Dziś w nocy ukraińskie drony uderzyły w bazę rosyjskich sił powietrznych w Engels (700 km od granicy), gdzie stacjonują bombowce strategiczne Tu-95 i Tu-160. Nie wiemy nic o skutkach ataku – miejscowi mówią o czterech głośnych eksplozjach, rosyjskie władze o zestrzeleniu „wszystkich bezzałogowców”, Ukraińcy zaś w tej kwestii milczą (oficjalnie zapytani „sprawdzają informacje”). Prawdopodobnie oznacza to, że nie udało się porazić żadnych samolotów.
Dzień przed atakiem w Engels stacjonowało sześć Tu-95 i trzy Tu-160.
Niezależnie od efektów ukraińskiej akcji, nocne zdarzenia poskutkowały serią medialnych doniesień, w których po raz pierwszy od wielu tygodni mowa była o Tu-95 i Tu-160. Bombowce zniknęły z tapetu wraz z zaniechaniem przez rosjan ostrzałów Ukrainy, prowadzonych przy użyciu pocisków manewrujących – co było głównym zadaniem Tupolewów w toczącej się wojnie.
—–
Dlaczego moskale w zasadzie odpuścili ten rodzaj aktywności? Czy ma to związek z jakimiś ich planami? „Tak, przygotowują się do wojny z NATO”, czytam na jednym z forów całkiem serio wyrażony pogląd. Teorio-spiskowy, a zarazem nie aż tak niedorzeczny. Pamiętajmy bowiem, że Tu-95 i Tu-160 są częścią rosyjskiej jądrowej triady, jej powietrzną „nóżką” (dwie pozostałe to okręty podwodne oraz naziemne wyrzutnie). Stanowią więc o potencjale odstraszania rosji, skądinąd mocno nadszarpniętym, gdy okazało się, czym jest konwencjonalna armia federacji.
Jakkolwiek bardzo istotne, Tu-95 i Tu-160 były przez ostatnie dwa lata intensywnie eksploatowane. Gdy rosjanom nie udało się wywalczyć przewagi powietrznej nad Ukrainą, zmuszeni byli atakować ją z oddali, znad terytorium rosji. Tupolewy dobrze się do tego nadawały, bo dla samolotu i załogi nie ma większego znaczenia, czy podwieszony pocisk wyposażono w głowicę jądrową czy konwencjonalną.
No więc latały bombowce do zadań w „specjalnej operacji wojskowej”, zarazem wciąż pełniąc dyżury w ramach sił strategicznych oraz strategii odstraszania. A zwłaszcza pierwszy typ samolotów ma już swoje lata, od dawna nie jest produkowany i istnieją ograniczone możliwości jego napraw i modernizacji. Nieco lepiej wygląda sytuacja z Tu-160, też już niemłodą konstrukcją, której produkcję wznowiono przed kilku lat, ale w bardzo ograniczonym zakresie (jedna sztuka rocznie).
Szacuje się, że rosja ma po 30 aktywnych maszyn obu typów, większość liczy sobie po 40 lat (a najstarsze egzemplarze 50; w przypadku bombowców strategicznych nie przesądza to o ich słabości, amerykańskie B-52 są nawet starsze – rzecz w tym, w jakim zakresie były modernizowane i w jakim reżimie kultury technicznej eksploatowane; tu między rosjanami i Amerykanami istnieje przepaść).
W Moskwie nie mają złudzeń, że tylko status atomowego mocarstwa gwarantuje rosji relatywną bezkarność. Ujmując rzecz nieco frywolnym językiem – wiedzą, że nikt im na chatę nie wjedzie, póki mają atomówki. Z tej perspektywy – wzmacnianej rosyjskimi lękami, nieufnością, a wręcz nienawiścią do Zachodu i NATO – żyłowanie cennych bombowców jawić się może jako igranie z ogniem. Najprawdopodobniej więc ktoś w rosyjskim dowództwie politycznym/wojskowym poszedł po rozum do głowy i wycofał – przynajmniej na jakiś czas, niezbędny dla odzyskania zdolności bojowych – Tupolewy z teatru działań.
Ponieważ nie ma jasności czy na stałe, bombowce nadal stanowią dla Ukraińców ważny cel.
—–
Inny powód nieobecności Tu-95 i Tu-160 może mieć związek z niedostatkiem rakiet. Optymistyczne dla rosjan szacunki przewidywały, że są oni w stanie wyprodukować miesięcznie 100 pocisków manewrujących i rakiet dalekiego zasięgu. Taka produkcja, przy uwzględnieniu wcześniejszych zapasów, pozwoliłaby na przeprowadzenie dwóch zmasowanych uderzeń w skali miesiąca – jak to miało miejsce podczas kampanii lotniczo-rakietowej z przełomu 2022 i 2023 roku. Tamta kampania nie powaliła ukraińskiej infrastruktury, ale i tak była dotkliwa – gdyby ją powtórzyć w takim samym wymiarze, Ukraina rzeczywiście mogłaby „zgasnąć i marznąć”. Tymczasem tej zimy nie wydarzyło się nic takiego. Ataki rosjan były niemrawe, rzadkie, niecelne.
Może więc wcale tych rakiet tyle nie wyprodukowali? Pamiętajmy, że wsad elektroniczny do tego rodzaju broni w dużej mierze nie pochodzi z rosji, a reżim sankcyjny miesza rosjanom szyki. Co prawda moskale nauczyli się zdobywać komponenty „na lewo”, ale czy w odpowiedniej ilości? I właściwej jakości? Może odpowiedzią na te pytania jest fatalna celność rosyjskich pocisków manewrujących z najświeższych partii produkcyjnych. Znaleziona we wrakach elektronika pochodziła z przemytu, ale – najoględniej rzecz ujmując – nie był to pełnowartościowy produkt.
—–
A propos rosjan-frajerów – parę tygodni temu wyszło na jaw, że płacą Irańczykom za drony szahid jak za zboże. Nawet 200 tys. dolarów za sztukę. Wspominam o tym także dlatego, że jedno z wyjaśnień niemrawej kampanii rakietowej (z użyciem Tupolewów jako nośników) sięgało po argumenty natury ekonomicznej. Po co słać warte nawet kilka milionów rakiety, skoro w ich miejsce można użyć dużo tańszych szahidów? – tak mieliby kalkulować rosjanie. Nim wypłynęły szczegóły kontraktów zawieranych przez Moskwę i Teheran, szacowano, że pojedynczy szahid kosztuje 40-50 tys. dolarów. W takim ujęciu rzeczywiście „zasypanie” nimi Ukrainy miałoby większy ekonomiczny sens, niż strzelanie wartymi milion dolarów pociskami Ch-22.
Tyle że powolne szahidy okazały się nieefektywną bronią. Nawet masowo użyte, nie czynią wielkich szkód. W miażdżącej większości – bywa że i w całości – są zestrzeliwane przez ukraińską obronę przeciwlotniczą, co istotne, za 40 proc. strąceń odpowiadają mało zaawansowane i tanie systemy, włącznie z bronią ręczną (choć nadużyciem jest stwierdzenie, że „na szahidy wystarczy kałach”).
Więc być może rzeczywiście rosjanie – z różnych powodów – postanowili zastąpić pociski manewrujące dronami kamikadze, ale – jak mawia młodzież – „nie pykło”.
—–
Cokolwiek stało za wycofaniem Tupolewów, nie zmienia to faktu, że rosyjska awiacja znacząco zintensyfikowała działania nad Ukrainą. Tyle że nie dotyczy to sił strategicznych, a lotnictwa taktycznego, frontowego wedle wschodniej nomenklatury. Pisałem już o tym kilka razy, wspomnę więc tylko, że chodzi o naloty z użyciem bomb szybujących. Od początku marca moskale wykonują po 30-40 operacji lotniczych dziennie, miażdżąca większość wiąże się ze zrzucaniem skrzydlatych FAB-ów na ukraińskie pozycje obronne.
A mówimy o bombach o wagomiarze od pół do półtorej tony – pojedyncza, jeśli dobrze trafi, może zabić nawet kilkudziesięciu żołnierzy. Przemnóżmy to przez dzienną liczbę zrzuconych bomb – 100-150 – by mieć obraz możliwych szkód wyrządzonych ukraińskiej armii.
Co przywodzi mnie do generalnego wniosku, w ramach którego mieści się też kolejne wyjaśnienie nieobecności Tu-95/160 na teatrze działań. Agresorzy z rozmysłem dali sobie spokój z intensywnym atakowaniem zaplecza i „dojeżdżaniem” cywilów. Prawdopodobnie uznali, że więcej osiągną bijąc w „siłę żywą” przeciwnika. Intensyfikując zabijanie ukraińskich żołnierzy na froncie. Sami przy tym ponoszą koszmarne straty – wszak działaniom z powietrza wciąż towarzyszy presja na lądzie – ale przecież „ludzi u nich dużo”. W Moskwie też widzą, że Ukraina ma coraz poważniejsze problemy z odtwarzaniem stanów osobowych armii. Że entuzjazm dla kolejnych fal mobilizacji mocno przygasł. Więc koncentrują działania na obiecującym kierunku…
—–
Szanowni, choć współpracuję z kilkoma redakcjami, piszę głównie dzięki wsparciu Czytelników. Tradycyjnie więc polecam Waszej uwadze moje konto na buycoffee.to.
…lub profil na Patronite:
Nz. Tu-95 w bazie Engels/fot. MOFR