Szanse?

Szanse na to, że dzięki zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych wojna w Ukrainie wkrótce się zakończy, zmalały drastycznie. Zadziwiająca uległość donalda trumpa wobec władimira putina i rosji – zwłaszcza brak zgody na kolejne sankcje wobec Moskwy i zwiększenie pomocy wojskowej dla Kijowa – dają rosjanom sposobność do dalszego prowadzenia działań wojennych. Zmuszają też Ukraińców do kontynuowania wysiłków obronnych, wszak Kreml wyklucza jakiekolwiek kompromisy i gra na wyniszczenie przeciwnika.

Gdy tak wiele wskazuje na to, że wojna będzie trwać, jej krwawy i niszczący przebieg aktywuje kolejne dyskusje o „straconych szansach”. Momentach w historii konfliktu, kiedy możliwe było zawarcie porozumień pokojowych, gwarantujących co najmniej czasowe wstrzymanie zabijania. Wiele z tych dywagacji nie ma większego sensu, ale są popularne, warto więc im się przyjrzeć i poddać analizie. Zwłaszcza gdy rosyjska narracja, wedle której to Ukraina jest „niekonstruktywna” i „rzuca kłody pod nogi procesu pokojowego” (określenia zaczerpnięte z kremlowskiej propagandy), zyskuje coraz większą popularność na Zachodzie, także w Polsce.

—–

Zdaniem części analityków, potencjalne szanse na zakończenie wojny w Ukrainie zaistniały jeszcze w marcu 2022 roku. To wtedy delegacje Ukrainy i rosji spotkały się w Stambule. Wbrew późniejszym popularnym nad Wisłą interpretacjom, były to poważne negocjacje. Kijów sygnalizował w nich gotowość do neutralności, Moskwa zaś domagała się m.in. uznania Krymu i Donbasu za terytoria rosyjskie. Była to pierwsza faza pełnoskalowej wojny, Ukraina dzielnie się broniła, lecz jej sytuacja wydawała się krytyczna. Zwłaszcza na początku rozmów pośród Ukraińców panowało przekonanie, że trzeba ratować co się da.

Wkrótce jednak rosjanie nie tylko zostali pokonani pod Kijowem, ale generalnie zmuszeni do ucieczki z północnej Ukrainy. Sam fakt, że „druga armia świata” pierzchła (ówczesny minister obrony federacji siergiej szojgu nazwał ten odwrót „gestem dobrej woli”), dał Ukraińcom poczucie siły. Później zaś nastąpiły wydarzenia, które dramatycznie podniosły poziom ukraińskiej determinacji. Na początku kwietnia 2022 roku – po wyzwoleniu Buczy i innych podkijowskich miejscowości – jasnym stało się, czym jest rosyjska okupacja. I czym byłaby, gdyby wróg zajął kolejne obszary kraju. Gdy jesienią 2021 roku amerykańskie media donosiły o istnieniu list proskrypcyjnych zawierających nazwiska osób przeznaczonych do likwidacji po zajęciu przez rosjan Ukrainy, niewielu w to wierzyło. Powszechnym było przekonanie o samoograniczającym się charakterze ewentualnej rosyjskiej agresji. Buczańska zbrodnia na cywilach wymiotła te naiwne założenia nie tylko z głów Ukraińców – także zachodni przywódcy stracili złudzenia co do rosji i rosjan. To wtedy Zachód na poważnie zaczął pomagać Ukrainie, a skala i zakres tego wsparcia przesądziły o decyzji Kijowa, by kontynuować walkę.

Negocjacje w Stambule zerwano, a czy była szansa na ich finalizację? Ukraińcy nie ufali rosjanom i słusznie, bo ci liczyli na więcej terytoriów. Zapewne wkrótce i tak by po nie sięgnęli, co byłoby łatwiejsze, gdyby wcześniej udało im się narzucić Ukrainie korzystne dla siebie rozwiązania polityczno-instytucjonalne. Wspomnianą neutralność, osłabienie armii, zmianę władzy, która zapewne wybrałaby kurs prorosyjski. W najlepszym razie doszłoby zatem do zamrożenia konfliktu, po którym i tak nastąpiłaby kolejna faza „terminacji ukraińskiej państwowości” (zwrot z dokumentów FSB poświęconych „kwestii ukraińskiej”). W jej ramach wymordowano by ukraińskie elity i brutalnie zrusyfikowano resztę ludności. Patrząc z perspektywy polskiej, mielibyśmy rosję także na południowo-wschodniej granicy.

—–

Z zupełnie odmiennym stanem rzeczy – jeśli idzie o zajmowanie tzw. pozycji siły – mieliśmy do czynienia jesienią 2022 roku. Tak przynajmniej twierdzi część obserwatorów, mając na myśli sytuację wypracowaną przez Siły Zbrojne Ukrainy (ZSU) po kontrofensywach pod Charkowem i Chersoniem. rosjanie ponieśli w nich sromotne klęski, utraciwszy ogromne połacie terenów, z Chersoniem, jednym zajętym przez nich miastem obwodowym włącznie.

Morale armii rosyjskiej sięgało wówczas dna, zginęła bądź została ranna najwartościowsza jej część – przyzwoicie wyszkoleni żołnierze kontraktowi. Wojsko straciło też swoje najlepsze uzbrojenie. Uzupełnienia – ludzkie i sprzętowe – kulały; przymusowa, częściowa mobilizacja dopiero się rozkręcała, zachęty finansowe dla ochotniczej służby jeszcze nie były dość atrakcyjne, by zapewnić armii stały dopływ odpowiedniej liczby rekruta, przemysł ledwo co przestawił się na wojenne tory. Na Zaporożu nie było jeszcze linii surowikina, o którą w kolejnym roku rozbiła sobie zęby ukraińska armia. Zaś południowa (północna, patrząc od strony Ukrainy) granica rosyjsko-ukraińska, była przez rosjan chroniona znacznie gorzej niż latem 2024 roku, kiedy doszło do operacji kurskiej.

O czym wspominam, gdyż część ekspertów militarnych ubolewa dziś, że jesienią 2022 roku Ukraińcy nie kontynuowali działań zaczepnych. W ich ramach winni byli – takie panuje przekonanie – uderzyć albo na Zaporoże, albo na teren rosji właściwej. W pierwszym scenariuszu rozciąć rosyjski korytarz na południu Ukrainy; wówczas odizolowane od sił głównych zgrupowania wroga byłyby łatwiejsze do likwidacji. Opcja druga opiera się o założenie, że zdemoralizowana armia rosyjska z tamtego okresu oddałaby znacznie więcej terenu niż latem 2024. Ukraińcom – co istotne, niesionym wtedy najwyższym w historii konfliktu morale – zapewne udałoby się zająć jakieś większe miasto, a to mogłoby uruchomić kaskadowy proces rozpadu struktur putinowskiego reżimu. Z pewnością zaś, na tym etapie mobilizacji armii i przemysłu, mogłoby skłonić Moskwę do rozpoczęcia negocjacji pokojowych, byleby Ukraińcy nie zajęli jeszcze więcej. Nie odbili jeszcze więcej – w przypadku scenariusza pierwszego.

—–

To wszystko brzmi sensownie, dopóki nie zdamy sobie sprawy z kilku kwestii. Przede wszystkim z kondycji ZSU z listopada 2022 roku. Rzeczywiście, duch w wojsku był w tamtym czasie doskonały. Armia liczyła 700 tys. żołnierzy, połowa mogła się wykazać doświadczeniem bojowym. A zarazem dla drugiej połowy brakowało sprzętu innego niż podstawowe wyposażenie. Co więcej, w pierwszym półroczu zmagań zginęła bądź została ranna istotna większość wyszkolonego na Zachodzie (w latach 2014-21) korpusu podoficerskiego i oficerskiego. Brak tej kadry, skutkujący sięganiem do zasobu (pod)oficerów wykształconych na modłę sowiecką, niemal zrównywał kompetencje Ukraińców i rosjan. Widać to było podczas ostatnich tygodni kontrofensywy chersońskiej, gdzie ci pierwsi owszem zwyciężyli, ale była to wiktoria wymęczona, osiągnięta nie błyskotliwymi manewrami, a taktyką mięsnych szturmów.

Konkludując wątek – nie, ZSU nie były jesienią 2022 roku zdolne do dużych operacji zaczepnych. O wywalczeniu lepszych pozycji negocjacyjnych nie było mowy także z innego powodu – putin miał w zanadrzu broń jądrową i użyłby jej, gdyby sytuacja na froncie uległa drastycznemu pogorszeniu. Zwłaszcza, gdyby doszło do niebezpiecznych ruchawek w samej rosji, które mogłyby zagrozić trwałości reżimu. No i nie zapominajmy, że rosjanie wykazali się wysokimi zdolnościami adaptacyjnymi. W listopadzie 2022 roku byli w opłakanej sytuacji, dwa miesiące później inicjatywa na froncie znów należała do nich. Ukraińskie uderzenia – nawet gdyby do nich doszło – zapewne by tę mobilizację przyśpieszyły.

Owe zdolności adaptacyjne dały o sobie znać także w dwóch innych momentach historii, postrzeganych jako te, w których wojna mogła się skończyć.

O czym przeczytacie w dalszej części tekstu, który opublikowałem w portalu TVP.Infooto link do materiału.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Czytelnikowi o nicku Zajcef FizzlewickArkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Tomaszowi Krajewskiemu i Magdalenie Kaczmarek. A także: Juliuszowi i Elżbiecie Wolny, Piotrowi Rucińskiemu, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Bognie Gałek, Krzysztofowi Krysikowi, Mateuszowi Piecuchowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Jarosławowi Terefenko, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Joannie Siarze, Aleksandrowi Stępieniowi, Marcinowi Barszczewskiemu, Dinarze Budziak, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Habeli i Annie Sierańskiej.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia – Pawłowi Górze i Beacie Rygiel-Żbikowskiej.

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa, w sklepie Patronite możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Bucza

Trzy lata temu armia ukraińska wyzwoliła Buczę, a świat przekonał się, jak rosyjskie wojska postępują na okupowanych obszarach. O buczańskiej zbrodni napisano już wiele, nie będę więc przytaczał szczegółów. Nie zamierzam również polemizować z intelektualnymi i moralnymi miernotami, które zaprzeczają rosyjskiemu sprawstwu. Chcę Wam za to podrzucić króciutką opowiastkę o tym, jak niezłomni potrafią być ludzie.

Kilka razy zdarzyło mi się przejeżdżać przez Buczę w drodze na wschód. Ale nigdy nie było czasu, by się zatrzymać. Latem zeszłego roku decyzję podjął żołądek – i tak wylądowałem przy fast foodzie ze zdjęcia. Serwowano tam owoce morza; żaden ze mnie koneser tego typu kuchni, w Ukrainie szukam czegoś bardziej swojskiego, ale pal licho, uznałem.

Nie pamiętam już, co wjechało na ruszt, ale było dobre.

I generalnie było mi dobrze. Bucza to takie leśne miasto, wszędzie rosną piękne, pokaźne iglaki. Był środek lata, przyjemny wieczór, niedziela. W barowym ogródku siedziały całe rodziny; dźwięki przyjaznych rozmów zlewały się ze śpiewem ptaków.

Wokół nie było żadnych śladów zniszczeń.

Nie działo się NIC nadzwyczajnego, ot zwykła sielanka.

No ale to była Bucza, w której rosjanie zamordowali 600 mieszkańców. W której Ukraińcy zorganizowali zasadzkę na kolumnę agresorów i puścili z dymem i posłali w diabły ekwiwalent batalionu wojska.

Więc trudno było oprzeć się wrażeniu surrealizmu. I cudownie było zanurzyć się w tej normalności. Z ulgą uznać, że życie toczy się dalej…

—–

Szanowni, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje książki w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

„Przechwycone”

Niebawem miną trzy lata od wyzwolenia podkijowskiej Buczy i ujawnienia masakry, jakiej dopuścili się tam rosjanie. Przypomnijmy: w okupowanym między 5 a 31 marca 2022 roku miasteczku zabito ponad czterystu cywilów. Mordercami z ul. Jabłońskiej – gdzie znaleziono szczególnie dużo ofiar – byli żołnierze 234. pułku desantowo-szturmowego z Pskowa. Wojskowych zidentyfikowano na podstawie sprzętu, naszywek i radiowych kodów. Pomocne w odtworzeniu chronologii wydarzeń okazały się zapisy z kamer monitoringu, zeznania świadków oraz treści przechwyconych przez ukraiński wywiad rozmów telefonicznych rosjan.

Obok formalnych dochodzeń, własne śledztwa w sprawie buczańskiej masakry prowadzili też dziennikarze, m.in. z „New York Timesa”. „Zbrodnia w Buczy była częścią celowego i systematycznego, bezwzględnego aktu zabezpieczenia drogi do Kijowa”, napisali amerykańscy reporterzy w swoim raporcie. Żołnierze „przesłuchiwali i strzelali do nieuzbrojonych mężczyzn w wieku poborowym i zabijali tych, którzy stanęli im na drodze, niezależnie od tego, czy były to rodziny z dziećmi próbujące wydostać się z miasta, miejscowi wychodzący do sklepu, czy po prostu jadący do domu na rowerze”.

Idźmy dalej. Wiosną 2023 roku opublikowano raport komisji dochodzeniowej Rady Praw Człowieka ONZ. Wyszczególniał on cały katalog zbrodni popełnionych przez rosjan w Ukrainie. „Wiele umyślnych zabójstw, przypadków nielegalnego pozbawiania wolności, gwałtów i aktów przemocy seksualnej nastąpiło podczas przeszukań domów, których celem było znalezienie członków ukraińskich sił zbrojnych lub broni”, stwierdzał raport. Samowolnie więzieni ludzie byli często przetrzymywani przez rosyjskie siły zbrojne w fatalnych warunkach w przepełnionych celach. „W jednym przypadku dziesięcioro starszych ludzi zmarło z powodu nieludzkich warunków w piwnicy jednej ze szkół, a inne więzione osoby, w tym również dzieci, musiały dzielić to samo pomieszczenie z ciałami zmarłych”. Podczas gwałtów członków rodziny, także tych najmłodszych, zmuszano do oglądania zbrodni.

Spojrzyjmy na te wydarzenia z innej perspektywy. W lipcu 2022 roku Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) opublikowała fragment przechwyconej rozmowy rosyjskiego żołnierza z żoną. „Nie masz pojęcia, co się tutaj dzieje. Nie wiem, jak po czymś takim mam wrócić do normalnego życia”, mówił do partnerki mężczyzna. „Wiesz, ile trupów widziałem? (…) Bez głowy, bez nóg, bez tułowia, bez niczego (…) Tu jest tylko mięso” – rosjanin opowiadał o stertach ciał poległych towarzyszy. „Cholera, tak bardzo chcę wrócić do domu, to wszystko jest takie bolesne. Ale (…) nie wyobrażam sobie świata, w którym trzeba płacić rachunki, w którym jeżdżą samochody”, słychać było na ujawnionym nagraniu. Dalej wojskowy zapewniał, że jeśli wróci do domu, odwiedzi cmentarz, gdzie pochowano jego babcię, „anioła stróża”. „Potem pójdę do klasztoru, odwiedzę wszystkie kościoły”, zaklinał przyszłość rosjanin.

A teraz do brzegu. Rozmowy rosyjskich żołnierzy z ich bliskimi stanowią sedno filmu dokumentalnego Oksany Karpowicz pt.: „Przechwycone”. Materiał dźwiękowy dzieła – tytułowe przechwycone – pochodził z nasłuchu SBU i przez tę służbę został autorce dostarczony. Z rozmów wynika wprost, że rosjanie są ogłupieni nienawiścią do Ukraińców. Że dotyczy to zarówno żołnierzy, jak i ich matek, żon, rodzeństwa, dzieci, wszystkich, którzy zostali w kraju. I owszem, od czasu do czasu słyszmy ślady krytycznej refleksji – świadomości, że rosjan w Ukrainie nie chcą, że Ukraińcy potrafią się bić i że poziom życia w napadniętym kraju jest wyższy niż w rosji. Tyle że ta refleksja nie eliminuje poczucia wyższości, pogardy, ba, nierzadko służy za uzasadnienie dla rabunku, skoro tamci się nie poddają i lepiej żyją.

Jest więc treść ujawnionych i wykorzystanych w filmie nagrań tożsama z ukraińskim przekazem propagandowym, malującym rosjan w jak najczarniejszych barwach. Co otwiera pole do zarzutu, że „Przechwycone” to nie jest niezależne dzieło, a obarczony słabościami nieobiektywizmu i manipulacji element wojny informacyjnej. Film stworzony w oparciu o wyselekcjonowany materiał, pod tezę o „złych ruskich”. I można by go za taki uznać – zwłaszcza że Karpowicz jest Kanadyjką ukraińskiego pochodzenia – gdyby nie jedno „ale”. Takie mianowicie, że wszystko, co da się w „Przechwyconych” usłyszeć, znajduje pełne potwierdzenie w czynach rosyjskich żołnierzy. Oni naprawdę mordują, grabią, gwałcą, giną masowo w bezsensownych szturmach, tracą zmysły na skutek tych wszystkich doznań. Wiemy to nie tylko z ukraińskiej opowieści o tej wojnie. Dlatego przywołałem „New York Timsa” czy ONZ, ale przecież to niejedyne źródła dające dowód szaleństwa i zbrodni rozgrywających się na Wschodzie.

Co dziś trzeba podkreślać nie tylko w kontekście filmu Karpowicz. Oto bowiem doczekaliśmy czasów, kiedy kłamliwe narracje na temat działań rosjan w Ukrainie przestały być domeną rosyjskiej propagandy. Kiedy w szyte na Kremlu buty wchodzi prezydent USA, opowiadający o dzielnych rosyjskich żołnierzach, których poświęcenie musi zostać docenione daniną z ukraińskich ziem. Świat stanął na głowie i jakkolwiek to niewygodna pozycja, ludzi przyzwoitych nie zwalnia z obowiązku mówienia prawdy.

Od 7 marca br. „Przechwycone” można obejrzeć w wybranych kinach studyjnych. Szczegółowe informacje na temat seansów znajdziecie na stronie organizacji Watch Docs.

—–

Szanowni, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje książki w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Powyższy felieton opublikowałem również w portalu „Polska Zbrojna”, oto link.

Nz. Kadr z filmu/fot. za Watch Docs

(De)motywacje

Redakcja portalu Interia.pl poprosiła mnie o komentarz w sprawie ukraińskich problemów mobilizacyjnych. Odpowiadając na pytanie o to, dlaczego Ukraińcy już nie tak chętnie garną się do walki, najprościej byłoby stwierdzić, że są wojną zmęczeni. Że składową tego zmęczenia – co usilnie podkreśla rosyjska propaganda – jest również rozczarowanie własnym państwem, które mimo poświęceń obywateli nie zmieniło się w Ukrainę marzeń. Nadal jest koszmarnie skorumpowanym tworem, głuchym na problemy zwykłego człowieka. Trudno podważyć racjonalność tych argumentacji, ale dają one ledwie cząstkowe odpowiedzi.

Szukając innych, cofnijmy się w czasie do końca 1944 roku i sowieckiej zbrodni w Nemmersdorfie. Pierwszej niemieckiej wsi, wtedy w Prusach Wschodnich, zajętej przez armię czerwoną. Wedle wciąż popularnej wersji, rosjanie zamordowały tam 70 kobiet i dzieci. Niemki gwałcono, niektóre ukrzyżowano, sowieci nie oszczędzili nawet ślepej staruszki i niemowlaka. Tak twierdzili propagandyści od Geobbelsa.

Tymczasem ofiar nie było aż tyle – rosjanie zabili dwadzieścia parę osób. Zwyczajnie je rozstrzelali – obyło się bez gwałtów i ukrzyżowań. Niemieckie zdjęcia, które poszły w świat, to fałszywki, inscenizacje z wykorzystaniem prawdziwych ofiar. Wykonano je po odbiciu wioski, kiedy Niemcy zdali sobie sprawę, że mają w ręku nie byle jaki argument. Tak powstał film o zbrodni w Nemmersdorfie, z jednym przesłaniem: „nie można dopuścić, aby sowieci weszli do Rzeszy, bo wówczas każda miejscowość stanie się Nemmersdorfem”.

Stąd między innymi wziął się niemiecki fanatyzm, opór przed bolszewikami stawiany do samego końca, mimo świadomości przegranej sprawy. Niemcy widzieli w czerwonoarmistach zgraję gwałcicieli i zabójców, zagrażających zdrowiu i życiu każdej Niemki. Sposób, w jaki „radzieccy” postępowali z niemiecką ludnością po tym, jak w styczniu 1945 roku ruszyła znad Wisły ofensywa na zachód, tylko utwierdzał niemieckich żołnierzy w tym przekonaniu. Dość wspomnieć, że czerwonoarmiści zgwałcili 2 mln Niemek, część z nich wielokrotnie.

Wracając do Nemmersdorfu – rosjanie rozstrzelali mieszkańców wioski, licząc, że w ten sposób złamią wolę oporu Niemców. Egzekucja miała być zapowiedzią tego, co się wydarzy w każdej innej miejscowości, której mieszkańcom przyjdzie do głowy walczyć. Dzięki umiejętnej pracy Geobbelsa stało się na odwrót – a brutalna rzeczywistość tylko wzmocniła propagandowy przekaz.

Dlaczego o tym wspominam? Bo historia lubi się powtarzać. Nie da się zrozumieć i wytłumaczyć rosyjsko-ukraińskiej wojny bez zwrócenia należytej uwagi na cechujące ją bestialstwo. Ukraińscy żołnierze również potrafią być okrutni, ale nade wszystko zjawisko to dotyczy armii rosyjskiej, zwłaszcza – co najbardziej tragiczne – jej stosunku do ludności cywilnej.

Nie będę pisał o szczegółach rosyjskich zbrodni pod Kijowem czy w Iziumie; to powszechnie znane fakty. Równie znany jest los zgładzonego Mariupola. Pragnę jedynie podkreślić, że owa bezduszna bezceremonialność rosjan okazała się jednym z istotniejszych czynników mobilizujących Ukraińców do walki. Już po Buczy i Irpieniu stało się jasne, czym byłaby rosyjska okupacja. By dać masom wyobrażenia o niej, nie trzeba było improwizacji, „podkręcania” – wystarczyło „czyste”, już dokonane zło. Żaden żołnierz nie chciałby skazać na nie bliskich i sobie, stąd popularność kalkulacji „albo oni, albo my” i stojąca za tym determinacja.

Ale nic nie trwa wiecznie. Pomijając drobne korekty, front w Ukrainie stoi od jesieni 2022 roku. Żadna ze stron nie ma spektakularnych zdobyczy, co w przypadku rosjan oznacza, że nie wprowadzają terroru na nowych obszarach, wobec kolejnych grup ludności. Ukraińcy z kolei nie stykają się z nowymi dowodami zbrodni, typowymi dla realiów rosyjskiej okupacji. Upraszczając – nie ma grozy i nie ma powodów do jej siania.

A dodajmy, że realia okupacji albo właśnie ulegają zmianie, albo stają się mniej czytelne. Zza linii frontu do wolnej Ukrainy dociera coraz mniej informacji o rosyjskich zbrodniach, co może być skutkiem szczelniejszej blokady, konsekwencją tego, że okupanci zabili już i aresztowali wszystkich, dla których taki los przewidzieli, ale może też dowodzić, że rosjanie stali się bardziej humanitarni. Tak czy inaczej, w oczach wielu Ukraińców nie są już egzystencjalnym zagrożeniem, a będąc złem umniejszonym, nie motywują tak bardzo i tak licznie do walki.

Owo umniejszenie ma też wymiar geograficzny. Kreml może dalej przekonywać, że celem rosji jest całkowite podporządkowanie sobie Ukrainy. Ale to propagandowa retoryka – realne możliwości armii rosyjskiej pozwolą co najwyżej uszczknąć jeszcze kawałek Donbasu, może nieco więcej ziem na wschód od Dniepru. I tyle – czego świadomość mają też Ukraińcy. Bolesna strata? I tak, i nie; by to lepiej zilustrować, przywołam postać Walerija, kijowianina, żołnierza armii ukraińskiej. Poznaliśmy się zimą 2015 roku, później co jakiś czas wymienialiśmy się wiadomościami.

Walerij zginął latem 2022 roku, gdy znalazł się pod ogniem rosyjskiej artylerii. W kolejne wakacje odezwał się do mnie jego syn; porządkował ojcowskie sprawy, natrafił na naszą korespondencję. „Rozmawialiśmy dwa dni przed śmiercią ojca”, relacjonował junior. „Był wyczerpany, przygnębiony, obolały. A i tak wściekł się, gdy stwierdziłem, że powinni go odesłać na tyły. ‘Jakby wszystkich przemęczonych zwalniano, kto by zatrzymał te diabły?’, pytał. ‘Musimy z nimi walczyć tu, bo inaczej znów przyjdą pod nasz dom’. Miał rację” – syn podzielał ojcowskie podejście do sprawy.

Nie on jeden. Donbas był i jest dla wielu Ukraińców z zachodniej i środkowej części kraju „końcem świata”. „Czarną dupą”, jak go nazywał jeden z ukraińskich kolegów, odwołując się zarówno do kopalin, jak i perspektyw życiowych w regionie na długo przed wojną zdemolowanym ekonomicznie, ekologicznie i społecznie. Owszem, nadal pozostaje przedmiotem zażartej obrony, ale patrząc z perspektywy żołnierskich motywacji, często nie o Donbas tu chodzi. A jeśli – uwzględniwszy możliwości i utemperowane ambicje rosjan – nie chodzi już o nic więcej, to czy warto nadstawiać głowę dla „końca świata”? Takie kalkulacje sprzyjają umywaniu rąk przez potencjalnych rekrutów. Cedowaniu odpowiedzialności na innych, którzy już walczą, bo a nuż to wystarczy.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Nz. Ukraińska artyleria, zdjęcie ilustracyjne/fot. ZSU

A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Wyzwanie

Wbrew alarmistycznym doniesieniom z ostatnich tygodni, ryzyko rosyjskiego ataku na Polskę pozostaje znikome. Tym niemniej nie da się go zredukować do zera. W przypadku rosji mamy bowiem do czynienia z reżimem cechującym się wybitną agresywnością i determinacją, pod przywództwem osoby, której antypolonizm w coraz większym stopniu przekształca się w obsesję (kto wątpi w tę diagnozę, niech odsłucha wywiadu putina dla Tuckera Carlsona). Zarazem istotą wojskowego planowania jest jego wielowariantowość, uwzględniająca scenariusze od najlepszych po najgorsze. Polska musi zatem mieć plan obrony przed rosyjską agresją – czy nam się to podoba czy nie.

—–

I takie plany istnieją, są co jakiś czas aktualizowane, a ponieważ Rzeczpospolita należy do NATO, stanowią część sojuszniczej strategii. Z zasady są tajne, ale ich ogóle założenia można wyczytać na przykład ze scenariuszy manewrów. I tak odbywające się obecnie Steadfast Defender 2024 służą przećwiczeniu obrony po uprzednim rosyjskim ataku na państwa wschodniej flanki, w tym kluczowego dla jej powodzenia przerzutu amerykańskich sił do Europy. Epizody są i będą rozgrywane m.in. w Finlandii, krajach nadbałtyckich, w Polsce i Rumunii.

Bez wchodzenia w zbędne szczegóły, w przypadku naszego kraju operacja obronna podzielona jest na dwie fazy. W pierwszej chodzi o spowalnianie rosyjskiego marszu na zachód, w drugiej – gdy nadejdzie już wsparcie – o wyrzucenie wroga z zajętych obszarów. Istotne znaczenie przypisuje się tu Wiśle jako nieprzekraczalnej barierze, za którą będą się koncentrować przewidziane do kontrataku siły.

Oddawanie terenu przy jednoczesnym skrwawianiu przeciwnika na przygotowanych wcześniej punktach i rubieżach oporu to strategia, którą w pierwszej fazie pełnoskalowej wojny zastosowała armia ukraińska. Czy była to właściwa opcja? Jakie jeszcze wnioski z ukraińskiej operacji obronnej płyną dla Polski i NATO?

—–

Doktrynalny spór o to, jak się bronić – czy stawiać „tamę” od razu przy granicy, czy prowadzić elastyczną, manewrową operację i potraktować wschód kraju jako głębię operacyjną – nie jest nowy i sięga początków III Rzeczpospolitej. Ostatecznie zwyciężyła koncepcja druga i to ona zapisana jest w najważniejszych dokumentach dotyczących bezpieczeństwa narodowego.

Dlaczego tak? Ano Wojsko Polskie jest za małe i nie ma odpowiedniego potencjału technicznego, by większość jednostek liniowych delegować do bitwy granicznej. Ba, nie jest w stanie samodzielnie obronić kraju, może co najwyżej stworzyć warunki dla natowskiej odsieczy. Mówiąc wprost, jednoczesne przebywanie w strefie walk – w zasięgu rażenia wszystkich systemów bojowych rosyjskiej armii – zbyt wielkiego komponentu WP, oceniono jako zbyt ryzykowne. W takim ujęciu przegranie „wielkiej bitwy granicznej” mogłoby być równoznaczne z przegraniem całej wojny.

Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby strefa przygraniczna była „wdzięczniejszym” terenem do obrony, ale Wisła – stanowiąca poważną przeszkodę terenową – płynie tam gdzie płynie. Wysokie nasycenie wojska bronią przeciwlotniczą oraz systemami pozwalającymi dławić rosyjską artylerię również ułatwiłoby sprawę (dając luksus wystawienia do walki od razu większych sił). Ale jest jak jest – mamy armię „wyspowo nowoczesną” i upośledzoną w zakresie wielu zdolności. Zbyt podatną na ryzyko nokautującego pierwszego uderzenia przy użyciu środków napadu powietrznego i artylerii.

—–

Z drugiej strony, za sprawą wojny w Ukrainie, wiemy dziś znacznie więcej o tym, czym jest, jakie ma możliwości i jak walczy rosyjskie wojsko.

Nominalnie gigantyczna przewaga rosjan nie dała im panowania w powietrzu – rosyjscy piloci okazali się kiepsko wyszkoleni, ich samoloty zużyte bądź szybko się zużywające, a zapas precyzyjnej broni niewielki. Tymczasem siły powietrzne RP – jakkolwiek mniejsze od ukraińskich z przedednia inwazji – są od nich lepiej wyposażone i wyszkolone, co tylko podniosłoby stopień trudności, przed jakimi stanęliby rosyjscy piloci.

Zdolność strategicznych uderzeń rakietowych – przed inwazją uważana za główny atut rosji – także okazała się na poły pustym sloganem. Agresorzy strzelają rzadko, niecelnie, większość ich rakiet i pocisków manewrujących jest strącana bądź z przyczyn technicznych (kiepska jakość!) w ogóle nie dolatuje do celu. Obrona przeciwlotnicza to pięta achillesowa WP, ale też obszar, gdzie w ciągu kilku lat będziemy mieli do czynienia z poważnym skokiem jakościowym. Doświadczenie ostatnich dwóch lat uczy również, że o wsparcie sojusznicze w tym zakresie nie jest trudno.

Idźmy dalej. Marynarka wojenna rosji to parodia sił morskich – Ukraińcy, w zasadzie pozbawieni floty, nie tylko skutecznie ochronili wybrzeże przed desantem. Zerwali rosyjską blokadę, ba, co rusz topią i uszkadzają kolejne okręty wroga. Bałtyk tymczasem to „natowskie jezioro” i bez uprzedniej koncentracji sił (to po prostu „dom” kilku sojuszniczych flot).

Wróćmy na ląd – stosowanie przez moskali „walca artyleryjskiego” nie złamało ukraińskiej obrony w Donbasie. Spowodowało zużycie gigantycznych środków, obnażając niską efektywność tej metody. I można by tak długo i dużo, generalnie dość powiedzieć, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.

—–

Zarazem jednak bardziej straszny, niż można się było spodziewać…

…o czym przeczytacie w dalszej części tekstu, który opublikowałem na portalu Interia.pl – wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Sreeen z Google Maps