Wyzwanie

Z buńczucznych zapowiedzi dmitra miedwiediewa wynikało, że do końca roku przemysł dostarczy armii rosyjskiej 1800 czołgów. Przy czym były prezydent federacji mówił o maszynach wyprodukowanych, sugerując, że będą to czołgi fabrycznie nowe. Co było oczywistym kłamstwem, de facto bowiem chodziło o tanki remontowane, doposażane, objęte ograniczonymi modyfikacjami i modernizacjami. Owszem więc, mające jakąś część nowych podzespołów, ale co do zasady wyciągane z magazynów długotrwałego składowania, liczące sobie od kilkunastu do kilkudziesięciu lat.

Rok się kończy, warto zatem przyjrzeć się wynikom zbrojeniówki na „pancernym odcinku”. Z dwóch zakładów produkcyjnych i jednego remontowego wojsko otrzymało do końca listopada 500 maszyn. Kolejne 100 trafi do jednostek przed początkiem nowego roku. Nie 1800 a 600 oznacza wykonanie planu w jednej trzeciej. Warto przy tym zauważyć, że fabryki mają moce o kilkanaście procent większe, ale zmagają się ze zjawiskiem wąskiego gardła. Dotyczy ono na przykład armatnich luf, bez wymiany których trudno mówić o przywróceniu wartości bojowej do w miarę przyzwoitych standardów. Ponoć w ciągu kilku miesięcy problem ma zostać rozwiązany, ale to wciąż nie będzie oznaczało „produkcji” na poziomie 1800 maszyn rocznie.

Co więcej, 250 z tych 600 maszyn to stareńkie T-62, w realiach tej wojny nie zasługujące na miano czołgu, a co najwyżej wozu wsparcia ogniowego. Pozostałe 350 sztuk to w głównej mierze przyzwoite T-90M i T-72B3M.

Szału nie ma, można by rzec, ale…

Ale Zachód dostarczył Ukrainie w 2023 roku zaledwie 200 czołgów. Mniej niż setkę Leopardów 2 i Abramsów, znacząco przewyższających rosyjskie wozy, i 50 maszyn PT-91 Twardy/T-72 z Polski i Czech (w tym ostatnim przypadku dostawę finansowały inne kraje, Czesi dawali własny sprzęt i przeprowadzali remonty). Czyli tylko 150 czołgów co się zowie, bo resztę stanowią Leopardy 1, o statusie podobnym do rosyjskich T-62.

Do czego zmierzam? W zeszłym tygodniu udzieliłem „Krytyce Politycznej” wywiadu na temat perspektyw rosyjsko-ukraińskiej wojny (i nie tylko). Nie wszyscy czytali, więc pozwolę sobie na rekapitulację fragmentu. Otóż Pentagon nie kłamie, mówiąc, że sporo magazynów podręcznych już wyczyszczono, ale nie zmienia to faktu, że Amerykanie mają mnóstwo zakonserwowanego sprzętu. A choćby czołgi Abrams. Dotąd przekazano Ukrainie 31 sztuk, nieoficjalnie mówi się, że będzie dwa razy tyle; tak czy inaczej za mało. Tymczasem zakonserwowanych Abramsów Amerykanie mają tysiące, a wysłanie 400–500 dramatycznie zmieniłoby relację sił w Ukrainie. Oczywiście, przywrócenie ich do służby to czas i pieniądze, ale biorąc pod uwagę jakość amerykańskich maszyn w zestawieniu z postsowieckimi/rosyjskimi, nie musiałby to być proces symetrycznie równoległy. Dwie setki Abramsów rocznie spokojnie niwelowałyby rosyjskie trzy-czterokrotnie większe dostawy.

Do brzegu – będę to powtarzał przy każdej nadarzającej się okazji – pokonanie rosji przy chęci i zaangażowaniu Ukraińców, byłoby dla Stanów Zjednoczonych niespecjalnie wymagającym wyzwaniem. Pod warunkiem, że nie zabraknie politycznej woli.

Ps. Pod koniec ubiegłego tygodnia rosjanie pod Awdijiwką zastrzelili dwóch poddających się ukraińskich żołnierzy, którym wcześniej skończyła się amunicja. Incydent nagrał dron, filmik rozszedł się po sieci. W weekend zajęta przez rosjan pozycja została odbita przez ZSU, obsadzający okop żołdacy putina zginęli w walce. Można powiedzieć, że spotkała ich zasłużona kara.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Joannie Marciniak, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu i Michałowi Strzelcowi. A także: Kacprowi Myśliborskiemu, Adamowi Cybowiczowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi i Sławkowi Polakowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Łukaszowi Podsiadle, Piotrowi Kmiecikowi, Tomaszowi Szewcowi, Konradowi Kuleszy i Wiktorowi Łonasze (za „wiadro kawy”!).

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Wieża zniszczonego w pierwszym roku zmagań na Donbasie czołgu/fot. Darek Prosiński

WR(z)E?

W miniony weekend spore poruszenie w środowisku eksperckim – ale i pośród zwykłych obserwatorów wojny w Ukrainie – wywołały dwa zdjęcia opublikowane przez ukraińską armię. Przedstawiały one czołg typu Abrams, operujący – jak wynikało z udostępnionych informacji – w pobliżu linii frontu. Miejsce wykonania fotografii – a wedle załączonego opisu miała to być charkowszczyzna – stało się przyczynkiem do dyskusji o planach zarówno ukraińskiego, jak i rosyjskiego dowództwa. Dyskusji toczonej w oparciu o przekonanie, że jeśli gdzieś pojawiły się Abramsy, to wkrótce „coś się tam wydarzy, zapewne ważnego”.

Północno-wschodni odcinek ukraińsko-rosyjskiego frontu nie jest w ostatnim czasie terenem szczególnie zażartych walk. Po co zatem wysyłać tam najlepsze w arsenale ukraińskiej armii czołgi? Siły Zbrojne Ukrainy oficjalnie otrzymały od USA 31 Abramsów (dla jednego batalionu wedle tamtejszych standardów). Z nieoficjalnych informacji wynika, że ta liczba może być dwa razy większa, nie znamy też treści amerykańskich deklaracji dotyczących uzupełniania nieuniknionych strat w sprzęcie. Tak czy inaczej, Abramsów w ZSU nie ma za wiele, co oznacza m.in., że ich bojowy chrzest na tej wojnie musi zostać starannie przygotowany, ewentualnie być reakcją na naprawdę poważne zagrożenie.

Owa staranność jest o tyle istotna, że debiut innych zachodnich czołgów – niemieckich Leopardów – wypadł fatalnie. Na Zaporożu wozy z niedouczonymi załogami rzucono na silnie zaminowane tereny, bez należytego wsparcia. Zemścił się wówczas m.in. brak dostatecznej liczby trałów, co skutkowało obrazkami płonących Leopardów. Ostatecznie zniszczeniu nie uległa duża liczba czołgów, ale efekt propagandowy był dramatycznie demoralizujący. Mniejsza o rosyjską pewność, że mogą zagraniczne „cuda techniki” niszczyć – dużo gorszy był sceptycyzm zachodnich polityków i opinii publicznych co do kompetencji ukraińskich żołnierzy i dowódców. „Przekazujemy im kosztowny sprzęt, a oni chyba nie potrafią go właściwie użyć” – oto sedno tych wątpliwości. Generalne niepowodzenie zaporoskiej kontrofensywy tylko je wzmogły.

„Staranne przygotowanie” sugeruje nam w pierwszej kolejności działania zaczepne. Wydaje się jednak, że nawet w lokalnej skali są one obecnie poza możliwościami armii ukraińskiej. Samymi czołgami ataków przeprowadzić się nie da, a w walkach na Zaporożu ZSU mocno wyczerpały zapasy amunicji artyleryjskiej. A zatem chodzi o przygotowania natury defensywnej, z rolą przewidzianą dla Abramsów? Czołgi co do zasady są bronią ofensywną, ale należy pamiętać, że lokalne kontrataki to element dobrze prowadzonej obrony. No i nie możemy zapomnieć o pochodzeniu amerykańskiej konstrukcji. To „dziecko zimnej wojny” (we współczesnej wersji rzecz jasna unowocześnione), zaprojektowane do masowego zwalczania sowieckich czołgów sunących po europejskich równinach. Dotychczasowe doświadczenia z użycia Abramsów przeciwko wozom radzieckiej proweniencji pokazują, że amerykańskie maszyny znakomicie wywiązują się z powinności bezwzględnego egzekutora.

Czyżby więc to rosjanie szykowali coś dużego? Coś, z czego zdaje sobie sprawę ukraińskie dowództwo? Przepowiednie dotyczące uderzenia w okolicach Charkowa – czy to z okupowanej ługańszczyzny czy poprzez ponowne otwarcie frontu na północy Ukrainy – pojawiają się regularnie. Zimą i wiosną tego roku przewidywano wejście do akcji 1. Gwardyjskiej Armii Pancernej, odbudowanej po wcześniejszych krwawych zmaganiach. Wedle rozmaitych scenariuszy, jej 700 czołgów i półtora tysiąca transporterów opancerzonych ruszyłoby na Charków czy wręcz na Kijów. W innej opcji owa pancerna pięść zostawiłaby miasta i skoncentrowanym uderzeniem na południe zmusiła Ukraińców do opuszczenia pozycji w Donbasie, w reakcji na możliwe okrążenie. Tymczasem szczytem rosyjskich możliwości okazało się zajęcie Bachmutu. Skąd więc przypuszczenia, że tym razem rosjanie mogą zagrać o większą stawkę?

Przemawiają za tym dwie przesłanki. Po pierwsze, jeśli zsumujemy wyniki częściowej mobilizacji z jesieni ub.r., rutynowych poborów (wiosennego i jesiennego) oraz bieżącej rekrutacji, po uwzględnieniu dotychczasowych strat wyjdzie nam, że rosyjskie wojska lądowe mogą mieć w odwodach poza Ukrainą nawet 100 tys. żołnierzy. Jeśli są odpowiednio wyposażeni, mówimy o znacznym potencjale ofensywnym. A czy są? Jednostki bezpośrednio zaangażowane w walki już od wielu miesięcy działają w realiach sprzętowych niedoborów. Brakuje 40, a niekiedy nawet 60 proc. etatowych czołgów, wozów bojowych czy armat. Stoi to w sprzeczności z doniesieniami rosyjskiej propagandy, sugerującej, że baza przemysłowo-remontowa działa pełną parą, dając wojsku wszystko, co niezbędne. Z dużym prawdopodobieństwem jest to „pic na wodę”, ale może też być tak, że ów sprzęt jednak powstaje/uzdatnia się go do użycia po wyjęciu z magazynów. Frontowcy go nie dostają, bo dowództwo chomikuje czołgi i całą resztę dla potrzeb dużej ofensywy.

Po drugie, moskale już od kilku tygodni zostawiają szereg śladów sugerujących, że rozmieścili przy północnej granicy Ukrainy znaczny komponent przeznaczony do walki radiowo-elektronicznej (WRE). Mam tu na myśli szereg urządzeń służących do zakłócania pracy satelitów, dronów, precyzyjnej amunicji, łączności, pomocnych nie tylko w fizycznym niszczeniu potencjału przeciwnika, ale i przy maskowaniu ruchów własnych wojsk. I oczywiście, takie działania mogą być elementem „maskirówki” (dezinformacji), ale w tej chwili za mało wiemy, by wykluczyć, że są to realne przygotowania.

Ps. Wczoraj w Ukrainie poległ kolejny rosyjski generał – władimir zawadzki. Formalnie zastępca dowódcy 14. Korpusu Armijnego, faktycznie – zwłaszcza w sytuacjach bojowych – jego rzeczywisty dowódca. Niezły rzemieślnik, więc śmierć zawadzkiego jest dla Ukraińców dobrą wiadomością. Wóz generała najechał na minę, oficer zginął na miejscu.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Ukraiński Abrams w pobliżu linii frontu (jedna z dwóch ujawnionych fotografii)/fot. ZSU

Abrams

Pojawiło się pierwsze zdjęcie ukraińskiego Abramsa w pobliżu linii frontu – a wraz z nim dzikie teorie o pochodzeniu czołgu. „Polski” kamuflaż (taki sam bądź bardzo podobny do tego, jaki noszą nasze Abramsy) ma jakoby świadczyć o tym, że to maszyna z zasobów Wojska Polskiego, czytaj: oddajemy Ukraińcom swoje najlepsze, dopiero co kupione czołgi.

No nie. Nie będę Czytelników zanudzał szczegółami, ale proszę mi uwierzyć – wóz jest w starszej wersji niż ta, jaką pozyskała nasza armia. Kamuflaż może być rodzajem wybiegu – by czołgi niepostrzeżenie dotarły do Europy wraz z maszynami kupionymi przez Polskę – może też być efektem czysto pragmatycznej kalkulacji. Skoro malowano już w ten sposób polskie Abramsy, pomalowano i ukraińskie. Zwłaszcza że wzór kamo odpowiada warunkom geograficznym tak w Polsce, jak i w Ukrainie.

Co ciekawe, zdjęcie wykonano w okolicach Charkowa, co może być pośrednim dowodem na plany ukraińskiego dowództwa. Ofensywne? Chyba niekoniecznie, zważywszy na fakt, że ZSU mocno wyczerpały zapasy amunicji w walkach na Zaporożu. Defensywne? Czołgi niespecjalnie się do tego nadają, ale elementem dobrze prowadzonej obrony są lokalne kontrataki – a tu tanki, zwłaszcza tej klasy, byłyby jak znalazł.

Tymczasem od kilku tygodni rosjanie zostawiają szereg śladów, sugerujących, że zamierzają dokonać uderzenia z własnego terenu, właśnie w okolicach Charkowa. Maskirówka czy realne przygotowania? Na tym etapie nie jestem w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Bałbym się też stwierdzenia, że „skoro na tym obszarze pojawiły się Abramsy, Ukraińcy coś muszą wiedzieć”. Muszą nie muszą, w którymś momencie wozy made in USA powinny przejść bojowy debiut. I równie dobrze może być tak, że ukraińscy dowódcy wybrali dla nich stosunkowo spokojny odcinek frontu, by nie zaliczyć propagandowej wpadki, jaką było posłanie niemieckich Leopardów na silnie zaminowane i mocno obsadzone pozycje rosjan na Zaporożu.

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Fot. ZSU

Ersatz

Dziś naprawdę krótko, bo książka, bo inne zobowiązania, a czas goni – w przyszłym tygodniu jadę znów do Ukrainy, więc, proza życia, muszę się do tego czasu „obrobić”.

Do rzeczy. W Ramstein – po wakacyjnej przerwie – znów spotkali się przedstawiciele państw wspierających Ukrainę. Niebawem można się spodziewać wysypu kolejnych deklaracji dotyczących pakietów uzbrojenia; z nieoficjalnych informacji wynika, że głównie chodzić będzie o amunicję różnych typów. Na tym tle wyróżnia się duńska oferta – którą właśnie podano do wiadomości publicznej – mówiąca o 45 czołgach. Wspominam o niej także z innego powodu – dobrze bowiem ilustruje mechanizm pomocy, wskazuje też jej fizyczne ograniczenia.

Kopenhaga – od początku hojnie wspierająca Kijów – wyśle do Ukrainy 30 Leopardów 1A5 oraz 15 sztuk T-72. Duńczycy mają na uzbrojeniu sowieckie czołgi? Nie. „Siedem-dwójki” pochodzić będą z zasobów armii czeskiej i zostaną zmodernizowane do wersji EA w czeskich zakładach Excalibur Army. Modernizacja obejmie system łączności, urządzenia obserwacyjne i celownicze. Ulepszony zostaną silniki, wozy otrzymają też dodatkowe opancerzenie. Po takich zabiegach będą co najmniej równorzędnym przeciwnikiem dla miażdżącej większości rosyjskich czołgów używanych w Ukrainie. Firma Excalibur Army – na zlecenie rządów USA i Holandii – już przygotowała i posłała na wschód kilkadziesiąt sztuk T-72EA. Teraz do grona sponsorów wykupujących czołgi sowieckiej proweniencji z zasobów innych krajów dołączyła Dania.

Własne będą za to czołgi Leopard 1A5. Te maszyny już od jakiegoś czasu docierają do Ukrainy, wysyłane przez kilka zachodnioeuropejskich państw. Nie wiemy, ile dokładnie wozów jest już na wschodzie; na froncie nadal ich nie ma, ale – o czym donoszą Ukraińcy – trwają intensywne szkolenia jednostek wyposażonych w „leosie”. Kilka dni temu armia ukraińska opublikowała serię zdjęć Leopardów 1A5, z sugestią, że maszyny niebawem wejdą do walki.

Cudów nie należy się spodziewać. „Jedynki” w wersji A5 mają nowoczesny system kierowania ogniem – lepszy od rosyjskich odpowiedników – ale to nadal maszyny, których rodowód sięga lat 60. ub.w. Oczywiście, znacząca część czołgów wroga nie jest młodsza, lecz w tej wojnie chodzi także o zrównoważenie rosyjskiej masy ukraińską jakością. A Leopardy 1A5, z ich słabym pancerzem, niespecjalnie się do tego nadają. Dlatego nie ma się co fiksować na fakcie, że ostatecznie Ukraina otrzyma kilkaset takich czołgów. Nawet po montażu dodatkowego pancerza (reaktywnego) wozy te nie będą się nadawać do walki na pierwszej linii. Nie przetrwają bowiem konfrontacji z większością amunicji przeciwpancernej rosjan. Pozostaną więc czołgami z nazwy, de facto pełniąc rolę pojazdów wsparcia ogniowego. Dodatkowej artylerii, w czym przydatna okaże się ich bardzo przyzwoita armata.

Leopardy 1A5 to ersatz, rozwiązanie pomostowe, jak mówi się w wojsku polskim. Ale niestety, na większe dostawy nowocześniejszych, dużo lepszych Leopardów 2, Ukraina nie ma co liczyć. Kilka miesięcy od pierwszych deklaracji – kiedy Zachód zdecydował się wysyłać do Ukrainy także własne konstrukcje – widać to jak na dłoni. Europejscy członkowie NATO niechętnie wyzbywają się własnych zapasów – dotąd oddano Ukraińcom około 70 leo2, jeśli do połowy przyszłego roku liczba ta się podwoi, będzie to naprawdę duży sukces.

A i tak wciąż za mały, by stworzyć wymaganą jakość. Tak naprawdę wszystko zależy teraz od Amerykanów – i ich gotowości do transferu czołgów Abrams. Lada moment 10 pierwszych maszyn ma być w Ukrainie, zimą Waszyngton zobowiązał się do posłania 31 wozów. Dużo – wziąwszy pod uwagę możliwości tego sprzętu (bijącego wszystko, czym na teatrze dysponują rosjanie) – i zarazem dużo za mało, by myśleć o czymś więcej niż lokalna przewaga na wybranym odcinku frontu. Na szczęście z Waszyngtonu coraz częściej dochodzą sygnały, że Abramsów dla Ukrainy będzie więcej. Niewykluczone, że właśnie z taką wiadomością wróci do kraju prezydent Wołodymyr Zełenski, który wczoraj wieczorem przyleciał do Stanów Zjednoczonych.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Leopard 1 w Ukrainie/fot. ZSU

„Pelikany”

Zimą 2012 roku trafiłem do dystryktu Moqur w Afganistanie. Rejon nie cieszył się najlepszą opinią – talibowie czuli się tam dużo swobodniej niż wojskowi z rządowej armii afgańskiej czy żołnierze Wojska Polskiego. „Chcesz wyłapać eprega albo wjechać na ajdika? Jedź do Moquru” – mówili nasi misjonarze. Ów żart utrzymany w konwencji turystycznej zachęty był typowym przykładem wojskowego czarnego humoru. Bazując na tej konwencji, tuż przed wyjazdem napisałem do dobrego kolegi: „Zobaczymy, jakie atrakcje zaoferują mi turbaniarze”.

I lipa. Wjeżdżałem do Moquru kilka razy, w konwojach i patrolach – i poza jednym przypadkowym ostrzałem i odnalezieniem przez saperów dwóch założonych przy drodze ładunków wybuchowych, nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Za to byłem świadkiem osobliwego zdarzenia z udziałem Rosomaka – potężnej maszyny w bojowej wersji. Wjechaliśmy do bazy armii afgańskiej, konwój się zatrzymał, ludzie opuścili pojazdy. Zamierzałem się rozejrzeć, gdy głośne „o kurwa!” zwróciło moją uwagę. Jeden z „rośków” właśnie przewracał się na bok niczym tonąca łódź. Lewa burta zapadała się w błocie przez kilkanaście sekund. Gdy było po wszystkim, transporter zastygł w solidnym przechyle. Zrobiłem zdjęcia z kilku różnych pozycji i jedną z fotografii posłałem wspomnianemu kumplowi. „Moqur nie zawiódł”, napisałem, dodając emotikona puszczającego oczko. „Wyjebało go na minie? Nieźle…”, przeczytałem w odpowiedzi.

Wyjaśniłem kontekst, ale cała historia uświadomiła mi, jak łatwo manipulować nawet oczywistym zdawałoby się obrazem. Nie lubię sformułowania „ciemny lud wszystko kupi”, ale niestety, coś na rzeczy jest. W rosyjsko-ukraińskiej wojnie informacyjnej, Kreml wielokrotnie korzysta z owej ciemnoty. I mniejsza już o ładowanie kłamstw i przeinaczeń do łbów rosjanom – na naszym polskim odcinku skarpetkosceptyczni aktywiści robią dokładnie to samo. Jeden z takich ancymonów zamieścił kilka dni temu na Twitterze zdjęcie wypalonego czołgu z informacją, że to jeden z polskich T-72 (przekazanych Ukrainie), że rosjanie się rozkręcają i że takich wraków będzie więcej. Niewprawne oko nie znalazłoby podstaw do podważenia takiego opisu, wprawne bez trudu dostrzegło, że sfajczona „siedem-dwójka” to wersja B3, używana przez armię rosyjską (z elementami, które wskazywały, że mamy do czynienia z ubiegłoroczną, wojenną już modernizacją). No ale, sądząc po komentarzach, ileś „pelikanów” „łyknęło ściemę”.

W rusnecie – skąd następuje eksport dalej, także do naszej przestrzeni informacyjnej – sporo jest zdjęć zachodniego sprzętu ciężkiego, ilustrujących jego rzekome słabości. Wcześniej widzieliśmy już „zniszczone” na froncie Leopardy czy Abramsy; rosyjska propaganda wykorzystywała w ten sposób archiwalne fotografie wykonane w Syrii, Iraku czy na natowskich poligonach (w tym ostatnim przypadku zdjęcia przedstawiały skutki wypadków, do których doszło podczas ćwiczeń). Miał to być „dowód” skuteczności rosjan w obliczu zachodniej techniki. Ów trik został zarzucony – moskale „nie niszczą” już tanków i BWP-ów z USA czy Niemiec, ale te i tak „kompromitują się” podczas szkoleń i wdrażania do ukraińskiej armii. Przegrywają w starciu z ukraińskim terenem (a więc nie nadają się na wojnę we wschodniej Europie), są też zbyt delikatne jak na nawyki Ukraińców (bądź też, w innej wersji, Ukraińcy są „za głupi”, by je użytkować). I tak możemy sobie zobaczyć utopionego w rzece Mardera czy nurkującego w błocie Bradleya. By nie było wątpliwości, że to sprzęt ZSU, pojazdy mają wymalowane na pancerzach charakterystyczne krzyże. Wymalowane podczas obróbki, rzecz w tym bowiem, że zdjęcie Mardera wykonano w Afganistanie, a Bradleya w Iraku – co łatwo ustalić nawet bez znajomości technikaliów czy charakterystycznych cech przyrody. Wystarczy sięgnąć do wyszukiwarki obrazów. No ale „ciemny lud wszystko kupi”…

Bezczelność i prostactwo rosyjskiego przekazu ma wiele postaci, także „niewizualną”. Dowiódł tego już wielokrotnie dmitrij pieskow, rzecznik Kremla, ostatnio w wywiadzie udzielonym bośniackiej telewizji ATV. Plugawy łgarz rzekł m.in. coś takiego: „My nie prowadzimy wojny. Prowadzenie wojny to zupełnie inna sprawa, to totalne zniszczenie infrastruktury, totalne zniszczenie miast i tak dalej. Nie robimy tego. Próbujemy ratować infrastrukturę, a od prawie dwóch lat próbujemy ratować ludzkie życie”. „Jakbym był pryszczaty na jedno oko, to może bym uwierzył”, skomentował ów wywód jeden z moich Czytelników. Trudno o lepsze podsumowanie. Niestety, mimo oczywistej niedorzeczności – popartej tysiącami materialnych dowodów – i w tym przypadku istnieją stada „pelikanów”. Części z nich już nigdy nie da się przekonać, że funkcjonują w alternatywnej rzeczywistości. Tym, których stać jeszcze na odrobinę racjonalnego myślenia, chciałbym pokazać kilka zdjęć ilustrujących rosyjskie „nie-niszczenie infrastruktury”. To fotografie Darka Prosińskiego, wykonane w Awdijiwce i w drodze do tego miasta, zaledwie kilka dni temu. Tak wygląda ziemia, na której nogę postawił – bądź próbuje postawić – rosyjski żołnierz.

Te zdjęcia są bez retuszu…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -