Abrams

Pojawiło się pierwsze zdjęcie ukraińskiego Abramsa w pobliżu linii frontu – a wraz z nim dzikie teorie o pochodzeniu czołgu. „Polski” kamuflaż (taki sam bądź bardzo podobny do tego, jaki noszą nasze Abramsy) ma jakoby świadczyć o tym, że to maszyna z zasobów Wojska Polskiego, czytaj: oddajemy Ukraińcom swoje najlepsze, dopiero co kupione czołgi.

No nie. Nie będę Czytelników zanudzał szczegółami, ale proszę mi uwierzyć – wóz jest w starszej wersji niż ta, jaką pozyskała nasza armia. Kamuflaż może być rodzajem wybiegu – by czołgi niepostrzeżenie dotarły do Europy wraz z maszynami kupionymi przez Polskę – może też być efektem czysto pragmatycznej kalkulacji. Skoro malowano już w ten sposób polskie Abramsy, pomalowano i ukraińskie. Zwłaszcza że wzór kamo odpowiada warunkom geograficznym tak w Polsce, jak i w Ukrainie.

Co ciekawe, zdjęcie wykonano w okolicach Charkowa, co może być pośrednim dowodem na plany ukraińskiego dowództwa. Ofensywne? Chyba niekoniecznie, zważywszy na fakt, że ZSU mocno wyczerpały zapasy amunicji w walkach na Zaporożu. Defensywne? Czołgi niespecjalnie się do tego nadają, ale elementem dobrze prowadzonej obrony są lokalne kontrataki – a tu tanki, zwłaszcza tej klasy, byłyby jak znalazł.

Tymczasem od kilku tygodni rosjanie zostawiają szereg śladów, sugerujących, że zamierzają dokonać uderzenia z własnego terenu, właśnie w okolicach Charkowa. Maskirówka czy realne przygotowania? Na tym etapie nie jestem w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Bałbym się też stwierdzenia, że „skoro na tym obszarze pojawiły się Abramsy, Ukraińcy coś muszą wiedzieć”. Muszą nie muszą, w którymś momencie wozy made in USA powinny przejść bojowy debiut. I równie dobrze może być tak, że ukraińscy dowódcy wybrali dla nich stosunkowo spokojny odcinek frontu, by nie zaliczyć propagandowej wpadki, jaką było posłanie niemieckich Leopardów na silnie zaminowane i mocno obsadzone pozycje rosjan na Zaporożu.

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Fot. ZSU

Iluzja

Wiosną tego roku napisałem: „(…) putin oraz jego współpracownicy konsekwentnie powtarzają, że rosja będzie dążyć do pokonania ‘kijowskiego reżimu’. Nie sądzę jednak, by generałowie federacji – znający realne możliwości sił zbrojnych, które nie pozwalają na pokonanie Ukrainy w konwencjonalnym konflikcie – mierzyli dalej niż ‘dowiezienie’ przynajmniej części zdobyczy terytorialnych do momentu, kiedy staną się one przedmiotem rozmów pokojowych”. Dobrze mi się ów fragment zestarzał, choć dziś uzupełniłbym tę myśl o kilka dodatkowych informacji.

Zacznijmy od faktów i statystyk. Ostatnią wielką ofensywą armii rosyjskiej – mającą na celu coś więcej niż próby punktowych wyłomów czy lokalnych terytorialnych korekt – była tzw.: bitwa o Donbas z wiosny ub.r. Zwieńczyło ją zdobycie Siewierodoniecka i Łysyczańska, po których wojska inwazyjne przeszły do defensywy. Od tamtego czasu co najmniej kilka razy obserwowaliśmy wysp doniesień na temat mającej nastąpić lada moment dużej operacji zaczepnej. Zwykle w tym kontekście wymieniało się odbudowaną od podstaw 1. Armię Pancerną Gwardii. Kremlowscy propagandyści, do spółki z wszelkiej maści ekspertami, kreślili scenariusze, w których gwardyjskie czołgi wychodzą na głębokie tyły wojsk ukraińskich, zmuszając Kijów do zrolowania obrony na wschodzie (i cofnięcia się na linię Dniepru). Skończyło się na fantazjach i strachach. Armia putina, choć znacząco uzupełniona po mobilizacji z jesieni 2022 roku, mogła sobie pozwolić co najwyżej na zajęcie Bachmutu. Kolejne uderzenie z Białorusi na Kijów, ponowny szturm na Charków, dokończenie działań zmierzających do zdobycia Zaporoża – takie zadania były zdecydowanie poza jej zasięgiem. „Nie dla psa kiełbasa”, jak to zwykło się mówić.

W tym zakresie nic nie zmieniło się do dziś. Wściekłe szturmy pod Awdijiwką, mniej efektywna, ale stała presja pod Kupiańskiem i kontrataki pod Bachmutem nie są oznaką, że „front się rusza”. Nie wieszczą wielkiego natarcia i przełomu, po którym wojna zmieni się w manewrowy bój toczony na ogromnych obszarach wschodniej i środkowej Ukrainy. Po prostu, rosjanie nie mają na to sił.

I nie bardzo chcą mieć. Moskwa znacząco zwiększyła kontyngent inwazyjny – z mniej niż 200 tys. ludzi „na wejście”, do ponad 400 tys. Niewprawionych Czytelników może to przywieść do wniosku, że taka multiplikacja potencjału dowodzi wciąż ambitnych celów. Niekoniecznie. 400-tysięczne siły inwazyjne są w Ukrainie już od wielu miesięcy – na tyle długo, by stało się jasne, że tej wielkości armią kraju zawojować nie sposób. Wiemy to my, obserwatorzy, wiedzą też rosyjscy generałowie. A mimo to od jesieni ub.r. wojsko rekrutuje miesięcznie mniej więcej tyle samo ludzi wysyłanych następnie na front – po około 20 tys. Pozwala to na uzupełnianie bieżących strat – w skali miesiąca niemal dokładnie takich samych – czyli na podtrzymanie wielkości kontyngentu, nie zaś na jego rozbudowę. Koła zębate się kręcą, ale dodatkowej mocy nie przenoszą.

Być może tajemnica tego stanu rzeczy tkwi w kruchej równowadze rosyjskiego systemu społecznego. Trzy czwarte rosjan akceptuje wojnę mimo rosnącej świadomości ponoszonych ofiar. W tej postawie nie ma jednak patriotycznego poświęcenia, towarzyszy jej bowiem zjawisko nierównomiernego obciążenia kosztami konfliktu. Ginie w nim przede wszystkim prowincja, w znakomitej większości odmienna etnicznie, tradycyjnie pozbawiona posłuchu u władzy i społecznego szacunku. Takie straty „biali” rosjanie gotowi są ponosić jeszcze długo. Takie straty są możliwe przy obecnej skali konfliktu. Eskalacja – rozumiana jako próba zajęcia większych obszarów Ukrainy – musiałaby oznaczać potężną mobilizację, a więc sięgnięcie do europejskiego i wielkomiejskiego rezerwuaru ludzkiego. Co naraziłoby „białych” chłopców z Petersburga i Moskwy na śmierć. Dość wspomnieć, że w obu miastach mieszka 12 proc. populacji rosji, tymczasem odsetek petersburżan i moskwian pośród zabitych uczestników „spec-operacji” nie przekracza procenta. Bo i „wielkomiejscy” niespecjalnie są do wojska ściągani. Tak putin kupuje sobie spokój pośród mieszczuchów tradycyjnie bardziej skorych do protestu niż „głubinka”. Powszechna mobilizacja oznaczałby również konieczność ściągnięcia z rynku pracy kolejnych rzesz wykwalifikowanych pracowników – a więc następne ekonomiczne perturbacje. Póki co zwykły rosjanin niespecjalnie cierpi z powodu sankcji – ratuje go niski próg oczekiwań. Gwałtowny gospodarczy kolaps mógłby jednak tej strategii „chujowo, ale stabilnie” zagrozić.

