Przedwczoraj napisałem na jednym z profilów, że putin jest już trupem, choć może jeszcze tego nie wie. Obejrzałem dziś jego wystąpienie i wiem, że on wie – że jest już martwy. „Technicznie” nadal dycha – i zapewne potrwa to jeszcze jakiś czas. Śmierć bowiem rozumiem tu przede wszystkim symbolicznie – jako kres putinizmu i rosji, którą znamy z ostatnich dziesięcioleci. Przedstawienie na Kremlu – mimo całej tej imperialnej, okazałej bordiury – bardziej przypominało mi stypę niż spektakl polityczny, za którym stałyby siła i żywotność anektującego nowa terytoria państwa. Smętne miny zgromadzonych – formalnie przedstawicieli najwyższych władz – zdradzały napięcie, lęk, ale i irytacje. Nie czytam w ludzkich myślach, lecz dałbym sobie rękę uciąć, że w głowach wielu oficjeli tłukła się natrętna refleksja: „gdzieś ty nas, gamoniu, zaprowadził…?”.
Większość wystąpienia putlera to absurdalne wyrzygi w stronę Zachodu jako zła tego świata – którego przeciwieństwem jest rzecz jasna stara dobra rosja, ostoja tradycji i konserwatyzmu. Ale mimo iż adresat został jasno zdefiniowany, nie padły w jego stronę groźby. To znamienne, zwłaszcza gdy spodziewaliśmy się kolejnego atomowego szantażu. „Rosja będzie broniła swojego terytorium wszelkimi możliwymi sposobami” – zapewnił putin. I zaraz rozmemłał tę deklarację stwierdzeniem: „Będziemy starali się zapewnić bezpieczeństwo naszym obywatelom”. Ja dla przykładu postaram się w ten weekend wyspać, ale czy mi się uda, to nie wiem. „Postaramy się” to retoryczna figura, oznajmiająca, że „chciałbym, ale nie wiem, czy mogę/czy zdołam/czy inni mi pozwolą”. I można by mnie wydrwić za semantyczne rozkminki bez przełożenia na realia, gdyby nie… realia. Gdy putin sterczał jak kołek przed mównicą (znów ta sanitarna pustka wokół niego, utrzymywana przez niemal całą ceremonię; dowód obsesji i strachów podstarzałego kagiebisty), pięć tysięcy żołnierzy armii rosyjskiej znalazło się w potrzasku – w kotle wokół Łymania. Sytuacja taktyczna typu ch… – jak mawiał Darek, najlepszy fotoreporter, z którym przyszło mi pracować na wojnie. Łymań to część obwodu donieckiego, od dziś niby część rosji – tymczasem lada moment znów stanie się częścią Ukrainy. Jego garnizon właśnie usiłuje dać nogę, ale drogi ucieczki to – jak mówi się w języku NATO, a co po polsku świetnie oddaje istotę spraw – „kill zone”, strefa zabijania. Ukraińcy ładują po orkach ile wlezie, nie zdziwię się więc, gdy ucieczkowiczom zabraknie odwagi do udziału w kolejnych próbach przebicia. Łymań już zdyskontował dzisiejszą ceremonię (sądząc po reakcjach w rus-sieci – „czerwonych” w tematyce łymańskiej, letnich zaledwie w odniesieniu do aktu aneksji) – gdy dojdą do tego przebitki z setkami jeńców, wizerunkowy cios zadany kremlowskiej propagandzie będzie nokautujący.
A swoje do pieca dołożył jeszcze Wołodymyr Załenski, oświadczając – tuż po tym, jak putler zniknął w bunkrze – że Ukraina składa wniosek o przyśpieszone członkostwo w NATO. Nie czas i miejsce, by dywagować nad tym, czy taką procedurę uda się przeprowadzić – samo wyrażenie woli przez władze w Kijowie to policzek dla Kremla. Przypomnienie putinowi, w jak głębokiej dupie jest w „kwestii ukraińskiej”. Patrząc z perspektywy rosji, takie akcje już od wielu miesięcy nie miałyby prawa się wydarzyć – w Kijowie winna rządzić uległa klika, a prozachodnie ambicje byłyby właśnie wybijane z głowy ostatnim niepokornym Ukraińcom.
Tymczasem trwa wybijanie z innych głów – rosyjskich – putinizmu.
Mogilizacja – sposób, w jaki pobór jest prowadzony – obnażyła skrajną niewydolność rosyjskiego państwa. Fenomen branki opisywałem na bieżąco, więc nie będę się tu teraz doktoryzował. Dodam tylko – bo i to jest symboliczne – że do dziś przed przymusowym wcieleniem zwiało z rosji 300 tysięcy potencjalnych poborowych – czyli w relacji do planów mobilizacyjnych (przynajmniej tych oficjalnych) mamy 1:1.
Ktoś napisał, że to dowód kompromitacji rosjan. I tak, i nie. Oczywiście, uśmiech politowania może wywołać fakt, że dotychczasowi wielbiciele idei Z, gdy zawisło nad nimi ryzyko wysyłki na front, dramatycznie zrewidowali poglądy. Tyle że to nie jest porażka (a więc i kompromitacja) pojedynczego człowieka, ale całego putinowskiego systemu. Jego ideologicznej patriotyczno-wielkoruskiej otoczki. Ten system opierał się na kłamstwie – Kreml (rozumiany jako rosyjski establishment) kłamał, że odbudowuje imperium, tymczasem zajmował się złodziejstwem na niespotykaną skalę. Dzięki posowieckim zasobom militarnym przez wiele lat udawało się grać va banque – ktoś, kto ma „atomówki” i mówi, że jest potęgą, za potęgę będzie uważany. W boju, na małą skalę, były wyniki (Gruzja, Syria, Krym), mechanizm surowcowego uzależnienia dodawał kolejnych atutów i ostatecznie pozwalał podtrzymywać miraż. Zwykli ruscy w niego uwierzyli – dziś to „oszukani” – ale prawdopodobnie miażdżąca większość, na co dzień stykająca się z bylejakością państwa, tylko udawała, że całym sercem wspiera putinowską rekonstrukcję (weźmy dla przykładu poborowych, którzy siedzieli w syfie półtora roku – myślicie, że po takim doświadczeniu wierzyli w siłę i potęgę rosyjskiej armii?). Tak naprawdę chodziło tylko o to, by „jakoś żyć”, jakoś „się ustawić” w tej postsowieckiej, rosyjskiej rzeczywistości. Konformizm nie ma cech narodowych, ale faktem jest, że z rosjanami związał się w sposób szczególny. Było więc wielostopniowe, przenikające wszystko kłamstwo i iluzja – aż ekipa gen. Walerego Załużnego powiedziała „sprawdzam!” i rozpieprzyła zawodową rosyjską armię. Nagle okazało się, że rosja to humbug, ideologiczna pustka, coś, za co nie warto ginąć. Tak jak swego czasu skompromitował się (i upadł, bo nie było za wielu chętnych do jego obrony) komunizm, tak kompromituje się na naszych oczach putinizm.
I putin o tym wie. Pewnie gdzieś tam jeszcze widzi swoje szanse. Ale w chwilach racjonalnej kalkulacji ma świadomość, że zapędził się w kozi róg. Ci, których zapędził razem ze sobą, na pewno mu tego nie podarują. Nie po to kradli, by majątek im wyparował – dosłownie i w przenośni.
Więc putin jest już trupem.
—–
Nz. Ruskie dające nogę z Łymania/fot. Siły Zbrojne Ukrainy
Ps. Dziś felietonowo, ale po weekendzie wracam z twardymi analizami.
A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki: