„Za jej życie, jego dożywocie” – tak można przetłumaczyć jedno z głównych haseł kampanii społecznej, która odbywa się właśnie w Libanie. Dotyczy ona przemilczanego w lokalnej kulturze problemu przemocy wobec kobiet. W krótkim klipie, który jest częścią akcji, młoda kobieta przeżywa atak paniki, świadoma, że mąż-gwałciciel lada chwila opuści mury więzienia.
Miriam nie ogląda billboardów poświęconych kampanii „Za jej życie…” – z rzadka opuszcza maleńki pokoik, w którym mieszka wraz z czterema córkami. Internet dla niej nie istnieje, z libańskiej telewizji właściwie nie korzysta. I choć jest Syryjką, dobrze zna strach przed bezwzględnymi mężczyznami. Jej oprawcy nie byli członkami rodziny, było ich wielu. Oni w więzieniu pracowali, ona trafiła tam za karę. Tylko dlatego, że dwóch braci Miriam przyłączyło się do protestów opozycji.
– Spędziłam za kratami dwa miesiące, głodna, bita, poniżana – wspomina. – Któregoś razu związali mi ręce za plecami i powiesili na sznurze. Trzymali tak dwa dni, nie zważając, że na przemian wyłam i mdlałam z bólu. Miażdżyli mi dłonie, łamali paznokcie. Do głowy przykładali jakieś druty podpięte do prądu. Przed wojną miałam bujne włosy, a teraz… – Miriam uśmiecha się smutno. Jest muzułmanką, na głowie nosi chustę, ale tuż nad czołem widać kępkę mocno przerzedzonych włosów. Skojarzenie z pacjentką po chemioterapii samo przychodzi na myśl.
To już historia, zła…
Gdy Miriam siedziała w więzieniu, wojenna zawierucha dopadła jej męża.
– Zabity, jak wielu, przez reżim – kwituje kobieta. – Wracał z pracy, policja sprawdzała dokumenty. Coś im się nie spodobało, zabrali go do aresztu. Tam po prostu zabili, a ciało spalili.
– Miał jakieś związki ze zbrojną opozycją? – dopytuję.
– A skąd – słyszę w odpowiedzi. – Był zwykłym cywilem.
Dwie córki, które wówczas miała, trafiły pod opiekę siostry Miriam.
– Wzięłam je stamtąd zaraz po wyjściu na wolność. Homs przestało być moim miastem, postanowiłam uciekać. Tak znalazłam się w Libanie.
Od tamtego czasu minęły cztery lata. Pozbawiona wszystkiego, samotna matka – w dodatku niezdolna do pracy z powodu uszkodzonych nerwów obu rąk – nie uniknęła kolejnych kłopotów.
– Widziałam rzeczy, które wciąż napawają mnie lękiem – mówi wymijająco, gdy pytam ją o szczegóły. Chodzi o związek z Libańczykiem, którego owocem stały się dwie kolejne córki – dziś trzy i dwuletnia. – To już historia, zła, nie chcę o tym opowiadać – kobieta spuszcza głowę. – Był czas, że mieszkałyśmy na ulicy – dodaje po chwili i zaczyna płakać.
Hulud musi odpocząć
– Kto wam teraz pomaga? – pytam, gdy Miriam jest już spokojniejsza.
Na twarzy mojej rozmówczyni znów pojawia się ów smutny uśmiech.
– Hulud – mówi i kładzie rękę na ramieniu najstarszej, trzynastoletniej córki. – To ona jest dziś głową naszej rodziny.
– Co robisz? – zwracam się do dziewczynki.
– Pracuję w fabryce słodyczy – odpowiada młoda Syryjka. – Sprzątam, przenoszę pakunki z towarem. To takie pięcio, dziesięcio i piętnastokilogramowe pudła.
– Ciężka praca – stwierdzam.
Dziewczyna kiwa głową.
– Wciąż bolą mnie ręce i plecy, często tak mocno, że nie mogę spać – przyznaje trzynastolatka.
– Hulud od trzech dni nie pracuje – do rozmowy wraca Miriam. – Musi odpocząć.
Kilka tygodni temu rodziną zainteresowało się Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Miriam i jej córki przez trzy miesiące otrzymają po 147 dolarów, przez dwa kolejne po sto. To pieniądze przekazane organizacji przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz pochodzące z prywatnych wpłat na rzecz PCPM. I choć trudno taką pomoc przecenić, stanowi jedynie kroplę w morzu potrzeb.
Jedni grożą, drudzy ostrzegają
– Macie długi – raczej stwierdzam niż pytam.
Miriam przytakuje.
– 500 dolarów u sąsiadki, 150 w sklepie, w którym kupuję przede wszystkim pieluchy i jedzenie – wylicza. Dwuletnia dziewczynka, którą trzyma na rękach, na chwilę otwiera oczy. Spojrzenie ma skupione, lecz za moment jej wzrok mętnieje, staje się nieobecny. Gdy zsuwa się kocyk przykrywający dziecko, dostrzegam niezdrowy kolor skóry dziewczynki. Jej o rok starsza siostra nie wygląda lepiej. Staje się dla mnie jasne, że obie są niedożywione.
– Może czas wracać do Syrii? – pytam nieśmiało. Prezydent Assad od jakiegoś czasu deklaruje odbudowę państwa i społeczeństwa. Chciałbym wierzyć, że to nie są puste hasła.
Miriam gwałtownie kręci głową. W jej oczach widzę strach podobny do tego, który można dostrzec u bohaterki spotu „Za jej życie…”.
– Ludzie z Homs, z którymi mamy kontakt, mówią, że matka nie ma tam po co wracać – głos Hulud brzmi nad wyraz rzeczowo. – Jedni grożą, drudzy ostrzegają, że nas tam zarżną…
PS. Obaj bracia Miriam już nie żyją. Jednego zabił Daesz, drugiego syryjskie wojsko.
—–
Zimą, w nocy, temperatury w Bejrucie spadają w okolice zera. Miriam i jej córki potrzebują pieniędzy na zakup opału i jedzenia. Wystarczy drobna wpłata na konto PCPM:
61 1140 1010 0000 5228 6800 1003
Tytuł wpłaty: Wsparcie dla uchodźców syryjskich (Miriam i Hulub)