Jest więc jak jest – wojna, patrząc z rosyjskiej perspektywy, ma intensywny, a zarazem ograniczony charakter. Zakończyć jej nie sposób, bo źródłem legitymizacji putina i spółki jest przekonanie obywateli o brutalnej skuteczności władzy; jeśli ekipa wojnę przegrywa (albo przynajmniej jej nie wygrywa), nie jest skuteczna, więc nie ma prawa rządzić. By konflikt mógł trwać w ograniczonym, społecznie akceptowalnym wymiarze, co jakiś czas należy ogłosić jakieś zwycięstwo. Po to był Bachmut, do tego jest potrzebna Awdijiwka.

Lecz nie tylko o trwanie reżimu – takie mam wrażenie – w tym wszystkim chodzi. Istotne może być jeszcze granie na czas, jako świadoma strategia Kremla zakładająca w długofalowym planie jakiś poważniejszy sukces. Kilka dni temu pisałem o zastanawiającej wstrzemięźliwości rosjan, którzy do tej pory nie ponowili prób zniszczenia ukraińskiej energetyki. Szukając wyjaśnień, obstawiałem rozłożone w czasie przygotowania oraz pogodę, ale nie wziąłem pod uwagę innego czynnika. Bo może moskale wcale nie chcą atakować elektrowni czy sieci przesyłowych, i szerzej, większych ukraińskich miast położonych z dala od obszaru aktywnych działań bojowych? Może obawiają się – już przecież zapowiedzianej przez Wołodymyra Zełenskiego – ewentualnej ukraińskiej riposty? Ukraińcy mają już czym przeprowadzać ataki na infrastrukturę krytyczną w rosji. Skutki odczułby zwykły rosjanin, ten „biały”, europejski, na dobrostanie którego Kremlowi zależy w sposób szczególnie szczególny (wybaczcie to sformułowanie, ale osobliwa jest ta troska). A może właśnie jesteśmy świadkami zmiany strategii Moskwy, która uświadomiła sobie nieefektywność dotychczasowych działań zmierzających do sterroryzowania całej populacji Ukraińców? Koncentracja rosyjskich wysiłków militarnych na wschodzie Ukrainy może być nie tylko efektem słabości rosji, ale i celowym wyborem jej władz (w jakiejś mierze także z tej słabości wynikającym). Ukraińcy są wojną zmęczeni, jeśli stworzyć im wrażenie, że dotyczy ona tylko odległych rubieży kraju, może stracą nią zainteresowanie? Nie tak w ogóle, ale w stopniu, który przekłada się na efektywną społeczną mobilizację. Już raz tak przecież było, w końcowej fazie konfliktu na Donbasie z lat 2014-22. Wielki patriotyczny entuzjazm ustąpił wówczas obojętności, mało komu chciało się jechać i walczyć z „seprami”, skoro było to zagrożenie tak odległe, nieegzystencjalne.

Jeśli zima minie Ukraińcom z zachodu i centrum kraju bez „sensacji”, iluzja normalności spowszednieje – tak mogą myśleć rosjanie. Morale spadnie, resztę zrobi czas. Czas, który w rosyjskich kalkulacjach ma chyba coraz większe znacznie, Moskwa bowiem mocno wierzy w erozję zachodniego wsparcia dla Ukrainy. Na Kremlu nie są tak naiwni, by łudzić się, że Zachód Kijów porzuci. Ale że zmusi do rozmów pokojowych – to i owszem, może sobie putin i spółka zakładać. Przyjmować, że „pokój za ziemie” będzie dla sojuszników Ukrainy atrakcyjną opcją. Byle tylko doczekać, kiedy da się ją skutecznie zaproponować…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. A propos iluzji normalności – Połtawa, koniec września. Wojny ani widu, ani słychu, nie licząc alarmów przeciwlotniczych, na które nikt już nie reagował/fot. własne

Papryczki

Aleksandra uciekła z Cyrkun zaraz na początku rosyjskiej okupacji. Dotarła do Połtawy, tam, u rodziny, spędziła trzy miesiące. W domu został mąż; nie chciał uciekać, porzucać domostwa na pastwę żołdaków putina i szabrowników.

Okupanci opuścili podcharkowską wieś 25 maja 2022 roku, dwa dni później Aleksandra wróciła do Cyrkunów.

– Połowa chałup leżała w gruzach – wspomina. – Ale nasz dom ocalał, nawet nie był draśnięty, a i mężowi nic się nie stało. Bałam się, na ile starczy nam tego szczęścia, bo rosjanie cały czas wioskę ostrzeliwali.

29 lipca ub.r. rakieta upadła w pobliżu domu Aleksandry. Konstrukcja budynku nie ucierpiała, ale dach został solidnie poszatkowany gradem odłamków.

– To nic – myślałam sobie. – Grunt, żeby się chłopcom złe nie przytrafiło. My jakoś sobie damy radę.

Dwaj synowie Oli służą w wojsku; każdy z nich był już, i zapewne jeszcze będzie, na pierwszej linii walk. Czasem zadzwonią, czasem coś napiszą i choć nigdy się nie skarżą, Aleksandra swoje wie.

– Chłopcom na pewno jest trudniej niż nam tu – kobieta na moment przymyka oczy.

W oddali słychać wybuch, potem kolejny; rosyjska artyleria nie próżnuje.

– Kiedy wreszcie dadzą nam spokój? – Ola kręci głową.

Ale zaraz uśmiecha się serdecznie.

– Dobrze że jesteście – ściska moje ramię. „Wy” to Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM), fundacja, z którą współpracuję, która w pocharkowskich wioskach remontuje uszkodzone domostwa. Nie czuję się uprawniony, by przyjmować wyrazy wdzięczności, mówię, że to przecież ukraińscy wolontariusze wykonali fizyczną część prac, ja tylko o tym piszę, robię zdjęcia. Aleksandra macha ręką na moje wątpliwości i znika w budyneczku gospodarczym. – Weź – wręcza mi pełną reklamówkę. – Weź chociaż papryczki – tak bardzo chce się jakoś odwdzięczyć.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Moja rozmówczyni/fot. własne

„Dziedzictwo”

– Tam – Nadieja wskazuje palcem pobliski ogródek. – Tam go pochowałyśmy. Dziurę w ziemi wygrzebałyśmy, trumny nie było, więc zawinęłyśmy zwłoki w kołdrę. Dopiero po wyzwoleniu i po ekshumacji był pogrzeb jak trzeba i ciało sąsiada trafiło na cmentarz.

Worek jedzenia

Wieś Cyrkuny – położona na północ od Charkowa, nieopodal rosyjskiej granicy – wpadła w ręce najeźdźców już pierwszego dnia inwazji.

– Przez kilka tygodni zabraniali nam wychodzić z domów – wspomina Nadieja, 67-letnia emerytowana nauczycielka. – Jeśli ktoś łamał zakaz, strzelali. No i szybko zaczęli nas w domach „odwiedzać” – moja rozmówczyni uśmiecha się smutno. – Któregoś razu był silny ostrzał, strzelali nasi po rosyjskich pozycjach. Schowałam się w piwniczce, gdy ucichło, wychodzę i widzę żołnierza z dwoma workami jedzenia. Był kwiecień, wieś od dawna przejadała zapasy. Sklepy od 24 lutego nie działały, rosjanie nie dostarczali żadnych produktów. Sami nie mieli co jeść, więc zaczęli okradać mieszkańców. Ten, który do mnie przyszedł, zabrał mi ostatnie słoiki z kiszonkami. Zastąpiłam mu drogę…

– Bała się pani?

– Nie, byłam zdesperowana. Pytam łobuza, co by zrobił, gdyby do jego matki przyszedł rabuś. Nie odpowiedział, próbował mnie wyminąć. Chwyciłam za torby, chciałam je wyrwać. Puścił jedną, pchnął mnie, uniósł karabin. „Strzelaj!”, wrzasnęłam. „No już!”. Zabrakło mu odwagi. Odszedł i zostawił mi jeden worek.

A później zmarł sąsiad („chorował onkologicznie, zabił go brak leków”) i Nadieja z sąsiadką uznały, że nic ich już w Cyrkunach nie trzyma. Nauczycielka owdowiała jeszcze przed wojną, nim ta nastała, zmarł także jej syn. Sąsiadka, po śmierci męża, była równie samotna.

– Wzięłam psa, mały bagaż. Zaplotłyśmy z przyjaciółką białe wstążki na ramionach, bo tylko tak oznakowane mogłyśmy wyjść na zewnątrz. I ruszyłyśmy w drogę.

Ta wiodła przez rosję, bo na wolne terytoria Ukrainy okupanci miejscowych nie puszczali. Nadieja trafiła do Polski, stamtąd do zachodniej Ukrainy. Gdy Cyrkuny wyzwolono, wróciła do domu. Ceglany klocek – w przeciwieństwie do budynku gospodarczego trafionego z wyrzutni Grad – przetrwał. Miał, nadal ma, „jedynie” podziurawiony odłamkami dach.

„Taki ze mnie ślimak”

Halinie z pobliskich Ruskich Tiszek tyle szczęścia nie dopisało.

– Miałam dom, całe siedemdziesiąt cztery metry. Przyleciała rakieta z rosji i nie mam domu – 68-latka wzrusza ramionami.

Okupanci stali we wsi przez kilka miesięcy, potem – gdy armia ukraińska odrzuciła ich za państwową granicę – regularnie ostrzeliwali miejscowość z artylerii. Także z użyciem pocisków z białym fosforem. W Tiszkach co drugi dom leży w gruzach, nie sposób znaleźć posesji, która by nie ucierpiała. Na domiar złego wycofujący się rosjanie zaminowali rozległe obszary wsi. Miejscowi wiedzą, gdzie nie chodzić, przyjezdnych o zagrożeniu informują dwujęzyczne (ukraińsko-rosyjskie) wbite w ziemię tabliczki. Saperzy oczyścili jedynie najczęściej używane trakty i nieliczne zamieszkałe domostwa; reszta wsi musi poczekać. W podobnej sytuacji są setki wyzwolonych ukraińskich miejscowości. Szacuje się, że aż 170 tys. km kw. Ukrainy wymaga obecnie rozminowania i uprzątnięcia wojennych śmieci – to obszar odpowiadający powierzchni więcej niż połowy Polski.

– Ale po moim podwórku możecie chodzić, jest bezpiecznie – Halina, dla lepszego efektu bije laską w ziemię.

Staruszka mieszka teraz w budynku gospodarczym. Grad, który zniszczył domostwo, uszkodził też dach szopy – ale ten udało się naprawić. Wolontariusze wymienili również rachityczne okna na solidniejsze plastikowe okiennice. Dostarczyli burżujkę, zadbają o opał. – Mrozów się nie boję – Halina nie traci optymizmu.

Ani poczucia humoru – czarnego, pełnego autoironii.

– Co robiłam, gdy biła artyleria? – powtarza zadane pytanie. – No dreptałam do piwniczki. Sam widzisz, jak z tą laską chodzę i nie raz bywało, że ostrzał się kończył nim docierałam na miejsce. Taki ze mnie ślimak.

Społeczna rehabilitacja

Nieuchronnie zbliża się zima, tymczasem rzesze Ukraińców z terenów charkowszczyzny mieszkają w domach uszkodzonych podczas walk. Wyzwoleni od rosjan, wciąż zmagają się z ich „dziedzictwem”. Cyrkuny – i cztery inne najbardziej zniszczone miejscowości w Ukrainie – objęte zostały rządowym, pilotażowym programem odbudowy. Wedle planów, samorząd Cyrkunów otrzyma na ten cel 27 mln dol. Ale to nadal pieśń przyszłości, tymczasem mieszkańcy już dziś potrzebują pomocy.

– Nie mamy środków na odbudowę kompletnie zniszczonych budynków, ale ograniczone remonty są już w naszym zasięgu – zapewnia Michał Kulpiński z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). Pieniądze na ten cel fundacja pozyskała od rządu Tajwanu, do tej pory w gminie Cyrkuny udało się naprawić dachy lub wymienić okna w 36 uszkodzonych domach. Projekt jest rozwojowy, w sumie obejmie 80 domostw. PCPM pomogło Halinie, pomoże też Nadieji, niejako przy okazji wspierając innym. Prace budowlane wykonują wolontariusze z Charkowa, dla których to zajęcie jest formą społecznej rehabilitacji. Mowa bowiem o trzeźwych alkoholikach i narkomanach.

– Burzliwe historie i stan zdrowia odebrały im możliwość służby w armii – mówi Maksim, szef ekipy. – A oni chcą być przydatni, czuć, że robią coś dobrego nie tylko dla siebie. Nie zrozum mnie źle, każdy z nas wolałby, żeby sprawy potoczyły się inaczej. Ale trudno zaprzeczyć, że dla chłopców wojna okazała się szansą. Drugą, ostatnią; ostro zasuwają, żeby jej nie stracić.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Jarosławowi Grabowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Marcinowi Pędziorowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani i Jakubowi Kojderowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Tomaszowi Szymczyszynowi, Łukaszowi Podsiadle, Zdzisławowi Żółtańskiemu i Joannie Marciniak.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Rosyjskie „dziedzictwo”…/fot. własne

Ten tekst ukazał się również na łamach portalu Interia.pl

„Zwrot”

Kilka dni temu przez media przeszła informacja o rzekomych rosyjskich przygotowaniach do… inwazji krajów nadbałtyckich. Natowskich, dodam dla porządku. „Gruba sprawa”, można by pomyśleć, a na pewno pomyślelibyśmy w ten sposób dwa lata temu. Tak licznie i tak mocno zaczadzeni mitem „drugiej armii świata”.

Nie mam pewności, jaki był cel tej wrzutki. Jeśli pierwotne źródło (nie badałem tego) było nasze (zachodnie), mogło chodzić o podtrzymanie narracji o rosyjskim zagrożeniu dla wschodniej flanki, co docelowo ma mobilizować do dalszych wysiłków na rzecz Ukrainy i osłabiania rosji. Jeśli źródło było rosyjskie, to mamy do czynienia z ciągiem dalszym budowania wrażenia o sile i wpływowości federacji. Strach przed rosją odgrywał do 2022 roku istotną rolę w jej relacjach z innymi państwami. Wojna w Ukrainie osłabiła moc tego atutu, ale go nie zniosła. W interesie Kremla leży zatem dalsze sugerowanie, że jest się czego bać.

Nawet jeśli realnie nie ma czego.

Kilka dni temu kremlowscy propagandyści – a w ślad za nimi ruskofilskie ameby intelektualne z naszego podwórka – ogłosiły zwrot zaczepny i rosyjską ofensywę. Cel – zajęcie Awdijewki. Przed wojną 30-tysìęcznego miasteczka, takiej poddonieckiej sypialni. Triumfalizm doniesień godny był operacji w skali co najmniej odpowiadającej szturmowi Berlina z 1945 roku. W sumie nadal tak się wydarzenia z Awdijewki w rusnecie relacjonuje.

Jedyne, co realnie podobne, to determinacja rosyjskich dowódców i ich gotowość do przelewania żołnierskiej krwi. Te kilka dni przyniosły rosjanom trzy do czterech tysięcy zabitych, nieznaną, ale na pewno dużo większą liczbę rannych oraz dziesiątki utraconych czołgów i pojazdów opancerzonych. Zysk? Jakieś 4 km kw terenu.

Pewnie będzie więcej – i trupów, i zdobytego obszaru. Pewnie za kilka tygodni Kreml znów ogłosi wielki sukces – zdobycie kolejnego miasta. Przypomnę, 30-tysięcznego przed wojną. Którego broni ułamek armii ukraińskiej, w zasadzie po to tylko, by skrwawiać rosyjskie oddziały.

I spójrzmy teraz na mapy i statystki. Tallin – 400-tysięczna metropolia, Wilno – półmilionowa, Ryga – sześciusettysięczne miasto. Czy ktoś naprawdę wierzy, że to jest liga, w której mogą zagrać ruscy gamonie? Ich kiepscy generałowie, ich słabo wyszkolona i zmotywowana armia?

Nie dla psa kiełbasa, zwykło się mówić na moim podwórku w podobnych sytuacjach.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Śmieci pozostawione przez rosjan w zajętej przez nich szkole w Cyrkunach pod Charkowem/fot. własne