Ogień

Czteropasmowa wylotówka z Charkowa, jeszcze na obszarze gęstej zabudowy. Dwie terenówki blokują skrajne pasy, między nimi stoi kilku wojskowych i policjantów. Wozy na kogutach, na poboczu zaparkowane kolejne migające światłami pojazdy. Pytam Włada, kierowcę, co się dzieje. „To lotny posterunek wojenkomatu”, słyszę.

Urzędnicy z instytucji odpowiedzialnej za mobilizację coraz częściej wychodzą w teren. Towarzyszą im uzbrojeni mundurowi, którzy zatrzymują auta i sprawdzają dokumenty mężczyzn. Dla poborowych, którzy nie mają „odsroczki”, odroczenia od służby, taka kontrola może skończyć się ekspresowym wcieleniem do armii.

„Przez takie akcje ludzie boją się do roboty jeździć…”, komentuje Wład. Posłusznie spuszcza szybę, ale jedziemy samochodem z wyraźnymi oznaczeniami polskiej fundacji pomocowej; policjant macha ręką i przepuszcza nas bez sprawdzenia.

Wzdycham. Od masowego ochotniczego zaciągu po łapanki – taką drogę przeszła Ukraina od lutego 2022 roku do teraz. Jako socjologa nie dziwi mnie ta zmiana i jej dynamika – entuzjazm jest jak ogień, gaśnie. Zwłaszcza gdy brakuje tlenu. Walka z rosyjskim najeźdźcą trwa i nadal jest komu walczyć, ale nastroje w Ukrainie zauważalnie się zmieniły.

—–

Ostatni raz byłem tu w lipcu tego roku, wróciłem do trochę innego kraju. Zdumiewająca jest liczba billboardów rekrutacyjnych; wcześniej wydawało się, że są wszędzie, tak na trasie, jak i w miastach. Od przejścia granicznego w Zosinie do Kijowa wypatrzyłem dwa, kilka kolejnych między Połtawą a Charkowem. Dwa lata temu na tej samej trasie widziałem dziesiątki wielkoformatowych plakatów i masę mniejszych form.

„Kocham trzecią szturmową”, deklaruje pani z wydatnymi ustami. „Trzecia” to jedna z najlepszych brygad Sił Zbrojnych Ukrainy, będąca częścią formacji Azow. Bitnej (zasłużyła się obroną Mariupola), słynnej (także w kontrowersyjny sposób, Azowowi zarzuca się bowiem zamiłowanie do neonazistowskiej symboliki) i świetnie radzącej sobie z autopromocją. Wspomniana pani z plakatu ma na nosie okulary przeciwsłoneczne, w których odbija się sylwetka młodego żołnierza. Znamienna jest zmiana treści billboardów – nie są już grzeczno-patriotyczne, górnolotne, mają za to wyraźny podtekst seksualny. Nie wiem czy chodzi tylko o przykucie uwagi, czy o próbę przekonania docelowego odbiorcy, że wojna jest sexy (może nie tyle sama wojna, co branie w niej udziału; coś na zasadzie „prawdziwej przygody”, która podbije atrakcyjność mężczyzny). Tak czy inaczej, mamy tu do czynienia z jakimś rodzajem desperacji.

—–

Ale platformy billboardowe nie pozostają puste. Sporo z nich reklamuje wyprzedaże „czorno-pjatnicowe” (black friday), do łask wróciły reklamy motoryzacyjne, najczęściej poświęcone ekskluzywnym modelom i markom.

Puste pozostają za to posterunki, zwane tu „blokpostami” – między granicą a Charkowem raptem kilka miało szkieletowe obsady. Dwa lata temu punkty kontrolne rozmieszczone były co kilka-kilkanaście kilometrów, jeszcze latem tego roku widziałem ich całkiem sporo. Obecnie można przejechać i dwieście kilometrów nie natknąwszy się na stałą blokadę. Ta, jeśli już jest, raczej nie spowalnia ruchu; mundurowi przepuszczają auta bez sprawdzenia. Przywołane na wstępie łapanki wojenkomatów odbywają się w miastach – między nimi da się przejechać „bez przygód”.

Uderzający jest ton medialnych dyskusji i różnica między Polską a Ukrainą. W naszym dyskursie publicystycznym powrót do władzy Donalda Trumpa postrzegany jest niemal wyłącznie w kategoriach zagrożeń, nad Dnieprem da się usłyszeć związane z tym nadzieje. Ukraińcy chyba dobrze czują się w transakcyjnym modelu uprawiania polityki. „Możemy Ameryce zaproponować to czy tamto”, przekonują kolejni eksperci, zwykle mając na myśli zasoby naturalne.

Gotowość do handlowania to jedno, drugie to utożsamianie bieżącej kondycji USA z fizycznymi słabościami Joe Bidena. W tej percepcji odejście zniedołężniałego przywódcy wprost przełoży się na witalność całego kraju. A dziarska Ameryka w zupę napluć sobie nie pozwoli, musi więc Putin mieć się na baczności.

—–

Być może ów płynący z radia i telewizji optymizm to rodzaj racjonalizacji i reakcji obronnej. Sytuacja bowiem jest trudna – w Charkowie i całym charkowskim obwodzie ma to łatwy do uchwycenia, materialny wymiar.

We wtorek regionalne władze opublikowały dane dotyczące skutków rosyjskiej agresji. „Odnotowano ponad 25 tys. rosyjskich zbrodni wojennych, w wyniku których zginęło 2767 osób, a ponad 70 tys. obiektów, w tym domów, szkół i zabytków kultury, zostało zniszczonych”, czytamy.

Z własnego oglądu mogę potwierdzić, że centrum Charkowa jest znacznie bardziej poharatane niż jeszcze latem – widać skutki ostrzałów przy użyciu rakiet balistycznych. W poniedziałek popołudniu byłem w miejscu, gdzie rano wylądował Iskander (albo S-300; ratownicy i pracownicy służb porządkowych nie mieli jasności co do typu pocisku). Ponoć celowano w obiekt zajęty przez wojsko – lokalne dowództwo obrony terytorialnej. Faktem jest, że ucierpiało obwodowe centrum administracyjne i okoliczne budynki mieszkalne. Ranne zostały 23 osoby, zniszczono kilka pojazdów; szczęściem w nieszczęściu do ataku doszło we wczesnych godzinach, a rakieta uderzyła w parking.

Choć na miejskiej tkance pojawiła się kolejna blizna, życie i tak toczyło się i toczy dalej. Gdy w porażonym kwartale krzątały się służby, dwieście metrów dalej, w kawiarni, trudno było znaleźć wolny stolik. Ukraińcy do wojny przywykli, ale i przygotowują się na jej koniec.

—–

Dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie, zwłaszcza to z Ukrainy.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych moich wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Pierwszym – billboard w Połtawie, na drugim – miejsce upadku rakiety w Charkowie/fot. własne

Paraliż

Jakkolwiek by to rosyjska propaganda racjonalizowała, utrata kontroli nad własnym terytorium jest dla Kremla nie do zaakceptowania. W oczach obywateli odbiera władzy atut sprawczości, obnaża jej słabość, niszczy wizerunek imperialnej siły państwa – wszystko, na czym osadza się legitymizacja reżimu. Zatem władimir putin zrobi wiele, by Ukraińców z obwodu kurskiego wyrzucić.

I robi – ściągnął do obwodu masę wojska, sięgnął po Koreańczyków (co zasługuje na miano desperacji), podległe mu wojska już kilkukrotnie przeprowadzały „generalne szturmy”. Coś tam Ukraińcom odebrano, ale co do zasady Siły Zbrojne Ukrainy gruntownie przygotowały się do obrony i ani myślą odpuszczać. Ta nieustępliwość to gwarancja powodzenia planu „ziemia za ziemię”; wojska ukraińskie muszą kurską zdobycz „dowieźć” do zawieszenia broni.

Zachodnie pociski i rakiety mogą im w tym wydatnie pomóc – mimo iż Kijów ma w tym momencie po około 50 sztuk ATACMS-ów i Storm Shadowów/SCALP-ów. O ile bowiem to nie wystarczy, by „przetrącić kręgosłup” całości sił inwazyjnych Moskwy, o tyle taka ilość amunicji użyta wyłącznie w obwodzie kurskim (i w przyległościach) może rosjan lokalnie sparaliżować. Taki efekt przyniosłyby precyzyjne uderzenia w bazy logistyczne i stanowiska dowodzenia.

Zobaczmy, co się wydarzyło na przestrzeni ostatnich kilku dni.

Na początku tygodnia Ukraińcy uderzyli sześcioma ATACMS-ami w rosyjski skład amunicji w obwodzie biełgorodzkim. W środę 12 pocisków Storm Shadow spadło na podziemny kompleks dowódczy znajdujący się w obwodzie briańskim. Oba regiony sąsiadują z kurskim i stanowią zaplecze dla rosyjsko-koreańskiej kontrofensywy. Być może to zbieg okoliczności, ale warto odnotować, że po tych wydarzeniach presja na ukraińskie pozycje w obwodzie kurskim znacząco osłabła. Z nieoficjalnych informacji wynika, że zwłaszcza atak Storm Shadowami był dla rosjan (i Koreańczyków) dotkliwy. Porażono sztab całej operacji kurskiej, zginęło i zostało rannych kilkudziesięciu oficerów, w tym jeden z koreańskich generałów.

Oczywiście, rosjanie i ich azjatyccy sojusznicy będą gotowość bojową odtwarzać, ale wyobraźmy sobie, że Ukraińcy także pozostaną konsekwentni – i wyprowadzą kolejne uderzenia. Jeśli prawdą jest, że putin chciałby odzyskać Kursk przed 20 stycznia (inauguracją prezydentury Donalda Trumpa, która może oznaczać nowe otwarcie na linii Moskwa–Waszyngton, a przynajmniej takie nadzieje mają na Kremlu), ten plan stanąłby pod znakiem zapytania.

A wcale nie jest tak, że tylko Ukraińcom kończy się czas – rosjanie również potrzebują co najmniej zamrożenia konfliktu. W ich interesie jest rozmawianie z pozycji siły, tymczasem ukraińska okupacja nawet skrawka rosji uczyni moskiewskich negocjatorów petentami (co rzecz jasna dotyczy tylko części podejmowanych w trakcie negocjacji ustaleń). Dlatego zachodnie rakiety z opcją do wykorzystania na terenie rosji tak bardzo mierżą Moskwę. I dlatego Kreml znów odpalił kampanię atomowego szantażu, najpierw „podkręcając” własną doktrynę jądrową, a później atakując Dnipro przy użyciu rakiety przeznaczonej do przenoszenia ładunków nuklearnych. To desperacka próba wymuszenia na Zachodzie, by cofnął zgodę na atakowanie celów w rosji. Inaczej swojej przyszłej pozycji negocjacyjnej rosjanie poprawić nie potrafią.

Otwarte pozostaje pytanie, czy ktoś zlęknie się kremlowskich gróźb…

—–

Całość tekstu, który opublikowałem dziś w portalu „Polska Zbrojna”, znajdziecie pod tym linkiem.

Nz. screen z filmiku zarejestrowanego przez ukraińskiego drona. Kadr przedstawia eksplozję jednego ze Storm Shadowów, którymi zaatakowane rosyjskie centrum dowodzenia w obwodzie briańskim.

Swoboda

Kilka dni temu rosja formalnie „podkręciła” doktrynę jądrową, a dziś zaatakowała Dnipro nieuzbrojonym pociskiem rakietowym przeznaczonym do przenoszenia głowic nuklearnych. Atomowy szantaż Moskwy wszedł na wyższy poziom. Dlaczego?

Najpierw odrobina nieodległej historii. W 2022 roku Kreml rozważał sięgnięcie po broń jądrową, przerażony ukraińskimi zwycięstwami z lata i jesieni. Tamę postawiły Chiny, grożąc odcięciem rosji od ekonomicznej kroplówki, oraz Stany Zjednoczone, zapowiadając bolesny odwet. Byłoby nim zniszczenie kluczowych elementów rosyjskich sił inwazyjnych w Ukrainie i posłanie na dno floty czarnomorskiej – przy użyciu konwencjonalnych środków bojowych.

Po takim ciosie rosja miałaby dwa wyjścia. Pierwszym byłaby zbrojna odpowiedź i ryzyko dalszej eskalacji do poziomu niewygrywalnej wojny jądrowej z USA włącznie. Drugą reakcją mogłoby być nic-nierobienie, szkodliwe dla międzynarodowego statusu federacji, nade wszystko zaś niosące wewnętrzne zagrożenie dla putinowskiego reżimu, któremu rosjanie nie wybaczyliby takiego upokorzenia (siebie i swojego kraju). W obliczu tak zdefiniowanych alternatyw lepiej było po broń A nie sięgać (i próbować pokonać Ukraińców na inne sposoby).

Jak wygląda sytuacja dziś?

Nic nie wskazuje na to, by Pekin przewartościował wstrzemięźliwe podejście do kwestii atomowej eskalacji. Co więcej, na przestrzeni dwóch minionych lat stan rosyjskiej gospodarki uległ istotnemu pogorszeniu, a znaczenie chińskiej kroplówki wzrosło. Mają więc Chińczycy dużo większe możliwości nacisku na rosjan i ich powściągania.

Co zaś się tyczy amerykańskiej tamy – tak jak jesienią 2022 roku, tak i obecnie potencjał USA pozwalałby na zadanie rosji dotkliwego ciosu bez sięgania po broń jądrową. Teraz byłoby to nawet łatwiejsze, zważywszy na postępującą degradację techniczną rosyjskiej armii. Dość zauważyć, że „po drodze” utraciła ona wiele najcenniejszych aktywów, w tym sporo systemów przeciwlotniczych S-400.

Niestety, sfera ściśle militarna to jedno, obszar polityki drugie – a tu mamy istotne zmiany. Groźby Waszyngtonu inaczej brzmiały jesienią 2022 roku, inaczej brzmiałyby dziś. I nie chodzi tylko o obnażoną w międzyczasie zachowawczą politykę Joe Bidena, co o fakt, że obecny prezydent kończy kadencję i jego sprawstwo jest mocno ograniczone. Na Kremlu wiedzą o tym doskonale, ów stan zawieszenia supermocarstwa postrzegając jako słabość. Co więcej, antycypacje dotyczące polityki przyszłego amerykańskiego prezydenta dają „kremlinom” nadzieje na bardziej ugodowe relacje z USA, oczywiście kosztem Ukrainy.

Konkludując, Moskwa nadal NIE MA wolnej ręki jeśli idzie o potencjalne użycie broni jądrowej wobec Kijowa, ale – tak przynajmniej postrzegają to na Kremlu – zwiększa się jej swoboda w zakresie atomowego szantażu. Bo z dużym prawdopodobieństwem Stany nawet nie pogrożą rosji, nie dojdzie więc do retorycznej „napinki mięśni”, z której ktoś (czytaj: słabsza federacja) musiałby się wycofać jako pokonany. Można więc grać va banque, z nadzieją, że Ukraińcy i świat się przestraszą.

—–

Na dziś to tyle. Wybaczcie krótką formę, ale mam za sobą kilka bardzo aktywnych dni, część w męczącej podróży. Muszę więc złapać odrobinę oddechu.

Dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych moich wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Pocisk, który spadł na Dnipro, miał zostać wystrzelony z okolic Astrachania.

Tysiąc…

A miało być tak pięknie…

„Mrugniemy powieką i Kijów będzie nasz!” – deklarował w jednym ze swoich programów telewizyjnych władimir sołowiow, znany rosyjski dziennikarz i celebryta. Działo się to w lutym 2022 roku, kilkanaście dni później armia rosyjska wkroczyła do Ukrainy. Nie wiem, z jaką prędkością rusza powiekami sołowiow, u reszty ludzi ta czynność w pojedynczej odsłonie zajmuje jedną trzecią sekundy. W ciągu minuty mrugamy 15-20 razy, co po uśrednieniu (i odliczeniu czasu na sen) daje nieco ponad sześć milionów powtórzeń rocznie. Kijów zatem winien być rosyjski już dawno-dawno temu, tymczasem wciąż dumnie powiewa nad nim ukraińska flaga.

Oczywiście, sołowiow nie traktował literalnie wypowiadanych przez siebie słów. Szło mu o efektowną frazę, jakby określenie „błyskawicznie” brzmiało niedostatecznie dosadnie. Nie zmienia to faktu, że jakby się nie nadął i po jakie słowne gierki nie sięgnął, i tak wyszedłby na durnia. Podobnie jak jego imiennik, prezydent rosji, wybornie podsumowany w komentarzu satyrycznym Tygodnika NIE. „No geniuszu, dziś setny dzień twojej trzydniowej operacji wojskowej”, drwił sobie admin facebookowego profilu pisma, ilustrując okolicznościowy post fotografią zafrasowanego putina.

Zostawmy propagandystę i jego pryncypała – poważni ludzie na Zachodzie również nie dawali Ukraińcom szans. Na początku lutego 2022 roku, podczas niejawnego briefingu dla kongresmenów, najwyższy rangą amerykański dowódca gen. Mark Milley ocenił, że rosyjski pełnoskalowy atak na Ukrainę może doprowadzić do upadku Kijowa w ciągu trzech dni. Zginąć miało przy tym do czterech tysięcy rosyjskich i 15 tys. ukraińskich żołnierzy. Według dziennika „Washington Post” – który ujawnił szczegóły spotkania szefa kolegium połączonych sztabów z parlamentarzystami – Milley oszacował liczbę cywilnych ofiar takiej agresji na 50 tys. (w tym przypadku mógłby mieć powody do gorzkiej satysfakcji…).

By nadmiernie nie rozbudowywać wstępu oddajmy głos Tarasowi Kuzio, profesorowi nauk politycznych na Uniwersytecie Narodowym Akademii Kijowsko-Mohylańskiej. W artykule opublikowanym w „Geopolitical Monitor” w listopadzie 2022 roku Kuzio przypomniał poglądy zachodnich analityków militarnych. Przed inwazją większość z nich twierdziła, że rosja – dzięki potędze posiadanej armii – pokona Ukrainę w ciągu dwóch-trzech dni. Eksperci uważali więc dozbrajanie zagrożonego kraju za bezsensowne, wspierając tym samym polityki własnych rządów sceptycznie nastawionych do idei pomocy wojskowej dla Kijowa.

Trzy dni minęły, a Ukraina nadal się broniła. „Pytanie nie brzmi: czy Kijów padnie, ale kiedy?”, zastanawiano się w CNN. Paski podobnej treści towarzyszyły wówczas programom wielu innych renomowanych stacji. Szacowni goście w studiach – mundurowi, cywilni specjaliści z naukowymi tytułami oraz wszelkiej maści znawcy rosji i Wschodu – mieli poważne miny i kiwali smutno głowami. W tym czasie ukraińska armia kiwała rosyjską, a rosjanie przecierali oczy ze zdumienia. 27 lutego przypadało ustanowione kilka lat wcześniej święto sił operacji specjalnych. Tego dnia hołubiono „zielone ludzki”, w 2022 roku obiektami celebracji mieli być wszyscy uczestnicy z-w-y-c-i-ę-s-k-i-e-j „specjalnej operacji wojskowej w Ukrainie”. A tu zonk, jak mawia młodzież – powodów do szczególnej pompy nie zebrało się za wiele. Ani po trzech dniach, ani po roku i trzech dniach w kolejnej odsłonie święta.

Dziś mamy tysięczny (!) dzień „spec-operacji”, a Ukraina wciąż trwa. I jakkolwiek jej sytuacja pozostaje bardzo trudna, jasnym jest, że nie upadnie.

Kondycja Ukrainy wielokrotnie wywoływała dyskusje o tym, „czy warto było” – takie głosy podnoszone są także dziś, w tym symbolicznym dniu. Nie podejmuję się odpowiedzi, uważam, że to kwestia wewnątrzukraińska, że to sami Ukraińcy powinni wymieniać się opiniami na ten temat. Co zresztą czynią, nie zostawiając wątpliwości, że miażdżąca większość z nich uważa, iż było i jest warto. Niezależnie od poniesionych strat.

By łatwiej zrozumieć tę niezłomność, przyjrzyjmy się alternatywie.

12 lipca 2021 roku na oficjalnej stronie internetowej prezydenta opublikowany został artykuł władimira putina pt. O historycznej jedności rosjan i Ukraińców. Wedle autora Ukraińcy stanowią odwieczną, nieodłączną część „trójjedynego narodu ruskiego”. Wspólnota ta opiera się na tysiącletniej historii, języku, „ruskiej” identyfikacji etnicznej, wspólnej przestrzeni kulturowej i religii prawosławnej. Więź z państwem rosyjskim ma w ocenie putina charakter szczególny i organiczny, gwarantuje Ukrainie rozwój, a próby jej zerwania lub osłabienia (inspirowane wyłącznie z zewnątrz!) muszą skończyć się rozpadem ukraińskiej państwowości. Do tego brak jest historycznych podstaw do mówienia o odrębnym narodzie ukraińskim przed epoką sowiecką. Państwowość ukraińska po I wojnie światowej, w oderwaniu od więzi z rosją, miała charakter efemeryczny, co wynikało z „całkowitego oddania się pod cudzą kontrolę” (niemiecką, potem polską) – o czym powinni pamiętać ci, którzy współcześnie „oddali Ukrainę pod obcy zarząd”. Reasumując, Ukraińcy to naród bez historii, wszystko, co najlepsze, zawdzięczający rosji (i ZSRR), niezdolny do samodzielnego funkcjonowania. Ot, pseudonaukowe podglebie podboju, przesiąknięte chorobliwym poczuciem wyższości.

W cytowanym tekście autor zapewnia o rosyjskiej przyjaźni – dziś wiemy już, że takim deklaracjom towarzyszyły zakulisowe przygotowania do zorganizowanej zbrodni. Gdy jesienią 2021 roku amerykańskie media donosiły o istnieniu list proskrypcyjnych zawierających nazwiska osób przeznaczonych do likwidacji po zajęciu przez rosjan Ukrainy, niewielu w to wierzyło. Powszechnym było naiwne założenie samoograniczającego się charakteru ewentualnej rosyjskiej agresji. Już po rozpoczęciu inwazji usłyszeliśmy Putina znów podważającego ideę ukraińskiego narodu i prawo Ukraińców do samostanowienia. 24 lutego 2022 roku można było o tym myśleć w kategoriach wojennej retoryki, która nie przełoży się na realne działania. Ale potem przyszła Bucza, zaś 3 kwietnia 2022 roku Ria Novosti – państwowa rosyjska agencja prasowa – opublikowała obszerny artykuł pt. Co rosja powinna zrobić z Ukrainą. Miejsce publikacji ma kluczowe znaczenie dla stwierdzenia, że nie chodzi o publicystyczne enuncjacje, a o rządową agendę. Plan. Istotne w tym kontekście jest też autorstwo tekstu – stworzył go timofiej siergiejew, doradca polityczny Kremla i jeden z czołowych propagandystów. Zwrócił na to uwagę prezydent Wołodymyr Zełenski, przypominając, że w warunkach totalnej cenzury w rosji na łamach agencji rządowej pojawia się wyłącznie to, co aprobują władze.

– To nie jest zwykły tekst, lecz jeden z dowodów dla przyszłego trybunału, który będzie sądził rosyjskie zbrodnie wojenne – mówił ukraiński prezydent podczas wystąpienia przed parlamentem Rumunii. – To wyraźny plan zniszczenia wszystkiego, co czyni Ukraińców Ukraińcami, zniszczenia tych, których nie uda się złamać i upokorzyć – komentował Zełenski.

No to przyjrzyjmy się szczegółom wynurzeń siergiejewa. I tak Ukrainę trzeba „zdenazyfikować”, w całości, gdyż „operacja specjalna” ujawniła, że nie tylko przywództwo polityczne, ale i większość ludności jest „nazistowska”. Wszyscy Ukraińcy, którzy chwycili za broń, muszą zostać wyeliminowani, co ma być karą za „ludobójstwo narodu rosyjskiego” (dokonane jakoby w Donbasie…). Niepodległość i proeuropejskość to dla Ukraińców „zasłony dymne skrywające nazizm”, zaś Ukraińcy to „sztuczny konstrukt antyrosyjski”, który nie powinien mieć tożsamości narodowej. „Denazyfikacja” oznacza „deukrainizację” i nieuniknioną „deeuropeizację”. Eliminacja elity politycznej jest konieczna, bo nie można jej reedukować. Reedukacja zwykłych Ukraińców ma się sprowadzić do doświadczenia okropności wojny – co będzie lekcją historii i nauczką na przyszłość. Po „wyzwoleniu”, przez kolejne 25 lat, rosja nie może ustawać w wysiłkach „denazyfikacyjnych”. Innymi słowy, rosyjskie zwycięstwo to również wynarodowienie i częściowa biologiczna zagłada ukraińskiej wspólnoty.

Ale czy tylko ukraińskiej?

Kilka dni później przedstawione przez Ria Nowosti tezy powtórzył były prezydent i premier dmitrij miedwiediew. Podważył on istnienie ukraińskiej tożsamości narodowej. „Sama istota ukraińskości, napędzanej antyrosyjskim jadem i totalnym kłamstwem co do swojej pseudotożsamości, to jeden wielki fake. Zjawisko to nigdy w historii nie istniało. I obecnie też nie istnieje”, napisał na Telegramie. „Zmienić krwawą i pełną fałszywych mitów świadomość części dzisiejszych Ukraińców to ważny cel. Cel na rzecz pokoju przyszłych pokoleń samych Ukraińców i możliwości zbudowania otwartej Eurazji – od Lizbony do Władywostoku”, przekonywał zastępca putina w Radzie Bezpieczeństwa.

Od Władywostoku do Lizbony…

Nz. Ukraiński czołg, zdjęcie ilustracyjne/fot. SzG ZSU

Nauczka

11 listopada br. rosyjska rakieta uderzyła w blok mieszkalny w Krzywym Rogu. W wyniku eksplozji i zawalenia się części budynku śmierć poniosły cztery osoby, a 14 zostało rannych. Gdy na miejsce dotarły służby ratunkowe okazało się, że wszyscy zabici to członkowie tej samej rodziny – matka i troje dzieci. Ojciec przeżył; zdjęcie jego umęczonej twarzy obiegło agencje na całym świecie.

Dwa dni później, w Sewastopolu na okupowanym Krymie, zginął szef sztabu 41. brygady okrętów rakietowych rosyjskiej floty czarnomorskiej. Śmierć dopadła kapitana I rangi walerija trankowskiego w aucie, pod którym podłożono ładunek wybuchowy. Oficerowi urwało nogi, zmarł na skutek wykrwawienia. Do zamachu przyznało się SBU, likwidację uzasadniając tym, że trankowski wydawał rozkazy wystrzelenia pocisków manewrujących na obiekty cywilne w Ukrainie. W szczególności odpowiadał za ostrzał Winnicy pociskami Kalibr w lipcu 2022 roku. W tym ataku zginęło 29 cywilów.

Nie wiem, kto stał za rozkazami uderzenia w Krzywy Róg, ale można założyć, że podzieli los trankowskiego. Płakał z tego powodu nie będę…

—–

Lecz ja nie o tym. Opisane wydarzenia przywołuję, gdyż dobrze ilustrują specyficzne determinacje stron rosyjsko-ukraińskiego konfliktu.

Zacznijmy od ruskich. Za każdym razem, gdy ich rakiety lub drony zabiją dużą liczbę cywilów, przez Internet przetacza się dyskusja, czy było to celowe działanie. Sam jestem zdania, że o ile pociski manewrujące są dla rosjan zbyt cenne, by walić nimi po blokach i centrach handlowych – a więc takie trafienia rakietami są zwykle niezamierzone, spowodowane kiepską celnością uzbrojenia – o tyle tańszych dronów moskale z premedytacją używają do terroryzowania ludności cywilnej. Uda im się czy nie, rosjanie działają konsekwentnie i z wielkim rozmachem – dość powiedzieć, że w ostatnich tygodniach potrafią wysyłać nad Ukrainę po setce Szahidów co noc. Tym sposobem zabili już tysiące ludzi, zniszczyli setki domów. W porównaniu z hekatombą, jaką urządzili w strefie walk, nie są to wielkie „osiągnięcia”, ale skala efektu mrożącego może być ogromna i dotyczyć całego ukraińskiego społeczeństwa.

I nie tylko, o czym w dalszej części tekstu.

Ukraińskie przywództwo ma świadomość dewastacyjnych, psychologicznych skutków kampanii terroru, stąd działania wymierzone także w sprawców – oficerów planujących ataki (trankowski to nie pierwszy ubity zbrodniarz). Morale cywilów – rozumiane jako gotowość do ponoszenia ciężarów wojny – to jeden z kluczowych czynników udanej operacji obronnej. Dlatego tak ważne jest zapewnienie bezpieczeństwa skupiskom ludności, sprawienie, by życie toczyło się w miarę normalnie. Składową tej normalności musi być przekonanie podzielane przez chronionych, że sprawców ataków spotka zasłużona kara.

Celem drugiej strony jest „rozchwianie” tego poczucia normalności. Miarą cywilizacyjnego poziomu są używane środki – ładowanie Szahidami po blokach to przejaw „kulturowej dziczy”, co do tego nie mam wątpliwości.

—–

Zostawmy na moment Ukrainę. 68 lat temu zakończyło się powstanie węgierskie. Najkrwawsza sowiecka interwencja w powojennej Europie (nastąpiła po rozprawieniu się z robotnikami z NRD w 1953 roku i przed „wjazdem” do Czechosłowacji w 1968 roku). W bojach prowadzonych głównie w Budapeszcie zginęło ponad 3 tys. osób, a 14 tys. zostało rannych. Zniszczeniu uległy całe kwartały wspaniałej węgierskiej stolicy. Masowy terror, który nastał po zakończeniu walk, dotknął setki tysięcy ludzi. 20 tys. osób zostało aresztowanych, 200 tys. musiało uciec z kraju. Kręgosłup węgierskiego społeczeństwa został złamany. „Oni nienawidzą ruskich”, relacjonowała mi Mama, która w latach 80. pracowała na Węgrzech. „Ale bardzo się ich boją, dużo bardziej niż my”, przekonywała.

Ten lęk „pracuje” w węgierskich głowach do dziś. Jednym ze źródeł prorosyjskiej polityki Victora Orbana – wspieranej przez większość obywateli (!) – jest owa trauma. Nie trzeba kogoś lubić, by działać na jego korzyść, wystarczy się go bać.

Gruzini też się rosji boją, wciąż mając w pamięci nieszczęsną wojnę z 2008 roku. Przekonanie o „krótkim loncie rosjan”, o ich gotowości do bestialstwa, ma tam zresztą znacznie dłuższą historię, Gruzini wszak mierzyli się z rosyjskim imperializmem od XVIII wieku. Kraj, który 16 lat temu tak dzielnie walczył z armią putina, dziś rządzony jest przez prorosyjskie ugrupowanie. Także na skutek fałszerstw i manipulacji, ale nie przeceniajmy ich wpływu – proruscy i tak by w Gruzji rządzili, nawet gdyby elekcje i kampanie miały krystaliczny przebieg. Co innego, gdyby nagle znikła rosja, z którą Gruzja ma bezpośrednią granicę… No ale nie zniknie, więc „lepiej jej nie podpadać i mieć święty spokój”.

Na nucie „święto-spokojnej” próbują w Polsce grać macherzy od „nie naszej wojny”. „Z rosją można dobrze żyć, a jak nie będziemy to…” – i tu na warsztat wjeżdża litania militarnych aktywów rosjan oraz przekonywanie, jacy to przy nich jesteśmy maluczcy.

Prorosyjskie treści nie muszą rodzić z rosjanami pozytywnego skojarzenia. Patrząc z kremlowskiej perspektywy najważniejsze jest wywołanie niepokoju, pod wpływem którego Polacy – i przedstawiciele każdej innej wspólnoty – zaczną się zastanawiać, „co by było gdyby?”. W takich okolicznościach pojawia się refleksja dotycząca sensowności wspierania Ukrainy, czy szerzej, jakiegokolwiek „przeciwstawiania się rosji”. A w odróżnieniu od federacji, w państwach demokratycznych władza musi przejmować się głosami obywateli, a ich przestrach i jego konsekwencje – jak choćby postulat, by „nie drażnić niedźwiedzia” – mogą się przełożyć na decyzje polityczne.

O czym na Kremlu dobrze wiedzą – i także z tego powodu rosyjska armia zabija ukraińskich cywilów i niszczy cywilne obiekty. To nauka i nauczka, która ma nie tylko złamać Ukraińców, ma też „iść w świat”.

—–

Na dziś to tyle. Przede mną wyjazdowy weekend i początek tygodnia. Postaram się być on-line i reagować na bieżące wydarzenia.

Dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych moich wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. zniszczony 11 listopada budynek w Krzywym Rogu/fot. DSNS