„Dzikusy”

Kilkanaście godzin temu zakończyła się akcja poszukiwawcza na gruzach bloku w Humaniu, trafionego w piątek rosyjską rakietą. Strażacy i ratownicy wydobyli ciała 23 osób, w tym szóstki dzieci. Dwie kobiety uznano za zaginione.

Nie pierwsza to tego typu historia po 24 lutego ubiegłego roku – dość wspomnieć identyczne wydarzenie z Dnipro, z 14 stycznia, w którym zginęło 30 bogu ducha winnych cywilów. Jak wtedy, tak i po Humaniu w rosyjskim internecie trudno było nie zauważyć radości „z dobrze wykonanego zadania”. Ale w piątek pojawiło się coś jeszcze – coś, co można uznać za działania rosyjskich służb. Gdy w świat powędrowały już pierwsze przejmujące obrazki z Humania, wraz z doniesieniami o stale rosnącej liczbie ofiar, RIA Novosti wypuściła informację o ukraińskim ostrzale artyleryjskim Doniecka. Zginąć w nim miało siedem przypadkowych ofiar, w tym babcia z wnuczką w trafionym pociskiem autobusie.

RIA Novosti to nie jest normalna agencja prasowa, a tuba propagandowa Kremla, działająca na zlecenie i pod całkowitą kontrolą raszystowskich agencji wywiadowczych. Zatem wypuszczenie przez nią takiej informacji, w takim momencie, z miejsca winno rodzić wątpliwości. Nie mieli ich – a może mieli, ale działali z premedytacją – prorosyjscy aktywiści medialni, kolportujący news z Doniecka w polskiej przestrzeni informacyjnej. Po co? Szerzej patrząc, barbarzyństwo Ukraińców miało najpewniej przykryć kolejny przejaw rosyjskiego bestialstwa, bądź też (co wzajemnie się nie wyklucza), zbudować u odbiorcy wrażenie symetryczności działań. „Złe rzeczy robią rosjanie, źli są również Ukraińcy” – tak mieli skwitować sprawy zewnętrzni obserwatorzy konfliktu. Docelowo to droga do wywołania zobojętnienia, postrzeganego przez Moskwę jako pożądany stan zachodnich opinii publicznych. „Jeśli zwykli ludzie będą mieli Ukrainę gdzieś, nakłonią swoich polityków, by ci przestali jej pomagać” – kalkulują na Kremlu. A łatwo mieć gdzieś „dzikusów”…

Co istotne, wywołanie wrażenia symetryczności jest dla rosjan niezwykle ważnym celem w odniesieniu do Polaków. Kremliny dobrze wiedzą, że powszechna w Polsce rusofobia „na wejście” stawia moskali w gorszej sytuacji, że ów negatywny stosunek jest w zasadzie nieusuwalny i nie ma sensu próbować go zmieniać. „A skoro zawsze będziemy dla nich draniami, niech draniami zostaną też nasi wrogowie”. Na takim założeniu opiera się pozornie antywojenna, a de facto służąca rosji narracja o „nie-naszej wojnie”. „Niech się zabijają, co nas to obchodzi?” – brzmi najbardziej „bezstronny” i „pragmatyczny” argument „zatroskanych patriotów”, którzy nie chcą „uwikłanej Polski”.

Wróćmy do newsa. W wersji wideo składał się m.in. z kadrów wykonanych… wiosną zeszłego roku (panorama Doniecka ze słupami dymów po pożarach) oraz zapikselowanych zbliżeń na ciało jednej z ofiar. Mocno zapikselowanych, dodam. Jest fragment z leżącą na ziemi kobietą, przy której kuca dwóch mężczyzn. Wygląda, jakby słaniała się z bólu, ale nie widzimy żadnych obrażeń, a kamera zaraz ucieka dalej, by pokazać spalony autobus, przy wraku którego kręcą się strażacy. I w sumie tyle. Nad wyraz subtelny przekaz, jak na agencję, która zwykła epatować odbiorców dosłownymi obrazkami śmierci.

Jeden z ancymonów, który pisał pełne oburzenia posty w sprawie „terrorystycznego ataku”, posłużył się m.in. zdjęciem spalonego autobusu, wykonanym w 2015 roku.

„Wrzutka”? Najpewniej, choć nie podejmę się oceny, w jakim zakresie zainscenizowana.

I nie, nie jest tak, że odrzucam hipotezę ukraińskiego ostrzału. ZSU regularnie niszczy cele wojskowe w Doniecku. Byłbym naiwny zakładając, że przy tej okazji nie ma przypadkowych ofiar. Ale strzelanie po osiedlach mieszkaniowych to specjalizacja rosjan. Po 24 lutego mamy na to masę niezbitych dowodów, których najzwyczajniej brakuje, gdy mowa o ukraińskich ostrzałach Doniecka, prowadzonych z zamiarem sterroryzowania mieszkańców miasta. A nawet jeśli jakieś dowody są, z założenia podchodzę do nich sceptycznie. Dlaczego? Wiosną 2015 roku widziałem jeden z takich ostrzałów, oglądałem też skutki drugiego. Długo nie mogłem zrozumieć, jakim cudem ukraińska artyleria grzmociła po mieście z głębi terytorium tzw. DRL. Ani jak pocisk z grada – który przecież nie ma właściwości manewrowych – uszkodził ścianę kościoła całkowicie niewidoczną/zasłoniętą, jeśli patrzeć z kierunku, na którym stały ukraińskie wojska. Tymczasem oba przypadki zostały w lokalnej prasie przedstawione jako kolejny wybryk „kijowskich faszystów”.

A na koniec coś bardziej optymistycznego, co mimo kontekstu nawet mnie rozbawiło. Facebook zablokował post jednego z prorosyjskich aktywistów, poświęcony piątkowemu ostrzałowi Doniecka. I rzeczony uderzył w najwyższe tony: że Matrix, że „terror jedynie słusznej informacji”, że wolność słowa, konstytucja itp. Wciąż zdumiewa mnie łatwość, z jaką rosjanie i ich miłośnicy sięgają po argumenty wolnościowe i obywatelskie, obce przecież na gruncie ruskiego miru. Są jak chłopcy skarżący się pani, że inni przedszkolacy nie pozwalają mi bawić się SWOIMI zabawkami.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Cicho…

„Czasem tylko popłaczesz cicho…”.

Wstrząsający zapis, choć pozbawiony dosadności. Króciutki, a jakby człowiek obejrzał dwugodzinny film. Z czysto reporterskiego punktu widzenia, doskonały przykład, że czasem niewiele trzeba, by stworzyć materiał, który – jak to się mawia w zawodowym żargonie – sadza na dupie.

I te ptaki w tle…

Dwa dni temu Facebook przypomniał mi wpis sprzed ośmiu lat. Relacjonowałem wówczas podróż pociągiem z Kramatorska do Dnipro, słowa, które padły z ust jednej ze współpasażerek: słońce świeci, ptaszki śpiewają, ludzie się zabijają.

Posadziły mnie one na dupie i czuję ich ciężar do dziś.

W tym filmie autorstwa współpracownicy „New York Timesa” nie ma słońca. A zabijanie i śmierć symbolizuje ścierka, którą mężczyzna ze zdjęcia myje zakrwawione wnętrze wozu.

– Czasem tylko popłaczesz cicho – mówi bohater mini-reportażu.

Spocznij, można popłakać…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Screen z filmiku

Metody

Dziś w nocy rosjanie przeprowadzili kolejne uderzenie w ukraińską infrastrukturę krytyczną. Zaatakowano cele w Kijowie, Lwowie, Dnipro, w okolicach tych miast, oraz w obwodzie połtawskim. Putlerowcy wystrzelili łącznie 32 rakiety, w tym osiem kalibrów z okrętu na Morzu Czarnym.

