Paraliż

Jakkolwiek by to rosyjska propaganda racjonalizowała, utrata kontroli nad własnym terytorium jest dla Kremla nie do zaakceptowania. W oczach obywateli odbiera władzy atut sprawczości, obnaża jej słabość, niszczy wizerunek imperialnej siły państwa – wszystko, na czym osadza się legitymizacja reżimu. Zatem władimir putin zrobi wiele, by Ukraińców z obwodu kurskiego wyrzucić.

I robi – ściągnął do obwodu masę wojska, sięgnął po Koreańczyków (co zasługuje na miano desperacji), podległe mu wojska już kilkukrotnie przeprowadzały „generalne szturmy”. Coś tam Ukraińcom odebrano, ale co do zasady Siły Zbrojne Ukrainy gruntownie przygotowały się do obrony i ani myślą odpuszczać. Ta nieustępliwość to gwarancja powodzenia planu „ziemia za ziemię”; wojska ukraińskie muszą kurską zdobycz „dowieźć” do zawieszenia broni.

Zachodnie pociski i rakiety mogą im w tym wydatnie pomóc – mimo iż Kijów ma w tym momencie po około 50 sztuk ATACMS-ów i Storm Shadowów/SCALP-ów. O ile bowiem to nie wystarczy, by „przetrącić kręgosłup” całości sił inwazyjnych Moskwy, o tyle taka ilość amunicji użyta wyłącznie w obwodzie kurskim (i w przyległościach) może rosjan lokalnie sparaliżować. Taki efekt przyniosłyby precyzyjne uderzenia w bazy logistyczne i stanowiska dowodzenia.

Zobaczmy, co się wydarzyło na przestrzeni ostatnich kilku dni.

Na początku tygodnia Ukraińcy uderzyli sześcioma ATACMS-ami w rosyjski skład amunicji w obwodzie biełgorodzkim. W środę 12 pocisków Storm Shadow spadło na podziemny kompleks dowódczy znajdujący się w obwodzie briańskim. Oba regiony sąsiadują z kurskim i stanowią zaplecze dla rosyjsko-koreańskiej kontrofensywy. Być może to zbieg okoliczności, ale warto odnotować, że po tych wydarzeniach presja na ukraińskie pozycje w obwodzie kurskim znacząco osłabła. Z nieoficjalnych informacji wynika, że zwłaszcza atak Storm Shadowami był dla rosjan (i Koreańczyków) dotkliwy. Porażono sztab całej operacji kurskiej, zginęło i zostało rannych kilkudziesięciu oficerów, w tym jeden z koreańskich generałów.

Oczywiście, rosjanie i ich azjatyccy sojusznicy będą gotowość bojową odtwarzać, ale wyobraźmy sobie, że Ukraińcy także pozostaną konsekwentni – i wyprowadzą kolejne uderzenia. Jeśli prawdą jest, że putin chciałby odzyskać Kursk przed 20 stycznia (inauguracją prezydentury Donalda Trumpa, która może oznaczać nowe otwarcie na linii Moskwa–Waszyngton, a przynajmniej takie nadzieje mają na Kremlu), ten plan stanąłby pod znakiem zapytania.

A wcale nie jest tak, że tylko Ukraińcom kończy się czas – rosjanie również potrzebują co najmniej zamrożenia konfliktu. W ich interesie jest rozmawianie z pozycji siły, tymczasem ukraińska okupacja nawet skrawka rosji uczyni moskiewskich negocjatorów petentami (co rzecz jasna dotyczy tylko części podejmowanych w trakcie negocjacji ustaleń). Dlatego zachodnie rakiety z opcją do wykorzystania na terenie rosji tak bardzo mierżą Moskwę. I dlatego Kreml znów odpalił kampanię atomowego szantażu, najpierw „podkręcając” własną doktrynę jądrową, a później atakując Dnipro przy użyciu rakiety przeznaczonej do przenoszenia ładunków nuklearnych. To desperacka próba wymuszenia na Zachodzie, by cofnął zgodę na atakowanie celów w rosji. Inaczej swojej przyszłej pozycji negocjacyjnej rosjanie poprawić nie potrafią.

Otwarte pozostaje pytanie, czy ktoś zlęknie się kremlowskich gróźb…

—–

Całość tekstu, który opublikowałem dziś w portalu „Polska Zbrojna”, znajdziecie pod tym linkiem.

Nz. screen z filmiku zarejestrowanego przez ukraińskiego drona. Kadr przedstawia eksplozję jednego ze Storm Shadowów, którymi zaatakowane rosyjskie centrum dowodzenia w obwodzie briańskim.

Swoboda

Kilka dni temu rosja formalnie „podkręciła” doktrynę jądrową, a dziś zaatakowała Dnipro nieuzbrojonym pociskiem rakietowym przeznaczonym do przenoszenia głowic nuklearnych. Atomowy szantaż Moskwy wszedł na wyższy poziom. Dlaczego?

Najpierw odrobina nieodległej historii. W 2022 roku Kreml rozważał sięgnięcie po broń jądrową, przerażony ukraińskimi zwycięstwami z lata i jesieni. Tamę postawiły Chiny, grożąc odcięciem rosji od ekonomicznej kroplówki, oraz Stany Zjednoczone, zapowiadając bolesny odwet. Byłoby nim zniszczenie kluczowych elementów rosyjskich sił inwazyjnych w Ukrainie i posłanie na dno floty czarnomorskiej – przy użyciu konwencjonalnych środków bojowych.

Po takim ciosie rosja miałaby dwa wyjścia. Pierwszym byłaby zbrojna odpowiedź i ryzyko dalszej eskalacji do poziomu niewygrywalnej wojny jądrowej z USA włącznie. Drugą reakcją mogłoby być nic-nierobienie, szkodliwe dla międzynarodowego statusu federacji, nade wszystko zaś niosące wewnętrzne zagrożenie dla putinowskiego reżimu, któremu rosjanie nie wybaczyliby takiego upokorzenia (siebie i swojego kraju). W obliczu tak zdefiniowanych alternatyw lepiej było po broń A nie sięgać (i próbować pokonać Ukraińców na inne sposoby).

Jak wygląda sytuacja dziś?

Nic nie wskazuje na to, by Pekin przewartościował wstrzemięźliwe podejście do kwestii atomowej eskalacji. Co więcej, na przestrzeni dwóch minionych lat stan rosyjskiej gospodarki uległ istotnemu pogorszeniu, a znaczenie chińskiej kroplówki wzrosło. Mają więc Chińczycy dużo większe możliwości nacisku na rosjan i ich powściągania.

Co zaś się tyczy amerykańskiej tamy – tak jak jesienią 2022 roku, tak i obecnie potencjał USA pozwalałby na zadanie rosji dotkliwego ciosu bez sięgania po broń jądrową. Teraz byłoby to nawet łatwiejsze, zważywszy na postępującą degradację techniczną rosyjskiej armii. Dość zauważyć, że „po drodze” utraciła ona wiele najcenniejszych aktywów, w tym sporo systemów przeciwlotniczych S-400.

Niestety, sfera ściśle militarna to jedno, obszar polityki drugie – a tu mamy istotne zmiany. Groźby Waszyngtonu inaczej brzmiały jesienią 2022 roku, inaczej brzmiałyby dziś. I nie chodzi tylko o obnażoną w międzyczasie zachowawczą politykę Joe Bidena, co o fakt, że obecny prezydent kończy kadencję i jego sprawstwo jest mocno ograniczone. Na Kremlu wiedzą o tym doskonale, ów stan zawieszenia supermocarstwa postrzegając jako słabość. Co więcej, antycypacje dotyczące polityki przyszłego amerykańskiego prezydenta dają „kremlinom” nadzieje na bardziej ugodowe relacje z USA, oczywiście kosztem Ukrainy.

Konkludując, Moskwa nadal NIE MA wolnej ręki jeśli idzie o potencjalne użycie broni jądrowej wobec Kijowa, ale – tak przynajmniej postrzegają to na Kremlu – zwiększa się jej swoboda w zakresie atomowego szantażu. Bo z dużym prawdopodobieństwem Stany nawet nie pogrożą rosji, nie dojdzie więc do retorycznej „napinki mięśni”, z której ktoś (czytaj: słabsza federacja) musiałby się wycofać jako pokonany. Można więc grać va banque, z nadzieją, że Ukraińcy i świat się przestraszą.

—–

Na dziś to tyle. Wybaczcie krótką formę, ale mam za sobą kilka bardzo aktywnych dni, część w męczącej podróży. Muszę więc złapać odrobinę oddechu.

Dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych moich wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Pocisk, który spadł na Dnipro, miał zostać wystrzelony z okolic Astrachania.

Załamanie?

Mój boże, ludzie! NIE DOSZŁO do żadnego załamania się frontu w Donbasie! Wybaczcie wykrzykniki i wielkie litery, ale już kilka osób napisało do mnie z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. W polskiej przestrzeni medialnej ukazało się w ostatnich dniach sporo tekstów i komentarzy o defetystycznej wymowie. Jeden bardziej niemądry od drugiego. A że zgodne z narracją rus-propagandy? Trudno – grunt, że klikbajtowe.

