Wieczność

Wczoraj zaskoczone media donosiły o tym, że miniona noc była pierwszą od bardzo dawna – niewykluczone, że od początku pełnoskalowej wojny – w trakcie której na ukraińskie miasta nie spadł żaden dron, żadna rakieta. Na froncie rzecz jasna walki trwały w najlepsze, ale zaplecze pozostało nietknięte.

Zastanawiałem się, o co chodzi i nawet przyszło mi do głowy, że to początek jakiejś pozytywnej zmiany. Zwłaszcza że trump zaczyna dostrzegać, że putin zwyczajnie go zwodzi – i w swoim stylu zapowiada działania odwetowe. W tym przypadku miałyby to być bolesne cała dla podmiotów państwowych, które kupują ropę w rosji. Pomysł w gruncie rzeczy niegłupi, potencjalnie dla Moskwy bolesny; Indie już rozglądają się za innymi niż rosja dostawcami, wszak bardzo zależy im na utrzymaniu dobrych relacji gospodarczych z USA.

No więc trump pogrzmiewa – i niechby z tego wyszedł jakiś konkret! – świat reaguje, może zatem zareagowała i rosja, łudziłem się przez jakiś czas.

Czar prysł dzisiejszej nocy, kiedy moskale uderzyli dronami w Charków. Na miasto spadło co najmniej 15 Szahidów, z porannych raportów wynikało, że rannych zostało osiem osób.

W odpowiedzi Ukraińcy posłali własne drony – na Taganrog, Rostów i Wołgograd.

I tak minęła kolejna noc niby-rozejmu.

A propos dronów – innych niż Szahidy i ukraińskie konstrukcje wysyłane na dalekie dystanse. Mowa o małych bezzałogowcach FPV, wykorzystywanych na pierwszej linii walk. Do rzeczy – w rosji wyciekły dane ministerstwa obrony, zebrane pośród rosyjskich lekarzy wojskowych. Wynika z nich, że ponad 75 proc. wszystkich obrażeń odniesionych przez rosyjskich żołnierzy podczas wojny okopowej, jest wynikiem ataków ukraińskich bezzałogowych statków powietrznych.

Kolejne 20 proc. rannych to ofiary ostrzału artyleryjskiego, a tylko 4 proc. pośród wszystkich poszkodowanych doznało urazów na skutek działania broni ręcznej.

Co więcej, z raportów rosyjskich medyków wynika, że drony wpłynęły również na czas ewakuacji rannych. Wydłużył się on trzykrotnie (w porównaniu z sytuacją z początku spec-operacji) – do 14,5 godzin.

W medycynie funkcjonuje pojęcie „złotej godziny”, w trakcie której poszkodowany powinien trafić do szpitala, aby otrzymać fachową pomoc. Jest to czas, w którym leczenie jest najskuteczniejsze w zapobieganiu nieodwracalnym uszkodzeniom i zwiększaniu szans na przeżycie. Każda kolejna minuta drastycznie zmniejsza szanse. Dość napisać, że w wyniku urazu wielonarządowego (a te bojowe zwykle mają taką postać) 30 proc. zgonów następuje w ciągu 2-3 godzin od wypadku. Zatem 14,5 godziny to wieczność – i tam też kończy znacząca większość rosyjskich rannych.

Trudno im współczuć, warto za to wyciągać wnioski. Najpierw jednak odrobina historycznego tła. Otóż według statystyk amerykańskich służb medycznych, w czasie II wojny światowej wojska lądowe armii USA operujące w Europie i w basenie Morza Śródziemnego, głównie narażone były na ogień artylerii. Aż 65 proc. ​​wszystkich rannych stanowiły ofiary ostrzału artyleryjskiego.

W Ukrainie – gdzie w początkowych fazach konfliktu „bogiem wojny” również pozostawała artyleria – punkt ciężkości przesunął się na drony (nie znam danych ukraińskich, ale zapewne są podobne). A teraz do brzegu – bezzałogowce są lżejsze i tańsze niż klasyczna amunicja. Łatwiej je dostarczyć na pole bitwy. To istotna wskazówka dla podbicia efektywności wsparcia dla Ukrainy.

—–

Szanowni, by móc kontynuować swój ukraiński raport, potrzebuję Waszego wsparcia. Okresowo bywa z tym krucho, marzec był właśnie takim miesiącem. Pomożecie w kwietniu? Polecam uwadze przyciski poniżej i nisko się kłaniam wszystkim „Kawoszom” i Subskrybentom!

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Nz. Śmiercionośna ptaszyna, źródło rosyjskich problemów. Zdjęcie ilustracyjne/fot. SzG ZSU

Blef

We wtorek 18 marca w całej Ukrainie znów zawyły syreny alarmowe – rosjanie przypuścili kolejny atak rakietowo-dronowy, celując m.in. w elektrownię w Słowiańsku. W realiach konfliktu na Wschodzie nie byłoby to niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt, że chwilę wcześniej putin obiecał donaldowi trumpowi 30-dniowe moratorium na uderzenia w ukraińską energetykę.

W publikowanych na gorąco relacjach rosyjskich mediów poświęconych wtorkowej rozmowie trump-putin podkreślano, że Kreml wydał już stosowne rozkazy, związane z częściowym zawieszeniem broni. Trudno ocenić, czy polecenie putina nie dotarło do odpowiedzialnych za uderzenia rakietowo-dronowe jednostek, zostało zignorowane, czy od początku było jedynie nic nieznaczącą deklaracją?

Niezależnie od okoliczności, Ukraińcy natychmiast wyprowadzili kontrę, atakując dronami bazę paliwową w Kubaniu. Tuż po tym ministerstwo obrony rosji wydało komunikat, wedle którego „atak Kijowa na infrastrukturę energetyczną w rejonie Kubania był zaplanowaną prowokacją, mającą na celu zakłócenie pokojowych inicjatyw prezydenta USA”. Zrzucanie winy na przeciwnika to typowa rosyjska zagrywka i nie ma znaczenia, że takiej definicji sytuacji przeczy chronologia wypadków.

Waszyngton jak na razie nie skomentował tych wydarzeń, być może dlatego, że stawiają one amerykańskiego prezydenta w niezręcznej sytuacji – jako tego, który dał się nabrać putinowi.

Rzecz w tym, że trump rzeczywiście został przez putina wyrolowany. Zamiast 30 dni całkowitego i bezwarunkowego rozejmu, wynegocjował miesięczne zawieszenie broni dotyczące ataków na infrastrukturę energetyczną. Które putin z miejsca złamał. Poza tym – a może nade wszystko – rosja  dużą część ukraińskiej energetyki już zniszczyła – trudno zatem mówić o wielkim ustępstwie z jej strony.

Na skutek rosyjskich ataków z przełomu 2022-2023 roku, oraz uderzeń z wiosny 2024 roku, ukraińska energetyka utraciła dwie trzecie przedwojennych mocy. Energia produkowana obecnie w ponad 60 proc. pochodzi z siłowni jądrowych. To bardzo wrażliwe cele, ale atakowanie ich wiąże się z ryzykiem gigantycznej ekologicznej katastrofy, na wywołanie której nie są gotowi nawet rosjanie.

Innymi słowy, łaskawcy nie zniszczą czegoś, czego (w większości) i tak by nie zniszczyli.

Do ocalenia zaś mają całkiem sporo. Ukraina już od wielu tygodni „grilluje” rosyjskie rafinerie, każdy taki atak – a od początku roku było ich już ponad 20 – przynosi Moskwie straty idące w dziesiątki milionów dolarów.

Kreml zapewne liczy, że Waszyngton powściągnie Kijów, ale sam nie oferuje nic w zamian. Takie są realne skutki „genialnej strategii negocjacyjnej donalda trumpa”.

—–

Szerzej o kondycji ukraińskiej energetyki oraz o reakcjach na wczorajsze ustalenia piszę w tekście dla „Polski Zbrojnej” – oto link. Mam też do Was prośbę. Moje teksty dotyczące Ukrainy powstają także dzięki Waszemu wsparciu. Kilkudniowa awaria platformy patronackiej sprawiła, że tego wsparcia jest ostatnio mniej. Damy radę nadrobić?

Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę (wkrótce uzupełnioną o wyprzedane pozycje) znajdziecie pod tym linkiem.

Nz. O „ofercie” putina mówiłem również w Panoramie TVP, 19 marca br./print-screen

Iluzja

Wiosną tego roku napisałem: „(…) putin oraz jego współpracownicy konsekwentnie powtarzają, że rosja będzie dążyć do pokonania ‘kijowskiego reżimu’. Nie sądzę jednak, by generałowie federacji – znający realne możliwości sił zbrojnych, które nie pozwalają na pokonanie Ukrainy w konwencjonalnym konflikcie – mierzyli dalej niż ‘dowiezienie’ przynajmniej części zdobyczy terytorialnych do momentu, kiedy staną się one przedmiotem rozmów pokojowych”. Dobrze mi się ów fragment zestarzał, choć dziś uzupełniłbym tę myśl o kilka dodatkowych informacji.

Zacznijmy od faktów i statystyk. Ostatnią wielką ofensywą armii rosyjskiej – mającą na celu coś więcej niż próby punktowych wyłomów czy lokalnych terytorialnych korekt – była tzw.: bitwa o Donbas z wiosny ub.r. Zwieńczyło ją zdobycie Siewierodoniecka i Łysyczańska, po których wojska inwazyjne przeszły do defensywy. Od tamtego czasu co najmniej kilka razy obserwowaliśmy wysp doniesień na temat mającej nastąpić lada moment dużej operacji zaczepnej. Zwykle w tym kontekście wymieniało się odbudowaną od podstaw 1. Armię Pancerną Gwardii. Kremlowscy propagandyści, do spółki z wszelkiej maści ekspertami, kreślili scenariusze, w których gwardyjskie czołgi wychodzą na głębokie tyły wojsk ukraińskich, zmuszając Kijów do zrolowania obrony na wschodzie (i cofnięcia się na linię Dniepru). Skończyło się na fantazjach i strachach. Armia putina, choć znacząco uzupełniona po mobilizacji z jesieni 2022 roku, mogła sobie pozwolić co najwyżej na zajęcie Bachmutu. Kolejne uderzenie z Białorusi na Kijów, ponowny szturm na Charków, dokończenie działań zmierzających do zdobycia Zaporoża – takie zadania były zdecydowanie poza jej zasięgiem. „Nie dla psa kiełbasa”, jak to zwykło się mówić.

W tym zakresie nic nie zmieniło się do dziś. Wściekłe szturmy pod Awdijiwką, mniej efektywna, ale stała presja pod Kupiańskiem i kontrataki pod Bachmutem nie są oznaką, że „front się rusza”. Nie wieszczą wielkiego natarcia i przełomu, po którym wojna zmieni się w manewrowy bój toczony na ogromnych obszarach wschodniej i środkowej Ukrainy. Po prostu, rosjanie nie mają na to sił.

I nie bardzo chcą mieć. Moskwa znacząco zwiększyła kontyngent inwazyjny – z mniej niż 200 tys. ludzi „na wejście”, do ponad 400 tys. Niewprawionych Czytelników może to przywieść do wniosku, że taka multiplikacja potencjału dowodzi wciąż ambitnych celów. Niekoniecznie. 400-tysięczne siły inwazyjne są w Ukrainie już od wielu miesięcy – na tyle długo, by stało się jasne, że tej wielkości armią kraju zawojować nie sposób. Wiemy to my, obserwatorzy, wiedzą też rosyjscy generałowie. A mimo to od jesieni ub.r. wojsko rekrutuje miesięcznie mniej więcej tyle samo ludzi wysyłanych następnie na front – po około 20 tys. Pozwala to na uzupełnianie bieżących strat – w skali miesiąca niemal dokładnie takich samych – czyli na podtrzymanie wielkości kontyngentu, nie zaś na jego rozbudowę. Koła zębate się kręcą, ale dodatkowej mocy nie przenoszą.

Być może tajemnica tego stanu rzeczy tkwi w kruchej równowadze rosyjskiego systemu społecznego. Trzy czwarte rosjan akceptuje wojnę mimo rosnącej świadomości ponoszonych ofiar. W tej postawie nie ma jednak patriotycznego poświęcenia, towarzyszy jej bowiem zjawisko nierównomiernego obciążenia kosztami konfliktu. Ginie w nim przede wszystkim prowincja, w znakomitej większości odmienna etnicznie, tradycyjnie pozbawiona posłuchu u władzy i społecznego szacunku. Takie straty „biali” rosjanie gotowi są ponosić jeszcze długo. Takie straty są możliwe przy obecnej skali konfliktu. Eskalacja – rozumiana jako próba zajęcia większych obszarów Ukrainy – musiałaby oznaczać potężną mobilizację, a więc sięgnięcie do europejskiego i wielkomiejskiego rezerwuaru ludzkiego. Co naraziłoby „białych” chłopców z Petersburga i Moskwy na śmierć. Dość wspomnieć, że w obu miastach mieszka 12 proc. populacji rosji, tymczasem odsetek petersburżan i moskwian pośród zabitych uczestników „spec-operacji” nie przekracza procenta. Bo i „wielkomiejscy” niespecjalnie są do wojska ściągani. Tak putin kupuje sobie spokój pośród mieszczuchów tradycyjnie bardziej skorych do protestu niż „głubinka”. Powszechna mobilizacja oznaczałby również konieczność ściągnięcia z rynku pracy kolejnych rzesz wykwalifikowanych pracowników – a więc następne ekonomiczne perturbacje. Póki co zwykły rosjanin niespecjalnie cierpi z powodu sankcji – ratuje go niski próg oczekiwań. Gwałtowny gospodarczy kolaps mógłby jednak tej strategii „chujowo, ale stabilnie” zagrozić.

Jest więc jak jest – wojna, patrząc z rosyjskiej perspektywy, ma intensywny, a zarazem ograniczony charakter. Zakończyć jej nie sposób, bo źródłem legitymizacji putina i spółki jest przekonanie obywateli o brutalnej skuteczności władzy; jeśli ekipa wojnę przegrywa (albo przynajmniej jej nie wygrywa), nie jest skuteczna, więc nie ma prawa rządzić. By konflikt mógł trwać w ograniczonym, społecznie akceptowalnym wymiarze, co jakiś czas należy ogłosić jakieś zwycięstwo. Po to był Bachmut, do tego jest potrzebna Awdijiwka.

Lecz nie tylko o trwanie reżimu – takie mam wrażenie – w tym wszystkim chodzi. Istotne może być jeszcze granie na czas, jako świadoma strategia Kremla zakładająca w długofalowym planie jakiś poważniejszy sukces. Kilka dni temu pisałem o zastanawiającej wstrzemięźliwości rosjan, którzy do tej pory nie ponowili prób zniszczenia ukraińskiej energetyki. Szukając wyjaśnień, obstawiałem rozłożone w czasie przygotowania oraz pogodę, ale nie wziąłem pod uwagę innego czynnika. Bo może moskale wcale nie chcą atakować elektrowni czy sieci przesyłowych, i szerzej, większych ukraińskich miast położonych z dala od obszaru aktywnych działań bojowych? Może obawiają się – już przecież zapowiedzianej przez Wołodymyra Zełenskiego – ewentualnej ukraińskiej riposty? Ukraińcy mają już czym przeprowadzać ataki na infrastrukturę krytyczną w rosji. Skutki odczułby zwykły rosjanin, ten „biały”, europejski, na dobrostanie którego Kremlowi zależy w sposób szczególnie szczególny (wybaczcie to sformułowanie, ale osobliwa jest ta troska). A może właśnie jesteśmy świadkami zmiany strategii Moskwy, która uświadomiła sobie nieefektywność dotychczasowych działań zmierzających do sterroryzowania całej populacji Ukraińców? Koncentracja rosyjskich wysiłków militarnych na wschodzie Ukrainy może być nie tylko efektem słabości rosji, ale i celowym wyborem jej władz (w jakiejś mierze także z tej słabości wynikającym). Ukraińcy są wojną zmęczeni, jeśli stworzyć im wrażenie, że dotyczy ona tylko odległych rubieży kraju, może stracą nią zainteresowanie? Nie tak w ogóle, ale w stopniu, który przekłada się na efektywną społeczną mobilizację. Już raz tak przecież było, w końcowej fazie konfliktu na Donbasie z lat 2014-22. Wielki patriotyczny entuzjazm ustąpił wówczas obojętności, mało komu chciało się jechać i walczyć z „seprami”, skoro było to zagrożenie tak odległe, nieegzystencjalne.

Jeśli zima minie Ukraińcom z zachodu i centrum kraju bez „sensacji”, iluzja normalności spowszednieje – tak mogą myśleć rosjanie. Morale spadnie, resztę zrobi czas. Czas, który w rosyjskich kalkulacjach ma chyba coraz większe znacznie, Moskwa bowiem mocno wierzy w erozję zachodniego wsparcia dla Ukrainy. Na Kremlu nie są tak naiwni, by łudzić się, że Zachód Kijów porzuci. Ale że zmusi do rozmów pokojowych – to i owszem, może sobie putin i spółka zakładać. Przyjmować, że „pokój za ziemie” będzie dla sojuszników Ukrainy atrakcyjną opcją. Byle tylko doczekać, kiedy da się ją skutecznie zaproponować…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. A propos iluzji normalności – Połtawa, koniec września. Wojny ani widu, ani słychu, nie licząc alarmów przeciwlotniczych, na które nikt już nie reagował/fot. własne

Wstrzemięźliwość

Wraz z początkiem października 2022 roku rosjanie rozpoczęli – idąc tropem ich propagandy – „bój o ukraińską energetykę”. Polegał on na powtarzalnych, skoordynowanych i masowych uderzeniach lotniczych w elektrownie i sieci przesyłowe – tak, by pozbawić Ukraińców ciepłej wody, gazu, prądu, ogrzewania. W tym kontekście mieści się także zniszczenie tamy w Nowej Kachowce – choć nie użyto tam rakiet czy dronów i nastąpiło to w czerwcu 2023 roku, czyli kilkanaście tygodni po zawieszeniu kampanii lotniczej.

W każdym z takich ataków – ponawianych średnio co dwa tygodnie – rosjanie używali 50-60 skrzydlatych pocisków, wspartych kilkunastoma, czasem 20-30 dronami kamikadze. W największym ataku – z 15 listopada 2022 roku – wykorzystali 96 rakiet Ch-101 i Ch-555 i nieznaną liczbę irańskich bezpilotowców Szahid-136.

Próby sparaliżowania ukraińskiej energetyki nie przyniosły oczekiwanych efektów. Dzięki wysokiej skuteczności ukraińskiej obrony przeciwlotniczej wiele rosyjskich ataków spaliło na panewce. Wedle różnych szacunków, agresorom udało się porazić od 40 do 60 proc. obiektów odpowiedzialnych za produkcję i przesył energii – jednak duża ich część była na bieżąco remontowana. Skutki nalotów – nawet kilkudniowe blackouty i nocne zaciemnienia – wraz z innymi niedogodnościami towarzyszącymi wojennej codzienności, doprowadziły więc „jedynie” do pogorszenia warunków życia. Do złamania woli oporu ukraińskiego społeczeństwa – a taki był nadrzędny cel Moskwy – nie doszło.

„Spróbują kolejnej jesieni”, zwiastowali analitycy militarni i zwykli Ukraińcy. Tymczasem kończy się październik, a rosyjskiej ofensywy lotniczej jak nie było, tak nie ma. Czyżby rosjanie odpuścili?

Kwitnący przemyt

Armia rosyjska weszła do wojny z Ukrainą bez należytego zapasu precyzyjnej amunicji. W tym tekście skupiam się na lotniczych pociskach manewrujących, ale dotyczy to całego spektrum „inteligentnych” środków rażenia. Przestawienie gospodarki na tory wojenne niewiele zmieniło. Wedle szacunków ukraińskiego wywiadu, przemysł rosji wiosną 2023 r. mógł wytwarzać około 70 skrzydlatych pocisków – i był to znaczący wzrost w porównaniu z poprzednimi miesiącami. Doniesienia zachodnich wywiadów z późnego lata br. potwierdziły te ustalenia.

Zwiększenie produkcji raczej nie wchodzi w grę. rosjanie mogą bez istotnych problemów wytwarzać kolejne korpusy, silniki i głowice bojowe, jednak „sercem” nowoczesnej amunicji są systemy nawigacyjne i celownicze. Stare, analogowe rozwiązania nie gwarantują właściwej precyzji i niezawodności, dlatego tak dużo rosyjskich rakiet używanych w wojnie z Ukrainą – pamiętających jeszcze czasy ZSRR – „gubi się” lub spada przed dotarciem do celu, a jeśli doleci, razi jego okolice. Rewolucja cybernetyczna – szczególnie związana z nią miniaturyzacja – okazała się niewdzięcznym wyzwaniem najpierw dla sowieckich, a potem dla rosyjskich naukowców. W zbrojeniówce poradzono sobie z tym w duchu niegodnym oficjalnej ideologii – już na etapie projektowym przewidując zastosowanie zachodniej elektroniki. Pozyskiwanej na różne sposoby, od oficjalnych zakupów po nielegalne transakcje, które z nadejściem reżimu sankcyjnego – „delikatnego” po 2014 r. i ostrego po zeszłorocznej inwazji – stały się dużo trudniejsze do przeprowadzenia. A bez „elektro-wsadu” ani rusz. Przemyt, choć kwitnie, znacząco rozwinąć skrzydeł rosyjskiej zbrojeniówce nie pozwala.

