„Podpis”

Nie daję wiary doniesieniom, wedle których za atakiem Hamasu na Izrael stoi rosja. Że niby modus operandi i potencjalne korzyści – o czym w dalszej części wpisu – „zdradzają podpis Moskwy”. Od razu zastrzegam – moja argumentacja ma charakter logiczny (dedukcyjno-indukcyjny); nie dysponuję jakąś zakulisową wiedzą.

Ponieważ wojna w Izraelu ma dla nas znaczenie przede wszystkim w kontekście ukraińskim, warto zauważyć, że opinie tego typu kolportowane są i przez źródła (pro)rosyjskie, i (pro)ukraińskie, oczywiście, w oparciu o odmienne motywacje. W pierwszym przypadku idzie o utrzymanie mitu „rosji-demiurga”, bytu o globalnej wpływowości i sprawczości. W drugim, to element szerszej kampanii dyskredytacji federacji, jej władz i rosjan jako takich. „To nie jest cywilizowane państwo i nie są cywilizowani ludzie”, brzmi sedno przekazu. W obu przypadkach chodzi o to samo, tyle że odbiorcy są różni, różna jest też ich wrażliwość. Przedstawienie rosji jako „zła tego świata” przynosi negatywne emocje u człowieka Zachodu, rosjanom może schlebiać, wszak „najważniejsze, że się nas boją”. Ot, kolejny paradoks wojny informacyjnej, propagandowej.

Doniesienia o „podpisie Moskwy” zakorzenione są w tym samym schemacie myślowym, co mit o „drugiej armii świata”. I tak jak sama kampania wojenna ujawniła potiomkinowski charakter moskiewskiego wojska, tak fatalne rozpoznanie Ukrainy i jej możliwości obnażyło realne zdolności rosyjskich służb specjalnych. Stwierdzić, że skrewiły robotę na „łatwym terenie”, to jakby nic nie mówić. Zakładać, że aparat wywiadowczy takiej jakości zdolny jest do zrealizowania spektakularnej akcji w zupełnie obcym środowisku, to czysta naiwność. Zwłaszcza że przesłanki mówiące o udziale Moskwy są raczej liche.

Hamas – wzorem rosyjskich „specjalsów” – użył paralotni, strzela z rosyjskiej broni typowej dla oddziałów specjalnych GRU, wykorzystuje drony z podwieszonymi ładunkami (co jest nieodłącznym elementem zmagań w Ukrainie) i ujawnił, że dysponuje wyspecjalizowanymi grupami hakerów, być może przeszkolonych w rosji. Czyżby? Paralotnie pojawiły się w arsenale terrorystów wiele lat temu, gdy Izrael zaczął wznosić mur graniczny. Rosyjską broń można kupić od pośredników i producentów na całym świecie. Wojna w Ukrainie to poligon doświadczalny nie tylko dla regularnych armii, ale i grup terrorystycznych. One również się uczą i sięgają po nowe patenty (ten dronowy jest skądinąd pierwotnie ukraiński). A hakerzy? Owszem, rosja ma w tym zakresie spore zdolności (choć ukraiński konflikt dowiódł, że i one są przereklamowane), ale ma je też Iran.

Iran, którego roli na Bliskim Wschodzie wielu obserwatorów zwyczajnie nie docenia. Uważając „kraj ajatollahów” za gospodarczy i militarny skansen – co w dużej mierze zgodne jest z prawdą, ale nijak ma się do możliwości Teheranu w zakresie „mieszania” w regionie. „Mieszania” dla uzyskania pozycji lidera świata muzułmańskiego i dla realizacji pomocnej w tym zakresie misji zniszczenia Izraela, będącej elementem ideologii państwowej Iranu. Hamas zaś to irańskie „długie ramię” na obszarze dawnej Palestyny, de facto część jego sił specjalnych. Czy naprawdę trzeba szukać kolejnych podmiotów, by móc wyjaśnić dynamikę ostatnich zdarzeń z Izraela i Strefy Gazy?

Oczywiście, Teheran i Moskwa są dziś w sojuszu, co z pewnością przekłada się na wymianę różnych usług. Na przykład wywiadowczych – a rosja, za sprawą żydowsko-rosyjskiej emigracji ma w Izraelu sporą siatkę agenturalną. Ale Iranowi niepotrzebna jest inspiracja Kremla, by atakować Izrael. Nie potrzebuje też zasobów rosji – zarówno jeśli idzie o sprzęt, jak i know-how.

Faktem za to jest, że rosja usiłuje bliskowschodni konflikt wykorzystać, przede wszystkim w kontekście ukraińskim. Mocno do roboty wziął się moskiewski aparat propagandowy. Niektóre przekazy są „subtelne” – jako przykład niech posłuży próba relatywizacji rosyjskich zbrodni w Ukrainie. Obrazki z bombardowania Gazy mają być dowodem humanitaryzmu rosjan, którzy aż tak brutalni nie są. Coś jak w popularnym dowcipie o Stalinie, który tylko niegrzeczne dziecko skrzyczał, a przecież mógł zabić. Inna sprawa, że na poziomie faktów to kompletny idiotyzm – izraelska armia regularnie apeluje o opuszczanie potencjalnych celów i ułatwia tworzenie korytarzy humanitarnych, zaś spektakularność wybuchów często jest efektem wtórnych eksplozji, gdyż porażone obiekty pełną podwójną funkcję, mieszkalną i magazynową (Hamas lokuje arsenały w cywilnych domach). Jak podczas oblężeń zachowują się rosjanie, widzieliśmy w Mariupolu, Siewierodoniecku czy Bachmucie. Jak „selektywne” są ich ostrzały artyleryjskie, może zaświadczyć los charkowskiej Saltówki. I jakoś niespecjalnie widzę różnicę między mordercami z Buczy, a hamasowskimi oprawcami, ucinającymi głowy dzieciom w kibucu Kfar Aza.

Jednak sednem (pro)rosyjskiej narracji jest co innego. W odniesieniu do zachodniego odbiorcy, przekonanie go, że nie da się pomagać jednocześnie Izraelowi i Ukrainie. Zwłaszcza że ta ostatnia jest „niewdzięczna”, bo część przekazanej broni opchnęła na czarnym rynku – i teraz tego sprzętu używają hamasowcy. Dowodów nie ma, ale ich brak nigdy nie stanowił dla rosjan problemu. Kreml ma świadomość, że zachodnie rządy muszą się liczyć z opiniami wyborców, taki przekaz jest więc próbą pośredniego sterowania polityką zagraniczną sojuszników Ukrainy. Przekaz o niemożności jednoczesnej pomocy nakierowany jest również na Ukraińców – ma w nich zrodzić poczucie osamotnienia i bezsensu stawianego oporu, skoro „lada moment zostaniemy sami”.

Nie chcę przesądzać, czy te działania osiągną pożądany przez rosjan skutek. Jestem jednak pewien, że realnie żadnego porzucania Ukrainy nie będzie. Że niezależnie od skali konfliktu na Bliskim Wschodzie, nie stanowi on zagrożenia dla dalszego wspierania Kijowa. Kto sądzi inaczej, nie docenia potęgi finansowej Stanów Zjednoczonych, dla których ukraińskie transfery to ledwie ułamek możliwości. I oczywiście, owo wsparcie jest w USA przedmiotem sporu politycznego między władzami a opozycją, do tego stopnia, że w najbliższych tygodniach nie należy się spodziewać delegowania nowych środków. Ale z bieżącej puli zostało Bidenowi jeszcze 5 mld dol., co przy dotychczasowej skali pomocy oznacza niemal dwa miesiące finansowania dostaw broni i amunicji. Niezależnie od politycznych napięć między demokratami a republikanami, trwają też prace legislacyjne nad zapewnieniem finansowego wsparcia dla wysiłków wojennych Ukrainy na lata 2024-25. Mowa tu o funduszach wielkości od 50 do 100 mld dol.

Kto przewiduje porzucenie Ukrainy za sprawą konfliktu izraelsko-palestyńskiego (irańskiego!), ten nie docenia determinacji politycznej amerykańskiej administracji i szerzej, politycznego establishmentu obejmującego oba konkurencyjne ugrupowania. USA nie zdefiniowały jasno swoich celów wobec rosji, ale wobec Ukrainy owszem. Nasz wschodni sąsiad ma nie tylko zachować niepodległość, ale i terytorialną integralność – to jeden z kluczowych elementów waszyngtońskiej polityki zagranicznej, obecnie niedyskutowalny.

Ktoś, kto ma wspomniane przewidywania, przede wszystkim nie docenia potęgi amerykańskiej armii i przemysłu zbrojeniowego. Nie docenia też możliwości, jakimi w tym zakresie dysponuje Izrael. Jerozolima już otrzymała pierwszą partię amerykańskiej pomocy – najprawdopodobniej spory zapas pocisków Tamir do Żelaznej Kopuły. Ale w przypadku IDF – w odróżnieniu do ZSU – nie ma potrzeby budowania zdolności od podstaw – to armia od zawsze zachodnia, wybornie wyszkolona i wyposażona. Materiałowo dobrze przygotowana do wojny nie tylko z Hamasem czy Hezbollahem, ale całym muzułmańskim sąsiedztwem.  Efektywność wykorzystania pomocy będzie zatem od razu wysoka, zwłaszcza że po drugiej stronie nie stoi regularne wojsko (jak ma to miejsce w Ukrainie). Innymi słowy, „szybciej i więcej za mniej”.

Żydom, poza Tamirami, może zabraknąć lotniczych bomb (nie tyle samych ładunków, co oprzyrządowania czyniącego je „inteligentnymi”). I antyrakiety i amunicja lotnicza nie są przedmiotem pomocy USA dla Ukrainy, nie ma zatem mowy o konkurowaniu o zapasy. No i nie zapominajmy, jaki jest charakter sojuszu amerykańsko-izraelskiego – Waszyngton gwarantuje Jerozolimie bezpośrednie wojskowe wsparcie w razie poważnego zagrożenia dla integralności żydowskiego państwa. W tej chwili do wschodniej części śródziemnomorskiego akwenu płynie amerykańska grupa lotniskowcowa, Biały Dom rozważa posłanie kolejnej. A każdy taki zespół – tylko z tym, co „pod ręką”, na pokładach i pod nim – ma możliwości uderzeniowe średniej wielkości państwa.

Oczywiście, w razie poważnej eskalacji – jeśli Żydzi wejdą do Gazy i uwikłają się w ciężkie walki, a jednocześnie dojdzie do ataku na ich granice – zapasy zaczną topnieć i trzeba je będzie uzupełniać nie tylko selektywnie, ale o cały asortyment środków bojowych. W najbardziej skrajnym przypadku, zakładającym bezpośredni udział USA w wojnie (mało prawdopodobny), owe środki będą zużywać także Amerykanie. Dla „trzeciego” może więc zabraknąć, ale…

Ale to wcale nie jest zła wiadomość dla Ukraińców. Waszyngton miesiącami wahał się w sprawie amunicji kasetowej dla Kijowa. Zmiękł, gdy okazało się, że rosjanie wzmogli presję na północno-wschodnim odcinku frontu, usiłując odciągnąć Ukraińców od Zaporoża. Poprawienie efektywności ukraińskiej artylerii, która zaczęła strzelać „kaseciakami”, zatrzymało rosjan (znajomy ukraiński wojskowy mówił mi wówczas, że moskale znów przestali zbierać ciała zabitych, bo kompletnych zwłok znacząco ubyło na rzecz resztek nadających się co najwyżej do „pakowania do wiadra”). Z perspektywy władz USA zgoda na transfer amunicji kasetowej oznaczała poważny akt polityczny, ale w wymiarze czysto wojskowym i księgowym do żadnej rewolucji nie doszło. A Waszyngton ma wciąż rozległe możliwości, by stosunkowo niewielkim kosztem poprawić efektywność – rozumianą jako skuteczność na polu bitwy – pomocy wojskowej dla Ukrainy.

Weźmy przykład ATACMS-ów – Biden zgodził się kilkanaście dni temu na wysyłkę niewielkiej liczby pocisków. Ich użycie w skali kilkudziesięciu sztuk napsuje rosjanom krwi, ale sytuacji na froncie nie zmieni. Co innego, gdyby Ukraińcy mieli możliwość wystrzelenia w najbliższym czasie kilkuset ATACMS-ów – wtedy realny jest paraliż rosyjskiej logistyki. Kalkulacja „więcej za niewiele więcej” nie jest oczywistym wyborem. Ale w sytuacji niedoborów jakiegoś rodzaju broni czy amunicji, zapewne znów pojawi się jako atrakcyjna alternatywa. A w Waszyngtonie potrafią liczyć.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Przykład rosyjskiego „humanitaryzmu” – ostrzelany szpital w miejscowości Lipce. Zajęty następnie przez wojsko, które wyrzuciło pacjentów…/fot. Marcin Ogdowski

Pat

Przygotowując się do napisania materiału na temat wojny w Izraelu, sięgnąłem do archiwum własnych tekstów. I aż mnie przeszedł dreszcz. Ponad czternaście lat temu, w styczniu 2009 roku, rozmawiałem z prof. Markiem Dziekanem, chyba najlepszym polskim arabistą, o toczonych wówczas walkach między IDF a Hamasem. Tamta odsłona bliskowschodniego konfliktu nie była tak spektakularna jak dzisiejsza, ale i tak mieliśmy do czynienia ze znaczącą eskalacją przemocy. I obawami, dokąd to wszystko zmierza. Pogadałem o nich z prof. Dziekanem, naszą rozmowę anonsując tytułem „Żydzi i Arabowie będą się zabijać”. Gdy czytam teraz ten wywiad, mam nieodparte wrażenie deja vu. Mam też wielki szacunek dla predykcji mojego rozmówcy, a zarazem cięży mi przygnębiający pesymizm dotyczący przyszłości. Bo na Bliskim Wschodzie NIE MOŻE wydarzyć się nic dobrego…

Marcin Ogdowski: Czy to, co dzieje się w Strefie Gazy, można nazwać wojną religijną?

Marek Dziekan: Nie określiłbym tego mianem wojny religijnej, w takim znaczeniu, jakie sugeruje nam historia Europy. Bo to nie jest konflikt pomiędzy wyznawcami islamu a wyznawcami judaizmu, tylko wojna Arabów – którzy zazwyczaj są muzułmanami, choć pamiętajmy, że wśród Palestyńczyków jest też wielu chrześcijan – z syjonizmem. Czyli ideologią świecką, i z państwem Izrael, wymyślonym w oparciu o tę ideologię.

Ale istotnie – w tle mamy coś, co można określić jako sacrum – tzw.: Ziemię Świętą. Z jednej strony, w Starym Testamencie, obiecaną Żydom, z drugiej zaś, półtora tysiąca lat temu, zdobytą przez muzułmanów. Dla nich jest ona święta poprzez fakt jej zdobycia oraz związki Jerozolimy z prorokiem Muhammadem.

– To rozważania z poziomu meta. A gdyby sprowadzić je do poziomu ulicy, do chłopców, którzy stają naprzeciwko izraelskiej armii – jakie nimi kierują motywacje? Nacjonalizm?

– W pewnym sensie tak. Ci chłopcy, w swoim mniemaniu, walczą o ziemię przodków. Ziemię, jak twierdzą, bezprawnie zajętą przez Żydów z Polski, Czech, Niemiec, Austrii czy Rosji. Izrael nie jest uznawany przez świat arabski za część Bliskiego Wschodu. To kawałek Europy, Stanów Zjednoczonych, świata zachodniego. Obca narośl, której trzeba się pozbyć.

– To dlaczego świat arabski milczy, gdy ta „obca narośl” wchodzi do Strefy Gazy?

– To trafne, a zarazem nieprawdziwe spostrzeżenie. Bo owszem, milczą ci, których głos byłby najbardziej słyszalny, czyli przywódcy. Biorąc pod uwagę rozmaite powiązania gospodarcze, interesy polityczne łączące ich z Unią Europejską i przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi, nie ma się czemu dziwić.

Natomiast nie milczy ulica. No i prasa, w której wrze. A jeśli weźmiemy pod uwagę, że tak naprawdę w świecie arabskim nie ma wolnych mediów, to mamy odpowiedź, co tak naprawdę myślą bliskowschodni przywódcy.

– Prasa jako wentyl bezpieczeństwa?

– Tak, taki mechanizm pozwala im mówić to, co myślą, bez ponoszenia konsekwencji politycznych. Bo w razie czego mogą się bronić, że to mówi prasa, że dziennikarze… A media przecież – który zachodni przywódca będzie miał odwagę to zakwestionować? – mają prawo do wyrażania swoich opinii…

– Choć faktycznie nie wyrażają niczego, co nie przechodzi przez państwową cenzurę… Sprytne. Co zatem pisze ta prasa?

– A nic nowego. Z tą różnicą, typową dla czasów eskalacji konfliktu arabsko-żydowskiego, że słownictwo jest nieco ostrzejsze.

