A jak ajdik

Zgodnie z zapowiedzią, rozpoczynam cykl publikacji obszernych fragmentów mojej pierwszej książki „zAfganistanu.pl. Alfabet polskiej misji”. To reportaż, który ukazał się 11 lat temu. Zapraszam do lektury!

*          *          *

Paskudny dzień dobiegał końca, a ja marzyłem tylko o tym, by wyciągnąć się na łóżku, uspokoić skołataną głowę i spróbować zasnąć. Nie było łatwo – ledwo przymknąłem oczy, za chwilę zrywałem się od nadmiaru obrazków, które bombardowały moją wyobraźnię. Myśli wciąż wracały ku patrolowi, z upodobaniem skupiając się na przytłumionym odgłosie wybuchu, który nastąpił na przedzie kolumny, oraz na minach, jakie sekundy później pojawiły się na twarzach siedzących ze mną w Rosomaku żołnierzy.

Podniosłem się z łóżka i zacząłem chodzić po kampie, by w ten sposób odgonić wspomnienia z feralnego wyjazdu, w którym zginął Marcin Poręba. Nagle ktoś zapukał do drzwi.

– Ci kolesie będą spali z tobą – chłopak w cywilkach wskazał głową trzech stojących za nim Amerykanów. Od kilku godzin było już ciemno, tak po afgańsku ciemno, nie od razu więc dostrzegłem twarze przybyszów. „Szlag! Jeszcze ich tu brakowało…” – pomyślałem sobie, choć wiedziałem, że nie było innego wyjścia. Dowódca bazy Giro oddał mi do dyspozycji podwójny kamp, tak naprawdę więc miałem jedno pomieszczenie wolne. Idealne dla niespodziewanych gości.

– To ci saperzy – chłopak położył nacisk na słowo „ci”. – Dziś nikt już po nich nie wróci, mają śmigła dopiero rano. Stary kazał położyć ich u ciebie.

Wtedy mnie olśniło. To tych facetów wezwano do zniszczonego Rosomaka, by ustalili rodzaj ładunku i sprawdzili, czy w miejscu zasadzki nie ma kolejnych min. Zatem to w dużej mierze dzięki nim reszta wozów, w tym mój, dotarła bezpiecznie do bazy. Mimo bólu głowy uśmiechnąłem się szczerze i wyciągnąłem rękę w kierunku Jankesów. Wiedziałem, że będziemy mieli o czym gadać. Mniejsza o szczegóły – nocą z 4 na 5 września 2009 roku z ust moich amerykańskich współspaczy padło wiele ciekawych zdań, ale jedno z nich szczególnie zapadło mi w pamięci. Idealnie bowiem oddawało istotę afgańskiego konfliktu.

– Mówię ci, stary, miny-pułapki to największe gówno w tej gównianej wojnie – powiedział ich dowódca.

Amerykanin wiedział, co mówi – w 2009 roku ponad 60 proc. zabitych żołnierzy ISAF [1] padło ofiarą IED [2], jak oficjalnie nazywa się miny-pułapki. W kolejnym roku w takich okolicznościach poległo aż 268 jego rodaków, co stanowiło 54 proc. całości amerykańskich strat w Afganistanie. Tak naprawdę wszyscy ci chłopcy zginęli, zanim zdołali sięgnąć po broń…

IED wykonuje się z gotowych elementów – bomb, pocisków czy granatów – bądź tworzy od podstaw z materiałów wybuchowych, z wykorzystaniem rozmaitych nośników: wiader, garnków, rur itp. Zamaskowany, najczęściej wkopany w ziemię, detonuje pod wpływem nacisku lub poprzez zdalne odpalenie – z użyciem kabla i wiązki elektrycznej bądź fal radiowych. Wśród Polaków przyjęła się nazwa „ajdik”, która jest spolszczeniem akronimu IED. Przy czym jest to określenie umowne, stosowane przez żołnierzy nie tylko w odniesieniu do samoróbek. Bo pojazdy koalicji wylatują w powietrze również na tradycyjnych minach, i to nie zawsze będących pozostałością po interwencji radzieckiej w latach osiemdziesiątych XX wieku. Kiedy w listopadzie 2010 roku Polacy weszli do jednego z przejętych talibskich magazynów, ich oczom ukazały się bardzo nowoczesne włoskie miny przeciwpancerne. Ponoć wyjątkowo skuteczne…