Kumulacja szkód

Produkcja 70 pocisków na miesiąc nie zapewni skutecznej kampanii rakietowej, zwłaszcza w obliczu rosnącej wydajności ukraińskiej obrony powietrznej, od jesieni 2022 r. zasilanej zachodnimi systemami. Dość wspomnieć, że z tych 70 rakiet zaledwie kilkanaście ma szanse dolecieć do celu. A przecież przy jednorazowym użyciu mniejszej liczby pocisków trafień będzie jeszcze mniej. Skutek tych uwarunkowań jest taki, że rosjanie chomikują amunicję. Przygotowują się na „sezon nalotów” tak, by wejść w niego z przytupem. Im więcej pocisków znajdzie się w ukraińskiej przestrzeni powietrznej, tym więcej się przebije. Jeśli uda się przeprowadzić ataki raz za razem, możliwy będzie efekt kumulacji – takiego nagromadzenia szkód, że Ukraińcy nie zdołają przeprowadzić szybkich napraw (dwutygodniowe interwały dawały im taką sposobność). Ta kalkulacja – wymuszona obiektywnymi czynnikami – to moim zdaniem najważniejszy powód wstrzemięźliwości rosjan. Nie jest nim w każdym razie rzekoma wysoka niesprawność samolotów strategicznych Tu-95 i Tu-160, nośników wspomnianych rakiet. Jakość rosyjskiej flotylli bombowej pozostawia wiele do życzenia, ale 30-40 sprawnych maszyn, zdolnych ponieść 100-160 pocisków jednocześnie, Moskwa jest w stanie wystawić.

Czynnikiem nie bez znaczenia pozostaje też pogoda.

Dlaczego? Tego dowiecie się z dalszej części tekstu. Opublikowałem go w portalu Interia.pl – dostępny jest pod tym linkiem.

Nz. A nad stacjami przesyłowymi pojawiły się gigantyczne siatki, jak ta ze zdjęcia (jeszcze niekompletna). Rakiet one nie zatrzymają, ale drony już owszem…/fot. własne

„Zachęta”

Władze miejskie Odesy zwróciły się do UNESCO – oenzetowskiej agendy zajmującej się m.in. ochroną dziedzictwa kulturowego – o wyrzucenie z organizacji rosji. Powód? Odesa od kilku dni jest celem zmasowanych ataków rakietowych, w wyniku których zniszczeniu ulega infrastruktura portowa oraz przyległe doń fragmenty miasta. Tymczasem historyczne centrum „perły Morza Czarnego” znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Najeźdźcy łamią zatem statut organizacji, niszcząc i narażając na zniszczenie obiekty o niepowtarzalnych walorach historycznych.

Zaciętość, konsekwencja i barbarzyństwo, jakie towarzyszą nalotom, zdumiewają nawet Ukraińców. Miasto dotąd raczej oszczędzane, nagle stało się w zasadzie jedynym celem dla rosyjskich rakiet i dronów-samobójców. Dlaczego?

Powodów jest kilka. Pierwszy, „ogólny”, wpisuje się w szerszą rosyjską strategię, której ofiarami padają wszystkie większe miasta Ukrainy. Najeźdźcy usiłują zmusić Ukraińców, by ci jak największą część potencjału obrony przeciwlotniczej trzymali z dala od frontu. Konieczność ochrony zaplecza niezbędnego dla podtrzymania wojennego wysiłku, poza wymiarem technicznym, przemysłowym, ma także postać czysto humanitarną. Kondycja ludności cywilnej wprost przekłada się na morale armii, więc żadne kierownictwo wojskowe i polityczne nie może sobie pozwolić na nadmierne narażanie społeczeństwa. Dlatego tak zaciekle broniony jest Kijów – największa ukraińska aglomeracja – przy użyciu najnowszych i najskuteczniejszych systemów. Brakuje ich dla pozostałych miast, lecz i one nie są bezbronne – po prostu, pozostają gorzej chronione, wszak z widokami na uszczelnienie „parasolów”. Tylko Amerykanie zamierzają do końca przyszłego roku dostarczyć do Ukrainy pięć kolejnych baterii Patriot, co oznacza pięć przyzwoicie chronionych obszarów miejskich. Ale właśnie – obszarów miejskich, a nie rejonów, w jakich operują wojska frontowe. Świetne zachodnie systemy, gdyby ukraińskie dowództwo mogło pozwolić sobie na używanie ich wyłącznie w strefie walk, „wyczyściłyby” niebo do spodu. Rosyjskie lotnictwo nie jest szczególnie aktywne na pierwszej linii, ale bywa dokuczliwe, zwłaszcza śmigłowce szturmowe; na utratę tego atutu moskiewscy dowódcy nie mogą sobie pozwolić.

Kolejny powód jest ściśle związany z Odesą. Gdy byłem w mieście w marcu tego roku, z żalem przekonałem się, że nie zobaczę historycznych schodów. Port i okolica stały się strefą zamkniętą, zmilitaryzowaną. Nie mam pojęcia, kto tam stacjonował i co przechowywano, ale rosyjskie twierdzenia o atakach na obiekty wojskowe akurat w tym przypadku mogą być prawdziwe.

Tylko dlaczego u licha niszczone są również instalacje portowe, w tym dźwigi, niezbędne do realizacji tzw.: umowy zbożowej? Dlaczego płoną silosy z pszenicą? W odpowiedzi na te pytania zawiera się trzeci, czwarty i piąty powód rosyjskiej rakietowej presji wymierzonej w Odesę. Jak wiemy, rosja nie przedłużyła porozumienia, zgodnie z którym od lipca zeszłego roku możliwy był wywóz ukraińskich zbóż za pośrednictwem czarnomorskich portów. Teraz podbija stawkę, niszcząc niezbędną infrastrukturę. Media grzmią, że putin zamierza w ten sposób wywołać poważny kryzys żywnościowy, zwłaszcza w Afryce. Ukraina była jednym z największych na świecie producentów i eksporterów zbóż, brak tego gracza na rynku rzeczywiście oznacza problemy. Ale czy głód? A jeśli tak, to gdzie? W Afryce Subsaharyjskiej – która w medialnych doniesieniach ma być najbardziej poszkodowana – pszenica wcale nie jest podstawą menu i stosunkowo łatwo można ją zastąpić sorgo czy kukurydzą. Tak naprawdę ucierpią państwa arabskie, szczególnie zaś Egipt, który – co oczywiste – zacznie szukać alternatywnych dostawców. Tymczasem rosja – tak się składa – ma jeszcze możliwości częściowego wypełnienia rynku własnymi produktami (pytanie jak długo, wszak efektywność rosyjskiego rolnictwa w dobie sankcji spada i będzie spadać). Innymi słowy, w Odesie jesteśmy świadkami wyjątkowo brutalnej odmiany walki konkurencyjnej.

Ale są też zamysły czysto polityczne. Wpływy ze sprzedaży zboża są dla ukraińskiego budżetu w realiach wojny niezwykle istotne. W żywotnym interesie państwa jest zatem je utrzymać. Techniczną alternatywą dla eksportu morskiego jest wysyłka zbóż „naokoło” – najpierw drogą lądową do Europy, a dopiero z tamtejszych portów „w świat”. Problem w tym, że państwa tranzytowe niespecjalnie radzą sobie z organizacją przerzutu, co w Polsce doprowadziło nawet do poważnych konfliktów społecznych, gdy ukraińskie zboże zaległo w naszych magazynach. I Moskwa doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dostrzegając w pszenicy potencjał do antagonizowania Ukrainy i jej sojuszników.

W nieprzedłużeniu umowy zbożowej i niszczeniu infrastruktury chodzi również o inny rodzaj presji. Zeszłoroczne porozumienie nie miało charakteru dwustronnego – Ukraina zawarła je z rosją za pośrednictwem Turcji i ONZ. Tymczasem Moskwie zależy na bezpośrednich rozmowach z Kijowem. Omawianie paktu zbożowego mogłoby wówczas stać się pretekstem do negocjacji pokojowych, które w obliczu słabości własnej armii i coraz bardziej kulejącej gospodarki, stają się dla rosji niechybną koniecznością. „Rakietowa zachęta” to rzecz jasna chuligańska, ale przecież typowo rosyjska metoda zaciągnięcia drugiej strony do stołu.

Ukraińcy pozostają nieugięci, więc Odesa płonie. A wraz z nią kawał ważnej dla świata historii…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Odesa, zdjęcie ilustracyjne/fot. Marcin Ogdowski