Precyzja

Wczoraj tuż po godz. 21.30 w okupowanej przez rosjan poddonieckiej Makiejewce rozpętało się prawdziwe piekło. Ukraińskie rakiety trafiły w skład amunicyjny wroga, w wyniku czego doszło do szeregu eksplozji wtórnych. Magazyn pocisków do wyrzutni Grad znajdował się na dziedzińcu ogromnego, niedokończonego kompleksu mieszkalnego – w „studni”, z której jednak część wybuchającej amunicji „wydostała się” na zewnątrz. Zdetonowane w takich okolicznościach rakiety raziły kilka okolicznych budynków, co najmniej jedna przypadkowa osoba została na skutek tego ostrzału zabita. To przykra wiadomość, tym niemniej winą za tę śmierć należy obarczyć rosjan, którzy umieścili magazyn w pobliżu osiedla mieszkaniowego i szpitala.

Ukraińcy konsekwentnie kontynuują precyzyjne uderzenia w zaplecze rosjan – w ciągu ostatniego miesiąca zniszczyli co najmniej 30 składów amunicyjnych. Ale atakują również inne cele. Kilka dni temu w spektakularnych okolicznościach przyłożyli moskalom na lotnisku w Berdiańsku. Oddalony od frontu o kilkadziesiąt kilometrów obiekt zdawał się być poza zasięgiem ukraińskiego lotnictwa, tymczasem porażono go właśnie z samolotów. Dlaczego spektakularnie? Ano Ukraińcy użyli co najmniej sześciu rakiet Storm Shadow, które wypuścili w towarzystwie nieznanej liczby pocisków-wabików ADM-160 MALD. Lotnictwo ZSU działa zwykle parami (i na niskich wysokościach) – tym razem musiano poderwać kilka maszyn jednocześnie. Oczywiście, mogły one startować z różnych miejsc, ale ich atak był skoordynowany. Po 16 miesiącach wojny i wielokrotnym zniszczeniu ukraińskiego lotnictwa – do którego doszło w świecie rosyjskiej propagandy – piloci ZSU znów pokazali ruskim faka.

(Pro)kremlowscy propagandyści twierdzą, że strącono dwa z czterech storm shadowów, na dowód publikując zdjęcia jednego wraku. I ani słowem nie wspominając o skutkach ataku. Z niezależnych źródeł wiadomo, że na lotnisku eksplodowało co najmniej pięć pocisków, więc informacje o czterech użytych storm shadowach można włożyć między bajki. Nie da się jednak wykluczyć, że rosjanie rzeczywiście „zdjęli” dwie rakiety – obok udokumentowanego bojowego storma także wspomniany wabik ADM-160 (który wysyła się właśnie po to, by rozpraszał uwagę obrony przeciwlotniczej przeciwnika). Incydent z Berdiańska u skarpetkosceptyków opisywany jest jako triumf rosyjskiej myśli technicznej, której „udało się rozpracować storm shadowy”. Zestrzelenie jednej z sześciu rakiet trudno nazwać sukcesem, „nabranie się” na wabika również – lecz nie to jest w tym przypadku najistotniejsze. Ukraińcy nie celowali w rozstawione na płycie maszyny – ich rakiety uderzyły w budynki zajmowane przez wojskowych pilotów i personel techniczny. Taki dobór celu to efekt kalkulacji, z której wynika, że piętą achillesową rosyjskiego lotnictwa nie są niedostatki samolotów i śmigłowców, ale dramatycznie niska liczba lotników posiadających odpowiednie kompetencje.

