Smutek

Rzecz o tym, jak stałem się „propagatorem nazizmu”.

Opublikowany w portalu Interia.pl mój reportaż z Szyrokino pt.: „Chłopcy z ‘Azowa’ bronią Mariupola. Ukrainy, Europy i… białej rasy” (na blogu zamieszczony z tytułem „Gruzowisko”), spotkał się z szerokim odzewem w postaci tysięcy komentarzy, setek udostępnień i… kilku doniesień do prokuratury. By od razu przejść do konkretów zacytuję autora jednego z nich:

„Panie Marcinie, za propagowanie faszyzmu – a taki jest pana artykuł – będzie zgłoszenie do prokuratora. Tyle w temacie” – napisał Robert Z. (nazwisko zostawiam do swojej wiadomości).

Ten sam Z. na wallu własnego profilu na Facebooku umieścił taki wpis:

„Marcin Ogdowski, będący również na fejsie, a publikujący w Interii, propaguje w jawny sposób faszyzm. W swoim najnowszym artykule opisuje banderowców z batalionu ‘Azow’ oskarżonego o zbrodnie wojenne oraz zamieszcza zdjęcia tych banderowców ze znakami 2 Dywizji SS Das Reich.
Probanderowskich pismaków gloryfikujących faszystów i zbrodniarzy wojennych będziemy zgłaszać do prokuratury”
.

Od tego czasu minęło kilka dni, a wezwania na przesłuchania nie przyszły. Czekam wszak cierpliwie, absolutnie przekonany, że tekst broni się sam. Że jest w nim dość ironii, dystansu i ubolewania, jednoznacznie wskazujących na intencje autora. Zasmuconego, że sztuka czytania ze zrozumieniem staje się coraz rzadziej występującą umiejętnością.

*         *         *

Nienajweselsze są też inne wnioski płynące z całego tego „azowskiego doświadczenia”.

Jadąc do „Azowa” nie do końca wiedzieliśmy, co zastaniemy na miejscu. Mieliśmy świadomość, że jest to prawicowe ugrupowanie, jednak obraz tego batalionu – budowany przez mainstreamowe media w Polsce – kazał przypuszczać, że nazistowska symbolika i durna ideologia to raczej incydenty, gówniarskie wybryki i powody do wstydu; coś, co będzie przed nami ukrywane. Tymczasem już w koszarach w Mariupolu – na oficjalnym spotkaniu – „dostaliśmy po oczach” wszelkiej maści gapami, swastykami i azowską interpretacją wilczego haka. Na froncie zaś było jeszcze gorzej.

W dominującej czarno-białej narracji na temat ukraińskiego konfliktu (dobra Ukraina, zła Rosja), zwykle nie ma miejsca na takie didaskalia. Mamy za to wzruszające reportaże z pożegnań żołnierzy „Azowa” udających się na front. Albo niemniej ckliwe materiały o wracających do zdrowia weteranach. Do zdjęć esesmańskich błyskawic na hełmach – robionych już w Donbasie – winniśmy podchodzić z należną ostrożnością, bo to najpewniej element „ruskiej propagandy”.

Oprócz zaniedbań, zaniechań i celowej manipulacji mamy też do czynienia ze zwyczajną głupotą – bo jak inaczej nazwać zachowanie koleżanek i kolegów po fachu, mówiących o swoich dziennikarskich kontaktach per „przyjaciele z Azowa”?

Ale niezrozumienie zasad reporterskiej roboty dotyka również odbiorców. „Po co w ogóle pisać o kimś takim!?” – to podstawowe pytanie, ilustrujące problem.

Przyznam – nas (mam na myśli nasz dziennikarski team), również dopadły wątpliwości. Po spotkaniu w dowództwie batalionu – gdzie ustalaliśmy szczegóły wyjazdu na front – przez dobre pół godziny rozmawialiśmy, czy dobrze robimy, jadąc do jawnych neonazistów. Z naszej czwórki, trzech to rodowici warszawiacy, mieszkańcy miasta, gdzie pamięć o esesmańskich zbrodniach, także tych ukraińskich, jest wciąż żywa. Zwyciężył jednak racjonalny argument – że nie my decydujemy o tym, kto walczy. My możemy tylko zdecydować, czy chcemy o tym pisać/robić materiały. Chcieliśmy, bo tak rozumiemy swoją dziennikarską powinność. Bo zamykanie oczu na problem nie jest rozwiązaniem.

*         *         *

A na koniec gorzka konstatacja, która dopadła mnie jeszcze w okopach Szyrokino. Jako rusofilowi nie jest mi łatwo przyznać, że w rosyjsko-ukraińskim konflikcie – mimo wielu cech wojny domowej – mamy do czynienia z zewnętrzną agresją. Agresją, której celem jest nie tylko podporządkowanie Moskwie Ukrainy. Rzecz idzie o większą stawkę – o ustanowienie w Europie takiego ładu, który w pierwszym rzędzie zaspokoi interesy Kremla. Jest więc w jakiejś mierze wschodnioukraiński front rubieżą Europy (choć Ukraina częścią tej kulturowej i gospodarczej wspólnoty nie jest). A kto na tej rubieży stoi? Oto na naszych oczach realizuje się koszmarna wizja goebbelsowskiej propagandy, w myśl której zwolennicy nazizmu bronią środkowej i zachodniej części kontynentu przed zakusami Rosji. Hitler śmieje się zza grobu, szepcząc pod nosem: „a nie mówiłem?”…

—–

Kamizelka kuloodporna jednego z żołnierzy batalionu, Szyrokino, lipiec 2015/fot. Marcin Ogdowski

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Autor

Marcin

I am freelance journalist, writer, blogger, author of military-themed blog bezkamuflazu.pl. During my journalist activities, I covered multiple conflicts and humanitarian crisises – in Iraq, Afghanistan, Ukraine, Georgia, Lebanon, Uganda and Kenya. In years 2009-2014, I wrote blog zafganistanu.pl dedicated to Afghan war, deployment of Polish Forces and veteran’s affairs. I am also author or co author of non-fiction books and political-fiction novels including „Międzyrzecze” and recently published „Stan wyjątkowy”.