Pamiętam, jak siedem lat temu, w północnym Afganistanie, natowskie samoloty zbombardowały kolumnę cywilnych aut, biorąc je za skradzione przez talibów cysterny. Zginęło ponad sto osób – w większości bogu ducha winnych cywili.
Widziałem konsternację, zawstydzenie, żal – nie tylko w oczach najwyższych przedstawicieli Sojuszu, ale też u zwykłych żołnierzy. To był wypadek – efekt złego rozpoznania i naprędce podjętej decyzji. Nie pierwszy i nie ostatni, co nie zmienia faktu, że nie sposób nadać mu charakteru celowych działań. Zachód, ten współczesny, nie walczy bowiem z cywilami (mimo iż ów humanitaryzm często stoi na przeszkodzie do osiągnięcia militarnych celów, czego Afganistan był najlepszym dowodem; to jednak kwestia na odrębny wpis).
Inaczej sprawy się mają w przypadku Rosji – armia rosyjska nie ma żadnych skrupułów. Dowiodły tego wojny w Czeczeni, Gruzji, na Ukrainie czy w Syrii. Sterroryzowanie ludności cywilnej jest wręcz elementem rosyjskiej strategii wojskowej. Stąd huraganowe ostrzały artyleryjskie, czy zmasowane naloty bombowe, obracające w perzynę całe kwartały miast. Mentalnie, w wielu obszarach, wojskowi naszego sąsiada pozostali w czasach II wojny światowej.
Dlatego nie wierzę, że po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych możliwa jest amerykańsko-rosyjska współpraca w Syrii. Już bardziej prawdopodobny wydaje mi się scenariusz wycofania sił USA z zachodniej koalicji (co de facto oznacza jej rozpad). Nawet prezydent o osobowości Trumpa nie pozwoli sobie na sojusz, którego konsekwencją byłoby tolerowanie terrorystycznych w istocie praktyk.
Ta współpraca nie jest też możliwa z innego powodu. Kilkanaście dni temu Angela Merkel zapowiedziała, że będzie się ponownie ubiegać o funkcję kanclerza Niemiec. „Będę atakowana ze wszystkich stron” – mówiła, mając na myśli nadchodzącą kampanię.
Jestem przekonany, że atak przyjdzie również ze wschodu – „Żelazna Kanclerz” jest bowiem nie na rękę Kremlowi. Póki rządzi, póty Unia Europejska nie pozostanie martwym, politycznym tworem. O co od lat zabiega Moskwa, bo tylko w konfrontacji z pojedynczymi państwami Wspólnoty ma szanse narzucić im własną wolę.
Rosyjskie zaangażowanie w Syrii należy widzieć również jako element tej strategii. Naloty na szpitale, szkoły czy bazary nie są przypadkowe. Dramat Aleppo – o którym w ostatnich tygodniach powiedziano chyba już wszystko – to efekt celowych działań, mających doprowadzić do humanitarnej klęski. Bezpośrednia akcja wojskowa oraz wspieranie reżimu Assada ma wywołać kolejne fale ucieczek przerażonych wojną cywilów. W założeniu – popartym doświadczeniem z ubiegłego roku – ta ludzka masa z czasem przetoczy się do Europy. Czegokolwiek nie zrobi Angela Merkel – a w jej polityce doszło do zmiany w odniesieniu do imigrantów – to jej przypisany zostanie kolejny imigracyjny kryzys. Czy ktoś taki może zostać kanclerzem Niemiec? – zapytają życzliwi.
W najbliższych miesiącach należy zatem spodziewać się wręcz nasilenia terrorystycznych działań rosyjskich sił powietrznych w Syrii. Niewykluczona jest też presja ze strony Turcji, która od kilku miesięcy mocno flirtuje z Rosją. Turecki prezydent już grozi, że otworzy granice, co poskutkuje ponownym uruchomieniem tzw.: szlaku bałkańskiego.
Wracając zaś do sedna – Trump może i wybierze model izolacji Stanów Zjednoczonych. Z przyczyn pragmatycznych nie będzie to jednak całkowite wycofanie się z Europy. Berlin – najważniejszy amerykański sojusznik na kontynencie – dalej będzie utrzymywał silne relacje z Waszyngtonem. Amerykański prezydent nie wejdzie zatem w żaden deal z Putinem, który byłby dla Niemiec szkodliwy. W tym przypadku argumentem może też być pochodzenie przodków prezydenta-elekta. Dla Niemców, dla Europejczyków, to dobra wiadomość. Dla Syryjczyków, niestety, zapowiedź kontynuacji dramatu. Mieszkańcy Syrii już dawno stracili kontrolę nad sytuacją we własnym kraju. Ich los – póki co nierozerwalnie – splótł się z geopolityką…
—–
Pogranicze libańsko-syryjskie, zima 2016/fot. Marcin Ogdowski