Nie wiemy, ilu wojskowych zabito w Berdiańsku – zabiegi propagandy, by pisać o incydencie jako o triumfie sugerują, że musiało zaboleć. Gdy w grudniu ub.r. ukraińskie drony zaatakowały lotnisko sił strategicznych federacji w Diagilewie (położone głęboko w rosji), zasadniczym celem również był budynek pilotów. Kilka dni po ataku poznaliśmy nazwiska trzech zabitych wówczas lotników – dzięki informacjom lokalnych mediów o pogrzebach oficerów. Teraz w ten sposób trudno będzie pozyskać jakiekolwiek informacje – władze zakazały bowiem publikowania nekrologów i tekstów o pogrzebach zabitych w spec-operacji wojskowych („poza wyjątkowymi sytuacjami” – zakładam, że dotyczącymi zasłużonych dla reżimu mundurowych).

Zostawmy Berdiańsk – codzienność ukraińskich precyzyjnych ataków jest znacznie mniej spektakularna, za to w skutkach niezwykle istotna. Wzdłuż linii frontu himarsy i lufowa artyleria strzelająca pociskami Excalibur konsekwentnie polują na rosyjskie działa, zwłaszcza samobieżne, oraz na wyrzutnie rakietowe typu Grad (i inne). Tylko w pierwszych czterech dniach lipca br. Ukraińcom udało się zniszczyć 126 rosyjskich systemów artyleryjskich, od początku maja br. – gdy na dobre zaczęło się polowanie – ponad 1300 (!) sztuk tego sprzętu. Co ważne, ukraińskie załogi wykonujące te zadania pozostają w dużej mierze bezkarne. Himarsy rażą na odległość 70 km, ale nawet zwykłe haubice strzelające pociskami Excalibur są poza zasięgiem rosyjskiego ognia kontrbateryjnego. Excalibur leci na odległość 40 km, rosyjski precyzyjny pocisk artyleryjski Krasnopol jest w stanie pokonać ledwie połowę tego dystansu. A że rosyjskie lotnictwo w strefie przyfrontowej w zasadzie nie istnieje, jedynym realnym zagrożeniem pozostaje amunicja krążąca (czy jak kto woli drony-samobójcy).

Niektórych (bardziej wtajemniczonych) może zdziwić fakt, że himarsów używa się do niszczenia celów potencjalnie ruchomych. Z założenia ten rodzaj broni przeznaczony jest do rażenia obiektów o stałych koordynatach, na przykład budynków. Gdy cel się przemieści, rakieta weń nie uderzy – nie da się jej bowiem przeprogramować w locie. Na współczesnym polu walki unika się tworzenia stałych pozycji artyleryjskich – działa i wyrzutnie muszą być w ruchu, by po namierzeniu przez wroga nie zostały zniszczone. Tyle teoria, w praktyce manewr bardzo często nie odbywa się błyskawicznie. Na polu bitwy napakowanym dronami przemieszczanie się dział i wyrzutni również jest niebezpieczne. Jedno ryzyko napiera na drugie – z jednej strony mamy możliwość otrzymania „zwrotki” (dostania się pod ogień kontrbateryjny), z drugiej sposobność, by podczas przemarszu oberwać od drona-samobójcy. W efekcie systemy artyleryjskie potrafią stać w jednym miejscu przez wiele godzin – co zdarza się obu stronom konfliktu. Tyle że Ukraińcy mają nad rosjanami zasadniczą przewagę – skrócony łańcuch dowodzenia i wymiany informacji. Narzekają na to sami rosjanie (wystarczy poczytać mil-blogerów czy choćby słynnego girkina), korzystają ich przeciwnicy. Gdy rosyjska wyrzutnia czy działo zostanie namierzone, informacja na ten temat w ciągu kilkunastu minut trafia do ukraińskich artylerzystów. Tak długo jak koordynaty pozostają aktualne, tak – przy precyzyjnej amunicji – w zasadzie nie ma mowy o pudle. Z narzekań rosjan wynika, że u nich opisana wymiana danych w najlepszym razie zajmuje wiele godzin, ba, nawet dni. Oby tak dalej, towarzysze.

