Załamanie?

Mój boże, ludzie! NIE DOSZŁO do żadnego załamania się frontu w Donbasie! Wybaczcie wykrzykniki i wielkie litery, ale już kilka osób napisało do mnie z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. W polskiej przestrzeni medialnej ukazało się w ostatnich dniach sporo tekstów i komentarzy o defetystycznej wymowie. Jeden bardziej niemądry od drugiego. A że zgodne z narracją rus-propagandy? Trudno – grunt, że klikbajtowe.

W Donbasie nie jest kolorowo – rosjanie dalej nacierają na Pokrowsk, uaktywnili się pod Wuhłedarem. W sierpniu zajęli ćwierć tysiąca kilometrów kwadratowych terenu; to pięć razy mniej niż Ukraińcy w obwodzie kurskim, ale wziąwszy pod uwagę dotychczasowe rosyjskie tempo, możemy mówić o drastycznym wzroście dynamiki (który – gwoli rzetelności – następuje w realiach znacznie cięższych walk, niż te prowadzone w rosji).

Co z tego wyniknie, pisałem kilkanaście dni temu – oto link do pełnego tekstu. By przesadnie się nie powtarzać, przywołam jedynie zasadniczą konkluzję: otóż ruskim idzie o zajęcie całego obwodu donieckiego.

Tym, którzy nie śledzą wojny uważnie, chciałbym zwrócić uwagę, że putin – stawiając taki cel swoim żołdakom – datę graniczną wyznaczył na 1 lipca… 2022 roku. Potem na 1 sierpnia, następnie na 1 września; ile ostatecznie tych zmian było, to i ja nie jestem w stanie zliczyć. Dla porządku wspomnę jedynie, że „rosyjska wiosna” z 2014 roku też miała objąć całość Doniecczyzny; de facto więc obserwujemy próbę finalizacji ograniczonych terytorialnie zamierzeń podejmowanych od 11 lat. Tylko tyle i aż tyle („aż”, wszak każda osada, do której docierają rosjanie, zamienia się w gruzy).

Tym niemniej przyznaję: Ukraińcy oddają wioskę za wioską, a to może niepokoić. Zwłaszcza że zwykli żołnierze ZSU rotowani z najcięższych odcinków snują defetystyczne opowieści (o brakach w ludziach, amunicji, o złym dowodzeniu). Analitycy rzadko mają dostęp do źródeł innych niż „szweje”, przejmują więc tę percepcję. Swoje dokłada rosyjska dezinformacja, nie bez znaczenia jest fakt, że opowieść o wojnie stała się elementem walki politycznej w Ukrainie. Sytuacja na froncie, niezależnie od obiektywnych przesłanek, dla niektórych polityków z Kijowa bywa pretekstem do „walenia” w obecną administrację – najogólniej rzecz ujmując. Dowództwo ukraińskiej armii milczy (nie informuje o swoich operacyjnych celach), na światło dzienne wychodzą rozmaite niekompetencje oraz braki personelu sił zbrojnych – i „pasztet” gotowy. „Front się wali”, Ukraina „zaraz padnie”, a w najlepszym razie wkrótce będziemy świadkami „ukraińskiej obrony na linii Dniepru” (co oznaczałoby, że rosjanie przejęli cały wschód kraju).

No to co dzieje się w Donbasie? Część analityków jest zdania, że władze i dowództwo Ukrainy z premedytacją „poświęcają” region. Zakładając, że obwodu donieckiego na dłuższą metę utrzymać się nie da, prowadzą na jego terenie działania opóźniające. W tym ujęciu celem nie jest uchronienie przed okupacją Donbasu, a Dnipropietrowszczyzny z jej stolicą (Dnipro), będącą nie tylko wielkim miastem, ale nade wszystko dużym ośrodkiem przemysłowym. Koncepcja obwodu donieckiego jako „ringu” nowa nie jest – mówi się o niej od początku pełnoskalowej wojny. Towarzyszyły temu zapewnienia ukraińskich władz, że nawet jeśli region wpadnie w łapy rosjan, Kijów zrobi wszystko, by doprowadzić do deokupacji. Dotąd nikt się z tych zapewnień nie wycofał, trzeba więc uznać, że nadal obowiązują. A jeśli tak, to wypadałoby gdzie indziej szukać powodów mniejszej determinacji do obrony (wprost przekładającej się na powodzenie ewentualnej rekonkwisty, o którą przecież tym łatwiej, im mniej trzeba odbijać).

Być może zatem to nie wola polityczna (tudzież jej brak), a realne możliwości armii determinują charakter zmagań w Donbasie?

Bardzo chciałbym móc przekonać Czytelników, że w obwodzie donieckim mamy do czynienia ze sprawnie realizowaną obroną manewrową – ale wiele informacji tej sprawności przeczy. Ukraińcy nadal nie potrafią koordynować działań na poziomie od brygady wzwyż – jednostki walczą samodzielnie, źle wychodzi im pilnowanie flanek, nie ma synergii siły ognia, manewru, rozpoznania. Koncept „każdy sobie rzepkę skrobie” po całości objawia swoje destrukcyjne oblicze w momentach rotacji – gdy jedna brygada oddaje pozycje drugiej (i udaje się na odpoczynek bądź zostaje przerzucona na inny odcinek). Jest rzeczą zdumiewającą, że po 2,5 roku pełnoskalowej wojny takie akcje często zmieniają się w katastrofy. Nie ma płynności w opuszczaniu pozycji – jedni odchodzą, zmiennicy nie pojawiają się wcale, jest ich za mało, lub zjawiają się za późno. W tym samym czasie rosjanie nie próżnują – wiedzą o rotacji (!), okładają przeciwnika ogniem artylerii, szturmują i w efekcie często zajmują jego pozycje. W takich okolicznościach w ich ręce wpadło wiele donbaskich osad.

Nie znam powodów tego imposybilizmu (płytkie, kulturowe, mówiące o „wschodnim bałaganie”, uważam za dalece niewystarczające). Domyślam się, że chodzi o braki sprzętowe i amunicyjne (o niemożność zabezpieczenia rotacji odpowiednio silnym ogniem artylerii, wsparciem lotniczym; słowem, o „hałas”, który „zająłby” rosjan). Fakt, iż moskale tak często wiedzą o planach rotacji, każe też założyć działalność agenturalną na szkodę ZSU; ktoś te informacje ruskim przekazuje. No i jest jeszcze kwestia jakości kadr – zarówno dowódców, jak i żołnierzy. To nie jest ta sama świetnie zmotywowana armia, która weszła do walki w 2022 roku. Której trzon oficerów i podoficerów przeszedł solidne szkolenia na Zachodzie. „Kwiat wojska” zginął, został ranny, ci, którzy nadal walczą, są zmęczeni. Dominuje żołnierz z przymusowego poboru, (pod)oficer z sowieckimi nawykami (reprodukowanymi w armii ukraińskiej długo po upadku ZSRR). Taki stan rzeczy może tłumaczyć nie tylko zaniedbania podczas rotacji, ale też wyjaśnić generalnie mniejszą efektywność ukraińskich sił zbrojnych. Czyli dać częściową odpowiedź na pytanie o to, co dzieje się w Donbasie.

Częściową, bo dla pełniejszego obrazu warto również spojrzeć na mapę. Postępy rosjan na kierunku pokrowskim skutkują wybrzuszeniem linii frontu. Ma ono od kilkunastu do ponad 20 km głębokości i nieco krótszą u podstaw i zwieńczenia szerokość. To „worek”, który przy jednoczesnym ukraińskim uderzeniu z północy i południa mógłby stać się „kotłem” – na co zwracają uwagę niektórzy analitycy, część z nich wprost sugerując, że o to właśnie Ukraińcom chodzi. Że Pokrowsk to pułapka, w którą ma wejść jak najwięcej rosjan. Wówczas przynajmniej część ukraińskich problemów skutkujących oddawaniem terenu byłaby markowana, a panikarskie głosy w jakiejś mierze stanowiły element dezinformacji (część – podkreślę – byśmy nie wpadali w nadmierny entuzjazm). Czy coś na rzeczy jest? Nie wiem. Zdumiewa mnie jednak nonszalancja rosjan, którzy pogłębiają wybrzuszenie, ale nie starają się (nie mają sił?), by je poszerzyć. W efekcie obie drogi służące do zaopatrzenia nacierających oddziałów znajdują się na flankach – w zasięgu ukraińskiej artylerii i dronów. A te ładują po rosyjskich kolumnach jak najęte…

—–

Dziękuję za lekturę! Jeśli tekst Wam się spodobał, udostępniajcie go proszę. Zachęcam też do wspierania mojego blogu – piszę bowiem głównie dzięki Waszym subskrypcjom i „kawom”. Stosowne przyciski znajdziecie poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Łukaszowi Podsiadle, Karolowi Wojciechowskiemu i Wiktorowi Łanosze.

Nz. Ukraińska artyleria, wyrzutnia Grad, zdjęcie ilustracyjne/fot. Sztb Generalny ZSU

Przesilenie

Tymczasem z (około)wojennej mgły coraz wyraźniej wyłania się umiarkowanie optymistyczny obraz. Poniżej garść informacji, choć zapewniam Was, że tych dobrych jest znacznie więcej.

Oto Niemcy zdecydowały się przekazać Ukrainie kompletną baterię Patriotów, kolejną posyłają na Wschód Stany Zjednoczone. Z inicjatyw Holandii, Danii i Norwegii „wyzbiera się” jeszcze jedna jednostka, co w sumie z trzema już działającymi na miejscu daje sześć baterii. A nie zapominajmy o innych nowoczesnych systemach przeciwlotniczych, wysłanych przez Francję, Włochy, Niemcy, no i mniej zaawansowanych (posowieckich), ale również przydatnych, pochodzących na przykład z Polski. Pewien maruda z Twittera orzekł, że to „tylko uzupełnianie strat”, mając na myśli te dotyczące zachodniego sprzętu, ale to nieprawda. Jeśli idzie o Patrioty, Ukraińcy stracili dotąd dwie wyrzutnie – w marszu! – jedna, będąca na pozycji bojowej, została przez rosjan uszkodzona. I tyle. Bateria amerykańskich antyrakiet liczy osiem wyrzutni plus radar – dodam dla porządku. Bardziej logiczny wydaje się zatem wniosek – uzasadniony także znaczącą wyższą jakością zachodniego sprzętu – że ukraińska OPL zwiększa swoje możliwości.

Byle tylko starczyło rakiet, bez których wyrzutnie i radary na nic się zdadzą.

Ale w tym kontekście warto zwrócić uwagę na działania drugiej strony. Dziś w nocy rosjanie znów przyprowadzili atak rakietowy na Ukrainę. W tym celu poderwali cztery bombowce strategiczne Tu-95, co mogło oznaczać salwę 32 rakiet Ch-101/555. Skończyło się na posłaniu… czterech pocisków (ponadto w przestrzeni powietrznej Ukrainy znalazł się pojedynczy Kindżał, wystrzelony przez MiG-a-31, jeden Iskander z naziemnej wyrzutni oraz 24 drony Szahid; spośród tych ostatnich wszystkie zestrzelono). Wracając do Tu-95 i ich ciosu – góra urodziła mysz. Nie sądzę, by rosjanom brakowało pocisków – od wielu miesięcy udaje im się utrzymać tempo produkcji teoretycznie pozwalające na przeprowadzenie dwóch poważnych uderzeń w skali miesiąca (mowa o około setce rakiet). Problemem ma być ich niska jakość, wynikająca z braku dostępu do zachodnich komponentów, skutkująca dużym odsetkiem niedolotów. No i wciąż rosyjska flotylla strategiczna nie uporała się ze skutkami „wyżyłowania” samolotów – stareńkie (choć po drodze zmodernizowane) Tupolewy, z uwagi na zmęczenie materiału, nie są w stanie zabierać pełnych ładunków. Wiem, że kilka maszyn poddano w ostatnich miesiącach nieco gruntowniejszym remontom, warto jednak mieć świadomość ograniczonych możliwości rosjan oraz tego, że z dużym prawdopodobieństwem nie dojdzie w tym zakresie do istotnej poprawy.

Innymi słowy, jak to na tej wojnie nie raz już bywało – siłą jednych jest słabość drugich; i na odwrót.

Kończąc wątek trzeba zauważyć, że zachodnie dostawy uzbrojenia przeciwlotniczego realizowane są z dramatycznym opóźnieniem. Ukraińska energetyka – porażona przez moskali w czasach amunicyjnego niedostatku – jest dziś w opłakanym stanie. Kilka dni temu kolega z Odesy przysłał mi zdjęcie jednej z głównych ulic miasta – niemal przed każdym budynkiem stał pracujący generator. Szczęściem w nieszczęściu mamy lato i niedostatki zasilania nie są tak dokuczliwe. Ale będą dokuczliwe jesienią i zimą, co może wpłynąć na obniżenie nastrojów społecznych. Naiwnością byłoby założyć, że system energetyczny uda się do tego czasu dostatecznie połatać. Uda-nie uda, próbować trzeba – i jest to najpoważniejsze „cywilne” wyzwanie dla ukraińskich władz i ich zagranicznych sojuszników.

—–

Pozostając przy nastrojach – córka znajomej z Charkowa formalnie weszła w dorosłość. Dla rodziny była to okazja do uczczenia „na mieście”, udokumentowana serią zdjęć. Na jednym uwieczniono młodą kobietę z nowym dowodem tożsamości w ręku, na innym rodziców z pełnoletnią pociechą i dwoma pozostałymi dziećmi. Luz, radość, swoboda, letnio-restauracyjny anturaż – a wszystko w metropolii oddalonej o 20 km od linii frontu, trzydzieści od rosyjskiej granicy. Edwin Bendyk, dziennikarz i badacz społeczny mocny osadzony w tematyce ukraińskiej, pisał niedawno z nutą uzasadnionej złośliwości: „Sami charkowianie najwyraźniej nie czytają tzw. eksperckich komentarzy (o możliwym zajęciu miasta przez okupantów – dop. MO), a Rosjanie też chyba nie robią na nich wielkiego wrażenia. Najnowsze badanie jakości życia w ukraińskich największych miastach pokazują, że 68% mieszkańców Charkowa z nadzieją patrzy w przyszłość, a 62% jest przekonanych, że sprawy idą w dobrym kierunku”. Facebookowy wpis Bendyka ilustruje wyciąg z badań (zrealizowanych przez grupę Rating), z której wynika, że równie wysokie wskazania zarejestrowano w innych miastach. „Trudno takich ludzi pokonać”, konkluduje dziennikarz, z czym mnie trudno się nie zgodzić.

Znów dla porządku dodajmy – badania przeprowadzono zanim zniesiono embargo na używanie zachodniej broni wobec rosjan na terytorium rosji. Czyli przed zniszczeniem systemów S-400 rozstawionych pod Biełgorodem, co w następnym kroku pozwoliło Ukraińcom porazić wyrzutnie rakiet Iskander, którymi moskale ostrzeliwali Charków (do czego wykorzystywali też S-300, używane w trybie ziemia-ziemia). Dziś ostrzeliwują znacznie słabiej, bo nie bardzo mają czym.

—–

Skoro o S-400 mowa – „najlepsze na świecie” radary i wyrzutnie wciąż okazują się gorsze od wykorzystywanej przeciw nim zachodniej broni (i to takiej z 20-letnim „stażem”). Gromienie obrony przeciwlotniczej Krymu przy użyciu amerykańskich ATACMS-ów trwa w najlepsze, dziś znów porażono stanowiska antyrakiet. „To zaczyna wyglądać jak polowanie na młode foki”, zauważa znajomy analityk, a mnie sytuacja przywodzi do wniosku, że okupowany półwysep niebawem zostanie bez parasola. Na razie moskale łatają straty, ściągając starsze zestawy S-300, ale skoro nowsze nie dają rady, los „trzysetek” wydaje się przesądzony. Według dostępnych danych, rosjanie stracili na Krymie (bezpowrotnie lub czasowo) ekwiwalent dwóch dywizjonów S-400 (a jeden zmuszeni byli przebazować). Dla lepszego zobrazowania dotkliwości wskażmy, że dywizjon to 12 wyrzutni, a w kontraktach zagranicznych (dla Indii i Turcji), Moskwa liczyła sobie za taki zestaw 650-700 mln dol.

—–

Kontynuując wątek „bicia po kieszeni” – właśnie ukazał się raport roczny Gazpromu, z którego wynika, że finansowe ramię rosyjskiej machiny wojennej zanotowało w 2023 roku 7 mld dol. straty netto. To pierwsza roczna strata od 1999 roku i największa od momentu powołania spółki w 1989 roku. Dziś klejnot w koronie rosyjskiej gospodarki wart jest tyle, co jedna trzecia sieci kawiarnianej Starbucks. Za kondycję Gazpromu odpowiadają rzecz jasna sankcje, w efekcie których rosyjskie udziały w europejskim rynku gazowym skurczyły się z 40 do mniej niż 10% (a do 2027 roku spadną do zera). W liczbach rzeczywistych sprawy mają się tak: w 2023 roku wydobycie gazu ziemnego wyniosło 359 mld metrów sześciennych. W 2022 (pierwszym roku pełnoskalowej wojny) 412,04 mld, a w 2021 515 mld metrów sześciennych. Choć propaganda twierdzi inaczej, Gazprom nie zdołał zdywersyfikować swojej sprzedaży poza Europą. Chiny mogą przyjąć połowę tego, co wcześniej brał Zachód (80 mld m sześc.) – by zapewnić większy pobór, trzeba dodatkowej infrastruktury i… woli politycznej Pekinu, który na razie nie jest zainteresowany budową kolejnego gazociągu.

—–

A nie idzie putinowi nie tylko w gospodarce, ale i na froncie. Operacja charkowska właśnie dogorywa – w Wołczańsku ukraińscy komandosi czyszczą dom po domu z pozostałości niedoszłego rosyjskiego garnizonu. Na Zaporożu front stoi, na doniecczyźnie agresorzy wciąż usiłują atakować, ale zyski mają z tego marne (walki toczą się o pojedyncze wsie, które trudno nawet znaleźć na mapie), a straty ogromne. Zwycięstwo pod Awdijiwką, której zajęcie miało być niczym otwarcie bramy do wolnego Donbasu, nie przyniosło moskalom istotnych operacyjnych korzyści. Znów powtórzył się schemat znany z tej wojny – że rosjanie zajmują jakieś miasto, co teoretycznie, dzięki wywalczeniu dogodniejszych pozycji, może być początkiem poważniejszej operacji ofensywnej. I ta nie następuje, bo raszyści „tracą parę”. Tak samo było w zeszłym roku pod Bachmutem – zerknijcie na ogólnodostępne mapy z przebiegiem linii frontu, by samemu się przekonać, co jeszcze po tamtym „wielkim zwycięstwie” (czy po kolejnym „triumfie” pod Awdijiwką) udało się rosjanom osiągnąć.

A propos Bachmutu – dziennikarze Mediazony i rosyjskiej sekcji BBC dotarli do wewnętrznych dokumentów Grupy Wagnera. Wynika z nich, że GW straciła pod Bachmutem ponad 20 tys. zabitych (w większości byli to dawni skazańcy). Zmagania o miasteczko nazywa się w tej dokumentacji w znamienny sposób – „Operacją Maszynka do mięsa”.

A mielenie trwa. Z uwagi na wyhamowującą dynamikę starć, rosyjskie straty spadły w ostatnich dniach o 40-50%, lecz i tak utrzymują się na koszmarnym poziomie tysiąca zabitych i rannych na dobę.

Nie zapominajmy jednak, że kule latają też w drugą stronę. Wczoraj „Kiev Independent” opublikował materiał poświęcony pracy Szpitala Mechnikowa w Dniprze, jednej z najbardziej uznanych placówek medycznych w Ukrainie. Jej dyrektor Siergiej Ryżenko przyznał, że od wybuchu pełnoskalowej wojny pomoc w szpitalu znalazło 29 tys. rannych ukraińskich żołnierzy. Że dziennie do Mechnikowa przywożonych jest około 50 poszkodowanych. Co ósmy jest nieprzytomny, ale 95% pacjentów przeżywa. Podobnych szpitali jest w Ukrainie kilka, część personelu trafia do mniejszych placówek, najlżej poszkodowani otrzymują pomoc w przyfrontowych punktach medycznych. No i na tyły trafiają ci, których udało się wcześniej ustabilizować… Daje nam to pewne wyobrażenie o ukraińskich stratach.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Screen strony „Kiev Independent”, ze wspomnianym artykułem. Korzystając z okazji, „KI” to solidne źródło, polecam Waszej uwadze.

„Dzikusy”

Kilkanaście godzin temu zakończyła się akcja poszukiwawcza na gruzach bloku w Humaniu, trafionego w piątek rosyjską rakietą. Strażacy i ratownicy wydobyli ciała 23 osób, w tym szóstki dzieci. Dwie kobiety uznano za zaginione.

Nie pierwsza to tego typu historia po 24 lutego ubiegłego roku – dość wspomnieć identyczne wydarzenie z Dnipro, z 14 stycznia, w którym zginęło 30 bogu ducha winnych cywilów. Jak wtedy, tak i po Humaniu w rosyjskim internecie trudno było nie zauważyć radości „z dobrze wykonanego zadania”. Ale w piątek pojawiło się coś jeszcze – coś, co można uznać za działania rosyjskich służb. Gdy w świat powędrowały już pierwsze przejmujące obrazki z Humania, wraz z doniesieniami o stale rosnącej liczbie ofiar, RIA Novosti wypuściła informację o ukraińskim ostrzale artyleryjskim Doniecka. Zginąć w nim miało siedem przypadkowych ofiar, w tym babcia z wnuczką w trafionym pociskiem autobusie.

RIA Novosti to nie jest normalna agencja prasowa, a tuba propagandowa Kremla, działająca na zlecenie i pod całkowitą kontrolą raszystowskich agencji wywiadowczych. Zatem wypuszczenie przez nią takiej informacji, w takim momencie, z miejsca winno rodzić wątpliwości. Nie mieli ich – a może mieli, ale działali z premedytacją – prorosyjscy aktywiści medialni, kolportujący news z Doniecka w polskiej przestrzeni informacyjnej. Po co? Szerzej patrząc, barbarzyństwo Ukraińców miało najpewniej przykryć kolejny przejaw rosyjskiego bestialstwa, bądź też (co wzajemnie się nie wyklucza), zbudować u odbiorcy wrażenie symetryczności działań. „Złe rzeczy robią rosjanie, źli są również Ukraińcy” – tak mieli skwitować sprawy zewnętrzni obserwatorzy konfliktu. Docelowo to droga do wywołania zobojętnienia, postrzeganego przez Moskwę jako pożądany stan zachodnich opinii publicznych. „Jeśli zwykli ludzie będą mieli Ukrainę gdzieś, nakłonią swoich polityków, by ci przestali jej pomagać” – kalkulują na Kremlu. A łatwo mieć gdzieś „dzikusów”…

Co istotne, wywołanie wrażenia symetryczności jest dla rosjan niezwykle ważnym celem w odniesieniu do Polaków. Kremliny dobrze wiedzą, że powszechna w Polsce rusofobia „na wejście” stawia moskali w gorszej sytuacji, że ów negatywny stosunek jest w zasadzie nieusuwalny i nie ma sensu próbować go zmieniać. „A skoro zawsze będziemy dla nich draniami, niech draniami zostaną też nasi wrogowie”. Na takim założeniu opiera się pozornie antywojenna, a de facto służąca rosji narracja o „nie-naszej wojnie”. „Niech się zabijają, co nas to obchodzi?” – brzmi najbardziej „bezstronny” i „pragmatyczny” argument „zatroskanych patriotów”, którzy nie chcą „uwikłanej Polski”.

Wróćmy do newsa. W wersji wideo składał się m.in. z kadrów wykonanych… wiosną zeszłego roku (panorama Doniecka ze słupami dymów po pożarach) oraz zapikselowanych zbliżeń na ciało jednej z ofiar. Mocno zapikselowanych, dodam. Jest fragment z leżącą na ziemi kobietą, przy której kuca dwóch mężczyzn. Wygląda, jakby słaniała się z bólu, ale nie widzimy żadnych obrażeń, a kamera zaraz ucieka dalej, by pokazać spalony autobus, przy wraku którego kręcą się strażacy. I w sumie tyle. Nad wyraz subtelny przekaz, jak na agencję, która zwykła epatować odbiorców dosłownymi obrazkami śmierci.

Jeden z ancymonów, który pisał pełne oburzenia posty w sprawie „terrorystycznego ataku”, posłużył się m.in. zdjęciem spalonego autobusu, wykonanym w 2015 roku.

„Wrzutka”? Najpewniej, choć nie podejmę się oceny, w jakim zakresie zainscenizowana.

I nie, nie jest tak, że odrzucam hipotezę ukraińskiego ostrzału. ZSU regularnie niszczy cele wojskowe w Doniecku. Byłbym naiwny zakładając, że przy tej okazji nie ma przypadkowych ofiar. Ale strzelanie po osiedlach mieszkaniowych to specjalizacja rosjan. Po 24 lutego mamy na to masę niezbitych dowodów, których najzwyczajniej brakuje, gdy mowa o ukraińskich ostrzałach Doniecka, prowadzonych z zamiarem sterroryzowania mieszkańców miasta. A nawet jeśli jakieś dowody są, z założenia podchodzę do nich sceptycznie. Dlaczego? Wiosną 2015 roku widziałem jeden z takich ostrzałów, oglądałem też skutki drugiego. Długo nie mogłem zrozumieć, jakim cudem ukraińska artyleria grzmociła po mieście z głębi terytorium tzw. DRL. Ani jak pocisk z grada – który przecież nie ma właściwości manewrowych – uszkodził ścianę kościoła całkowicie niewidoczną/zasłoniętą, jeśli patrzeć z kierunku, na którym stały ukraińskie wojska. Tymczasem oba przypadki zostały w lokalnej prasie przedstawione jako kolejny wybryk „kijowskich faszystów”.

A na koniec coś bardziej optymistycznego, co mimo kontekstu nawet mnie rozbawiło. Facebook zablokował post jednego z prorosyjskich aktywistów, poświęcony piątkowemu ostrzałowi Doniecka. I rzeczony uderzył w najwyższe tony: że Matrix, że „terror jedynie słusznej informacji”, że wolność słowa, konstytucja itp. Wciąż zdumiewa mnie łatwość, z jaką rosjanie i ich miłośnicy sięgają po argumenty wolnościowe i obywatelskie, obce przecież na gruncie ruskiego miru. Są jak chłopcy skarżący się pani, że inni przedszkolacy nie pozwalają mi bawić się SWOIMI zabawkami.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Cicho…

„Czasem tylko popłaczesz cicho…”.

Wstrząsający zapis, choć pozbawiony dosadności. Króciutki, a jakby człowiek obejrzał dwugodzinny film. Z czysto reporterskiego punktu widzenia, doskonały przykład, że czasem niewiele trzeba, by stworzyć materiał, który – jak to się mawia w zawodowym żargonie – sadza na dupie.

I te ptaki w tle…

Dwa dni temu Facebook przypomniał mi wpis sprzed ośmiu lat. Relacjonowałem wówczas podróż pociągiem z Kramatorska do Dnipro, słowa, które padły z ust jednej ze współpasażerek: słońce świeci, ptaszki śpiewają, ludzie się zabijają.

Posadziły mnie one na dupie i czuję ich ciężar do dziś.

W tym filmie autorstwa współpracownicy „New York Timesa” nie ma słońca. A zabijanie i śmierć symbolizuje ścierka, którą mężczyzna ze zdjęcia myje zakrwawione wnętrze wozu.

– Czasem tylko popłaczesz cicho – mówi bohater mini-reportażu.

Spocznij, można popłakać…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Screen z filmiku

Metody

Dziś w nocy rosjanie przeprowadzili kolejne uderzenie w ukraińską infrastrukturę krytyczną. Zaatakowano cele w Kijowie, Lwowie, Dnipro, w okolicach tych miast, oraz w obwodzie połtawskim. Putlerowcy wystrzelili łącznie 32 rakiety, w tym osiem kalibrów z okrętu na Morzu Czarnym.

Był to piętnasty zmasowany atak rakietowy, w jego wyniku – w mieście Pawłohrad w obwodzie dniepropietrowskim – zginęła 79-letnia kobieta. Ranne zostały też dwie inne osoby. Niestety, sporo rakiet dosięgło celów – Ukraińcy raportują zestrzelenie 16 pocisków, czyli ledwie połowy, co jest najniższym z dotychczasowych wskaźników skuteczności obrony przeciwlotniczej. Czy to „wypadek przy pracy”, czy dowód poważniejszych problemów (końca zapasów amunicji, utraty jakiejś części sieci radiolokacyjnej)? Być może obniżona jakość pracy ukraińskiej OPL ma związek z wczorajszym „atakiem balonowym” przeprowadzonym przez rosjan. Wysłali oni z Białorusi, gdzie panują warunki meteorologiczne sprzyjające przelotom na stronę ukraińską, co najmniej kilkanaście balonów z tak zwanymi odbijaczami kątowymi, pozorującymi emisje fal radiowych. Na marginesie, jeden z takich balonów – wypuszczonych wcześniej – przedwczoraj doleciał nad Mołdawię i Rumunię, co skończyło się poderwaniem rumuńskiego myśliwca. Po co rosjanie je wysyłają? Zapewne z nadzieją na dezorganizację ukraińskiej OPL – niezidentyfikowane obiekty pochłoną ileś uwagi, uszczkną zasoby pocisków gdyby zdecydowano się do nich strzelać, możliwe też, że wywabią z kryjówek ukraińskie samoloty, posłane do sprawdzenia/zestrzelenia pojawiających się na radarze celów.

Nie mam kompetencji, by definitywnie stwierdzić, że istnieje twardy związek między balonami a dzisiejszą skutecznością ukraińskiej OPL. Tym niemniej korelacja jest niepokojąca.

Warto też odnotować, że rosjanie wyprowadzili swój atak po niecałym tygodniu od poprzedniego. Wcześniej odstępy czasowe między poszczególnymi uderzeniami wynosiły zwykle dwa tygodnie. Ale i były to ataki z wykorzystaniem większej liczby pocisków (i dronów) – wystrzeliwano ich 2-3 razy więcej niż dziś w nocy. Czyżby agresorzy postanowili zmienić taktykę – atakować częściej, ale przy zaangażowaniu mniejszych środków? Byłby to kolejny dowód na to, że rosjan goni czas – że desperacko usiłują osiągnąć jak największe „sukcesy”, nim Ukraina otrzyma i zaabsorbuje kolejne pakiety pomocy wojskowej z Zachodu.

A ta – co części z nas umyka – już teraz przedstawia się imponująco. Jak wylicza „Kiev Independent”, do połowy lutego br. Ukraina otrzymała od donatorów 3560 wozów bojowych, transporterów opancerzonych i wzmocnionych pojazdów terenowych, 512 sztuk artylerii, 389 czołgów (260 z Polski) i 116 wyrzutni rakietowych (w tym 38 amerykańskich himarsów). A mowa wyłącznie o najcięższym sprzęcie i to takim, który trafił już do ukraińskiej armii. Na prezentowanym zdjęciu z niemieckiego portu Bremerhaven (wykonanym kilka dni temu), widzimy kolejną dostawę, która właśnie przypłynęła zza oceanu. Są tam m.in. bojowe wozy piechoty Bradley – na tej fotografii widzimy nieco ponad 30 sztuk, na innych drugie tyle. Są też MRAP-y, wozy inżynieryjne Hercules i popularne Humvee – łącznie, sumując dane z kilku upublicznionych zdjęć – niemal 300 jednostek ciężkiego sprzętu.

Solidny „wsad”, a Zachód nie powiedział przecież ostatniego słowa. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, podczas przyszłotygodniowej wizyty w Polsce, prezydent Joe Biden ma ogłosić kolejny pakiet amerykańskiej pomocy – tym razem opiewający na rekordową sumę 10 mld dol. (5-6 razy większy od kilku ostatnich, 20 razy większy od średniej z ubiegłego roku). Kremliny dostaną białej gorączki, tym bardziej, że na dziś 97 proc. ich wojsk lądowych (z uwzględnieniem WDW) zaangażowanych jest w Ukrainie. Pchać więc kolejnych nie ma skąd, chyba że z zastosowaniem osobliwej metody rekrutacyjnej, z jaką mieliśmy do czynienia w przypadku 155. Brygady Piechoty Morskiej, rozbitej kilka dni temu pod Wuhłedarem. Jak się okazuje, brygadę – zniszczoną wcześniej w innych starciach na Donbasie (a jeszcze wcześniej pod Kijowem…) – odtworzono pod koniec roku w oparciu o załogi okrętów Floty Pacyfiku. Tak drodzy Państwo, spieszono marynarzy różnych specjalności i jako zwykłych piechocińców posłano do boju. Zaiste efektywna metoda… na pozbywanie się fachowców; tak trzymać towarzysze!

I na koniec garść nieco innych statystyk. Jak wynika z badań Grupy Socjologicznej Rating, większość Ukraińców zgodziłaby się amnestię dla różnych kategorii mieszkańców terenów okupowanych, którym udowodniono kolaborację z wrogiem. Co do szczegółów – 68 proc. obywateli jest przekonanych, że nauczyciele, lekarze i pracownicy socjalni nie powinni być karani. 58 proc. opowiedziało się przeciwko pociąganiu do odpowiedzialności szefów lokalnych instytucji komunalnych, a 51 proc. – szefów lokalnych przedsiębiorstw, banków i organizacji. Jednocześnie tylko 38 proc. respondentów dopuszcza amnestię dla dziennikarzy, a ponad 20 proc. dla członków lokalnych partii politycznych i członków nielegalnych grup zbrojnych. Mniej niż 20 proc. jest przekonanych, że przedstawiciele organów ścigania powinni uniknąć odpowiedzialności. Innymi słowy, Ukraińcy wykazują się pragmatycznym podejściem do sprawy – nie chcą karania osób odpowiedzialnych za codzienną organizację życia społecznego, „krwi” żądają od tych, którzy współtworzą aparat terroru i propagandy.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Fot. Departament Obrony USA