Wróćmy jednak do samoróbek. Był ciepły listopadowy dzień 2010 roku. Nasz patrol zajechał do siedziby gubernatora prowincji Ghazni, gdzie od wielu miesięcy realizowano finansowany przez koalicję projekt budowy sali konferencyjnej. Ochraniani przez mundurowych cywilni specjaliści mieli sprawdzić postęp prac. Podczas gdy dwaj inżynierowie, kręcąc się po obiekcie, marudzili na jakość afgańskiej wykończeniówki, moją uwagę przykuły papierowe worki z napisem „Lucky cement”. Kiedyś kupiłem w Afganistanie proszek do prania, na którym jak byk stało „Dirt is good”, lecz mimo wszystko poczułem się zaintrygowany.

– Nieźle, co? – jeden z żołnierzy dostrzegł, że przymierzam się do zrobienia zdjęcia pakunkom. – W takich workach często przywożą z Pakistanu saletrę do konstruowania ajdików.

– Aha – wydusiłem z siebie, świadom złośliwości losu. „Szczęśliwy cement”… Nie dalej jak dzień wcześniej na ajdiku wyleciał w powietrze jeden z Rośków, jak pieszczotliwe nazywane są Rosomaki. Czy był to IED skonstruowany z przemycanej saletry? Tego nie wiedziałem, lecz wspomnienie ataku połączone z widokiem worków – mimo że w tym przypadku z pewnością znajdował się w nich cement – spowodowało, iż przeszedł mnie zimny dreszcz.

Choć w sumie ów incydent nie był niczym nadzwyczajnym – tak naprawdę nie ma tygodnia, w którym IED nie uszkodziłyby używanych przez Polaków pojazdów. Złą sławą owiana jest zwłaszcza jedna z dróg, którą z Ghazni można dojechać do Kogani. Nie bez powodu nazywa się ją „ajdisztrase”. Jak mówią żołnierze, „jazda nią to czekanie na pierdolnięcie”.

Szczęśliwie, większość ataków kończy się na lekkich obrażeniach załóg i uszkodzeniach wozów. Znacznie więcej min udaje się odnaleźć i zneutralizować – głównie dzięki saperom, specjalistycznym pojazdom wygrzebującym miny, ale i przeczesującym teren samolotom bezzałogowym, które wielokrotnie nakrywają „kopaczy” w trakcie pracy.

Lecz mimo to „minowe żniwa” także dla Polaków okazują się wyjątkowo krwawe. Szymon Słowik, Hubert Kowalewski, Grzegorz Politowski, Robert Marczewski, Waldemar Sujdak, Paweł Brodzikowski, Paweł Szwed, Marcin Poręba, Artur Pyc, Szymon Graczyk, Radosław Szyszkiewicz, Miłosz Górka, Paweł Stypuła, Dariusz Tylenda, Kazimierz Kasprzak, Marcin Pastusiak, Marcin Knap, Paweł Staniaszek, Paweł Poświat, Szymon Sitarczuk, Rafał Nowakowski, Mariusz Deptuła, Krystian Banach, Piotr Ciesielski, Łukasz Krawiec, Marcin Szczurowski, Marek Tomala. Co łączy te nazwiska? To żołnierze i cywilny ratownik Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie, którzy do tej pory (listopad 2011 roku – dop. MO) zginęli na skutek wybuchu IED.

Poręba był pierwszym żołnierzem, którego śmierć dopadła w Rosomaku. Stypuła – saper – jak wiele razy wcześniej, usiłował rozbroić ajdika. Nie wyszło… Słowik i Kowalewski zginęli w tym samym Hummerze, później ten sam los spotkał Szweda, Sujdaka i Brodzikowskiego. Ci, którzy mieli nadzieję, że już nigdy więcej nie dojdzie do tragedii o podobnych rozmiarach, byli w błędzie. 21 grudnia 2011 roku wybuch IED zabił całą załogę jednego z pojazdów. Banach, Ciesielski, Krawiec, Szczurowski, Tomala – te nazwiska usłyszała wówczas cała Polska, wstrząśnięta zabójczą skutecznością talibów. Dwudziestu siedmiu z trzydziestu siedmiu poległych Polaków to ponad 70 proc. wszystkich strat…

Pułapki najczęściej zastawiano pod nawierzchnią dróg, jednak rebelianci wykorzystywali też auta. To tzw. VBIED (ang. Vehicle Born Improvised Explosive Device – improwizowane urządzenia wybuchowe zainstalowane w pojeździe).

Nie wszyscy ginęli od razu. Trafiony elementem zniszczonego pojazdu Artur Pyc z ciężką raną głowy w maju 2009 roku został ewakuowany z Afganistanu. Zmarł już w Polsce, nieco ponad trzy miesiące później.

Z dala od pola walki umierał też Paweł Staniaszek, któremu wojskowego szczęścia zabrakło już po kilku dniach pobytu w Afganistanie, zanim jeszcze oficjalnie zaczęła się „jego” VI zmiana. 9 października 2009 roku, wspólnie z żołnierzami kończącej się V zmiany, ubezpieczał konwój logistyczny. W pewnym momencie kolumna wozów zatrzymała się na częściowo zniszczonym odcinku autostrady, w miejscu, w którym wcześniej wybuchło kilka pułapek.

– Saperzy wyszli sprawdzić to miejsce – relacjonował mi oficer V zmiany. – Czynny był jeden pas, bo z drugiego zostało tylko gruzowisko. Chłopaki przeszukały zwężenie, ale niczego nie znalazły.

Jeden z saperów został na zewnątrz, obserwując, czy ich pojazd nie zsuwa się z nieuszkodzonej części jezdni. I wtedy nastąpił wybuch… W eksplozji zginęli saperzy Radosław Szyszkiewicz i Szymon Graczyk, a czterech żołnierzy zostało rannych. Jak później ustalono, minę odpalono z kabla położonego wzdłuż linii asfaltu, dopiero po kilkudziesięciu metrach skręcającego w stronę pobliskiej wsi. Bardzo cienkiego i znakomicie zamaskowanego. Jadący na wieżyczce jako ganer (strzelec) Staniaszek stracił wówczas nogi. Przez wiele miesięcy leczono go w amerykańskim szpitalu w Ramstein i w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie. W marcu 2011 roku znów trafił do WIM, gdzie zmarł kilkanaście dni później. Bezpośrednią przyczyną śmierci osłabionego Staniaszka było zapalenie płuc. Gdy umierał, miał dwadzieścia dziewięć lat…

Uszkodzony na minie pojazd typu MRAP. Ghazni, lato 2009 roku/fot. Marcin Ogdowski

Większość polskich ofiar IED zginęła w pojazdach, których nie projektowano z myślą o przetrwaniu wybuchu miny-pułapki. Wozami, które z założenia mają lepsze możliwości w tym zakresie, są różnego rodzaju MRAP-y [3]. Istotą ich unikalnej konstrukcji jest podwozie w kształcie litery „V”, które powoduje, że znaczna część energii wybuchu rozchodzi się na boki. Stacjonujące w Afganistanie kontyngenty – w tym polski – dysponują kilkoma typami takich pojazdów. I choć zasadniczo wozy te ocaliły życie wielu natowskich żołnierzy, bywa, że i one zawodzą.

Mnie utkwił w pamięci incydent, który wydarzył się 13 stycznia 2011 roku sześć kilometrów od polskiej bazy Warrior. Przydrożny IED wybuchł wówczas pod MRAP-em typu RG-31. Amerykańska załoga nie miała żadnych szans – trzech żołnierzy zginęło na miejscu, dwóch zostało rannych. Zniszczony pojazd wchodził w skład zespołu rozminowywania dróg, który jechał na przedzie polsko-amerykańskiego patrolu.

Sama eksplozja była ledwie pierwszym aktem dramatu – wkrótce bowiem okazało się, że Amerykanie nie mogą odnaleźć jednego z członków załogi. Stąd pierwsze informacje mówiące o dwóch zabitych. Ciało trzeciego żołnierza zlokalizowano dopiero następnego dnia, gdy specjalistyczny dźwig podniósł zmasakrowany wrak…

O tym zdarzeniu piszę także z innego powodu. Samoloty bezzałogowe, które wcześniej przelatywały nad miejscem ataku, nie wykryły żadnych „kopaczy”. Na jeszcze wcześniejszych, wykonanych przez bezpilotowce zdjęciach, również nie dopatrzono się śladów naruszeń ziemi.

– Najpewniej ładunek pojawił się tam kilka tygodni, a może nawet miesięcy temu – tłumaczył mi parę dni później jeden z oficerów. Amerykanie mieli zatem pecha i nacięli się na tak zwanego „śpiocha” – ajdika zakładanego nie w oczekiwaniu na szybki efekt, lecz z przekonaniem, że przyjdzie czas i pojawi się sposobność, aby go użyć. Szczególnie dużo „śpiochów” ląduje w piachu tuż przed zimą, której przyjście – na skutek zamarznięcia ziemi i opadów śniegu – z reguły oznacza poważne wyciszenie wojny minowej. Odpowiednio zabezpieczone, czekają na wiosenne roztopy…

Eksplozja IED na trasie polskiego konwoju – tym razem w porę znalezionego i zniszczonego przez saperów. Prowincja Ghazni, czerwiec 2010 roku.

Pisząc o przebiegłości rebeliantów, nie sposób pominąć innego zjawiska związanego z IED, z którym zetknąłem się osobiście. Ale po kolei…

Sylwetka afgańskiego starca mignęła nam na monitorze wewnątrz Rosomaka. Zamontowana na burcie pojazdu kamera uchwyciła siedzącego mężczyznę, gdy transporter go mijał. Chwilę potem usłyszeliśmy głuchy odgłos, a w radio poszła wiadomość, że jeden z Rośków wjechał na ajdika…

– Szczerbinka, szczerbinka! Widziałeś tego starego!? – pytał mnie jeden z żołnierzy. Nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi, ale kiwnąłem głową, bo starca rzeczywiście widziałem. Co stało się z nim później, nie miałem pojęcia, bo po ataku jakby zapadł się pod ziemię.

Ale dlaczego „szczerbinka”? Później zetknąłem się też z określeniem „marker”, lecz to „szczerbinka” lepiej oddaje sytuację, w której żywy człowiek staje się częścią prymitywnego systemu celowniczego. Bojownik, który zamierza zdetonować IED, najczęściej nie jest samobójcą. Chcąc przeżyć atak, musi go przeprowadzić z bezpiecznego miejsca. I nie tyle chodzi o ochronę przed odłamkami, co o możliwość ucieczki przed żołnierzami koalicji. Im jednak dalej, tym gorzej widać miejsce, gdzie ukryta jest bomba. A tę trzeba zdetonować dokładnie wtedy, gdy pojazd przejeżdża nad nią bądź obok niej.

Jeśli zamachowiec działa w terenie miejskim czy przy uczęszczanej drodze, łatwo mu znaleźć jakiś punkt odniesienia – słup, drzewo, fragment bariery itp. Jednak na off-roadzie musi kombinować. I stąd pomysły na rozmaite „szczerbinki” – od kupek kamieni po żywego człowieka. Sadza się go w linii prostej od podłożonego ładunku, samemu chowając się dalej na jej przedłużeniu. I gdy pojazd koalicji mija żywą „szczerbinkę”, wystarczy odpalić ajdika. Oczywiście, „szczerbinka” zwykle nie siedzi na linii dobrowolnie, tylko pod lufą.

Bezwzględne, prawda? Cóż, w Afganistanie ludzkie życie ma dużo niższą cenę niż w Europie czy w północnej Ameryce…

[1] Ang. International Security Assistance Forces – Międzynarodowe Siły Wsparcia Bezpieczeństwa, oficjalna nazwa wojsk NATO w Afganistanie.

[2] Ang. Improvised Explosive Device – improwizowane urządzenie wybuchowe.

[3] Ang. Mine Resistant Ambush Protected – pojazdy ze zwiększoną mino-odpornością.

I na koniec „ogłoszenie parafialne” dla tych, którzy zechcieliby wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, także książek – będę szczerze zobowiązany. Osoby zainteresowane subskrypcją zapraszam na moje konto na Patronite:

– wystarczy kliknąć TUTAJ –

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Nz. Wyrwa po eksplozji. Prowincja Ghazni, luty 2012 roku/fot. Marcin Ogdowski