się przyjrzymy, widzimy poważną słabość. W ostatecznym rozrachunku członków aparatu bezpieczeństwa (wojska, policji, służb) jest znacznie mniej niż reszty społeczeństwa. Ale władza, stosując taktykę terroru selektywnego – karząc czy atakując wybrane osoby – porządkuje całą resztę. W państwach demokratycznych wystarczy sama gotowość do użycia siły (posiadanie sprawnych służb), oraz zaufanie obywateli, że władza sięgnie po nią w ostateczności. W autokracji i totalitaryzmie (gdzie takiego zaufania brak), ciągłość władzy zapewniana jest przez aktywne działania aparatu bezpieczeństwa. Co rusz ktoś obrywa, by reszta się bała. Są więc rosjanie takim „uciekającym” społeczeństwem, nieustannie zastraszanym przez biegnącego za nimi pałkarza. Na Kremlu założyli, że Ukraińcy mają tak samo. Że jak postawi się ich przed perspektywą lania – spuści owo lanie – to uciekną, zaszyją się w sobie. I w swym lęku zaakceptują nowy porządek. „Bo przecież nie wiadomo, kto (jeszcze) dostanie wciry”.

Szybko okazało się, że Ukraińcy są inni. Widzieliśmy to w lutym 2022 roku, widzieliśmy w kolejnych miesiącach pełnoskalowej wojny. Dostrzeżmy i teraz – bo nic się w tej materii nie zmieniło – i u licha, przestańmy stawiać krzyżyk na Ukrainie. O tym, że ona wciąż ma swoje wojsko, pisałem przedwczoraj, dziś – tytułem niezbędnego uzupełnienia – wspominam o społeczeństwie wolnych ludzi, którzy nie zamierzają uciekać.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Zniszczone ukraińskie paszporty z czasów sowieckich, symbol rozbratu z homo sovieticusem/fot. Darek Prosiński

WR(z)E?

W miniony weekend spore poruszenie w środowisku eksperckim – ale i pośród zwykłych obserwatorów wojny w Ukrainie – wywołały dwa zdjęcia opublikowane przez ukraińską armię. Przedstawiały one czołg typu Abrams, operujący – jak wynikało z udostępnionych informacji – w pobliżu linii frontu. Miejsce wykonania fotografii – a wedle załączonego opisu miała to być charkowszczyzna – stało się przyczynkiem do dyskusji o planach zarówno ukraińskiego, jak i rosyjskiego dowództwa. Dyskusji toczonej w oparciu o przekonanie, że jeśli gdzieś pojawiły się Abramsy, to wkrótce „coś się tam wydarzy, zapewne ważnego”.

Północno-wschodni odcinek ukraińsko-rosyjskiego frontu nie jest w ostatnim czasie terenem szczególnie zażartych walk. Po co zatem wysyłać tam najlepsze w arsenale ukraińskiej armii czołgi? Siły Zbrojne Ukrainy oficjalnie otrzymały od USA 31 Abramsów (dla jednego batalionu wedle tamtejszych standardów). Z nieoficjalnych informacji wynika, że ta liczba może być dwa razy większa, nie znamy też treści amerykańskich deklaracji dotyczących uzupełniania nieuniknionych strat w sprzęcie. Tak czy inaczej, Abramsów w ZSU nie ma za wiele, co oznacza m.in., że ich bojowy chrzest na tej wojnie musi zostać starannie przygotowany, ewentualnie być reakcją na naprawdę poważne zagrożenie.

Owa staranność jest o tyle istotna, że debiut innych zachodnich czołgów – niemieckich Leopardów – wypadł fatalnie. Na Zaporożu wozy z niedouczonymi załogami rzucono na silnie zaminowane tereny, bez należytego wsparcia. Zemścił się wówczas m.in. brak dostatecznej liczby trałów, co skutkowało obrazkami płonących Leopardów. Ostatecznie zniszczeniu nie uległa duża liczba czołgów, ale efekt propagandowy był dramatycznie demoralizujący. Mniejsza o rosyjską pewność, że mogą zagraniczne „cuda techniki” niszczyć – dużo gorszy był sceptycyzm zachodnich polityków i opinii publicznych co do kompetencji ukraińskich żołnierzy i dowódców. „Przekazujemy im kosztowny sprzęt, a oni chyba nie potrafią go właściwie użyć” – oto sedno tych wątpliwości. Generalne niepowodzenie zaporoskiej kontrofensywy tylko je wzmogły.

„Staranne przygotowanie” sugeruje nam w pierwszej kolejności działania zaczepne. Wydaje się jednak, że nawet w lokalnej skali są one obecnie poza możliwościami armii ukraińskiej. Samymi czołgami ataków przeprowadzić się nie da, a w walkach na Zaporożu ZSU mocno wyczerpały zapasy amunicji artyleryjskiej. A zatem chodzi o przygotowania natury defensywnej, z rolą przewidzianą dla Abramsów? Czołgi co do zasady są bronią ofensywną, ale należy pamiętać, że lokalne kontrataki to element dobrze prowadzonej obrony. No i nie możemy zapomnieć o pochodzeniu amerykańskiej konstrukcji. To „dziecko zimnej wojny” (we współczesnej wersji rzecz jasna unowocześnione), zaprojektowane do masowego zwalczania sowieckich czołgów sunących po europejskich równinach. Dotychczasowe doświadczenia z użycia Abramsów przeciwko wozom radzieckiej proweniencji pokazują, że amerykańskie maszyny znakomicie wywiązują się z powinności bezwzględnego egzekutora.

Czyżby więc to rosjanie szykowali coś dużego? Coś, z czego zdaje sobie sprawę ukraińskie dowództwo? Przepowiednie dotyczące uderzenia w okolicach Charkowa – czy to z okupowanej ługańszczyzny czy poprzez ponowne otwarcie frontu na północy Ukrainy – pojawiają się regularnie. Zimą i wiosną tego roku przewidywano wejście do akcji 1. Gwardyjskiej Armii Pancernej, odbudowanej po wcześniejszych krwawych zmaganiach. Wedle rozmaitych scenariuszy, jej 700 czołgów i półtora tysiąca transporterów opancerzonych ruszyłoby na Charków czy wręcz na Kijów. W innej opcji owa pancerna pięść zostawiłaby miasta i skoncentrowanym uderzeniem na południe zmusiła Ukraińców do opuszczenia pozycji w Donbasie, w reakcji na możliwe okrążenie. Tymczasem szczytem rosyjskich możliwości okazało się zajęcie Bachmutu. Skąd więc przypuszczenia, że tym razem rosjanie mogą zagrać o większą stawkę?

Przemawiają za tym dwie przesłanki. Po pierwsze, jeśli zsumujemy wyniki częściowej mobilizacji z jesieni ub.r., rutynowych poborów (wiosennego i jesiennego) oraz bieżącej rekrutacji, po uwzględnieniu dotychczasowych strat wyjdzie nam, że rosyjskie wojska lądowe mogą mieć w odwodach poza Ukrainą nawet 100 tys. żołnierzy. Jeśli są odpowiednio wyposażeni, mówimy o znacznym potencjale ofensywnym. A czy są? Jednostki bezpośrednio zaangażowane w walki już od wielu miesięcy działają w realiach sprzętowych niedoborów. Brakuje 40, a niekiedy nawet 60 proc. etatowych czołgów, wozów bojowych czy armat. Stoi to w sprzeczności z doniesieniami rosyjskiej propagandy, sugerującej, że baza przemysłowo-remontowa działa pełną parą, dając wojsku wszystko, co niezbędne. Z dużym prawdopodobieństwem jest to „pic na wodę”, ale może też być tak, że ów sprzęt jednak powstaje/uzdatnia się go do użycia po wyjęciu z magazynów. Frontowcy go nie dostają, bo dowództwo chomikuje czołgi i całą resztę dla potrzeb dużej ofensywy.

Po drugie, moskale już od kilku tygodni zostawiają szereg śladów sugerujących, że rozmieścili przy północnej granicy Ukrainy znaczny komponent przeznaczony do walki radiowo-elektronicznej (WRE). Mam tu na myśli szereg urządzeń służących do zakłócania pracy satelitów, dronów, precyzyjnej amunicji, łączności, pomocnych nie tylko w fizycznym niszczeniu potencjału przeciwnika, ale i przy maskowaniu ruchów własnych wojsk. I oczywiście, takie działania mogą być elementem „maskirówki” (dezinformacji), ale w tej chwili za mało wiemy, by wykluczyć, że są to realne przygotowania.

Ps. Wczoraj w Ukrainie poległ kolejny rosyjski generał – władimir zawadzki. Formalnie zastępca dowódcy 14. Korpusu Armijnego, faktycznie – zwłaszcza w sytuacjach bojowych – jego rzeczywisty dowódca. Niezły rzemieślnik, więc śmierć zawadzkiego jest dla Ukraińców dobrą wiadomością. Wóz generała najechał na minę, oficer zginął na miejscu.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Ukraiński Abrams w pobliżu linii frontu (jedna z dwóch ujawnionych fotografii)/fot. ZSU

Najbrutalniejsi

Kiedyś, w Doniecku, pewien separatysta przekonywał mnie, że lada moment on i jego koledzy… przekroczą granice Rzeczpospolitej.

– Najpierw musielibyście pokonać ukraińską armię – zauważyłem.

Mundurowy obnażył zęby, a właściwie rząd złotych plomb.

– A co to za problem? – brzmiał niemal radośnie. – Niech nam tylko dadzą rozkaz. Co to jest niecałe osiemset kilometrów? Doba, i jesteśmy w Kijowie.

On naprawdę w to wierzył – w siłę stojącej za nim armii (choć właściwie powinienem napisać „milicji”). Służył w niej, znał możliwości, a mimo to pozostawał optymistą. Ot, przykład mocy propagandy.

Separatyści mieli wtedy relatywnie silne wojsko. Zwłaszcza ci donieccy, którym udało się stworzyć strukturę niemalże państwową (Ługańsk do końca pozostał wyłącznie bandyckim konglomeratem, choć również uzbrojonym po zęby). Ta siła przez lata pozwalała utrzymać na wschodzie status quo – Ukraina, bez zaangażowania całego potencjału swojego wojska, nie odzyskałaby utraconych obwodów. Świadomość, że taka akcja spotkałaby się z ripostą Moskwy, powstrzymywała Kijów przed ofensywą. Nie bez znaczenia byłyby także koszty takiej operacji – mówiąc wprost, Ukrainy nie było stać na taki wysiłek. Dlatego odzyskanie Ługańska i Doniecka (oraz Krymu), choć pozostawało w latach 2014-2022 postulatem politycznym obu prezydenckich administracji (Petra Poroszenki i Wołodymyra Zełenskiego), odkładano na niezdefiniowane „później”.

Wróćmy do „separów” – mimo relatywnej siły, nie była to armia zdolna do wielkoskalowych operacji zaczepnych. Udowodniła to w czasach największego nasilenia działań zbrojnych w latach 2014-15. Jej marsz na południu miał wówczas przebiegać wzdłuż brzegu Morza Azowskiego, później Czarnego, tak, by ostatecznie uczynić Ukrainę krajem bez morskiego okna na świat. Skończyło się na bezskutecznych próbach zajęcia Mariupola, czyli na przedbiegach.

Gdy zaczęła się wojna pełnoskalowa, rosyjskie uderzenie z Donbasu wyprowadzono w oparciu o jednostki „separów”. Choć wzmocnione regularnymi oddziałami armii federacji, również nie zanotowały one wielkich sukcesów. Po wielu miesiącach zmagań dopięto „wyzwolenie” całości obwodu ługańskiego, ale doniecki w połowie pozostał ukraiński. Z grubsza sytuacja wygląda w taki sposób po dziś dzień.

—–

Przytoczyłem tę historię z „separem” i poprowadziłem następujące po niej rozważania z trzech powodów. Po pierwsze w związku z wysypem czarnowidztw, jaki obserwujemy w polskiej/zachodniej sferze medialnej. Przepowiedni, z których wynika, że właściwie jest już po Ukrainie. W ostatnim czasie odnosiłem się do takich scenariuszy kilkukrotnie, dziś chciałbym więc jedynie podkreślić leżący u ich podstaw błąd logiczny. Tak jak wspomniany złotozębny bojownik, tak autorzy i kolporterzy narracji „już-po-ptakach” zdają się nie dostrzegać istnienia armii ukraińskiej. A obecnie jest ona prawie trzy razy większa niż w 2015 roku, dużo bardziej doświadczona, w wielu obszarach znacznie lepiej wyposażona i uzbrojona. Jest też mentalnie – za sprawą sięgnięcia po głębokie rezerwy – bardziej sowiecka niż w 2022 roku. To słabość (na poziomie praktycznym oznaczająca na przykład skłonność do „mięsnych szturmów”), ale będąca również udziałem armii rosyjskiej – i to w większym stopniu. Tak czy inaczej, nawet w sytuacji – moim zdaniem nierealistycznej – odcięcia od zachodniej „kroplówki”, wojsko to jeszcze przez wiele miesięcy zachowa zdolności do stawiania oporu przeważającym siłom wroga. A rosja w Ukrainie nie ma przeważających sił, nie będzie zatem żadnego „szybkiego marszu na Kijów” (Odesę czy Lwów). To rojenia i nie sprawiajmy, by były czymś więcej niż domeną (pro)rosyjskiej propagandy.

Drugi powód wiąże się z rozmową, jaką odbyłem kilka dni temu z moim najlepszym ukraińskim źródłem. Ów wysoki rangą wojskowy przyznał, że dowództwo ZSU straty w oddziałach dawnej DRL i ŁRL, poniesione po 24 lutego ub.r., szacuje na 100 tys. zabitych i rannych. A więc armii, którymi tak chełpił się rzeczony „separ”, właściwie już nie ma. Dawne jednostki separatystów nadal biorą udział w walkach, lecz odtwarzane są głównie poprzez sięganie po rekrutów z zajętych w 2022 roku ziem oraz rodowitych rosjan.

Ostatni powód wynika z mojej reakcji na wspomniane szacunki.

– Straszne – odparłem, mając z tyłu głowy świadomość, że mówimy o dawnych (a w sensie prawnym wciąż aktualnych) obywatelach Ukrainy.

– Nie, donieccy i ługańscy to nasz najgorszy przeciwnik – usłyszałem. – Najbrutalniejszy i najbardziej zdeterminowany. Nie ma czego żałować.

Westchnąłem, zdając sobie sprawę, jak gigantycznym wyzwaniem będzie dla Ukraińców powojenne pojednanie.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu i Michałowi Strzelcowi. A także: Adamowi Cybowiczowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi i Sławkowi Polakowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Krzysztofowi Pytrowi i Zbyszkowi Murawskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Walki pod Mariupolem latem 2015 roku. Pozycje wojsk ukraińskich/fot. Darek Prosiński