– Czyli, poza Izraelem, tradycyjnie dostaje się Stanom Zjednoczonym?

– Oczywiście. Bo przecież wszyscy zdają sobie sprawę, że bez poparcia z tamtej strony – wszystko jedno: oficjalnego czy nieoficjalnego – Izrael, po prostu, nie byłby w stanie swoich planów realizować.

– Trudno podejrzewać, by Żydzi planowali wynieść się z Bliskiego Wschodu, a biorąc pod uwagę to, co Pan mówi, Arabowie również nie odpuszczą. Zatem sytuacja jest patowa?

– Sytuacja jest patowa. I nie do rozwiązania. Konfliktu można było uniknąć w 1948 roku, jakoś inaczej układając relacje między Żydami i Arabami. Być może tworząc wspólne państwo. Ale teraz, po 60 latach, kiedy nienawiść wzrosła…

– … a z drugiej strony Izrael jako państwo, okrzepł…

– …właśnie, to w tym momencie chyba już nie ma wyjścia. Bo żadna ze stron nie będzie chciała ustąpić. Zresztą, nie bardzo wyobrażam sobie, jakby to miało wyglądać? Kto z czego miałby rezygnować, skoro obie strony mają prawo do tego samego obszaru…?

– Nie wierzy Pan w proces pokojowy, w wojska rozjemcze itp.?

– Nie, absolutnie. Powody, o których mówiłem, wykluczają powodzenie takich działań. Jedyna dobra wiadomość to taka, że konflikt będzie zmieniał swoje natężenie – raz będzie ostrzej, raz spokojniej. W fazie wyciszenia spadnie mniej rakiet, zginie mniej ludzi. Ale nie będzie tak, że wojny nie będzie. Że nastąpi wielka miłość arabsko-izraelska…

– Skoro o emocjach mowa. Pamiętajmy, że Izrael ma broń jądrową. Doprowadzony do ostateczności może jej użyć. Tymczasem patrząc na reakcje arabskiej ulicy, można wywieść wniosek, że wszelkiego rodzaju samobójcze operacje zyskują wśród wyznawców islamu coraz większą aprobatę. Czy w połączeniu z temperamentem Arabów, nie jest to zapowiedź przyszłej hekatomby? Walki aż do samounicestwienia?

– Z tymi samobójcami to wcale nie jest tak łatwo i tak prosto, jak to się wydaje. Jest to aberracja całkowicie współczesna i dotycząca bardzo ograniczonej grupy ludzi. To nie jest coś, co byłoby charakterystyczne ani dla kultury arabskiej, ani tym bardziej dla islamu. Wprost przeciwnie – w islamie jest to jeden z największych grzechów, jaki może człowiek popełnić.

– Zamachy samobójcze jako wynik teologicznych manipulacji?

– Owszem. Tego nigdy wcześniej nie było. Samobójcy pojawili się dopiero na przełomie lat 60 i 70-tych.

– Ale kultura podlega permanentnym zmianom. Treści dawniej nieakceptowane, dziś stają się wiodące. I na odwrót.

– Niewykluczone, że aprobata dla działań samobójczych może kiedyś stać się istotnym elementem kultury muzułmańskiej. Ale dziś nie można nadawać jej takiego statusu, bo mamy do czynienia zaledwie z garstką ludzi. Oczywiście, o tym słychać, bo we współczesnym świecie mediów to aberracje lepiej się sprzedają. Tyle że w efekcie nam, ludziom Zachodu, wydaje się, że pęd do samounicestwienia jest typowy dla islamu. A nie jest.

– Więc jednak jest w Panu trochę optymizmu…

– Niekoniecznie. Bo widzę inne zagrożenie – arabskie poczucie honoru. Oni, po prostu, nie mogą, nie chcą sobie pozwolić, by ktoś, w jakikolwiek sposób, naruszył ich honor. Który czasem jest pojmowany inaczej niż my byśmy to sobie wyobrażali. „Nikt obcy nie będzie wchodził do mojego kraju, nie będzie mnie oskarżał, nie będzie mnie opluwał” – takie myślenie ma przyszłość. I będzie wywoływać dodatkową agresję.

– Czyli wracamy do punktu wyjścia – konflikt będzie się jątrzył, czasami przybierał na sile, ale nie na tyle, by doprowadzić do prawdziwej katastrofy…

– Na to wygląda…

– A Hamas uda się zniszczyć?

– Moim zdaniem nie. Dla Europy i Ameryki to organizacja terrorystyczna, ale dla Palestyńczyków przede wszystkim charytatywna. Hamas prowadzi szpitale, przedszkola, żłobki, udziela pomocy materialnej ludności. Tym – że użyje nieco górnolotnego języka – zdobywa jej dusze. A dzięki bezkompromisowej postawie wobec Izraela – również serca. Na pewno Hamas uda się osłabić. Ale ten kij ma dwa końce – bo bity, Hamas straci bojowników i uzbrojenie, ale urośnie duchowo. A to, w dalszej perspektywie, oznacza, że okrzepnie organizacyjnie. No i militarnie…

*          *          *

No więc Hamas okrzepł, wylazł z nor i zaatakował. Z brutalnością godną ISIS, o czym jeszcze napiszę. A teraz wracam do pisania tekstu o rzekomej nieskuteczności Żelaznej Kopuły. Niebawem będziecie mogli go przeczytać.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Zdjęcie propagandowe, rozpowszechniane właśnie przez Izraelskie Siły Powietrzne.

Post-wojna

Powoli zapominamy o kolejnym przesileniu, do jakiego doszło na Bliskim Wschodzie w maju br. Zgodnie z logiką izraelsko-palestyńskiego, czy szerzej, żydowsko-arabskiego konfliktu, strony weszły teraz w fazę wyciszenia, co skutkuje mniejszym zainteresowaniem opinii publicznej sytuacją w „ziemi świętej”. Jeśli nic się nie zmieni, za kilka lat znów dojdzie do gwałtownej eskalacji, której towarzyszyć będzie wzmożona uwaga świata. Owo selektywne, okresowe zainteresowanie sprzyja myśleniu o potyczkach Palestyny i Izraela w kategoriach nihil novi. Ot, znów się piorą – tak jak prali się przed laty, i jak prać się będą jeszcze długo w przyszłości. Tymczasem kilka tygodni temu w Strefie Gazy i nad izraelskimi miastami rozegrało się coś, co zasługuje na miano post-wojny. Konfliktu, w którym autonomiczne systemy uzbrojenia i analizy danych, odegrały ważniejszą rolę niż ludzie. Parafrazując słynne Churchillowskie stwierdzenie: jeszcze nigdy w historii naszego gatunku maszyny nie uczyniły tak wiele, tak licznym, bez decydującego udziału człowieka.

Umiejętna kombinacja

To nie państwo posiada armię, tylko armia własne państwo – mówi się czasem o Izraelu. Żartem, choć trudno oprzeć się wrażeniu wyjątkowej trafności tego spostrzeżenia. Wojskowi z innych krajów z zazdrością spoglądają na Jerozolimę. Nigdzie indziej wojsko nie ma tak wysokiego odsetka przeszkolonych rezerw, rzadko gdzie cieszy się tak dużym budżetem (zarówno proporcjonalnie do całości PKB, jak i w liczbach rzeczywistych) oraz społecznym szacunkiem. Izrael to kraj, który z bezwzględnej ochrony swoich obywateli uczynił kościec państwowej ideologii, niemal religię – pozycja armii to jedno z oblicz tego zjawiska. Jego źródeł należy upatrywać we wrogim, a w najlepszym razie nieprzychylnym sąsiedztwie, oraz w doświadczeniu Zagłady, do dziś objawiającym się społecznie dziedziczoną traumą. Taki stan rzeczy ma również wymiar czysto technologiczny – w maju zobaczyliśmy w akcji system antyrakietowy, znany jako „Żelazna kopuła”. Chroni on całe miasta, ale w jego wersje mini wyposaża się nawet pojedyncze wozy bojowe. To nie armata czy właściwości jezdne, a poziom ochrony załóg czyni izraelskie Merkavy najlepszymi czołgami na świecie.

Skutki widać w liczbach. Podczas majowych zmagań zginęło 254 Palestyńczyków, a blisko 1900 zostało rannych. Śmierć poniosło również 13 Izraelczyków, 355 raniono. Dysproporcja ogromna, ale wcale nie musiała taka być, wziąwszy pod uwagę fakt, że podczas 11 dni konfliktu Hamas wystrzelił na Izrael ponad 4 tys. rakiet. Zakładając – w oparciu o izraelskie źródła – że 80% z nich nie stanowiło zagrożenia, upadły bowiem na terenach niezamieszkałych, każdy z pozostałych 800 pocisków mógł zabić i ranić od kilku do kilkudziesięciu osób. Historycznie patrząc, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Wszystkie izraelsko-arabskie konflikty po 1948 r. kończyły się dużo większymi stratami Arabów. O ile w przypadku zmagań żydowsko-palestyńskich przyczyny leżały w dramatycznej różnicy potencjałów, o tyle w wojnach międzypaństwowych (sześciodniowa, Jom Kippur), Egipcjanie, Syryjczycy czy Jordańczycy mieli dość atutów, by odnieść zwycięstwa. Przegrywali, i ginęli, w starciu z umiejętną kombinacją lepszej motywacji, wyszkolenia i technologii. Z biegiem czasu ta ostatnia zaczęła odgrywać coraz większą rolę – czego ucieleśnieniem stała się wspomniana „Żelazna kopuła”. Ale nie tylko.

Testy przeciążeniowe

Izrael jest 15 razy mniejszy od Polski. Całe jego terytorium znajduje się w zasięgu rakiet działającego w Strefie Gazy Hamasu. W zależności od dystansu dzielącego żydowskie osiedla od Gazy, ich mieszkańcy mają od 15 s. do 1,5 min. na schronienie się w razie ostrzału. To czas, który „wyszarpała” dla nich „Żelazna kopuła” – gdyby bazować na wizualnej obserwacji, osoby przebywające w rejonie ataku dowiadywałby się o nim post factum (po pierwszej eksplozji). Pasywna część systemu składa się ze stacji radarowych i centrów dowodzenia, które wykrywają start rakiet, obliczają ich trajektorię i punkty uderzenia. „Kopuła” współpracuje z systemem ostrzegawczym dla ludności – na podstawie płynących z niej informacji, sektorowo uruchamiane są syreny alarmowe. Alarm rozlega się także w telefonach komórkowych osób przebywających w zagrożonych rejonach – za sprawą obowiązkowej aplikacji. Aktywna część systemu to baterie antyrakiet „Tamir”. Każda z nich składa się z 3-4 wyrzutni po 20 antyrakiet. „Tamiry” wystrzeliwane są do celów zmierzających na tereny zamieszkane – dla pewności posyła się po dwa pociski. Początkowo antyrakieta leci kursem zadanym przez centrum dowodzenia, w trakcie lotu ma możliwość samodzielnego manewrowania. Zniszczenie wrogiej rakiety następuje poprzez eksplozję w jej pobliżu. Z uwagi na niesłychanie krótki czas na reakcję, cały proces jest w pełni zautomatyzowany.

„Iron Dome” (ang.) ignoruje rakiety, których trajektorie uzna za niegroźne. Skuteczność w przypadku pozostałych celów waha się od 80 do 90%. „Kopuła” ma niespełna 10 lat, wciąż jest udoskonalana. Składa się z 10 baterii, zdaniem specjalistów, o trzy za mało, by mówić o pełnym pokryciu kraju. Są one co prawda mobilne, lecz – jak wszystko – mają też ograniczoną wydajność. Wyrzutnię po odpaleniu 20 antyrakiet trzeba załadować – czas załadunku to pilnie strzeżona tajemnica izraelskiej armii, ale nawet przy założeniu, że trwa to szybko (kilka minut?), okresowa niezdolność części systemu może mieć znaczenie przy zmasowanym ataku. Intensywność majowej wymiany ciosów dowodzi, że Palestyńczycy próbowali przeciążyć „Kopułę”. Nie zdołali, także z uwagi na jakość własnego arsenału. Ich rakiety mają krótki zasięg, niski pułap lotu, są niekierowane, czyli lecą torem balistycznym, stosunkowo łatwym do wyliczenia. Są za to tanie – i na tym polega ich podstawowa zaleta. Kosztują po kilka tysięcy dolarów, gdy pojedynczy „Tamir” to wydatek rzędu kilkudziesięciu tysięcy (w zależności od źródeł, mówi się o 40-70 tys. dol.). Relacja zysków do kosztów związanych z funkcjonowaniem „Kopuły” wydaje się zatem zaburzona, ale w Izraelu nie ma właściwie dyskusji na ten temat. Przyjmuje się, że straty społeczeństwa i gospodarki i tak byłby wyższe, gdyby odpuścić sobie aktywną ochronę przed rakietami. Zniszczona i uszkodzona infrastruktura, odszkodowania z tytułu śmierci i ran, niewypracowany dochód, koszty leczenia itp. – wydatki szłyby w miliony w przypadku każdej pojedynczej eksplozji. W takim ujęciu „Iron Dome” to po prostu dobra inwestycja.

Medialna pułapka

Równie dobrą inwestycją okazały się prace nad adaptacją sztucznej inteligencji do procesu planowania i przeprowadzania akcji ofensywnych. Armia stworzyła zaawansowaną platformę (w nielicznych publikacjach pojawia się nazwa „Gospel”), „karmiąc” ją danymi z rozpoznania osobowego i technologicznego (elektromagnetycznego, wizualnego, satelitarnego). „Dzięki temu w 50. godzinie walki uzyskaliśmy więcej niż po 50 dniach wojny w 2014 r.” – przyznał anonimowo wyższy rangą oficer Sił Obronnych Izraela (IDF). „Po raz pierwszy sztuczna inteligencja była elementem kluczowym i czynnikiem zwielokrotniającym zdolność bojową w walce z wrogiem” – zapewniał z kolei funkcjonariusz wywiadu. Obie wypowiedzi ukazały się w izraelskich mediach (m.in. w „Jerusalem Post” i na portalu IDF) przed kilkunastoma dniami. Pozornie działo się to, co zawsze – Izrael niszczył tunele transportowe, wyrzutnie rakiet, ich wytwórnie i magazyny, atakował siedziby wojskowych komórek Hamasu i mieszkania jego dowódców. Rzecz w tym, że danych do ataku dostarczały na bieżąco superkomputery. Prowadzona w czasie rzeczywistym analiza zmian terenu, wychwytująca anomalie (choćby ciężarówkę, która nie zwykła pojawiać się w określonym miejscu), pozwalała namierzać mobilne wyrzutnie. Analiza przepływu danych teleinformatycznych ułatwiała lokalizowanie grup bojowników. Te dane, w połączeniu z bazą wiedzy, np. raportami na temat stanu technicznego okolicznych budynków, dawały sposobność bardziej efektywnego doboru amunicji.

Co więcej, sztuczna inteligencja ustalała priorytety, kategoryzując zagrożenia – i to do poziomu pododdziałów. Zasugerowała też… zastawienie pułapki na hamasowców. Do tego celu użyto innej po-nowoczesnej broni – mediów społecznościowych, w których pojawiły się sugestie o mającej nastąpić lada moment fazie lądowej izraelskiej ofensywy. W efekcie dowódcy Hamasu polecili podwładnym skryć się w tunelach, skąd mieli prowadzić działania nękające. Na ten ruch czekała izraelska armia. Obserwując aktywność przy zejściach oszacowano, w których miejscach będą przebywać bojownicy. Było to możliwe dzięki sporządzanej od lat – za pomocą niewielkich dronów oraz satelitów – mapy tuneli, uwzględniającej takie parametry jak głębokość, grubość ścian czy zabudowę na powierzchni. Z takim pakietem wiedzy rozpoczęto 40-minutowy „celowany” ostrzał Strefy Gazy przy użyciu lotnictwa i artylerii. Jak podkreśla IDF, zniszczeniu bądź uszkodzeniu uległy istotne fragmenty sieci. W sumie, w trakcie całego majowego konfliktu, ponad 100 km tuneli. Przy tej okazji zniszczono co najmniej kilkadziesiąt obiektów cywilnych. Niektóre celowo, uznając, że pełnią podwójną rolę. Cywilów informowano z wyprzedzeniem o mających nastąpić atakach – zwykle za pomocą SMS-ów, których wysyłkę koordynowała platforma „Gospel”. Mimo to strat wśród kobiet i dzieci nie udało się uniknąć, co przywodzi nas do wniosku, że post-wojna wciąż pozostaje wojną. Wielką ludzką tragedią…

—–

Nz. Niekierowany pocisk rakietowy systemu Grad. Takich rakiet, często chałupniczej produkcji, używa Hamas/fot. Adam Roik

Tekst opublikowałem w Tygodniku Przegląd, 26/2021

Postaw mi kawę na buycoffee.to