W Donbasie nie jest kolorowo – rosjanie dalej nacierają na Pokrowsk, uaktywnili się pod Wuhłedarem. W sierpniu zajęli ćwierć tysiąca kilometrów kwadratowych terenu; to pięć razy mniej niż Ukraińcy w obwodzie kurskim, ale wziąwszy pod uwagę dotychczasowe rosyjskie tempo, możemy mówić o drastycznym wzroście dynamiki (który – gwoli rzetelności – następuje w realiach znacznie cięższych walk, niż te prowadzone w rosji).

Co z tego wyniknie, pisałem kilkanaście dni temu – oto link do pełnego tekstu. By przesadnie się nie powtarzać, przywołam jedynie zasadniczą konkluzję: otóż ruskim idzie o zajęcie całego obwodu donieckiego.

Tym, którzy nie śledzą wojny uważnie, chciałbym zwrócić uwagę, że putin – stawiając taki cel swoim żołdakom – datę graniczną wyznaczył na 1 lipca… 2022 roku. Potem na 1 sierpnia, następnie na 1 września; ile ostatecznie tych zmian było, to i ja nie jestem w stanie zliczyć. Dla porządku wspomnę jedynie, że „rosyjska wiosna” z 2014 roku też miała objąć całość Doniecczyzny; de facto więc obserwujemy próbę finalizacji ograniczonych terytorialnie zamierzeń podejmowanych od 11 lat. Tylko tyle i aż tyle („aż”, wszak każda osada, do której docierają rosjanie, zamienia się w gruzy).

Tym niemniej przyznaję: Ukraińcy oddają wioskę za wioską, a to może niepokoić. Zwłaszcza że zwykli żołnierze ZSU rotowani z najcięższych odcinków snują defetystyczne opowieści (o brakach w ludziach, amunicji, o złym dowodzeniu). Analitycy rzadko mają dostęp do źródeł innych niż „szweje”, przejmują więc tę percepcję. Swoje dokłada rosyjska dezinformacja, nie bez znaczenia jest fakt, że opowieść o wojnie stała się elementem walki politycznej w Ukrainie. Sytuacja na froncie, niezależnie od obiektywnych przesłanek, dla niektórych polityków z Kijowa bywa pretekstem do „walenia” w obecną administrację – najogólniej rzecz ujmując. Dowództwo ukraińskiej armii milczy (nie informuje o swoich operacyjnych celach), na światło dzienne wychodzą rozmaite niekompetencje oraz braki personelu sił zbrojnych – i „pasztet” gotowy. „Front się wali”, Ukraina „zaraz padnie”, a w najlepszym razie wkrótce będziemy świadkami „ukraińskiej obrony na linii Dniepru” (co oznaczałoby, że rosjanie przejęli cały wschód kraju).

No to co dzieje się w Donbasie? Część analityków jest zdania, że władze i dowództwo Ukrainy z premedytacją „poświęcają” region. Zakładając, że obwodu donieckiego na dłuższą metę utrzymać się nie da, prowadzą na jego terenie działania opóźniające. W tym ujęciu celem nie jest uchronienie przed okupacją Donbasu, a Dnipropietrowszczyzny z jej stolicą (Dnipro), będącą nie tylko wielkim miastem, ale nade wszystko dużym ośrodkiem przemysłowym. Koncepcja obwodu donieckiego jako „ringu” nowa nie jest – mówi się o niej od początku pełnoskalowej wojny. Towarzyszyły temu zapewnienia ukraińskich władz, że nawet jeśli region wpadnie w łapy rosjan, Kijów zrobi wszystko, by doprowadzić do deokupacji. Dotąd nikt się z tych zapewnień nie wycofał, trzeba więc uznać, że nadal obowiązują. A jeśli tak, to wypadałoby gdzie indziej szukać powodów mniejszej determinacji do obrony (wprost przekładającej się na powodzenie ewentualnej rekonkwisty, o którą przecież tym łatwiej, im mniej trzeba odbijać).

Być może zatem to nie wola polityczna (tudzież jej brak), a realne możliwości armii determinują charakter zmagań w Donbasie?