Był to piętnasty zmasowany atak rakietowy, w jego wyniku – w mieście Pawłohrad w obwodzie dniepropietrowskim – zginęła 79-letnia kobieta. Ranne zostały też dwie inne osoby. Niestety, sporo rakiet dosięgło celów – Ukraińcy raportują zestrzelenie 16 pocisków, czyli ledwie połowy, co jest najniższym z dotychczasowych wskaźników skuteczności obrony przeciwlotniczej. Czy to „wypadek przy pracy”, czy dowód poważniejszych problemów (końca zapasów amunicji, utraty jakiejś części sieci radiolokacyjnej)? Być może obniżona jakość pracy ukraińskiej OPL ma związek z wczorajszym „atakiem balonowym” przeprowadzonym przez rosjan. Wysłali oni z Białorusi, gdzie panują warunki meteorologiczne sprzyjające przelotom na stronę ukraińską, co najmniej kilkanaście balonów z tak zwanymi odbijaczami kątowymi, pozorującymi emisje fal radiowych. Na marginesie, jeden z takich balonów – wypuszczonych wcześniej – przedwczoraj doleciał nad Mołdawię i Rumunię, co skończyło się poderwaniem rumuńskiego myśliwca. Po co rosjanie je wysyłają? Zapewne z nadzieją na dezorganizację ukraińskiej OPL – niezidentyfikowane obiekty pochłoną ileś uwagi, uszczkną zasoby pocisków gdyby zdecydowano się do nich strzelać, możliwe też, że wywabią z kryjówek ukraińskie samoloty, posłane do sprawdzenia/zestrzelenia pojawiających się na radarze celów.

Nie mam kompetencji, by definitywnie stwierdzić, że istnieje twardy związek między balonami a dzisiejszą skutecznością ukraińskiej OPL. Tym niemniej korelacja jest niepokojąca.

Warto też odnotować, że rosjanie wyprowadzili swój atak po niecałym tygodniu od poprzedniego. Wcześniej odstępy czasowe między poszczególnymi uderzeniami wynosiły zwykle dwa tygodnie. Ale i były to ataki z wykorzystaniem większej liczby pocisków (i dronów) – wystrzeliwano ich 2-3 razy więcej niż dziś w nocy. Czyżby agresorzy postanowili zmienić taktykę – atakować częściej, ale przy zaangażowaniu mniejszych środków? Byłby to kolejny dowód na to, że rosjan goni czas – że desperacko usiłują osiągnąć jak największe „sukcesy”, nim Ukraina otrzyma i zaabsorbuje kolejne pakiety pomocy wojskowej z Zachodu.

A ta – co części z nas umyka – już teraz przedstawia się imponująco. Jak wylicza „Kiev Independent”, do połowy lutego br. Ukraina otrzymała od donatorów 3560 wozów bojowych, transporterów opancerzonych i wzmocnionych pojazdów terenowych, 512 sztuk artylerii, 389 czołgów (260 z Polski) i 116 wyrzutni rakietowych (w tym 38 amerykańskich himarsów). A mowa wyłącznie o najcięższym sprzęcie i to takim, który trafił już do ukraińskiej armii. Na prezentowanym zdjęciu z niemieckiego portu Bremerhaven (wykonanym kilka dni temu), widzimy kolejną dostawę, która właśnie przypłynęła zza oceanu. Są tam m.in. bojowe wozy piechoty Bradley – na tej fotografii widzimy nieco ponad 30 sztuk, na innych drugie tyle. Są też MRAP-y, wozy inżynieryjne Hercules i popularne Humvee – łącznie, sumując dane z kilku upublicznionych zdjęć – niemal 300 jednostek ciężkiego sprzętu.

Solidny „wsad”, a Zachód nie powiedział przecież ostatniego słowa. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, podczas przyszłotygodniowej wizyty w Polsce, prezydent Joe Biden ma ogłosić kolejny pakiet amerykańskiej pomocy – tym razem opiewający na rekordową sumę 10 mld dol. (5-6 razy większy od kilku ostatnich, 20 razy większy od średniej z ubiegłego roku). Kremliny dostaną białej gorączki, tym bardziej, że na dziś 97 proc. ich wojsk lądowych (z uwzględnieniem WDW) zaangażowanych jest w Ukrainie. Pchać więc kolejnych nie ma skąd, chyba że z zastosowaniem osobliwej metody rekrutacyjnej, z jaką mieliśmy do czynienia w przypadku 155. Brygady Piechoty Morskiej, rozbitej kilka dni temu pod Wuhłedarem. Jak się okazuje, brygadę – zniszczoną wcześniej w innych starciach na Donbasie (a jeszcze wcześniej pod Kijowem…) – odtworzono pod koniec roku w oparciu o załogi okrętów Floty Pacyfiku. Tak drodzy Państwo, spieszono marynarzy różnych specjalności i jako zwykłych piechocińców posłano do boju. Zaiste efektywna metoda… na pozbywanie się fachowców; tak trzymać towarzysze!

I na koniec garść nieco innych statystyk. Jak wynika z badań Grupy Socjologicznej Rating, większość Ukraińców zgodziłaby się amnestię dla różnych kategorii mieszkańców terenów okupowanych, którym udowodniono kolaborację z wrogiem. Co do szczegółów – 68 proc. obywateli jest przekonanych, że nauczyciele, lekarze i pracownicy socjalni nie powinni być karani. 58 proc. opowiedziało się przeciwko pociąganiu do odpowiedzialności szefów lokalnych instytucji komunalnych, a 51 proc. – szefów lokalnych przedsiębiorstw, banków i organizacji. Jednocześnie tylko 38 proc. respondentów dopuszcza amnestię dla dziennikarzy, a ponad 20 proc. dla członków lokalnych partii politycznych i członków nielegalnych grup zbrojnych. Mniej niż 20 proc. jest przekonanych, że przedstawiciele organów ścigania powinni uniknąć odpowiedzialności. Innymi słowy, Ukraińcy wykazują się pragmatycznym podejściem do sprawy – nie chcą karania osób odpowiedzialnych za codzienną organizację życia społecznego, „krwi” żądają od tych, którzy współtworzą aparat terroru i propagandy.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Fot. Departament Obrony USA

Rakiety

Dziś nad ranem rosjanie zaatakowali rakietami Dnipro, Zaporoże i Kijów. Gdy piszę te słowa, w stolicy trwa kolejny alarm przeciwlotniczy.

Oczywiście porażono cele cywilne, na razie brakuje konkretnych danych na temat strat.

To rzecz jasna ciąg dalszy rosyjskich retorsji za atak na most krymski, ale – mam coraz większą pewność – także nowa odsłona kampanii terrorystycznej rosjan. Zdaje się, że nazwozili rakiet z lamusów z najodleglejszych zakątków „imperium” i próbują złamać Ukrainę, mordując i w ten sposób cywilów.

Co w związku z tym?

Nastał już czas, kiedy Zachód powinien znacząco wzmocnić potencjał ofensywny armii ukraińskiej – dostarczając jej dalekonośnych precyzyjnych rakiet, w tym pocisków manewrujących. Zdolnych również razić cele w moskwie. Wiem, że te ostatnie wymagają odpowiednich nośników, że integracja Jassmów z ukraińskimi samolotami to wyzwanie większe niż w przypadku rakiet Harm – ale czy niemożliwe? Jak mówią, „potrzeba matką wynalazku”. A nawet jeśli byłby to kłopot – ukraińskie efy szesnaste załatwiłyby sprawę.

Ale myślę też o Himarsach z najbardziej dalekonośnym „wkładem”. I pewnie znalazłoby się jeszcze kilka innych systemów uzbrojenia, które popsułyby humory rosjanom zamieszkałym w odległości kilkuset kilometrów od ukraińskiej granicy.

Nie mówię, by robić to, co ruskie – ładować po obiektach mieszkalnych. Barbarzyństwo niech pozostanie domeną dzikusów spod znaku dwugłowego orła (swoją drogą to znamienne, że nawet w warstwie symbolicznej rosja to upośledzony stwór). Ale instalacje wojskowe w miastach i pod nimi, elementy krytycznej infrastruktury – celów byłoby po korek.

Korzyści czysto militarne, sprowadzające się do dalszego osłabiania potencjału rosji, są oczywiste. Ale nie mniej istotny (a może ważniejszy?), byłby strach „zwykłych rosjan”, którym nagle zaczęłoby wybuchać pod nosem. Ów lęk zrujnowałby kremlowską opowiastkę o silnej i bezpiecznej rosji (a gros ruskich nadal w nią wierzy). Docelowo byłoby to niszczące dla trwałości putinowskiego reżimu, bo rosjanie wybaczą władzy niemal wszystko poza słabością w obliczu „tych z zewnątrz” (ehh, ta chora imperialna duma).

No więc dajmy Ukraińcom te rakiety! Dla NATO to minimalny wysiłek, a korzyści trudne do przecenienia. No i z czysto ludzkiej perspektywy byłby to krok właściwy. Mordowanie z oddali nie może bowiem pozostać bezkarne…

—–

Nz. Ulica w Kijowie/fot. Narodowa Policja Ukrainy

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Podmiotowość

Pięć lat temu popełniłem na Facebooku następujący post:

„Latem zeszłego roku, gdy wracałem z Kijowa do Warszawy, usiadła obok mnie starsza o kilka lat Ukrainka rosyjskiego pochodzenia. Nasza stolica była dla niej jedynie miejscem tranzytowym – z Okęcia miała lecieć dalej, do Holandii. Zdawkowa wymiana uprzejmości szybko zmieniła się w rozmowę na temat sytuacji w Ukrainie. Moja rozmówczyni krytycznie wypowiadała się na temat rządu w Kijowie i jego poczynań na wschodzie. Których nie akceptowała do tego stopnia, że postanowiła na dłużej opuścić rodzinny Dniepropietrowsk (dziś Dnipro – dop. red.). Mniejsza o szczegóły – istotna jest konkluzja. A ta była taka, że Putin to dla Ukrainy „mąż opatrznościowy”. I że da bóg, a „kijowska junta wreszcie upadnie i władze w kraju obejmą prorosyjscy politycy”, co przyniesie naszemu sąsiadowi spokój, a ludziom dobrobyt. Że będzie „tak dobrze, jak w Rosji”.

Ostatnie stwierdzenie zaintrygowało mnie do tego stopnia, że zapytałem:

– Dlaczego więc, skoro w tej Rosji jest tak dobrze, emigrujesz do Holandii? Do Rosji masz bliżej, łatwiej byś się w niej odnalazła.

– Bo na Zachodzie jest lepiej – usłyszałem w odpowiedzi. (…)”.

Ano właśnie. Myśmy, Polacy, przez niemal pół wieku tęsknili do Zachodu, a gdy tylko pojawiła się okazja – w 1989 roku – zaczęliśmy nasz marsz ku integracji z lepszym światem. Korzystając z geopolitycznego zamieszania, daliśmy nogę i dziś jesteśmy po właściwej stronie barykady. Zachodnie uniwersum ma mnóstwo wad i sporo brzydkich obliczy. Imperializm i dominacja wielkiego kapitału to tylko niektóre z nich. Gdzie im jednak do zniewolenia, bylejakości, biedy, technicznej i organizacyjnej niewydolności, złodziejstwa i rozkładu więzi społecznych? A tym był, jest i zapewne pozostanie ruski mir. Także zresztą imperialny, bo dążący do narzucenia swych zasad i kontroli innym etnosom. Dziwi Was, że i Ukraińcy chcą się z tego przeklętego kręgu wyrwać? Mnie nie.

Mieli pod górkę znacznie bardziej niż my – ponad 300 lat rusyfikacji i 70 lat sowietyzacji zrobiły swoje. Kulturowe złogi i gospodarcze zależności sprawiły, że Ukraina po 1991 roku stanęła w rozkroku – chciała i nie mogła zerwać z przeszłością. Aż wyrosły kolejne pokolenia, wyzbyte nostalgii do tego, co w ruskim mirze mogło pociągać (iluzji, że choć wszyscy mamy mało, to jednak po równo, a i tak gdzie indziej jest gorzej). I nastały Majdany, i zaczęła się społeczno-polityczna rewolucja. „Idą w łapska amerykańskich imperialistów”, konkludują autorytety skrajnej lewicy i prawicy, wielu z naukowymi tytułami. Jest w tym niby troska o Ukraińców i ich kraj, a tak naprawdę mamy do czynienia z kolejną odsłoną prorosyjskich sympatii; pół biedy, jeśli opartych o naiwność, kulturową fascynację, gorzej, jeśli stoi za tym wyrachowana gra na rzecz Moskwy, w zamian za jakieś profity. No idą – wracam do wspomnianej argumentacji – no i co z tego? Myśmy też poszli i jakkolwiek wciąż „grają nam w duszy” rusko-mirskie rytmy (przede wszystkim zgoda na różne odmiany zamordyzmu), co do zasady nie żałujemy obranego kierunku. I wciąż, regularnie, potwierdzamy zasadność prozachodniego kursu. Dość wspomnieć o wynikach badań poparcia dla członkostwa w Unii Europejskiej i NATO.

No więc poszliśmy, bo realnie innego wyboru nie było. Mówienie, że istniała alternatywa dla integracji z Zachodem, to mrzonki. Zwłaszcza bajdurzenie o jakimś „polskim świecie” – Międzymorzu czy innych głupotach. Nie ten soft power, nie ten hard power, nie ta gospodarka, nauka, potencjał ludnościowy itp., itd. W naszym położeniu geograficznym wybór był/jest ograniczony do dwóch opcji – Zachód lub Wschód. I tak samo jest w przypadku Ukrainy.

Ukraińcy wybrali Zachód. Wybrali gremialnie; idiotyczne są te wszystkie narracje o spisku elit, o tym, że rząd w Kijowie działa(ł) na przekór społeczeństwu. W 1991 roku Ukraina miała PKB nieznacznie wyższe od Polski, 30 lat później nasze było ponad czterokrotnie większe – bo my postawiliśmy na radykalne zmiany, na wspomnianą integrację. Ukraińcy to widzą – widziała ich zarobkowa emigracja, na przestrzeni tych lat liczona przecież w miliony. Otwarte granice otwierały oczy – „my też tak chcemy” było naturalną konsekwencją tej otwartości. Oczywiście, chęci pójścia polskim tropem z rzadka towarzyszy świadomość „ciemnych stron” transformacji – tylko czy one naprawdę mogą mieć znacznie, gdy przeciętny Ukrainiec widzi, że Polakom generalnie żyje się o wiele lepiej?

„Wschód Ukrainy nie chciał tych zmian”, czytam w lewicowo-rusofilskiej i prawackiej banieczce. Naprawdę? Tych zmian nie chciała Rosja – i stąd siłowe próby zmiany kursu. Ale czy wschodnia, rosyjskojęzyczna Ukraina masowo poparła ingerencje Moskwy? W 2014 roku z wyrwanych Ukrainie skrawków powstały dwie niby-republiki, ufundowane przez rosyjskie wojsko, miejscowych kryminalistów i nielicznych zwolenników secesji Donbasu. Pomysł budowy Noworosji aż po Dniepr szybko spalił na panewce, a stało się to przede wszystkim dzięki masowemu ruchowi społecznemu, który przybrał także militarną postać batalionów ochotniczych. To „swoi”, „tutejsi” – w dużej mierze Ukraińcy rosyjskiego pochodzenia – pognali „separatystów” ze wschodnio ukraińskich miast. Pojawienie się w Donbasie regularnej ukraińskiej armii tylko umocniło efekt „antyrosyjskiej wiosny” (w kontrze do kremlowskiego hasła „rosyjskiej wiosny” – rzekomego „przebudzenia” mieszkańców Zadnieprza).

Moskwa nie odpuściła (co w mojej ocenie każe założyć, że w przyszłości – jeśli dać jej szansę – także nie odpuści) – i w lutym już otwarcie zaatakowała sąsiedni kraj. I gdzie te kwiaty dla rosyjskich żołnierzy, których, wraz z wódką, spodziewano się na wschodzie? A które byłyby symbolicznym dowodem na uznanie idei wchłonięcia przez ruski mir. Zamiast tego najeźdźcy dostali wciry w Charkowie, utknęli w środkowym Donbasie (by po czterech miesiącach wojny móc pochwalić się zajęciem miasta powiatowego Siewierodonieck), przez trzy miesiące męczyli się w bojach o Mariupol. Zajęli kawał południa, w sumie – z wcześniejszymi zdobyczami – ponad 20 proc. terytorium Ukrainy, ale za cenę ogromnych strat. Strat zadanych im przez Ukraińców z całego kraju (i ochotników z całego świata), walczących w szeregach regularnej armii, ale też strat, do których wybitnie przyczynili się „tutejsi” z Gwardii Narodowej i oddziałów obrony terytorialnej.

„Nacjonaliści trzymają społeczeństwo w garści”, czytam o powodach twardego oporu, terrorze zaprowadzonym przez rząd w Kijowie (rząd oczywiście nielegalny, bo mówimy o władzy, której korzenie sięgają zamachu stanu z 2014 roku). I co, rzeczeni „nacjonaliści” stawiają, niczym sowieci podczas II wojny światowej, oddziały zaporowe na tyłach swoich wojsk, by strzelać do potencjalnych dezerterów i maruderów? Wolne żarty… Prześladują ludność, wysyłając nieprawomyślnych i niewłaściwo-języcznych do obozów filtracyjnych? Oh wait, tak robią Rosjanie z mieszkańcami zajętych miast. „Gdzie jest ruch oporu!?”, zastanawiała się moskiewska „Prawda” w marcu tego roku, a chodziło jej o partyzantów, którzy wspieraliby działania rosyjskich sił inwazyjnych. Ukraińców, chcących obalić „kijowską juntę”. No właśnie, gdzie? Owszem, ruch oporu działa prężnie – w obwodzie chersońskim i samym mieście, tyle że to partyzantka wymierzona w Rosjan i (wciąż nielicznych!) kolaborantów. Co z „perłą rosyjskich miast”, Odessą? Jak to się stało, że dotąd nie wybuchło tam prorosyjskie powstanie, które ułatwiłoby lądowanie morskiego desantu? Co z masowymi ucieczkami przed poborem (uciekło przed nim za granicę 4 proc. męskiej populacji w odpowiednim wieku…)? Co z zamachami na komisje poborowe/punkty werbunkowe? No są, w Rosji, której młodzież nie garnie się, by ginąć w Ukrainie. I mógłbym tak dużo i długo, by wykazać, że perspektywa ruskiego miru nie jest tym, o czym marzą Ukraińcy, także ci ze wschodu.

I od dawna nie chodzi tylko o kwestie ekonomiczne. Ukraińskie „tak” dla integracji z Zachodem to także efekt kalkulacji – przekonania, że tym sposobem uda się zachować własną tożsamość narodową. Rosjanie już z otwartą przyłbicą mówią o „deukrainizacji”, w tym o fizycznej eksterminacji elit. Mierzi ich odrębność Ukraińców, pragną dla nich pełnej rusyfikacji. W istocie mamy tu do czynienia z zapowiedzią zbrodni przeciwko ludzkości [1], co powinno zamknąć wszelkie dyskusje na temat sensowności czy etyczności (sic!) ukraińskiego oporu. Marzenie ściętej głowy… Miast zamknąć ryje, piszą wszelkiej maści „autorytety” (także akademickie), że wojnę trzeba jak najszybciej zakończyć, bo szkoda ludzi – z czym trudno się nie zgodzić, ale… – ale ów koniec winien być efektem ukraińskiej kapitulacji, bo przecież „Rosja nie ustąpi”. Tak legitymizuje się bandycką politykę Kremla i zarazem stygmatyzuje winą ukraińskie władze, stawiając świat na głowie, bo to przecież nie Ukraina zaczęła tę wojnę. Czytam, że należy zmusić Ukraińców do dogadania się z Rosjanami, „bo Rosja to naturalny dla Ukrainy wybór; wspólna historia, więzi społeczne, powiązania gospodarcze”. Tak odbiera się Ukraińcom podmiotowość, „zapomina” o tym, że oni już podjęli decyzję o kierunku zmian cywilizacyjnych i że są gotowi za to walczyć i umierać. Niezależnie od tego, czy ich opór jest na rękę „wielkim tego świata” w ich geopolitycznej grze. To, że Ameryka pragnie osłabić Rosję, to dla Ukraińców zrządzenie losu, a nie przekleństwo. Nie są więc „przeklęte” państwa dostarczające Ukrainie broń, bo nie robią niczego wbrew Ukraińcom. Nikt im czołgów czy wyrzutni na siłę nie wpycha – Ukraińcy sami o nie proszą. I są to prośby formułowane na wszystkich szczeblach społecznej drabiny – żadne tam „chciejstwo niechcianych władz”.

Niełatwo mi o tym pisać, bo to sprawy oczywiste, a oczywistości wyjaśnia się najtrudniej. Pozwolę więc sobie na pewien myślowy eksperyment, z zastrzeżeniem, że nie kieruję go do zdeklarowanych sowieciarzy i ukrainofobów (ci są straceni – na rubelki i chorobę nie znajdę argumentów). Spójrzmy na Polskę z lat 1918-21 – jak próbowała wyszarpać dla siebie niezależność. I zastosujmy wobec niej myślenie, jakiemu poświęciłem ów post. Że przecież Polski nie było i było dobrze, że się Polakom w dupach poprzewracało z ich dążeniem do niepodległości, że po co walczyć z Rosją, skoro ona ma i tak większe zasoby, że cała ta Polska to wymysł elit, a zwykłym ludziom i tak wszystko jedno, że Polacy to durnie, bo bijąc się z bolszewią pomagają w geopolitycznych interesach Francji i Wielkiej Brytanii, że przecież Słowianin nie powinien strzelać do Słowianina, itp., itd. Brzmi znajomo, prawda? – zwracam się do sceptyków w kwestii sensowności ukraińskiego oporu. Z nadzieją, że może coś to w paru głowach zmieni.

—–

[1] ZpL: przestępcze zachowania skierowane przeciwko określonej grupie społecznej, np. narodowościowej, rasowej, etnicznej, wiekowej, religijnej lub światopoglądowej. Zalicza się tu m.in. morderstwa, obracanie ludzi w niewolników, deportacje.

Nz. Strażak po dzisiejszej akcji ratunkowej w Odessie. Rosjanie, najpewniej w zemście za Wężową Wyspę, ostrzelali w nocy miasto pociskami manewrującymi. Celując, a jakże, w cywilne obiekty…/fot. Сергій Крук

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to