Niedobór

Dziś w nocy Ukraińcy zaatakowali rosyjski skład amunicji położony na obrzeżach miasta Toropiec (w obwodzie twerskim). To 500 km od granicy z Ukrainą, dodam dla porządku.

Nie wiem, ilu dronów użyto w ataku, rosjanie mówią o ponad stu aparatach – i o tym, że wszystkie zestrzelili. Nie sądzę, by była to setka maszyn, a już absolutnie nie wierzę w zapewniania o skuteczności obrony przeciwlotniczej. Szczątki spadających wraków nie poczyniłyby bowiem takich szkód. Jakich?

Ogień objął cały skład (co dobrze ilustruje poniższy screen z FIRMS-a) i wiele godzin po ataku wciąż dochodzi do eksplozji wtórnych. Te największe wywołały małe trzęsienia ziemi o magnitudzie 2,8, a ich skutkiem były okna wybite w budynkach położonych pięć kilometrów od epicentrum. Najpoważniejsze wybuchy miały moc 1,3-1,8 kiloton; dla porównania, równoważnik trotylowy bomby atomowej użytej w Hiroszimie wynosił 15 kiloton.

Wedle dostępnych danych, w 107. arsenale siedem lat temu składowano 22 tys. ton amunicji artyleryjskiej. Rok później skład został zmodernizowany i rozbudowany, co zwieńczyła impreza organizowana z wielką pompą, w trakcie której „sto siódmy” określono mianem „najnowocześniejszego arsenału w rosji”. Do wczoraj na jego terenie trzymano nawet 30 tys. ton amunicji.

Gaszenie pożarów w takim miejscu nie ma sensu i zwykle sprowadza się do zabezpieczenia i ewakuacji okolicy. Możemy zatem uznać, że te 30 tys. ton nigdy nie trafi do zamków i luf rosyjskich armat. Czy to poważna strata dla putinowskiej armii?

Z pewnością to najdotkliwszy jednostkowy cios, zadany rosyjskiej logistyce w trakcie tej wojnie. Nie znam dokładnego asortymentu przechowywanych materiałów – gdyby były to wyłącznie pociski armatnie, moglibyśmy mówić o nawet 700 tys. sztuk (500 tys. jeśli w tonażu uwzględnić ładunki miotające). W trakcie zmagań w Donbasie z wiosny 2022 roku rosjanom zdarzało się strzelać i 60 tys. pocisków dziennie, ale od wielu miesięcy intensywność ich ognia jest kilkukrotnie niższa. Niewykluczone zatem, że na skutek pojedynczego ataku ukraińskich dronów stracili dwumiesięczny zapas amunicji do kluczowych systemów.

Ta strata może być mniejsza w obszarze pocisków armatnich, ale i tak kosztem znacznie cenniejszych zasobów. Z dostępnych źródeł wynika bowiem, że w toropieckich składach trzymano również znaczne zapasy rakiet balistycznych Iskander, ich koreańskich odpowiedników KN23, pocisków do wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych Grad i systemów obrony powietrznej S-300.

Już najbliższe kilkadziesiąt godzin obnaży skutki ukraińskiego ataku. Moim zdaniem, będziemy świadkami znaczącego osłabienia możliwości rosyjskiego zgrupowania „Północ”. Nie mam na myśli trwałej utraty istotnych zdolności, ale niedobór, którego kompensacja zajmie kulejącej rosyjskiej logistyce wiele dni. Towarzysz putin może już zapomnieć, że wojskowi przyniosą mu upragniony prezent w postaci wyzwolonego do 1 października obwodu kurskiego.

—–

Dziękuję za lekturę! Pamiętajcie proszę, że piszę dzięki Wam, Waszym subskrypcjom i „kawom”. Zbieram na dalsze funkcjonowanie blogu i liczę na Waszą hojność. Za którą pięknie dziękuję! Stosowne przyciski do moich kont na Patronite i Buycoffeeto znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Nocne eksplozje w zaatakowanym składzie. Rzeczywiście wyglądało to jak wybuchy jądrowe…/screen z filmiku anonimowego źródła rosyjskiego

Beczka

Właściwie niezauważenie mijają nam kolejne rocznice zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Nawet w moim, branżowym środowisku, nieszczególnie się o tym wspomina. A szkoda…

Jakiś czas temu miałem okazję rozmawiać z młodszymi ode mnie o 15-20 lat ludźmi na temat ich percepcji nuklearnego zagrożenia. Wyszło, że właściwie nie dostrzegają takiego ryzyka. Owszem, wielu słyszało o Kimie i koreańskim programie jądrowym, ale „to przecież daleko i w żaden sposób nam nie grozi”. Ja, dzieciak wychowany „w cieniu atomowego grzyba”, poczułem się dziwnie. W latach 80. przekonywano mnie, że zegar – symbolicznie odliczający minuty do wybuchu atomowej apokalipsy – wskazuje tuż przed 12.oo. Ćwiczyłem posługiwanie się dozymetrem, kładłem się pod ławką na hasło „błysk”, co miało we mnie wyrobić odpowiedni nawyk na wypadek niespodziewanego wybuchu. A wiosną 1986 roku, po Czarnobylu, piłem płyn Lugola, przekonany, że nadchodzi koniec świata. Nie bomba wówczas wybuchła, lecz lęk ów był konsekwencją edukacyjnej zaprawy, którą fundowano mi w szkole, w telewizji, na zbiórkach drużyny harcerskiej.

Potem przyszły lata 90. i powszechna w mediach (w tym w popkulturze), troska o stan rosyjskiego arsenału jądrowego. Rosja konała, świat obawiał się, że jej bomby i rakiety wpadną w nieodpowiednie ręce.

Nie wpadły. Przyszły za to inne zagrożenia i to one są dziś obecne w głowach młodzieży. Ta nie obawia się atomówek, tylko domowej roboty bomb, detonowanych w tłumie. Mówiąc o wojnie, myśli o „wojnie z terrorem”, ewentualnie wskazuje rosyjskie zagrożenie (co charakterystyczne, bardziej przy tym bojąc się ruskich czołgów niż trolli – ale to kwestia na osobny wpis). Świadomość, że ludzkość wciąż dysponuje tysiącami głowic zdolnych razić właściwie dowolny cel na Ziemi, zdaje się być szczątkowa bądź nieobecna.

A może to i dobrze?

Dla tych, którzy wolą wiedzieć, znamienne porównanie. Bomby, które 6 i 9 sierpnia 1945 roku spadły na Hiroszimę i Nagasaki, zabiły 150-170 tysięcy ludzi. Z kolei naloty dywanowe na III Rzeszę przyniosły śmierć 200 tysięcy cywilom. Dwa małe (w zestawieniu z mocą współczesnych głowic) ładunki, właściwie w oka mgnieniu wyrządziły niewiele niższe straty niż koszmarna, czteroletnia obróbka, jaką poddano niemieckie miasta w latach 1941-45.

Na takiej beczce prochu siedzimy…

—–

Po 30 latach zmierzyłem się ze źródłem czarnobylskiego lęku, odwiedzając felerną elektrownię/fot. Rafał Stańczyk

Postaw mi kawę na buycoffee.to