Rimas, 6-letnia Syryjka, nie potrafi usiedzieć w miejscu – wręcz nosi ją po niewielkim pokoju. Raz rzuca się na szyję matce, potem wchodzi na plecy siedzącej na materacu babki. Odstawiona na bok, łapie w dłoń telefon, robi kilka kroków i rzuca aparatem o ścianę. Stara komórka rozpada się na kawałki.
– Rimas! – krzyczy matka. Dziewczynka posłusznie zbiera części komórki, próbuje złożyć je do kupy, by po chwili znów cisnąć plastikowym prostokątem – tym razem w podłogę.
W pułapce choroby
– Sąsiedzi nie mogli takich zachowań zaakceptować – mówi ze smutkiem Hiba, matka autystycznej Rimas. – Bali się o swoje dzieci i dlatego źle traktowali moją córkę. Musiałam się przeprowadzać z miejsca na miejsce, aż wreszcie trafiłam tu, z dala od innych.
Tu oznacza gospodarczy budynek na tyłach okazałej willi w podbejruckim Aley. Wzniesiona na wzgórzu rezydencja jest jedną z wielu takich budowli w okolicy. Aley pośród stołecznych Libańczyków już dawno zyskała status kurortu – miejsca, gdzie jest chłodniej niż w stolicy, co zwłaszcza latem ma niebagatelne znaczenie. Po 11 września 2001 roku schronienia przed dokuczliwym upałem zaczęli tu szukać również Saudyjczycy i Katarczycy. Nawet oni – zasobni mieszkańcy Bliskiego Wschodu – odczuli nieprzychylny stosunek ludzi Zachodu. Aley dawała wytchnienie i święty spokój – jak grzyby po deszczu rosły więc kolejne rezydencje. Aż nastała rewolucja w Syrii i miasteczko zapełniło się innym rodzajem tymczasowych mieszkańców – uchodźcami.
Dziś jest ich w Aley kilka tysięcy – wśród nich Hiba z rodziną.
– To idealne miejsce – mówi Syryjka. Płot oddzielający posiadłość od reszty świata sprawia, że autystyczna Rimas ma kontakt tylko z dwójką nieco starszych od niej braci. Co prawda w diagnozie wystawionej przez lekarza ze szpitala przy Uniwersytecie Amerykańskim w Bejrucie znalazło się zalecenie, by dziewczynka integrowała się z rówieśnikami. Jest tam jednak też zastrzeżenie, że należałoby to robić pod okiem doświadczonego personelu. Na co pozbawionej dosłownie wszystkiego rodziny zwyczajnie nie stać.
– Mąż jest malarzem – opowiada Hiba. – Zatrudnia się do różnych budów, ale często jest tak, że przez wiele dni nie ma żadnego zajęcia.
– Dziś pracuje? – pytam.
– Pojechał na rekrutację – odpowiada kobieta. Syryjka ma na myśli targi taniej siły roboczej – miejsce, w którym zbierają się uchodźcy, gdzie libańscy przedsiębiorcy poszukują wszelkiej maści fachowców na jedną bądź kilka dniówek. Oczywiście nielegalnej pracy.
W pułapce tradycji
Ta rodzina i tak ma sporo szczęścia. Pomieszczenia gospodarcze – niewielki pokój, kuchnia i WC – wynajmują w zamian za pracę na rzecz właściciela willi.
– Pielęgnujemy ogród, sprzątamy w domu – opowiada Hiba. Jej rodacy, którym przyszło mieszkać w Bejrucie i okolicy, płacą 300-400 dolarów miesięcznie za wynajem nędznych zwykle mieszkań, garaży czy zaadaptowanych piwnic. Hibie pomaga też matka, 60-letnia Malak. Nie ma tu mowy o wsparciu finansowym – zarabiająca na ulicznej sprzedaży chusteczek higienicznych kobieta sama żyje poniżej granicy ubóstwa. Chodzi o pomoc przy dzieciach, zwłaszcza absorbującej uwagę Rimas.
– Jesteśmy Arabami – tłumaczy Hiba. – U nas nie można obcej dziewczyny nawet dotknąć. A Rimas nie rozumie tych zasad. Lgnie do nieznajomych, także mężczyzn. Może nam przez to sprawić sporo kłopotów – kobieta milknie na chwilę. – Ale najbardziej boję się tego, że ktoś wykorzysta jej naiwność. Zrobi krzywdę. Drżę z tego powodu już dziś, choć wiem, że najgorzej będzie w przyszłości, jak Rimas stanie się kobietą.
– Może wówczas będziecie już w Syrii? – sugeruję pozytywne zakończenie dramatu uciekinierów.
– Gdzie? Po co? – jako pierwsza reaguje Malak i wyciąga zdjęcia zrobione dwa tygodnie temu na gruzach rodzinnego domu w Aleppo. Wykonali je pracownicy Czerwonego Półksiężyca, dokumentujący skalę zniszczeń prywatnego majątku mieszkańców miasta. – Kto to odbuduje, za co?
– Zostaniecie w Libanie? – pytam.
Hiba rozkłada ręce. Kilka miesięcy temu jej rodzinę zakwalifikowano do programu relokacji uchodźców. Syryjczycy mieli trafić do Francji. Wszystko szło dobrze póki nie trzeba było wyrobić zdjęcia do paszportu. Zgodnie z francuskimi wymogami, Hiba miała stanąć przed obiektywem bez hidżabu. Mąż nie wyraził zgody, szansa przepadła…
—–
Nz. Hiba i Rimas/fot. Paweł Krawczyk