Oby dalej, bo w efekcie mamy sytuację, która rok temu wydawała się nieprawdopodobna. Artyleryjska dominacja rosjan była wówczas miażdżąca i decydowała o ich sukcesach. Dziś moskale strzelają już dużo rzadziej, a na wielu odcinkach frontu to Ukraińcy mają artyleryjską przewagę. Nie jest to „walec” wypluwający dziesiątki tysięcy pocisków dziennie, ale skuteczność ognia, dzięki precyzji, pozostaje znacznie wyższa.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Bum!

Dobre wieści z rana – amerykańska administracja już nie przeciwstawia się wysłaniu do Ukrainy pocisków ATACMS. Ogłoszenia decyzji ws. transferu można się spodziewać lada dzień.

ATACMS-y mają zasięg do 300 km, można nimi strzelać z wyrzutni Himars, są zabójczo precyzyjne. Zaprojektowano je do niszczenia tzw. celów krytycznych jak lotniska, baterie obrony przeciwlotniczej, wyrzutnie pocisków balistycznych, strefy zaopatrzenia, centra łączności i dowodzenia. Na załączonej mapie widać obszar, jaki będą w stanie pokryć.

Mój osobisty komentarz: ATACMS-y zabiją rosyjską logistykę. Oby jak najszybciej…

Za: Nexta. Mapa z października 2022 roku, ale lepszej nie znalazłem

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. startujący pocisk ATACMS/fot. US Army

Pożar

To, co działo się wczoraj wieczorem w rosyjskiej wojennej blogosferze, zasługuje na miano „pożaru w burdelu”. Mój boże, czegoż to ruskie nie napisały… Że czołgi ZSU zjeżdżają z obwodnicy Charkowa i kierują się na Biełgorod, że doszło do intensyfikacji walk wzdłuż całej linii frontu, że to najpewniej początek ukraińskiej kontrofensywy. Gdyby wziąć te sensacje na poważnie, można by odnieść wrażenie, że oto nadchodzi przełomowy moment wojny. Gdyby… Mimo później pory poświęciłem sprawie kilkadziesiąt minut – tyle wystarczyło mi, by zorientować się, że moskale albo niepotrzebnie wpadli w panikę, albo celowo robią zamieszanie. Pozostając na gruncie przywołanej analogii, podpalili burdel, a teraz udają spanikowanych sąsiadów, klientów i pracownice.

Skłaniam się ku opcji drugiej. Wiele można Z-blogerom zarzucić w kwestii ich obiektywności czy rzetelności, ale z pewnością są to osoby dobrze poinformowane. Nie mówimy tu o niezależnej prasie, a o propagandystach pracujących na zlecenie Kremla (mamy tu do czynienia z różnymi koteriami – jednym płaci MON, innym Wagner, jeszcze innym na przykład Gazprom – ale to wszystko dzieje się pod kremlowską „czapką” i nadzorem). No więc ludzie z takim wglądem w bieżącą sytuację na froncie dobrze wiedzieli, że Ukraińcy nie ruszyli. Dlaczego zatem narobili zamieszania?

Moim zdaniem, odpowiedź znajdziemy w Bachmucie, gdzie Ukraińcy rzeczywiście uderzyli na skrzydłach rosyjskiego zgrupowania walczącego o miasto. I odnieśli relatywnie duże sukcesy, zajmując kilka kilometrów kwadratowych terenu. Informacje napływające z Bachmutu są pełne sprzeczności i niejasności, ale wynika z nich z całą pewnością, że oddziały ukraińskie wczoraj wieczorem wzmogły presję. Do tego stopnia, że rosjanie stanęli przed widmem utraty kolejnych fragmentów miasta (i jego okolic), przede wszystkim zaś inicjatywy operacyjnej na tym odcinku frontu. Byłby to blamaż porównywalny z wcześniejszymi klęskami armii rosyjskiej pod Kijowem, w charkowszczyźnie i Chersoniu. Bo choć Bachmut to mała mieścina, rosjanie nadali mu ogromną propagandową rolę, a w dziewięciomiesięcznych zmaganiach stracili – wedle różnych źródeł – od 50 do 100 tys. zabitych i rannych. I teraz miałoby się okazać, że był to wysiłek daremny?

