Siedząca na przedzie furgonetki kobieta uderzała telefonem o kokpit. Denerwował ją widok ukraińskich żołnierzy stojących koło pojazdu. Jej kuzyn, kierowca, rzucał pod nosem rosyjskie przekleństwa, zupełnie nie przejmując się naszą obecnością. Chwilę wcześniej razem z Rafałem wsiedliśmy do auta, którym para uciekała z ostrzeliwanego miasta Debalcewo. Poprosiliśmy ich o podrzucenie do Artiomowska, skąd wciąż odchodził publiczny transport. Stamtąd mieliśmy zamiar ruszyć w stronę Kramatorska, gdzie założyliśmy swoją „bazę”.
Póki co jednak staliśmy na blok-poście. I już mieliśmy ruszać, gdy nagle rozsunęły się drzwi auta.
– Zabiorę się z wami na kolejny posterunek – oznajmił ukraiński wojskowy i nie czekając na zgodę kierowcy, usiadł obok mnie, stawiając kałacha między nogami. Miał gęstą blond-czuprynę, rumianą, piegowatą buzię i niebieskie oczy. Nie nosił szpanerskiego multicamu, lecz kurtkę z szerokim futrzanym kołnierzem. Rozpiętą, bez dystynkcji. Z kamuflażem innym niż ten na spodniach. Nie miał kamizelki taktycznej, zasobników na dodatkowe magazynki; całego tego „oszpejowania”, z którym coraz częściej na wschodnio-ukraiński front trafiają żołnierze rządowej armii. Z twarzy sprawiał wrażenie poczciwego ruskiego chłopa, z wyglądu – bałkańskiego czy kaukaskiego watażki.
Zdołaliśmy ujechać kilkaset metrów, gdy kobieta odwróciła się w naszą stronę.
– Po co tu przyjeżdżacie? – wysyczała, patrząc na Ukraińca. – Po co!?
Miała napuchniętą twarz, podkrążone oczy i przetłuszczone włosy w nieładzie. Mogła mieć czterdzieści, ale równie dobrze i ponad sześćdziesiąt lat.
– Dlaczego nie zostaniecie u siebie, na zachodzie!? – w oczach kobiety pojawiły się łzy.
Spojrzałem na Rafała. Obydwaj wiedzieliśmy, o co chodzi. Kijów wysyła na rosyjskojęzyczny wschód żołnierzy pochodzących przede wszystkim z zachodnich i centralnych obwodów, zakładając, że będą bardziej lojalni wobec rządu. Sami się o tym przekonaliśmy, pytając wojskowych o miejsca pochodzenia.
– A wy myślicie, że ja tu chcę być? – odparł łagodnym głosem żołnierz, zwracając głowę w stronę okna.
– Chcecie czy nie, strzelacie! – byłem zdumiony gwałtownością wybuchu kobiety.
– Ja strzelam! – tym razem nie wytrzymał żołnierz. – Ja!? – trzasnął kolbą automatu o podłogę. – Ja!?
Kobieta chyba przestraszyła się tej reakcji, bo wróciła na swoje miejsce.
– Ośmioro wnucząt mam, co one zrobią, jak będą żyć? – zawodziła pod nosem.
Ukrainiec nie reagował.
– Dom rozbity, iść nie ma gdzie – do narzekań przyłączył się kierowca. – Szlag by was wszystkich trafił!
– Saszka – kobieta położyła rękę na ramieniu kuzyna. – Cicho. Cicho, bo zabiją.
I wtedy żołnierz eksplodował po raz drugi.
– Zabiją!? – wrzasnął, chyba urażony sugestią. – Zabiją!? – powtórzył. – W dupie mam was, wasze życie i cały ten pieprzony Donbas! – zapewnił i szarpnął klamką.
Właśnie dojechaliśmy do kolejnego blok-postu – żołnierz wyszedł więc i z całej siły zasunął drzwi. Tak mocno, że furgonetka zadrżała w posadach.
—–
Blok-post przed miejscowością Debalcewo, w kierunku którego trzy dni temu zmierzały ukraińskie oddziały pancerne/fot. Marcin Ogdowski