Kilka dni temu przeczytałem książkę Richarda Shirreff’a pt.: „2017. Wojna z Rosją”. To głośny ostatnio tytuł, pozwolę więc sobie poświęcić mu osobny wpis.
„2017…” to powieść dziejąca się na przestrzeni kilku miesięcy przyszłego roku. Opowiada o hipotetycznym konflikcie z naszym wschodnim sąsiadem, sprowokowanym atakiem Rosji na państwa nadbałtyckie. Więcej szczegółów zdradzał nie będę, warto jednak zauważyć, że w wymiarze literackim jest to pozycja taka sobie – drażnią papierowi bohaterowie, wkurzają głupie błędy. To dziwne, że autor posiadający tak głęboką specjalistyczną wiedzę, nie wie, ilu czołgami dysponuje polska brygada pancerna. Albo na jednej stronie, jednego z bohaterów raz tytułuje kapitanem, raz majorem.
Mniejsza jednak o to.
Wartość książki wynika z faktu, że napisał ją wysokiej rangi wojskowy. Sir Richard Shirreff służbę w armii rozpoczął w 1976 roku i pełnił ją do marca 2014 roku. Odszedł z wojska w stopniu generała. W trakcie swojej kariery wziął udział w pierwszej i w drugiej wojnie w Iraku, ale co najważniejsze – w latach 2011-2014 pełnił funkcję zastępcy naczelnego dowódcy sił NATO w Europie. Zna więc Sojusz od kuchni, świadom jego siły i słabości jak mało kto.
I o tym jest jego książka.
Dla nas, Polaków, to pozycja szczególnie pouczająca. Autor wiele miejsca poświęca procesowi decyzyjnemu, który w swojej obecnej formie jest skrajnie nieefektywny. Chodzi przede wszystkim o wymóg jednomyślności 28 członków Sojuszu, bez której nie ma mowy o konkretnych działaniach z użyciem wojsk. Te zaś – zarówno w postaci sił szybkiego reagowania, jak i tak zwanej szpicy – są bytem w znacznej mierze propagandowym. Pustym sloganem, jeśli mamy nadzieję na ich operacyjną gotowość w deklarowanych przez polityków terminach.
Bo ci ostatni skutecznie NATO rozbrajają. Shirreff opisuje to na najbliższym sobie przykładzie – armii brytyjskiej, która po kilku latach „restrukturyzacji”, jest dziś cieniem dawnej potęgi. Zdolnym wysłać na nieodległy przecież, środkowoeuropejski front, jedną (!) brygadę. I to w bólach, po wcześniejszym skanibalizowaniu innych związków taktycznych (skądś to znamy, prawda?). Co gorsza, autor „2017…” nie pozostawia złudzeń, że w jego książce wcale nie mamy do czynienia z literacką fikcją odnośnie możliwości Sojuszu. Potencjał NATO jest dużo większy od rosyjskiego, a Rosja nie jest w stanie prowadzić wojny na więcej niż jednym froncie jednocześnie. Ale duża ilość sił skoncentrowanych przy granicy z NATO, ich wysoki stopień gotowości bojowej, przede wszystkim zaś niespotykany na Zachodzie poziom determinacji przywódców oznacza – ni mniej, ni więcej – że ochrona wschodniej flanki ma deklaratywny charakter.
Tak w książce, jak i w rzeczywistości.
Cztery bataliony i brygada pancerna tego nie zmienią. Rosja może z dnia na dzień zająć Litwę, Łotwę i Estonię, po czym zapowiedzieć, że próba odbicia tych terytoriów spotka się z atomową ripostą.
Jak rozwiązać taki dylemat?
Najlepiej w ogóle przed nim nie stawać. Zachód schował się za swoją nuklearną tarczą, przekonany, że to wystarczy. Zapomniał przy tym o konwencjonalnym mieczu, który w nie mniejszym stopniu gwarantuje mu bezpieczeństwo. Rosja, przekonuje Shirreff, będzie testować NATO. Używając przywołanej analogi – będzie sprawdzać, na ile może odepchnąć pozbawionego miecza, skrytego za tarczą wojownika. A gdy ten będzie się cofać, oddając kolejne terytoria, ostatecznie przegra. Rozpadnie się, bez walki, bo przecież tarcza to ostateczny argument, którego użycie oznacza zagładę całej ludzkości.
Zachód musi odzyskać swój miecz, a wraz z nim wolę, by go użyć – taki wniosek płynie z lektury „2017…”. Odstąpić od niemądrych restrukturyzacji sił konwencjonalnych i dać sobie spokój z naiwną wiarą w przewidywalność rosyjskich przywódców. Dyslokować na wschód coś więcej niż niewielkie oddziały i przede wszystkim pokonać polityczną bezwolę. To ostatnie może oznaczać nieprzyjemne korekty w obrębie Sojuszu. Shirreff doskonale ilustruje to, jak w najważniejszych natowskich strukturach „starsi” sojusznicy patrzą na „nowych”, tych z Europy Środkowo-Wschodniej. Polsce się tu nie obrywa, ale już Węgry jawią wręcz jako rosyjski koń trojański w łonie NATO. To powinna być dla naszej dyplomacji ważna wskazówka.
—–
Amerykański Apache – jedna z maszyn, która brała udział w manewrach Anakonda-16/fot. Bartek Bera