Tymczasem wielka ucieczka rosjan w obwodzie charkowskim trwa, ministerstwo prawdy (neosowiecki MON) wyłączył opcję komentowania na swoich kanałach w sołszalach, na orczych wojenno-reporterskich profilach panika (mimo wcześniejszych wsadów pt.: idzie odsiecz), zaś Ukraińcy skromniutko i na spokojnie ujawniają kolejne zgeolokalizowane materiały zdjęciowe i filmowe, potwierdzające ich postępy.
Tyle w największym skrócie, na który mogę sobie pozwolić (w końcu książka sama się nie napisze).
Ale na jedną rzecz chciałbym zwrócić Waszą uwagę. rosjanie i ich stronnicy w wojnie informacyjnej próbują od wczoraj zdezawuować ukraińskie sukcesy. „Krupiańsk to przecież nie Moskwa”, „Nie z takich kłopotów rosja wychodziła silniejsza” itp., itd. Na rodzimym podwórku zaś przeczytałem: „No pożyjemy, zobaczymy. Jeszcze się ta bitwa nie skończyła. Póki co szpitale w Charkowie pękają w szwach od rannych i umierających żołnierzy ukraińskich i najemników Legionu Międzynarodowego. Bitwa nad Bzurą też w pierwszych 4 dniach rozwijała się dobrze i (…) ‘gromiliśmy Niemców’. A jak się skończyła? Marnie, prawda?”. Innymi słowy, nie cieszcie się, bo wielka rosyjska armia (w końcu „druga na świecie”) jeszcze pokaże na co ją stać.
Taaaa…
Tytułem sprostowania – na odcinku charkowskim nie walczą legioniści. Operację prowadzą regularne oddziały armii ukraińskiej, wspierane przez gwardię i obronę terytorialną.
Ale i Legion niebawem znów objawi się na froncie – ćwierkają ptaszki, tyle że w zupełnie innym miejscu. O tym jednak przy stosownej okazji.
Co zaś się tyczy zabitych i rannych po tej dobrej stronie (pisałem o tym wczoraj w jednym z komentarzy, ale rzecz wymaga oddzielnego postu). No są, choć trudno mówić o „pękaniu w szwach” – ukraińska służba zdrowia już dawno temu weszła w tryby wojenne, a i w liczbach rzeczywistych nadal mamy do czynienia z czymś, co wojskowi nazywają – wiem, okrutnie to brzmi – dopuszczalnym poziomem strat. Mimo pozostawania stroną nacierającą, poszkodowanych Ukraińców jest znacznie mnie niż rosjan i separatystów. Wśród urazów dominują rany postrzałowe, właściwie nie ma ofiar ognia artyleryjskiego (co w miażdżącej większości oznacza perspektywę całkowitego powrotu do zdrowia). Taki jest efekt paniki, dezorganizacji i fatalnego morale rosyjskiego wojska, które generalnie miast walczyć, w popłochu daje nogę. Ci, którym się nie udaje, są łatwym celem.
Szczęśliwie oznacza to, że zajmowane miejscowości nie są objęte ciężkimi walkami, a cywile unikają losu mieszkańców Mariupola czy Siewierodoniecka. To zdecydowana odmiana w porównaniu z sytuacją z kwietnia i maja, kiedy rosjanie musieli stoczyć ciężkie boje o każdy najmniejszy nawet przysiółek. Swoją drogą, patrzcie – coś, co ruSSkie zdobywały kilka tygodni, straciły w trzy dni…
Jest więc analogia z operacją zaczepną gen. Tadeusza Kutrzeby słabiutka, zwłaszcza przy szerszym spojrzeniu. 9 września 1939 roku Wehrmacht – choć zaskoczony nad Bzurą – inicjatywy strategicznej nie stracił; tempo natarcia na innych odcinkach frontu nie wyhamowało. rosjanie tymczasem od ponad dwóch miesięcy stoją w miejscu bądź tracą. Jednocześnie paraliżowany jest ich system logistyczny, obrony przeciwlotniczej i dowodzenia. O niemal nieistniejącym lotnictwie tylko wspomnę. Bitwa nad Bzurą nawet na moment nie dała Polakom takich sukcesów, Luftwaffe ani na chwilę nie straciła panowania w powietrzu (co ostatecznie skończyło się masakrą polskich oddziałów w Puszczy Kampinoskiej).
Oczywiście – to nie czas na triumfalizm. Nie mam złudzeń – w którymś momencie raszystom uda się ustabilizować front (ich generalna klęska to wciąż pieśń przyszłości). Tyle wygrać, że będzie ich już mniej, i mniejszy będą mieli stan posiadania. Do tego zgruchotane morale, które – oby! – może stać się powodem refleksji o bezsensie tej wojny. W tym wymiarze wierzę w rosyjską armię i jej przebudzenie.
—–
Nz. Gen. Walery Załużny osobiście doglądający rosyjskiego kociołka w obwodzie charkowski/graf. za Militarium
A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki: