Nie wiem, czy macie świadomość, ale Polska importuje energię elektryczną z Ukrainy. Tak, Polska, tak, z Ukrainy. Kraj wolny od wojny, z państwa objętego konfliktem. Ukraina od lat dysponowała nadwyżkami mocy, które sprzedawała sąsiadom, nawet po 24 lutego 2022 roku. Ukraiński prąd płynął do nas do października ub.r. – przestał, gdy zaczęła się rosyjska kampania rakietowa, której celem było zniszczenie energetyki Ukrainy. W sumie rosjanom udało się porazić około 40 proc. obiektów produkujących i przesyłających prąd. To, co nadal działało, zabezpieczało wyłącznie potrzeby własne Ukraińców, wyższe wraz z nastaniem jesienno-zimowych chłodów. Ukraina przetrwała, rosyjski zamysł przeniesienia jej w średniowiecze spalił na panewce. Lotnictwo rosji okazało się niedostatecznie mocne w konfrontacji z obroną powietrzną ZSU. Gdy pod koniec marca br. byłem w Odesie, zamieszkałem w hotelu z jaskrawo oświetloną fasadą. Przed urzędami, sklepami i restauracjami nadal stały generatory, ale nikt ich nie używał – prąd płynął z sieci. W kwietniu br. Kijów znów zaczął sprzedawać nadwyżki do Polski. Dla kraju, którego gospodarka funkcjonuje w realiach wojny, pozyskiwane w ten sposób środki finansowe są jak życiodajne zastrzyki. Ale skąd te nadwyżki, skoro rosjanie zdewastowali infrastrukturę? Po pierwsze, częściowo już ją odbudowano. Po drugie, najważniejsze, ukraiński przemysł działa na ćwierć gwizdka, a liczba indywidualnych odbiorców spadła. Obecnie w Ukrainie żyje 29 mln ludzi, gdy przed inwazją kraj zamieszkiwała 40-milionowa populacja.
Ukraiński wywiad upublicznił informację, wedle której rosjanie już dziś szykują się do kolejnej terrorystycznej kampanii rakietowej – dlatego tak ważna jest dalsza rozbudowa potencjału obrony powietrznej kraju. Ostatnia zima okazała się łagodna, ale czy najbliższa też taka będzie? Nie wiadomo, stąd intensyfikacja prac ukraińskich energetyków zmierzająca do tego, żeby system stał się możliwie najbardziej wydolny i pozwolił przetrwać kolejne naloty. Szybkość napraw, przy jednoczesnej dużej skali zniszczeń oraz zużycia infrastruktury, skutkuje spektakularnymi awariami. Kilka dni temu w obwodzie odeskim ponad ćwierć miliona ludzi przez wiele godzin pozostawało bez prądu. Co w wielu przypadkach oznaczało również brak dostępy do bieżącej wody. O czym piszę nie tylko po to, by poszerzyć Waszą znajomość realiów ukraińskiej codzienności. Nim doprecyzuję intencje, chciałbym zauważyć, że Polska od tygodnia zmaga się z upałami i że dla wielu z nas to dokuczliwa sytuacja. A teraz wyobraźcie sobie, że nie ma wody… Jakiś czas temu poszedłem pobiegać. Wróciłem zlany potem, a spod prysznica nie spadła nawet kropla. Godzinę później miałem spotkanie face-to-face, suchy szampon sprawy by nie załatwił. Na szczęście awarię usunięto, ale ta banalna niedogodność przez moment wydała mi się potwornym dramatem.
Wiem, jak istotna na wojnie jest woda (i nawodnienie) – zwłaszcza w gorących okolicznościach przyrody. Przerobiłem to w Iraku i w Afganistanie, zmierzyłem się z tematem w Ukrainie. Pamiętam, ile wysiłku kosztował mnie sprint przez niedługi odcinek odkrytego terenu, ostrzeliwany przez watnickiego snajpera. Był późny czerwiec, południe i niemal czterdziestostopniowy upał. Po kilkunastu sekundach biegu w kamizelce i hełmie byłem mokry jakbym wyszedł spod prysznica. W Ukrainie nie miałem okazji powtórzyć eksperymentu, jaki przeprowadziłem na sobie w Afganistanie. Któregoś razu zważyłem się przed wyjściem na patrol i zaraz po powrocie. Sześć godzin wędrówek po afgańskich wioskach, podczas których piłem wyłącznie minimalne ilości wody, przyniosły utratę dwóch kilogramów. Większość tego wypociłem. Choć byłem wówczas w szczytowej kondycji i tak czułem się wykończony. Pisałem przedwczoraj o problemach rosyjskiej logistyki na Zaporożu i w okupowanej części obwodu chersońskiego. Fiksując się na doniesieniach o zniszczonej amunicji i puszczonej z dymem żywności, pominąłem kwestię wody – a przecież to ona jest produktem absolutnie pierwszej potrzeby. I na południu też zaczyna jej moskalom brakować.
W obszarze ukraińskiej operacji zaczepnej na południu znajduje się około 50 tys. rosyjskich żołnierzy. Przy wysokich temperaturach każdy z nich potrzebuje co najmniej trzech litów wody na dobę (w Afganistanie uczulano żołnierzy, by wiosną i latem spożywali cztery litry płynów, ale tam było nieco cieplej). Czyli mamy 150 tys. litrów, 150 ton – to 30 wojskowych cystern, jeśliby wodę dostarczać w ten sposób. Kolejne 30 typowych rosyjskich ciężarówek, zakładając, że mówimy o wodzie butelkowanej. Ale trzydziestoma ciężarówkami czy cysternami problemu załatwić się nie da – transport zajmuje czas, sprzęt ulega awariom, kolumny transportowe są narażone na zniszczenia, które co jakiś czas następują. Dla zachowania płynności w danym dniu konieczne jest zatem dysponowanie co najmniej dwukrotnie większą flotą. A mowa tylko o dziennym zapotrzebowaniu – w skali miesiąca urastającym do 4,5 tys. ton – na wodę przewidzianą do wypicia. Tymczasem woda potrzeba jest także do innych celów – ta czysta choćby po to, żeby wojsko mogło się od czasu do czasu umyć i oprać. Co nie jest fanaberią, a istotnym wymogiem pozwalającym zachować odpowiednie morale i niezbędne standardy epidemiologiczne. Brudny żołnierz to chory żołnierz – po I wojnie światowej jest to kwestia niedyskutowalna. Ale jakby go nie napoić i umyć, głodny też nie może być. No i musi mieć czym walczyć.
Przy niedostatkach wody, które uwypukliły się jeszcze bardziej po zniszczeniu tamy w Nowej Kachowce, linie zaopatrzeniowe rosyjskiej armii dosłownie stały się jej liniami życia. Krwiobiegiem o spadającej wydajności energetycznej. Bez wchodzenia w zbędne szczegóły, 70 proc. dostaw dla oddziałów stacjonujących na południu Ukrainy dociera „na około” – z rosji, przez most krymski, Krym i potem na północ i wschód zajętego korytarza. Pozostałe dostawy realizowane są drogą morską – przez port w Berdiańsku oraz transportem samochodowym z zajętych w 2014 roku terenów doniecczyzny. Z uwagi na jakość dróg ta ostatnia opcja jest mocno ograniczona. Nie wspiera jej transport kolejowy z Doniecka – linia prowadząca z tego miasta przez Wołnowachę w wielu miejscach przebiega zaledwie kilka kilometrów od frontu. Eszelony byłyby zbyt łatwym celem dla ukraińskiej artylerii, więc nikt ich tamtędy nie pcha (za to zimą rosjanie próbowali odepchnąć front bardziej na północ i zachód – temu właśnie służyły rozpaczliwe ataki na Wuhłedar). A zatem dostawy przez Krym to droga, którą do rosjan na Zaporożu trafia również woda. Tymczasem wczoraj w nocy Ukraińcy zaatakowali rakietami Storm Shadow most w Czonharze, łączący kontynentalną Ukrainę z Krymem. Most stoi, choć wybito w nim potężną dziurę. Teoretycznie można by ją omijać przy pokonywaniu przeprawy, ale na ujawnionych fotografiach widać również poważne uszkodzenia jednego z filarów. Tak czy inaczej most na razie wyłączono z użytku, a rosyjskie zapatrzenia są obecnie kierowane przez drugi most w Armiańsku. Ten z kolei znajduje się już w efektywnym zasięgu himarsów…
Co więcej, ukraińsko-tatarska partyzantka na Krymie co jakiś czas atakuje linie kolejowe na półwyspie. Jest ich zaledwie kilka, więc każde „przecięcie” którejś z nitek wywołuje potężne zatory. Jeszcze węższym gardłem pozostaje most krymski, który Ukraińcy już raz z powodzeniem zaatakowali w październiku ub.r. Ukraińskie rakiety i drony co kilka dni spadają na port w Berdiańsku, konsekwentnie obniżając jego przydatność jako hubu logistycznego. To wszystko w połączeniu z regularnym niszczeniem składów armii rosyjskiej, rozmieszczonych w okupowanej części obwodów chersońskiego i zaporoskiego, przywodzi skojarzenie ze sznurem. Pętlą, która zaciska się wokół szyi zgrupowania raszystowskiego na południu. W tej analogii rozwalenie mostu krymskiego byłoby jak ostateczne zadzierzgnięcie, ale i bez tak radykalnego kroku stopniowo podduszany kontyngent w końcu wyzionie ducha. Czy raczej „wyschnie” z braku wody. Most w Czonharze pewnie nie raz jeszcze oberwie, atak na węzeł logistyczny w Armiańsku to kwestia czasu. A walki z nacierającymi na odcinku zaporoskim Ukraińcami zużywają zgromadzone wcześniej zapasy. I może o to chodzi – patrząc z ukraińskiej perspektywy? O „powtórkę z rozrywki”. Rozwalenie mostu antonowskiego i konsekwentne paraliżowanie zaplecza logistycznego dla przyczółku chersońskiego, jesienią ub.r. zmusiły rosjan do oddania Chersonia i ucieczki na drugi brzeg Dniepru. Wysiłkom ukraińskiej artylerii rakietowej towarzyszyły ograniczone działania na lądzie, podjęte latem 2022 roku. Gdy ruska logistyka zdechła, przybrały one postać regularnej kontrofensywy, która w ciągu kilkunastu dni oczyściła zachodnią część chersońszczyzny. Czy właśnie taki scenariusz dla południa Ukrainy pisze gen. Załużny?
—–
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
- wystarczy kliknąć TUTAJ -
Nz. Ukraiński czołg w drodze na front/fot. Sztab Generalny ZSU