Sądzę, że rosyjska propaganda przygotowuje odbiorców na scenariusz utraty miasta bądź utrzymania status quo, czyli dalszych walk bez gwarancji szybkiego sukcesu. Ta druga opcja jest dla konsumenta rosyjskiego przekazu niemal równie irytująca, jak wycofanie się – dmuchanie balonika „Bachmut-za-chwilę-nasz”, szczególnie w okresie poprzedzającym dzień (pa)biedy, wywindowało oczekiwania na poziom, z którego upadek to gwarancja bolącego tyłka. Te przygotowania polegają na stworzeniu odpowiedniego kontekstu, narracji wielkiego ataku. „Odparliśmy i odeprzemy wszystkie ukraińskie uderzenia, no ale, wicie-rozumicie, Bachmutu (części pozycji w Bachmucie) zachować się nie udało”. Tak przedstawiona porażka – albo dalszy brak sukcesu – boli trochę mniej.

O ile szum wywołany rzekomym zmasowanym ukraińskim atakiem był ściemą, o tyle reakcje na dostarczenie przez Wielką Brytanię rakiet Storm Shadow wywołały u ruskich autentyczny lęk. Mowa bowiem o pociskach manewrujących dalekiego zasięgu (powyżej 300 km), przeznaczonych do rażenia punktów dowodzenia, centrów logistycznych, baz lotniczych oraz elementów krytycznej infrastruktury. Zeszłoroczne pojawienie się himarsów najpierw zdemolowało rosyjską logistykę, a później solidnie ją pokomplikowało, gdyż zmusiło rosjan do odsunięcia składów na odległość 100 km od linii frontu. Teraz obszar rażenia znaczącą się powiększył, co oznacza nie tylko kolejne dotkliwe zniszczenia, ale następny kłopotliwy w konsekwencjach odskok baz logistycznych i centrów dowodzenia. Oczywiście, Storm Shadow nie są wunderwaffe – jak każde pociski manewrujące i je można zestrzelić, ale wymaga to angażu sporych sił i środków, a rosjanie mają coraz mniejszą swobodę w dysponowaniu własną OPL. „Stormy” zrzuca się z samolotów, co może się okazać ukraińskim „wąskim gardłem” – niedostatek samolotów i rosyjska przewaga w powietrzu będą determinować sposób i zakres użycia tej broni. No i Ukraińcy nie mogą liczyć na jakieś wielkie dostawy – mówi się o najwyżej kilkuset rakietach. „Małych” kilkuset, bowiem RAF nie posiada ich więcej niż tysiąc, a to z magazynów sił powietrznych Wielkiej Brytanii pochodzą przekazywane Ukrainie pociski.

Tym niemniej to i tak kilkaset powodów do zmartwień dla dowództwa rosyjskiej armii, które dodatkowo staje przed koniecznością oswojenia się z myślą, że nawet z dala od frontu coś może mu spaść na głowę.

Dziś to tyle – siadam za chwilę do tekstu o incydencie rakietowym i jego skutkach. Sprawa rosyjskiego pocisku, którego wrak znaleziono pod Bydgoszczą, przeradza się w demoralizującą aferę – nie mam mocy, by temu przeciwdziałać, ale postaram się pewne rzeczy wyjaśnić. Zainteresowanych moją opinią i ustaleniami zapraszam do lektury w poniedziałek. Dobrego weekendu!

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Opuszczone rosyjskie pozycje pod Bachmutem/fot. ZSU

Wysuszanie

Świąteczny dla nas długi weekend na ukraińsko-rosyjskim froncie upłynął pod znakiem wielu wydarzeń. Najgłośniejszym był atak dronów na Kreml, ale to „tylko” efektowny pokaz fajerwerków (choć symbolicznie istotny i o możliwie poważnych konsekwencjach; pisałem o tym wczoraj, więc nie będę wracał do tematu). Z wojskowego punktu widzenia, dużo istotniejsze są uderzenia w rosyjskie składy paliw – kolejne, w weekend rozszerzone także o działania dywersyjne na torach (wysadzenie pociągów-cystern na Białorusi). Widać już konsekwencję w działaniach Ukraińców, zmierzających do sparaliżowania rosyjskiej logistyki.

Mam przy tym nieodparte wrażenie deja vu. Rok temu, mniej więcej o tej samej porze, zaczęła się akcja „grillowania” rosyjskiego zaplecza amunicyjnego. W maju były to jeszcze sporadyczne ataki, ale „…między czerwcem a sierpniem zniszczyliśmy ponad setkę rosyjskich składów amunicyjnych. Szacujemy, że dzięki temu pozbawiliśmy rosjan co najmniej miliona pocisków artyleryjskich” – relacjonował mi tuż przed wrześniową kontrofensywą jeden z wyższych rangą ukraińskich wojskowych. Niszczenie bombo-składów było wiosną i latem minionego roku kluczowym zadaniem ukraińskich sił zbrojnych. To artylerią próbowali wówczas wygrać wojnę rosjanie, artyleryjskim walcem zgnieść Ukraińców i wyrzucić ich na początek z Donbasu. Strzelać, jak się wydawało, mieli czym – rosyjskie rezerwy pocisków artyleryjskich przed lutym 2022 roku szacowano na 15 mln sztuk, a możliwości produkcyjne przemysłu zbrojeniowego oceniano na poziomie 1,5 mln sztuk rocznie (milion nowych pocisków i pół miliona „odzyskanych” z głębokich, sowieckich zapasów).

Zatem kilkunastotygodniowe „himarsowanie” – jak nazwano ukraińskie ataki na rosyjskie magazyny – pozbawiło armię najeźdźców zapasów odpowiadających rocznej produkcji. A i ta – szybko wyszło na jaw – w praktyce okazała się kulawym procesem. Już jesienią ubiegłego roku moskalom zaczęło brakować artyleryjskiej amunicji, zimą ten niedobór okazał się dramatyczny. Jeśli rozważać przyczyny porażki rosyjskiej tzw. ofensywy zimowej, „amunicyjny głód” jest jednym z najistotniejszych czynników. Co istotne, nadal występujących – „druga armia świata” była w stanie nasycić artylerią tylko trzy kilkunastokilometrowe odcinki frontu, a i nawet na tym „najbardziej eksponowanym”, w Bachmucie, raportowano stały niedosyt pocisków.

Niedostateczna podaż amunicji na pierwszej linii ma jeszcze jedną przyczynę – „himarsowanie” zmusiło rosjan do odsunięcia składów amunicyjnych poza zasięg ukraińskich wyrzutni. Logistyka orków opiera się o transport kolejowy (który z braków torów nie wszędzie da się realizować) – kołowy jest u nich niedostatecznie rozwinięty, co w połączeniu z kiepską jakością i siecią dróg w Ukrainie tylko potęguje problem. 100-kilometrowa odległość między jednostkami bojowymi a bombo-składami – choć relatywnie nieduża – urasta do rangi wielkiego wyzwania. Rzecz w tym, by było ono jeszcze większe – by moskalom brakowało nie tylko ciężarówek do wożenia amunicji (prowiantu, picia i całej niezbędnej do normalnego funkcjonowania reszty), ale i paliwa do nich. Paliwa do cystern, które dowożą ropę czołgom i wozom opancerzonym. Ropa bowiem to „krew wojny”, bez niej obumrze nawet najzdrowszy organizm, a armia rosyjska szczególnie zdrowa nie jest.

I właśnie o to chodzi Ukraińcom. Na pierwszy rzut oka wyzwanie wydaje się karkołomne. Przecież w rosji – będącej naftowym potentatem – paliwa NIE MOŻE zabraknąć. Czyżby? Chciałbym zauważyć, że przed wojną federacja uchodziła za potęgę w dziedzinie produkcji zbrojeniowej, co i tak nie uchroniło jej wojska przed „amunicyjnym głodem”. Oczywiście, nawet rozwalenie wszystkich rosyjskich składów (i rafinerii!) w zasięgu ukraińskiej artylerii rakietowej, lotnictwa bezzałogowego i grup dywersyjnych nie „wysuszy” armii putina. Ale z pewnością postawi ją w jeszcze trudniejszej sytuacji.

„To zapowiedź kontrofensywy” – wieszczą specjaliści komentujący ukraińskie ataki. Zgadza się. Lecz nie popadajmy w nadmierny entuzjazm („to już!, to już!”). Podobnie jak w zeszłym roku z odcinaniem orków od amunicji, tak w tym roku z paliwem – mówimy o działaniach rozpisanych na długie tygodnie…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Pożar rosyjskiej bazy paliw /fot. Telegram gubernatora okupowanego Krymu

Zegar

W najnowszym amerykańskim pakiecie pomocy wojskowej dla Ukrainy – o wartości ponad 2 mld dol. – znajdzie się amunicja GLSDB. To nic innego jak lotnicze bomby, doposażone w silniki rakietowe i nawigację satelitarną, dostosowane do wystrzeliwania z naziemnych wyrzutni Himars. Pociski GLSDB przenoszą 93-kilogramowe głowice odłamkowo-burzące i są piekielne precyzyjne (odchylenie od celu wynosi maksymalnie metr). Nad stosowaną dotychczas przez Ukraińców amunicją do himarsów mają zasadniczą przewagę – zasięg wynoszący nie 80 a 150 km.

Himarsy pojawiły się na ukraińskim froncie późną wiosną ub.r. i w kilka tygodni poturbowały rosyjską logistykę, co zmusiło agresorów do cofnięcia zaplecza na odległość 100 km. To z kolei przełożyło się na narastającą niewydolność zaopatrzenia, co było jednym z ważniejszych powodów jesiennej serii rosyjskich klęsk. Ponieważ pociski GLSDB polecą dalej, rosjanie stają przed widmem kompletnego paraliżu logistyki. Wyjaśnię to, przywołując fragment tekstu, który opublikowałem na początku stycznia:

„Rosyjska logistyka bazuje na transporcie kolejowym, co wraz z innymi słabościami – przede wszystkim niedostateczną liczbą samochodów i opartym o siłę ludzkich rąk załadunkiem – skutkuje tzw.: zjawiskiem zasięgu ciężarówki. Maksymalnie 100 km od najbliższej linii kolejowej – tyle wynosi odległość pozwalająca na efektywne działania rosyjskich jednostek wojskowych. Im ten dystans się zwiększa, tym bardziej szwankują dostawy. I głównie stąd bierze się lęk Moskwy przed himarsami o większym zasięgu – nie z obawy przed atakami na cele w rosji (…)”.

Kremliny przeklinają więc Waszyngton, a ich propagandyści plują sobie w brody, bo poświęcili mnóstwo czasu na ostrzeganie Zachodu przed wysyłaniem samolotów bojowych do Ukrainy. USA niespecjalnie się groźbami przejęły, ale myśliwców jak na razie Ukraińcom odmawiają. Wyślą za to – niejako w zastępstwie – amunicję GLSDB, która wykona większość zadań przewidzianych dla lotnictwa. I zrobi to znacznie taniej, bez względu na warunki pogodowe, bez ryzyka utraty wartych majątek samolotów i cennych pilotów. Ale…

Ale pociski GLSDB nie trafią do Ukrainy z dnia na dzień. Bloomberg pisze nawet o trzech kwartałach, potrzebnych na wyprodukowanie niezbędnej ilości amunicji, której Amerykanom „na dziś” nie zbywa. To zapewne pesymistyczny scenariusz, lecz wiarygodność agencji każe na poważnie traktować obawy związane z terminowością dostaw. A to niejedyny problem. Obiecane Ukrainie abramsy mają pochodzić z linii fabrycznej, nie z zapasów, co również przekłada się na miesiące. Leopardy? Centrum, które szkoli naszych czołgistów, zapowiada skrócenie podstawowego kursu dla pancerniaków z Ukrainy z 10 do pięciu tygodni (pracę w nadgodzinach i w weekendy). Ale jeszcze trzeba zunifikować maszyny używane do tej pory przez kilka armii, no i podstawowe umiejętności załóg to nadal za mało, by mówić o skutecznym użyciu broni. Zgrywanie, szkolenie taktyczne z poziomu batalionu i brygady – na to także trzeba miesięcy.

A czasu Ukraina nie ma za wiele. Jak już pisałem, Moskwa przygotowuje się do kolejnej ofensywy. Testowanie ukraińskiej obrony trwa w wielu miejscach, trudno zatem wskazać, skąd konkretnie ta ofensywa wyjdzie i kiedy. Niewykluczone, że sami rosjanie jeszcze nie podjęli decyzji, które z kierunków będą maskirówką, a gdzie nastąpi zasadniczy atak. Że jest nieuchronny i nieodległy, twierdzą nie tylko ukraińskie, ale i zachodnie służby specjalne oraz rzesze niezależnych analityków. Wtórują im ukraińscy żołnierze, u których powszechne jest przekonanie, że „coś się szykuje”.

Są więc obiektywne powody dla sporej dawki fatalizmu. Sam wróciłem z Ukrainy z nieco wygaszonym optymizmem. Przerażony skalą destrukcji, jakiej poddano kraj. Ukraińcy są już wojną potwornie zmęczeni i widać to na każdym kroku. Ale daleko im do defetyzmu.

Ten tymczasem znów rozpanoszył się w europejskich mediach, także i u nas. Czytając różne analizy i komentarze, trudno oprzeć się wrażeniu, że gra właściwie jest już skończona. Że lada moment rosyjski miecz zdekapituje ukraińską głowę. Bo – to jeden z elementów wspólnych wielu materiałów – Ukraińcy przespali swoją szansę. Latem zeszłego roku przejęli inicjatywę na froncie i nie poszli za ciosem (nie wyzwolili kolejnych ziem), rosja tymczasem się pozbierała – przeprowadziła mobilizację i przestawiła gospodarkę na wojenne tryby.

Tak, ruskie jakoś się ogarnęły. Tak, próbują odzyskać inicjatywę. Nie, Ukraińcy niczego nie przespali – nie mieli dość sił, by kontynuować operacje kontrofensywne. Ale czasu nie zmarnowali. Szkolili ludzi, gromadzili zapasy, rozbudowywali linie obronne i dziś – mimo poniesionych strat i zużytych zasobów – ich armia jest lepiej przygotowana do odparcia ataków wroga niż w lutym 2022 roku. A rosjanie? Po prostu, będzie ich więcej (niż przed rokiem), za to na gorszym sprzęcie, bo lepszy wytracili. Jakościowo będą się dalej degradować, bo przemysł w realiach sankcji nie zapewni im odpowiedniej oferty. Na front trafiają właśnie czołgi z wojennej produkcji, pozbawione najwartościowszych komponentów w postaci zachodniej opto-elektroniki. Nowe, dużo, ale w bieda-wersji.

Kreml liczy, że masą rozstrzygnie tę wojnę. Zanim jakość w większej skali pojawi się na froncie.

Zegar tyka obu stronom…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Przedmieścia Kramatorska, zdjęcie ilustracyjne/fot. Marcin Ogdowski