Pojawiają się nowe elementy użyteczno-idiotycznej narracji sponsorowanej przez Kreml. W połączeniu ze starymi, mają wywrzeć wrażenie totalnej nieodpowiedzialności, jakiej dopuszczają się władze RP, wspomagając wojskowo Ukrainę. Kreślona jest analogia z przedwojennym „silni-zwarci-gotowi”, wieńczona konkluzją, że skończy się jak wtedy – tragiczną klęską – i stwierdzeniem, że Polacy „niczego się nie uczą”/”nie wyciągają wniosków z własnej historii”.
W tej perspektywie niemądre jest doprowadzenie armii do „niemalże ogołocenia ze sprzętu, w znacznym stopniu przekazanego Ukrainie”. Naiwna jest wiara w stojące za nami potęgi militarne, które wedle różnych odmian narracji, albo się od nas odwrócą, albo owszem, w razie potrzeby pokonają Rosję, ale stanie się to kosztem Polski, która zostanie „kompletnie zdemolowana”.
Zabawny, choć warty odnotowania jest inny element – żal, że lewica nie potrafi stanąć na wysokości zadania i protestować przeciwko wysyłce broni, co skutkuje przedłużaniem walk i śmiercią niewinnych ludzi. I że niemal 20 proc. Polaków – deklarujących poparcie dla idei zakończenia walk nawet za cenę ustępstw terytorialnych – nie ma swojej reprezentacji politycznej. Co przekłada się na cementowanie bieżącej polityki aktywnego zaangażowania Polski w rosyjsko-ukraiński konflikt.
Rzygać mi się chce, gdy czytam te wypociny, niemniej warto się nad nimi pochylić, bo presja Moskwy – w obliczu coraz bardziej oczywistych porażek na froncie – tylko będzie rosła. Agenci wpływu i użyteczni idioci nie będą narzekać na brak zajęcia, a cel – przemienienie wspomnianych 20 proc. na 50-60 – jakkolwiek odległy, wcale nie jest nieosiągalny. Im więcej trucizny pojawi się w naszym obiegu, tym większe ryzyko coraz liczniejszych infekcji.
Ujmująca jest troska o życie i zdrowie niewinnych ludzi; sam ją podzielam. Nie widzę jednak prostszego sposobu na zapobieżenie dramatom, jak wycofanie się wojsk rosyjskich z Ukrainy. Przy takim obrocie spraw Ukraińcy nie przeniosą wojny na terytorium rosji – im zależy wyłącznie na wyzwoleniu własnego kraju.
Wolność to wartość leżąca u podstaw lewicowych przekonań, trudno zatem się dziwić, że poza oszołomskimi odłamami, ludzie lewicy (wśród nich piszący te słowa) wspierają Ukrainę (i polityki, które służą jej przetrwaniu). putin i jego hordy niosą Ukraińcom zniewolenie, w wymiarze materialnym (tak przecież istotnym w myśli lewicowej) biedę, w obszarze obyczajowym najobrzydliwszą odmianę konserwatyzmu, z jej pogardą dla rozmaitych mniejszości. Co zaś się tyczy defetystów – nie wszystkie poglądy, nawet jeśli są umiarkowanie popularne, zasługują na reprezentację polityczną. Zwłaszcza jeśli stwarzają zagrożenie dla racji stanu i biologicznego bytu wspólnoty. Pozwólmy putinowi zagarnąć część Ukrainy, a za jakiś czas upomni się o następny kawałek. Owszem, z przeszłości płyną pouczające doświadczenia – niekrępowanie bezkarności Hitlera jest jedną z nich.
Pokonana Ukraina to rosjanie szerzej u naszych wrót. Na dziś nie byłoby to wielkim zagrożeniem, nie można bowiem porównywać NATO z sojuszem polsko-francusko-brytyjskim z końca lat 30. rosja to nie III Rzesza, której potencjał przy umiejętnym wykorzystaniu dawał sposobność na pokonanie zjednoczonych przeciwników. NATO nie daje rosjanom żadnych szans, z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że nie pozwoliłoby putlerowskim armiom wkroczyć na jakikolwiek skrawek własnego terytorium. W rachubach czysto wojskowych zacofane i zdegenerowane rosyjskie siły zbrojne to przeciwnik do pokonania bez konieczności sięgania po broń jądrową.
Minione miesiące pokazują, że niezależnie od wewnętrznych tarć, Sojusz pozostaje organizacją spójną, zdeterminowaną do obrony własnych granic. By to dostrzec, należy przymknąć oko na działania czysto polityczne, dyktowane bieżącym interesem ekonomicznym, a skupić się na aktywności militarnej. Niestety, duża jej część pozostaje niejawna, ale już to, co widać – jak choćby dyslokacje wojsk, zwłaszcza komponentów lotniczych – pozwalają sądzić, że nie ma tu mowy o „papierowych zobowiązaniach”. Dzięki takim uwarunkowaniom Polska może sobie pozwolić na przekazywanie części swojego uzbrojenia Ukrainie. Chroni nas natowska tarcza i miecz. Nominalnie skala tej pomocy jest imponująca – dojdzie niebawem do 10 mld zł – ale czy rzeczywiście „ogołaca się” przy tej okazji Wojsko Polskie? Część jednostek utraciła możliwości szkoleniowe, część ma je ograniczone. Obok starej broni (np. czołgów T-72, samobieżnych haubic Goździk), na wschód powędrowało sporo nowoczesnego sprzętu (armatohaubice Krab, wyrzutnie przeciwlotnicze Piorun itp.). Przekazaliśmy Ukraińcom niemało broni strzeleckiej, amunicji, mnóstwo elementów wyposażenia żołnierzy. W skali całego wojska można mówić o kilkunastoprocentowym obniżeniu gotowości jako skutku tych działań. Ale to sytuacja tymczasowa – wydrenowane zasoby zostaną uzupełnione w ciągu 3-5 lat, nowszym sprzętem, o lepszych parametrach. Zyskiem będzie – już jest! – przetestowana w warunkach bojowych broń, co poskutkuje jej odpowiednimi modyfikacjami. Ale to „resztówka” w porównaniu z tym, co przyniesie nam, całej środkowo-wschodniej Europie, potężny wysiłek ukraińskiej armii. Już dziś zniwelował on możliwości bojowe rosji w nieprawdopodobnym stopniu.
A Ukraińcy, wszystko na to wskazuje, dopiero się rozkręcają. Wstrzymać ich, to wyzbyć się dziejowej szansy. NATO w ciągu najbliższych kilkunastu lat się nie rozleci – nie ma ku temu racjonalnych przesłanek. Ale co będzie za dwie-trzy dekady? To już perspektywa, za którą kryje się zbyt duża niewiadoma, jednocześnie horyzont uwzględniany w sensownym planowaniu militarnym. Zwycięska w ukraińskiej wojnie rosja zapewne będzie czyhać, szukać swojej szansy – choćby tylko na zemstę; takie jest „DNA” tej struktury państwowej i etnicznej mentalności. Wykorzysta słabość naszą, naszych sojuszników – jeśli takie się pojawią. Trzeba będzie ich unikać – budować własne możliwości obronne, chuchać na sojusze. Lecz idealną w tym kontekście byłaby sytuacja, w której rosji – jaką znamy – już nie będzie. Dotąd dekompozycja federacji rosyjskiej wydawała się scenariuszem z hurraoptymistycznych analiz kiepskich think-tanków. Ukraińcy sprawiają, że staje się to zupełnie realne. Potężny zdawało się ZSRR, rozpieprzył się na Afganistanie, słabsza przecież rosja natrafiła na dużo większy i twardszy kamień. Niech więc się potknie i walnie łbem o glebę tak, że rozpadnie się na kawałki. Ostatecznie rosja jest niczym monstrum Frankensteina – bytem pozszywany z różnych ciał. Ani to naturalne, ani żyjące w harmonii.
—–
Nz. Inna symboliczna reprezentacja współczesnej rosji – wypalony wóz bojowy piechoty/fot. Центр стратегічних комунікацій та інформаційної безпеки
A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki: