Do przedszkola w Zaridzeebi trafiam w porze śniadania. Gdy wchodzę do pomieszczenia dla najmłodszych wychowanków, dwu-trzy-latków, kucharka kładzie na talerzach kromki suchego chleba, a do kubków wlewa cienką herbatę. Kręcę głową, zdumiony zastanym obrazkiem. Gruzja jawi się nam, Polakom, jako kraj świetnego jedzenia, dobrego wina i wspaniałych widoków. Istny turystyczny raj. Ale to tylko jedna z jej twarzy…
– Tak wygląda śniadanie? – pytam dyrektorkę placówki.
Szorena Adwaszwili potwierdza, lecz zaraz dodaje:
– Zupa z mięsną wkładką będzie na obiad – zapowiada. – Karmimy dzieci najlepiej jak możemy. Większość z nich nie dostanie w domu nic lepszego.
Zaridzeebi to wioska leżąca w regionie Tianeti – w gruzińskich realiach głęboka prowincja. W okolicy bieda aż piszczy, a że przedszkola w tym kraju utrzymywane są przez samorządy, trudno o lepszą aprowizację.
Ta bieda ma też inny, bardziej materialny wymiar. Budynek, w którym na co dzień przebywa dwadzieścioro siedmioro dzieci, dosłownie się zapada. Ściany pękają, dach grozi zawaleniem. Znad podłóg wyziera grzyb pożerający fundamenty przedszkola. Robert Fijołek, budowlaniec z Polski, nie ma wątpliwości:
– Maksymalnie dwa lata – na tyle szacuje czas, jaki pozostał do katastrofy. – I to optymistyczny scenariusz, bo jeśli w tym roku przyjdzie solidna zima, czapa śniegu załatwi sprawę jeszcze szybciej – inżynier nie pozostawia złudzeń. – Tak naprawdę tym dzieciakom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo…
– Nie mamy gdzie przenieść maluchów – Szorena Adwaszwili bezradnie rozkłada ręce. – Poprzedni budynek dawno temu się zawalił – kobieta wskazuje dłonią rumowisko za oknem.
* * *
Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej działa w Gruzji już od kilku lat. Finansowane m.in. ze środków naszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, współpracuje z gruzińską organizacją non-profit Civitas Georgica. Na początku listopada br. obie fundacje przygotowały raport na temat stanu technicznego 84 placówek przedszkolnych w Gruzji (eksperci pracują w 44 kolejnych, co w sumie da dziesięć procent wszystkich przedszkoli w kraju). Dotychczasowe wnioski nie napawają optymizmem – większość miejsc, do których Gruzini posyłają swoje pociechy, daleka jest od standardów gwarantujących bezpieczny pobyt. Przedszkole w Zaridzeebi to jeden ze skrajnych przykładów – zwykle jest nieco lepiej. Lecz i tak niebezpiecznie.
– Niezabezpieczone instalacje eklektyczne i rozgrzane kozy w pokojach pełnych dzieci, to tutaj standard – mówi Robert Fijołek.
– Tak, jak brak czujników dymu, gaśnic, odpowiednio zamontowanych drzwi i okien, pozwalających – w razie pożaru – na szybkie opuszczenie budynku – do rozmowy włącza się Dariusz Marczyński, emerytowany oficer straży pożarnej, również pracujący dla PCPM-u. – No i ta świadomość przedszkolanek, a właściwie jej brak… – strażak wzdycha głośno.
W raporcie, o którym mowa, wskazano na bezwzględną konieczność stworzenia procedur ewakuacyjnych oraz szkoleń dla nauczycieli w zakresie ochrony przeciwpożarowej. Dla przygotowujących rekomendacje specjalistów pouczająca była rozmowa z jedną z opiekunek.
– Wiedziała, że w razie pożaru ma wyprowadzić dzieci na zewnątrz – relacjonuje Zwiad Esebua z Civitas Georgica. – Ale zaraz zapytała, co ma zrobić, gdy na dworze będzie padał silny deszcz. Bo przecież nie wyjdzie z maluchami w ulewę…
* * *
Najnowsza historia Gruzji pełna jest dramatycznych sytuacji. Wojna domowa z lat 90., rewolucja róż z początku wieku, konflikt z Rosją sprzed dekady. A do tego dzika prywatyzacja, potężna korupcja i faktyczna kapitulacja państwa w wielu obszarach odpowiedzialności za życie obywateli. Wszystko to da się wyczytać spomiędzy słów raportu na temat stanu przedszkoli. Okazuje się bowiem, że najwięcej kłopotów sprawiają budynki najnowsze, budowane już w czasach gruzińskiej niepodległości. Te radzieckie jakoś się trzymają.
Przedszkole w Zaridzeebi oddano do użytku zaledwie pięć lat temu. I na pierwszy rzut oka nie wygląda źle. Tymczasem:
– Dach przytwierdzono bezpośrednio do krokwi, a same krokwie mają przekroje trzy-cztery razy mniejsze niż wymagane – zaczyna wyliczać Robert Fijołek. – Fundament jest za płytki i źle zabezpieczony. O jakości wykończeniówki mógłbym mówić przez wiele minut. Poza tym proszę spojrzeć na tak prozaiczną rzecz jak łazienka – nie ma w niej dziecięcej armatury. Zwykłe korzystanie z klozetu jest dla dzieci niebezpieczne.
– W Polsce sanepid by tego nie odebrał – raczej stwierdzam, niż pytam.
– Ani sanepid, ani straż pożarna, ani nadzór budowlany – mówi z przekonaniem inżynier.
Gruzińskie państwo nie ma narzędzi do przeprowadzenia takich kontroli – brakuje zarówno instytucji, jak i procedur.
Słabość państwowych struktur widać też w innych obszarach.
– Jeszcze nie zaczęła się budowa, a pieniądze na nią znikły – opowiada dyrektor Szorena Adwaszwili.
– Jak to znikły, skąd? – dopytuję.
– Z konta w banku. Ale potem znów się pojawiły, choć mniej – słyszę w odpowiedzi. – Stary budynek się zawalił, czas naglił, budowa ruszyła ostrą zimą, przy bardzo niskich temperaturach.
Dyrektor Adwaszwili do dziś pamięta robotników grzejących się przy ognisku rozpalonym w jej przyszłym gabinecie.
* * *
W rejonie, za który odpowiada Tamaz Mecziauri, mer Tianeti, znajduje się kilka przedszkoli. Spotkanie z przedstawicielami PCPM i CG samorządowiec zaczyna od podziękowań – za kopię raportu oraz instalację czujników dymu w podległych mu placówkach. Zapytany o przedszkole w Zaridzeebi, każe sekretarce przynieść dokumenty.
– To z czasów mojego poprzednika – zastrzega.
W opasłym segregatorze można znaleźć m.in. umowy gwarancyjne podpisane przez wykonawcę przedszkola. W części poświęconej dachowi mowa jest o… 25-letniej gwarancji. Żaden budowlaniec o zdrowych zmysłach nie podjąłby się takiego zobowiązania. Chyba że działałby ze świadomością, iż jest ono nic niewarte.
Szybko uzyskuję potwierdzenie tej hipotezy.
– Ta firma już nie istnieje, a jej właściciel zapadł się pod ziemię – Mecziauri uśmiecha się smutno. O kontakt z przedsiębiorcą mer zabiegał wiele miesięcy wcześniej, po tym, jak dyrektor placówki z Zaridzeebi zaczęła się uskarżać na pękające ściany. – Jeśli nie zmusimy wykonawcy do przeprowadzenia remontu, zostaje nam tylko zwrócić się o pomoc do rządu. W naszej kasie pieniędzy na rekonstrukcję budynku nie ma.
* * *
Dzięki uprzejmości Mili Chodoły, koordynatorki projektu z PCPM, dzień po wizycie w Zaridzeebi spotykam się z wysokiej rangi urzędniczką gruzińskiego ministerstwa edukacji. Nino Beselia, szefowa departamentu odpowiedzialnego za nauczanie przedszkolne, chętnie opowiada o standardach, jakie Gruzja zamierza wprowadzić do 2021 roku. Krótko mówiąc, będzie tak, jak w Unii Europejskiej, do której ów kraj aspiruje. Co oczywiste, w tych standardach nie ma miejsca dla placówek, którym grozi zawalenie. Czy inne, mniejsze ryzyka, dające się wyeliminować zarówno na etapie inwestycji, jak i eksploatacji budynków.
Jeśli raport przygotowany przez polskich i miejscowych specjalistów jest reprezentatywny dla wszystkich gruzińskich przedszkoli (a zdaniem przedstawicieli Civitas Georgica jest), obecnie większość z nich nie uzyskałaby wymaganej akredytacji. Patrząc zatem z tej perspektywy, trzy lata to oka mgnienie. Ale jednocześnie to zbyt dużo czasu dla dzieci z Zaridzeebi.
– Zimą dach może im spaść na głowy… – zauważam.
– A co byście wy, Polacy, zrobili w takiej sytuacji? – pyta Beselia.
– U nas taki budynek nie zostałby dopuszczony do użytkowania. A gdyby w trakcie eksploatacji doszło do sytuacji grożącej katastrofą, dzieci przeniesiono by gdzie indziej – odpowiadam zgodnie z najlepszą wiedzą (i przekonaniem).
Urzędniczka milczy przez chwilę.
– Postaram się pomóc – deklaruje.
Godzinę później, w tbiliskiej siedzibie Civitas Georgica, Aleksander Kalandadze, jeden z szefów fundacji, oznajmia:
– Poprosiłem o pomoc samorząd i już szukamy zastępczego budynku. Nikt przecież nie chce, by dzieci zginęły w przedszkolu.
Oddycham z ulgą.