Bardzo chciałbym móc przekonać Czytelników, że w obwodzie donieckim mamy do czynienia ze sprawnie realizowaną obroną manewrową – ale wiele informacji tej sprawności przeczy. Ukraińcy nadal nie potrafią koordynować działań na poziomie od brygady wzwyż – jednostki walczą samodzielnie, źle wychodzi im pilnowanie flanek, nie ma synergii siły ognia, manewru, rozpoznania. Koncept „każdy sobie rzepkę skrobie” po całości objawia swoje destrukcyjne oblicze w momentach rotacji – gdy jedna brygada oddaje pozycje drugiej (i udaje się na odpoczynek bądź zostaje przerzucona na inny odcinek). Jest rzeczą zdumiewającą, że po 2,5 roku pełnoskalowej wojny takie akcje często zmieniają się w katastrofy. Nie ma płynności w opuszczaniu pozycji – jedni odchodzą, zmiennicy nie pojawiają się wcale, jest ich za mało, lub zjawiają się za późno. W tym samym czasie rosjanie nie próżnują – wiedzą o rotacji (!), okładają przeciwnika ogniem artylerii, szturmują i w efekcie często zajmują jego pozycje. W takich okolicznościach w ich ręce wpadło wiele donbaskich osad.

Nie znam powodów tego imposybilizmu (płytkie, kulturowe, mówiące o „wschodnim bałaganie”, uważam za dalece niewystarczające). Domyślam się, że chodzi o braki sprzętowe i amunicyjne (o niemożność zabezpieczenia rotacji odpowiednio silnym ogniem artylerii, wsparciem lotniczym; słowem, o „hałas”, który „zająłby” rosjan). Fakt, iż moskale tak często wiedzą o planach rotacji, każe też założyć działalność agenturalną na szkodę ZSU; ktoś te informacje ruskim przekazuje. No i jest jeszcze kwestia jakości kadr – zarówno dowódców, jak i żołnierzy. To nie jest ta sama świetnie zmotywowana armia, która weszła do walki w 2022 roku. Której trzon oficerów i podoficerów przeszedł solidne szkolenia na Zachodzie. „Kwiat wojska” zginął, został ranny, ci, którzy nadal walczą, są zmęczeni. Dominuje żołnierz z przymusowego poboru, (pod)oficer z sowieckimi nawykami (reprodukowanymi w armii ukraińskiej długo po upadku ZSRR). Taki stan rzeczy może tłumaczyć nie tylko zaniedbania podczas rotacji, ale też wyjaśnić generalnie mniejszą efektywność ukraińskich sił zbrojnych. Czyli dać częściową odpowiedź na pytanie o to, co dzieje się w Donbasie.

Częściową, bo dla pełniejszego obrazu warto również spojrzeć na mapę. Postępy rosjan na kierunku pokrowskim skutkują wybrzuszeniem linii frontu. Ma ono od kilkunastu do ponad 20 km głębokości i nieco krótszą u podstaw i zwieńczenia szerokość. To „worek”, który przy jednoczesnym ukraińskim uderzeniu z północy i południa mógłby stać się „kotłem” – na co zwracają uwagę niektórzy analitycy, część z nich wprost sugerując, że o to właśnie Ukraińcom chodzi. Że Pokrowsk to pułapka, w którą ma wejść jak najwięcej rosjan. Wówczas przynajmniej część ukraińskich problemów skutkujących oddawaniem terenu byłaby markowana, a panikarskie głosy w jakiejś mierze stanowiły element dezinformacji (część – podkreślę – byśmy nie wpadali w nadmierny entuzjazm). Czy coś na rzeczy jest? Nie wiem. Zdumiewa mnie jednak nonszalancja rosjan, którzy pogłębiają wybrzuszenie, ale nie starają się (nie mają sił?), by je poszerzyć. W efekcie obie drogi służące do zaopatrzenia nacierających oddziałów znajdują się na flankach – w zasięgu ukraińskiej artylerii i dronów. A te ładują po rosyjskich kolumnach jak najęte…

—–

Dziękuję za lekturę! Jeśli tekst Wam się spodobał, udostępniajcie go proszę. Zachęcam też do wspierania mojego blogu – piszę bowiem głównie dzięki Waszym subskrypcjom i „kawom”. Stosowne przyciski znajdziecie poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Łukaszowi Podsiadle, Karolowi Wojciechowskiemu i Wiktorowi Łanosze.

Nz. Ukraińska artyleria, wyrzutnia Grad, zdjęcie ilustracyjne/fot. Sztb Generalny ZSU

Przesilenie

Tymczasem z (około)wojennej mgły coraz wyraźniej wyłania się umiarkowanie optymistyczny obraz. Poniżej garść informacji, choć zapewniam Was, że tych dobrych jest znacznie więcej.

Oto Niemcy zdecydowały się przekazać Ukrainie kompletną baterię Patriotów, kolejną posyłają na Wschód Stany Zjednoczone. Z inicjatyw Holandii, Danii i Norwegii „wyzbiera się” jeszcze jedna jednostka, co w sumie z trzema już działającymi na miejscu daje sześć baterii. A nie zapominajmy o innych nowoczesnych systemach przeciwlotniczych, wysłanych przez Francję, Włochy, Niemcy, no i mniej zaawansowanych (posowieckich), ale również przydatnych, pochodzących na przykład z Polski. Pewien maruda z Twittera orzekł, że to „tylko uzupełnianie strat”, mając na myśli te dotyczące zachodniego sprzętu, ale to nieprawda. Jeśli idzie o Patrioty, Ukraińcy stracili dotąd dwie wyrzutnie – w marszu! – jedna, będąca na pozycji bojowej, została przez rosjan uszkodzona. I tyle. Bateria amerykańskich antyrakiet liczy osiem wyrzutni plus radar – dodam dla porządku. Bardziej logiczny wydaje się zatem wniosek – uzasadniony także znaczącą wyższą jakością zachodniego sprzętu – że ukraińska OPL zwiększa swoje możliwości.

Byle tylko starczyło rakiet, bez których wyrzutnie i radary na nic się zdadzą.

Ale w tym kontekście warto zwrócić uwagę na działania drugiej strony. Dziś w nocy rosjanie znów przyprowadzili atak rakietowy na Ukrainę. W tym celu poderwali cztery bombowce strategiczne Tu-95, co mogło oznaczać salwę 32 rakiet Ch-101/555. Skończyło się na posłaniu… czterech pocisków (ponadto w przestrzeni powietrznej Ukrainy znalazł się pojedynczy Kindżał, wystrzelony przez MiG-a-31, jeden Iskander z naziemnej wyrzutni oraz 24 drony Szahid; spośród tych ostatnich wszystkie zestrzelono). Wracając do Tu-95 i ich ciosu – góra urodziła mysz. Nie sądzę, by rosjanom brakowało pocisków – od wielu miesięcy udaje im się utrzymać tempo produkcji teoretycznie pozwalające na przeprowadzenie dwóch poważnych uderzeń w skali miesiąca (mowa o około setce rakiet). Problemem ma być ich niska jakość, wynikająca z braku dostępu do zachodnich komponentów, skutkująca dużym odsetkiem niedolotów. No i wciąż rosyjska flotylla strategiczna nie uporała się ze skutkami „wyżyłowania” samolotów – stareńkie (choć po drodze zmodernizowane) Tupolewy, z uwagi na zmęczenie materiału, nie są w stanie zabierać pełnych ładunków. Wiem, że kilka maszyn poddano w ostatnich miesiącach nieco gruntowniejszym remontom, warto jednak mieć świadomość ograniczonych możliwości rosjan oraz tego, że z dużym prawdopodobieństwem nie dojdzie w tym zakresie do istotnej poprawy.

Innymi słowy, jak to na tej wojnie nie raz już bywało – siłą jednych jest słabość drugich; i na odwrót.

Kończąc wątek trzeba zauważyć, że zachodnie dostawy uzbrojenia przeciwlotniczego realizowane są z dramatycznym opóźnieniem. Ukraińska energetyka – porażona przez moskali w czasach amunicyjnego niedostatku – jest dziś w opłakanym stanie. Kilka dni temu kolega z Odesy przysłał mi zdjęcie jednej z głównych ulic miasta – niemal przed każdym budynkiem stał pracujący generator. Szczęściem w nieszczęściu mamy lato i niedostatki zasilania nie są tak dokuczliwe. Ale będą dokuczliwe jesienią i zimą, co może wpłynąć na obniżenie nastrojów społecznych. Naiwnością byłoby założyć, że system energetyczny uda się do tego czasu dostatecznie połatać. Uda-nie uda, próbować trzeba – i jest to najpoważniejsze „cywilne” wyzwanie dla ukraińskich władz i ich zagranicznych sojuszników.

—–

Pozostając przy nastrojach – córka znajomej z Charkowa formalnie weszła w dorosłość. Dla rodziny była to okazja do uczczenia „na mieście”, udokumentowana serią zdjęć. Na jednym uwieczniono młodą kobietę z nowym dowodem tożsamości w ręku, na innym rodziców z pełnoletnią pociechą i dwoma pozostałymi dziećmi. Luz, radość, swoboda, letnio-restauracyjny anturaż – a wszystko w metropolii oddalonej o 20 km od linii frontu, trzydzieści od rosyjskiej granicy. Edwin Bendyk, dziennikarz i badacz społeczny mocny osadzony w tematyce ukraińskiej, pisał niedawno z nutą uzasadnionej złośliwości: „Sami charkowianie najwyraźniej nie czytają tzw. eksperckich komentarzy (o możliwym zajęciu miasta przez okupantów – dop. MO), a Rosjanie też chyba nie robią na nich wielkiego wrażenia. Najnowsze badanie jakości życia w ukraińskich największych miastach pokazują, że 68% mieszkańców Charkowa z nadzieją patrzy w przyszłość, a 62% jest przekonanych, że sprawy idą w dobrym kierunku”. Facebookowy wpis Bendyka ilustruje wyciąg z badań (zrealizowanych przez grupę Rating), z której wynika, że równie wysokie wskazania zarejestrowano w innych miastach. „Trudno takich ludzi pokonać”, konkluduje dziennikarz, z czym mnie trudno się nie zgodzić.

Znów dla porządku dodajmy – badania przeprowadzono zanim zniesiono embargo na używanie zachodniej broni wobec rosjan na terytorium rosji. Czyli przed zniszczeniem systemów S-400 rozstawionych pod Biełgorodem, co w następnym kroku pozwoliło Ukraińcom porazić wyrzutnie rakiet Iskander, którymi moskale ostrzeliwali Charków (do czego wykorzystywali też S-300, używane w trybie ziemia-ziemia). Dziś ostrzeliwują znacznie słabiej, bo nie bardzo mają czym.

—–

Skoro o S-400 mowa – „najlepsze na świecie” radary i wyrzutnie wciąż okazują się gorsze od wykorzystywanej przeciw nim zachodniej broni (i to takiej z 20-letnim „stażem”). Gromienie obrony przeciwlotniczej Krymu przy użyciu amerykańskich ATACMS-ów trwa w najlepsze, dziś znów porażono stanowiska antyrakiet. „To zaczyna wyglądać jak polowanie na młode foki”, zauważa znajomy analityk, a mnie sytuacja przywodzi do wniosku, że okupowany półwysep niebawem zostanie bez parasola. Na razie moskale łatają straty, ściągając starsze zestawy S-300, ale skoro nowsze nie dają rady, los „trzysetek” wydaje się przesądzony. Według dostępnych danych, rosjanie stracili na Krymie (bezpowrotnie lub czasowo) ekwiwalent dwóch dywizjonów S-400 (a jeden zmuszeni byli przebazować). Dla lepszego zobrazowania dotkliwości wskażmy, że dywizjon to 12 wyrzutni, a w kontraktach zagranicznych (dla Indii i Turcji), Moskwa liczyła sobie za taki zestaw 650-700 mln dol.

—–

Kontynuując wątek „bicia po kieszeni” – właśnie ukazał się raport roczny Gazpromu, z którego wynika, że finansowe ramię rosyjskiej machiny wojennej zanotowało w 2023 roku 7 mld dol. straty netto. To pierwsza roczna strata od 1999 roku i największa od momentu powołania spółki w 1989 roku. Dziś klejnot w koronie rosyjskiej gospodarki wart jest tyle, co jedna trzecia sieci kawiarnianej Starbucks. Za kondycję Gazpromu odpowiadają rzecz jasna sankcje, w efekcie których rosyjskie udziały w europejskim rynku gazowym skurczyły się z 40 do mniej niż 10% (a do 2027 roku spadną do zera). W liczbach rzeczywistych sprawy mają się tak: w 2023 roku wydobycie gazu ziemnego wyniosło 359 mld metrów sześciennych. W 2022 (pierwszym roku pełnoskalowej wojny) 412,04 mld, a w 2021 515 mld metrów sześciennych. Choć propaganda twierdzi inaczej, Gazprom nie zdołał zdywersyfikować swojej sprzedaży poza Europą. Chiny mogą przyjąć połowę tego, co wcześniej brał Zachód (80 mld m sześc.) – by zapewnić większy pobór, trzeba dodatkowej infrastruktury i… woli politycznej Pekinu, który na razie nie jest zainteresowany budową kolejnego gazociągu.

—–

A nie idzie putinowi nie tylko w gospodarce, ale i na froncie. Operacja charkowska właśnie dogorywa – w Wołczańsku ukraińscy komandosi czyszczą dom po domu z pozostałości niedoszłego rosyjskiego garnizonu. Na Zaporożu front stoi, na doniecczyźnie agresorzy wciąż usiłują atakować, ale zyski mają z tego marne (walki toczą się o pojedyncze wsie, które trudno nawet znaleźć na mapie), a straty ogromne. Zwycięstwo pod Awdijiwką, której zajęcie miało być niczym otwarcie bramy do wolnego Donbasu, nie przyniosło moskalom istotnych operacyjnych korzyści. Znów powtórzył się schemat znany z tej wojny – że rosjanie zajmują jakieś miasto, co teoretycznie, dzięki wywalczeniu dogodniejszych pozycji, może być początkiem poważniejszej operacji ofensywnej. I ta nie następuje, bo raszyści „tracą parę”. Tak samo było w zeszłym roku pod Bachmutem – zerknijcie na ogólnodostępne mapy z przebiegiem linii frontu, by samemu się przekonać, co jeszcze po tamtym „wielkim zwycięstwie” (czy po kolejnym „triumfie” pod Awdijiwką) udało się rosjanom osiągnąć.

A propos Bachmutu – dziennikarze Mediazony i rosyjskiej sekcji BBC dotarli do wewnętrznych dokumentów Grupy Wagnera. Wynika z nich, że GW straciła pod Bachmutem ponad 20 tys. zabitych (w większości byli to dawni skazańcy). Zmagania o miasteczko nazywa się w tej dokumentacji w znamienny sposób – „Operacją Maszynka do mięsa”.

A mielenie trwa. Z uwagi na wyhamowującą dynamikę starć, rosyjskie straty spadły w ostatnich dniach o 40-50%, lecz i tak utrzymują się na koszmarnym poziomie tysiąca zabitych i rannych na dobę.

Nie zapominajmy jednak, że kule latają też w drugą stronę. Wczoraj „Kiev Independent” opublikował materiał poświęcony pracy Szpitala Mechnikowa w Dniprze, jednej z najbardziej uznanych placówek medycznych w Ukrainie. Jej dyrektor Siergiej Ryżenko przyznał, że od wybuchu pełnoskalowej wojny pomoc w szpitalu znalazło 29 tys. rannych ukraińskich żołnierzy. Że dziennie do Mechnikowa przywożonych jest około 50 poszkodowanych. Co ósmy jest nieprzytomny, ale 95% pacjentów przeżywa. Podobnych szpitali jest w Ukrainie kilka, część personelu trafia do mniejszych placówek, najlżej poszkodowani otrzymują pomoc w przyfrontowych punktach medycznych. No i na tyły trafiają ci, których udało się wcześniej ustabilizować… Daje nam to pewne wyobrażenie o ukraińskich stratach.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Screen strony „Kiev Independent”, ze wspomnianym artykułem. Korzystając z okazji, „KI” to solidne źródło, polecam Waszej uwadze.

„Dzikusy”

Kilkanaście godzin temu zakończyła się akcja poszukiwawcza na gruzach bloku w Humaniu, trafionego w piątek rosyjską rakietą. Strażacy i ratownicy wydobyli ciała 23 osób, w tym szóstki dzieci. Dwie kobiety uznano za zaginione.

Nie pierwsza to tego typu historia po 24 lutego ubiegłego roku – dość wspomnieć identyczne wydarzenie z Dnipro, z 14 stycznia, w którym zginęło 30 bogu ducha winnych cywilów. Jak wtedy, tak i po Humaniu w rosyjskim internecie trudno było nie zauważyć radości „z dobrze wykonanego zadania”. Ale w piątek pojawiło się coś jeszcze – coś, co można uznać za działania rosyjskich służb. Gdy w świat powędrowały już pierwsze przejmujące obrazki z Humania, wraz z doniesieniami o stale rosnącej liczbie ofiar, RIA Novosti wypuściła informację o ukraińskim ostrzale artyleryjskim Doniecka. Zginąć w nim miało siedem przypadkowych ofiar, w tym babcia z wnuczką w trafionym pociskiem autobusie.

RIA Novosti to nie jest normalna agencja prasowa, a tuba propagandowa Kremla, działająca na zlecenie i pod całkowitą kontrolą raszystowskich agencji wywiadowczych. Zatem wypuszczenie przez nią takiej informacji, w takim momencie, z miejsca winno rodzić wątpliwości. Nie mieli ich – a może mieli, ale działali z premedytacją – prorosyjscy aktywiści medialni, kolportujący news z Doniecka w polskiej przestrzeni informacyjnej. Po co? Szerzej patrząc, barbarzyństwo Ukraińców miało najpewniej przykryć kolejny przejaw rosyjskiego bestialstwa, bądź też (co wzajemnie się nie wyklucza), zbudować u odbiorcy wrażenie symetryczności działań. „Złe rzeczy robią rosjanie, źli są również Ukraińcy” – tak mieli skwitować sprawy zewnętrzni obserwatorzy konfliktu. Docelowo to droga do wywołania zobojętnienia, postrzeganego przez Moskwę jako pożądany stan zachodnich opinii publicznych. „Jeśli zwykli ludzie będą mieli Ukrainę gdzieś, nakłonią swoich polityków, by ci przestali jej pomagać” – kalkulują na Kremlu. A łatwo mieć gdzieś „dzikusów”…

Co istotne, wywołanie wrażenia symetryczności jest dla rosjan niezwykle ważnym celem w odniesieniu do Polaków. Kremliny dobrze wiedzą, że powszechna w Polsce rusofobia „na wejście” stawia moskali w gorszej sytuacji, że ów negatywny stosunek jest w zasadzie nieusuwalny i nie ma sensu próbować go zmieniać. „A skoro zawsze będziemy dla nich draniami, niech draniami zostaną też nasi wrogowie”. Na takim założeniu opiera się pozornie antywojenna, a de facto służąca rosji narracja o „nie-naszej wojnie”. „Niech się zabijają, co nas to obchodzi?” – brzmi najbardziej „bezstronny” i „pragmatyczny” argument „zatroskanych patriotów”, którzy nie chcą „uwikłanej Polski”.

Wróćmy do newsa. W wersji wideo składał się m.in. z kadrów wykonanych… wiosną zeszłego roku (panorama Doniecka ze słupami dymów po pożarach) oraz zapikselowanych zbliżeń na ciało jednej z ofiar. Mocno zapikselowanych, dodam. Jest fragment z leżącą na ziemi kobietą, przy której kuca dwóch mężczyzn. Wygląda, jakby słaniała się z bólu, ale nie widzimy żadnych obrażeń, a kamera zaraz ucieka dalej, by pokazać spalony autobus, przy wraku którego kręcą się strażacy. I w sumie tyle. Nad wyraz subtelny przekaz, jak na agencję, która zwykła epatować odbiorców dosłownymi obrazkami śmierci.

Jeden z ancymonów, który pisał pełne oburzenia posty w sprawie „terrorystycznego ataku”, posłużył się m.in. zdjęciem spalonego autobusu, wykonanym w 2015 roku.

„Wrzutka”? Najpewniej, choć nie podejmę się oceny, w jakim zakresie zainscenizowana.

I nie, nie jest tak, że odrzucam hipotezę ukraińskiego ostrzału. ZSU regularnie niszczy cele wojskowe w Doniecku. Byłbym naiwny zakładając, że przy tej okazji nie ma przypadkowych ofiar. Ale strzelanie po osiedlach mieszkaniowych to specjalizacja rosjan. Po 24 lutego mamy na to masę niezbitych dowodów, których najzwyczajniej brakuje, gdy mowa o ukraińskich ostrzałach Doniecka, prowadzonych z zamiarem sterroryzowania mieszkańców miasta. A nawet jeśli jakieś dowody są, z założenia podchodzę do nich sceptycznie. Dlaczego? Wiosną 2015 roku widziałem jeden z takich ostrzałów, oglądałem też skutki drugiego. Długo nie mogłem zrozumieć, jakim cudem ukraińska artyleria grzmociła po mieście z głębi terytorium tzw. DRL. Ani jak pocisk z grada – który przecież nie ma właściwości manewrowych – uszkodził ścianę kościoła całkowicie niewidoczną/zasłoniętą, jeśli patrzeć z kierunku, na którym stały ukraińskie wojska. Tymczasem oba przypadki zostały w lokalnej prasie przedstawione jako kolejny wybryk „kijowskich faszystów”.

A na koniec coś bardziej optymistycznego, co mimo kontekstu nawet mnie rozbawiło. Facebook zablokował post jednego z prorosyjskich aktywistów, poświęcony piątkowemu ostrzałowi Doniecka. I rzeczony uderzył w najwyższe tony: że Matrix, że „terror jedynie słusznej informacji”, że wolność słowa, konstytucja itp. Wciąż zdumiewa mnie łatwość, z jaką rosjanie i ich miłośnicy sięgają po argumenty wolnościowe i obywatelskie, obce przecież na gruncie ruskiego miru. Są jak chłopcy skarżący się pani, że inni przedszkolacy nie pozwalają mi bawić się SWOIMI zabawkami.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -