Na schodach prowadzących do piwnicy było jeszcze widno. Lecz gdy tylko znaleźliśmy się w głębi pomieszczenia, ogarnęły nas egipskie ciemności.
– Czekaj, włączę lampę od kamery – powiedział Rafał, co zbiegło się z moim przeciągłym „kuuurwa!”, które wyrzuciłem z siebie, walcząc z chwilową utratą równowagi. Walcowaty przedmiot pod moim butem niemal mnie wywrócił – zwerbalizowana złość była zatem jak najbardziej na miejscu.
Aż gwizdnąłem z wrażenia, gdy lampa rozjaśniła nieco wnętrze piwnicy. Od kilkunastu lat moje zawodowe życie związane jest z wojskiem i wojną, ale takiej masy amunicji, w tak niedużym pomieszczeniu, jeszcze nie widziałem. Piwnica po brzegi wypełniona była skrzyniami z nabojami do AKS-ów i PK, granatami i pociskami do działek BWP-ów. To właśnie na jeden z takich pocisków – leżący luzem na podłodze – natrafiła moja stopa.
– Jak by to wszystko pierdolnęło… – Rafał również nie bawił się w językowe konwenanse.
– Noo… – odpowiedziałem, odkładając „potykacz” do najbliżej skrzyni.
I właśnie wtedy zjawił się nasz gospodarz, Walery. Jeden z kilkunastu żołnierzy armii rządowej, obsadzających posterunek pod Debalcewem. To on kazał nam zejść do piwnicy, gdy rozległy się wystrzały z minomiotów – jak na wschodzie mówi się o moździerzach.
– Strop solidny, wytrzyma – wojskowy chyba dostrzegł nasze niewyraźne miny, z których jasno wynikało, że wolelibyśmy być na zewnątrz. – No i mamy specjalną ochronę, potem wam pokażę.
„Specjalną ochroną” okazał się obrazek Matki Boskiej z Jezusem oraz krzyż z różańca, wiszące przy wejściu do amunicyjnego składu. Jeszcze kilka dni wcześniej te oznaki religijności bardzo mnie dziwiły. Wydawało mi się, że w poradzieckiej strefie kulturowej raczej ich nie spotkam – a przynajmniej nie w takim nasyceniu. Tymczasem krzyże i wizerunki świętych były widokiem nawet częstszym niż oficjalna symbolika państwowa – gdziekolwiek się pojawialiśmy. Przywyknąwszy zatem, tym razem jedynie kiwnąłem głową, gdy Walery pokazywał, co miał na myśli.
Witalij, weteran spod Iłowajska – gdzie latem zeszłego roku ukraińska armia poniosła ogromne straty – splunął na ziemię.
– Bzdury im opowiadasz – stwierdził. – Na tej wojnie jest tylko jeden bóg. Wiesz, jak się nazywa? – Witalij wlepił we mnie swoje pełne smutku i rezygnacji ślepia. Zaprzeczyłem. – Nazywa się Grad – Ukrainiec wypowiedział te słowa z mieszanka złości, nienawiści i lęku.
Zabrzmi to jak tandetna próba zwieńczenia wpisu, ale uwierzcie mi – minęło kilkanaście sekund i usłyszeliśmy serię nie tak odległych wybuchów. Jak się później dowiedzieliśmy, rakiety spadły na dziedziniec szpitala, zabijając jedną osobę, a kilka raniąc.
Srogi bóg przemówił.