Front

Pisałem już o Kijowie, który ma dość wojny, który chce po prostu żyć. I owszem, ukraińska stolica może sobie pozwolić na ten luksus – lecz 800 kilometrów dalej konflikt trwa w najlepsze.

Jest inny, mniej śmiercionośny, mniej bezwzględny. „Dziwny” – w takich kategoriach, w jakich znamy to określenie z frontu zachodniego sprzed niemieckiej inwazji na Francję w 1940 roku. Tak jak wówczas, tak i teraz obie strony okopały się na swoich pozycjach, niezdolne – z braku politycznej woli – ani pójść do przodu, ani oddać pola.

Posiłek w okopach - pozycje wojsk rządowych, południowy odcinek wschodnio-ukraińskiego frontu/fot. Darek Prosiński
Posiłek w okopach – pozycje wojsk rządowych, południowy odcinek wschodnio-ukraińskiego frontu/fot. Darek Prosiński

Podpisane w białoruskim Mińsku zawieszenie broni respektowane jest wybiórczo. Bo owszem, ciężki sprzęt został w większości wycofany w głąb obu terytoriów, ale pojedyncze działa i moździerze wciąż wykonują swoją morderczą robotę.

– Prowokują nas – przekonywał mnie starszy porucznik Aleksander Lahutenko, zastępca dowódcy jednego z rządowych batalionów, rozlokowanych w pobliżu Mariupola. – Liczą, że odpowiemy, i wtedy zwalą winę za wymianę ognia na nas.

Tymczasem rozkaz dla ukraińskich oddziałów brzmi jasno: odpowiadać wyłącznie w razie bezpośredniego ataku.

Alarm na pozycjach wojsk ukraińskich w okolicach wsi Nowosiliewka, na północ od Mariupola/fot. Darek Prosiński
Alarm na pozycjach wojsk ukraińskich w okolicach wsi Nowosiliewka, na północ od Mariupola/fot. Darek Prosiński

„Profesjonalna robota”

Te także się zdarzają, choć nie są to masowe operacje – zwykle biorą w nich udział niewielkie grupy. Celem tych działań jest raczej dywersja i rozpoznanie słabych punktów ukraińskiej obrony niż przełamanie. Tak czy inaczej, gdy już dochodzi do kontaktu, obie strony nie szczędzą sobie amunicji.

Generalnie jednak frontowa codzienność sprowadza się do sporadycznych ostrzałów artyleryjskich i nieco częstszych z broni ręcznej. Motywowanych chęcią zademonstrowania swojej obecności i uprzykrzenia życia przeciwnikowi.

Przodują w tym separatyści – taka narracja obowiązuje po ukraińskiej stronie frontu.

– Słońce zachodzi, tamci zaczynają strzelać – opowiadał mi Witalij, żołnierz stacjonujący w okolicach wsi Nowosiliewka. Szliśmy właśnie wzdłuż pozycji, kilkanaście metrów za najdalej wysuniętą linią ukraińskich okopów. Mijaliśmy karłowate drzewka – w większości mocno okaleczone, ze śladami wielokrotnych trafień kulami. – Patrz – wojskowy wskazał ręką na sporej wielkości lej. – To z haubicy. Przywaliło dziś w nocy.

– Blisko okopów – zauważyłem.

Ukrainiec uśmiechnął się lekko.

– Gdy strzelają separy, pociski lądują gdzie popadnie. Ten niemal wszedł w cel, co oznacza, że to robota profesjonalna. Ruskich.

Skończyły się czasy solidnych dachów. Nz. Każdy wystrzelony pocisk, każda seria z broni automatycznej, skutkowała telefonami z dowództwa odcinka. "Wszystko u was w porządku?" - pytał oficer dyżurny. "Tak, jemy" - usłyszał w odpowiedzi /fot. Darek Prosiński
Skończyły się czasy solidnych dachów. Nz. Każdy wystrzelony pocisk, każda seria z broni automatycznej, skutkowała telefonami z dowództwa odcinka. „Wszystko u was w porządku?” – pytał oficer dyżurny. „Tak, jemy” – usłyszał w odpowiedzi /fot. Darek Prosiński

Po co ryć w ziemi?

Zmiana charakteru wojny widoczna jest też we frontowej infrastrukturze. Przynajmniej na południowym odcinku, gdzie jeszcze latem zeszłego roku Ukraińcy budowali głębokie okopy, a ziemianki nakrywali żelbetowymi bądź pancernymi płytami. Dziś transzeje są znacznie płytsze, a na dachach legowisk króluje blacha falista, przymocowana do drewnianego stelaża.

– Byle na łeb nie kapało – usłyszałem jakże racjonalne wyjaśnienie.

Czasem frontowe życie toczy się wręcz w zaimprowizowanych szopach obleczonych folią oraz namiotach, dla których jedyną osłonę stanowią kępy roślin i drzew.

A pozycje obu stron oddalone są od siebie o kilkaset metrów, maksymalnie o półtora kilometra.

Ta nonszalancja wynika z przekonania, że nie ma już zagrożenia nawałami artyleryjskimi. Zwłaszcza ostrzałami z budzących przerażenie wyrzutni rakietowych Grad. Pojedyncze ataki i uaktywniający się co jakiś czas snajperzy nie są w stanie zmienić tej postawy. Ostatecznie ginie „tylko” kilku żołnierzy tygodniowo, a parunastu zostaje rannych. I to w skali całego frontu. Po co się więc trudzić ryciem w ziemi?

Okopowa codzienność - trzeba wyjść po wodę i jedzenie/fot. Darek Prosiński
Okopowa codzienność – trzeba wyjść po wodę i jedzenie/fot. Darek Prosiński

Autor

Marcin

I am freelance journalist, writer, blogger, author of military-themed blog bezkamuflazu.pl. During my journalist activities, I covered multiple conflicts and humanitarian crisises – in Iraq, Afghanistan, Ukraine, Georgia, Lebanon, Uganda and Kenya. In years 2009-2014, I wrote blog zafganistanu.pl dedicated to Afghan war, deployment of Polish Forces and veteran’s affairs. I am also author or co author of non-fiction books and political-fiction novels including „Międzyrzecze” and recently published „Stan wyjątkowy”.