Piszę dziś „do papieru”, więc w ramach relacji tylko dwie króciutkie retrospekcje.
– Obudził Was alarm? – spytała właścicielka pensjonatu w Mikołajewie.
Pokiwałem głową – wycie syren o 3.30 rzeczywiście przerwało mi sen.
Ania – wolontariuszka z Polski – machnęła ręką.
– Coś tam słyszałem, ale niespecjalnie się rozbudziłam – dodała.
– Tak to już u nas jest, wojenne niedogodności, do których można się przyzwyczaić – skwitowała Ukrainka. I za chwilę uśmiechnęła się szeroko. – Na was nie zrobiło to wrażenia, miałam ostatnio gości z Anglii, którzy reagowali podobnie. Ale Włosi – kobieta zawiesiła głos. – Mój boże, cały pensjonat na nogi postawili, tak głośno szukali schronu…
Prawdę powiedziawszy, nie wiem, czy w pensjonacie był jakiś schron. Na pewno były płyty pilśniowe w oknach na parterze, co sprawiało, że w skąpo oświetlonej jadali panował z lekka piwniczny klimat. Jak w schronie.
—–
O ile z alarmami musi żyć cała Ukraina, o tyle jedna niedogodność ma wybitnie lokalny charakter. Mikołajów nie posiada własnego ujęcia wody pitnej – najbliższa stacja, czerpiąca wodę z Dniepru, znajduje się w Chersoniu. Ale rosjanie – wzorem hitlerowców z czasów II wojny światowej – stosują taktykę spalonej ziemi. I w jej ramach zniszczyli zarówno punkt poboru, jak i infrastrukturę przesyłową. W efekcie, półmilionowe miasto zmuszone jest korzystać z wody morskiej, która w żadnym razie nie nadaje się do picia. Władze Mikołajewa zdecydowały, że wodociągi będą ją podawać wyłącznie w celach technicznych – można tym spłukać klozet, można się umyć (choć śmierdzi i wygląda zielonkawo), od biedy da się i prać. Ale picie grozi poważnymi problemami zdrowotnymi.
Piją więc „mikołajewscy” wodę dostarczaną przez wojsko, miejskie służby i organizacje pomocowe – w beczkowozach, wielkich zbiornikach i butelkach, które stały się nieodłącznym elementem tamtejszego krajobrazu.
Stały się nim również wozy techniczne, co rusz jeżdżące do kolejnych awarii, bo słona woda „nie lubi się” z rurami i pompami. Niszczy też urządzenia domowe, więc rosjanie mają na sumieniu nie tylko te pralki i zmywarki, które zdołali ukraść.
Odbudowa infrastruktury? Owszem, raz już tego dokonano, ale orki nie dały za wygraną i ostrzelały z artylerii przywróconą do życia stację.
– Nic mnie nie swędzi – raportowałem żonie po dwóch kąpielach w mikołajewskich „solankowych źródłach”. Nadal nie swędzi.
—–
Obwód chersoński to nie Kijów i jego okoliczne gminy. Tu nie ma mowy o szybkiej odbudowie zniszczonych domów i obiektów użyteczności publicznej. Pamiętam serię zdjęć ze stolicy i satelickich miasteczek, zestawionych tak, by pokazać, że kilka miesięcy po uszkodzeniu jakiegoś budynku, wygląda on jak nowy.
Południowy wschód nie jest tak zasobny, a i wciąż wisi nad nim groźba eskalacji jeśli nie walk, to przynajmniej ostrzałów i bombardowań, które zniszczyłyby to, co właśnie odbudowane.
Posad-Pokrowskie, do którego wraca życie, wracają ludzie, dobrze ilustruje ów problem. W całej dużej wiosce widziałem raptem jeden odbudowywany dom. Widziałem też sporo chałup zakrytych niebieskimi płachtami – chronią one resztki dobytku przed całkowitym zniszczeniem przez śnieg i deszcz. To inicjatywa jednej z organizacji wolontariackich, podjęta pod nieobecność właścicieli posesji (o czym wspominam, bo na początku wydawało mi się, że to wstęp do odbudowy i że chodzi o domy obecnych na miejscu mieszkańców).
„Wioska ruin”, przyszło mi do głowy, gdy z dachu lokalnej szkoły – także zniszczonej – kontemplowałem widok.
Ale życie pośród ruin również musi trzymać pewne standardy. Odbudowę można/trzeba odłożyć, ciał zasypanych ludzi (albo po prostu zabitych, bo nie wszyscy ginęli na skutek zawałów) zostawiać nie wolno. Z różnych powodów, także tych pragmatycznych. Rozkładające się zwłoki śmierdzą, a to już nieakceptowalna niedogodność.
Rzecz w tym, że niektóre ciała nawet po uprzątnięciu zostawiały po sobie zapachowy ślad. Jak sobie z tym poradzić? Mieszkańcom wyzwolonych terenów południowo-wschodniej Ukrainy pomógł… COVID. A konkretnie zapasy płynów dezynfekcyjnych, zalegające w magazynach. Wystarczyło rozlać ciecz w miejscach, gdzie leżały rozkładające się zwłoki.
Ot, ponura wojenna pomysłowość.
—–
Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
- wystarczy kliknąć TUTAJ -
Nz. Widok na Posad-Pokrowskie/fot. Marcin Ogdowski