Mury

Gdy zaczynał się migracyjny kryzys latem minionego roku, wielu Polaków ze zdumieniem odkryło, że Rzeczpospolita ma niezabezpieczone granice z Białorusią i Rosją. „Przecież to nieprzyjazne nam państwa…”, dziwiono się. Nieprzyjazne, czyli stwarzające potencjalne zagrożenie – na takim gruncie bazowało potoczne przekonanie o roli granicznych zapór, którym przypisywano przede wszystkim funkcje militarne. Tymczasem takie postrzeganie sprawy jest zwyczajnie naiwne. Wyobraźmy sobie konfrontację wojskowego sprzętu – wyposażonego w wielotonową masę i armatę – z elementami płotu, który ostatecznie powstał na polsko-białoruskiej granicy. Owszem, stanowi on wyzwanie dla człowieka, ale czołg poradzi sobie z nim bez problemu.

System głęboko urzutowany

Dziś jest już dla nas oczywiste, że mury na granicy – niezależnie od użytego budulca (drutu żyletkowego, metalowych żerdzi czy betonowych prefabrykatów), nie mają zatrzymać i wykrwawić przeciwnika. Słynne budowle – Wielki Mur Chiński, Wał Hadriana, Mury Konstantynopola czy Babilonu – powstały w realiach przedartyleryjskich, w których mobilność wojska ograniczały możliwości koni. Koncepty z czasów nam bliższych – Linia Maginota czy Wał Atlantycki – mierzyły się z wyzwaniami wojny przeniesionej również w powietrze (dającej możliwość zrzucenia wojska na tyłach wroga), gdzie mobilność wyznaczyły pojazdy mechaniczne zdolne do pokonywania niedostępnych niegdyś terenów. Graniczne fortyfikacje można było zniszczyć lub obejść, po II wojnie światowej wydawało się zatem, że nadszedł ich kres. Najnowsze zmagania na wschodzie pokazują, że wcale tak być nie musi. Fortyfikacje powstałe po 2014 r. na tzw. linii rozgraniczenia między Ukrainą a separatystycznymi republikami – de facto będącej granicą – miesiącami hamowały postępy rosyjskich wojsk, na doniecczyźnie do dziś nie pozwoliły Rosjanom ruszyć z miejsca. Tyle że to nie jest mur (płot, zapora), a zbudowany z rozmachem system, jak mówią wojskowi: „głęboko urzutowany” (szeroki, z kilkoma liniami umocnień).

W tym kontekście wyjątkowo żałośnie wygląda stawiana właśnie zapora na granicy RP z obwodem kaliningradzkim. Zwoje rozpiętego na słupkach drutu kolczastego mają jednak inny cel. Jak wyjaśniał niedawno Mariusz Błaszczak, chodzi o powstrzymanie nielegalnych imigrantów. Rząd obawia się powtórki wydarzeń z granicy z Białorusią – inspirowanej bezpośrednio przez Moskwę presji migracyjnej z wykorzystaniem bogu ducha winnych uchodźców z Bliskiego Wschodu i Azji. Trudno powiedzieć, czy władza PiS antycypuje zagrożenie czy je wyolbrzymia – na razie brakuje przesłanek wskazujących na nadchodzące poważne kłopoty. Niewykluczone, że mamy do czynienia z działaniami z zakresu politycznego marketingu (komunikatem typu: „patrzcie, tak troszczymy się o wasze bezpieczeństwo”), które w docelowej formie przybiorą postać znacznie trwalszej, solidniejszej instalacji.

Płoty dzielą sojuszników

Kolejny płot wywołał oburzenie działaczy ekologicznych, gdyż bariery dzielące ekosystemy zaburzają życie (a często je odbierają…) miejscowej fauny. Głównie jednak protestują osoby zaangażowane w ochronę praw człowieka. Niezależnie od tego, jak głośny to będzie protest – i jak zasadny – nie przełoży się na działania potępiające Polskę. Brutalna rzeczywistość jest bowiem taka, że mury wznoszone z inicjatyw rządów rosną dziś na całym świecie. W 1945 r. było ich zaledwie pięć, gdy kończyła się zimna wojna – 12. Obecnie funkcjonuje 77 granicznych zapór, co najmniej kilkanaście jest w trakcie budowy. Niemal połowa (37) znajduje się w Azji, ale aż 18 (plus kilka w budowie) ulokowanych jest w Europie. Większość powstała w odpowiedzi na rosnącą migrację z krajów biednego Południa. Przez siedem ostatnich lat wzniesiono na kontynencie ponad 1000 km „antyimigranckich” zapór. Płoty dzielą sojuszników – np. Węgry i Chorwację, Słowenię i Chorwację, Bułgarię i Turcję (Grecję i Turcję również, ale oba kraje – mimo członkostwa w NATO – trudno nazwać sojusznikami). I być może z tego właśnie powodu nie są tak spektakularne, jak zapora w afrykańskich terytoriach zależnych Hiszpanii – w Ceucie i Melilli. To dwa równoległe 6-metrowe płoty, między którymi znajduje się droga patrolowa, zwieńczone koncentriną i nasycone środkami nadzoru elektronicznego.

Choć ich widok może budzić respekt, rozmachem ustępują murowi budowanemu przez USA na granicy z Meksykiem. Projekt realizowany od czasów Georga Busha juniora, najkrzykliwiej hołubiony przez Donalda Trumpa (który sporo o nim mówił, lecz niewiele w jego sprawie robił), nie ma jednorodnej postaci. Na niektórych odcinkach jest „niegroźnym” 3-metrowym płotem, na innych metalową zaporą wysoką na 9 m, solidnie zakotwiczoną w ziemi. Docelowo ma stanąć na całej liczącej ponad 3,3 tys. km amerykańsko-meksykańskiej granicy.

Profesjonalizacja przemytu

Niewiele mniejsze ambicje, jeśli mierzyć je w kilometrach, mają Indie od lat usiłujące odgrodzić się od Bangladeszu. Tu do zabudowania jest niemal 3,2 tys. km i choć dotąd wydano już 2,5 mld dol., a pierwotnie zakładano oddać inwestycję w 2009 r., końca nie widać. Tymczasem „po drodze” zmieniła się sytuacja obu krajów. Bangladesz ma obecnie jedną z najdynamiczniej rozwijających się gospodarek, a jego mieszkańcy nie muszą już uciekać do sąsiada w poszukiwaniu lepszego życia. Płot stawiany dla ograniczenia nielegalnej migracji traci więc rację bytu. Nie słychać jednak, by Delhi zamierzało zrezygnować z dokończenia budowy.

Przykład z Azji pozwala przejść do kwestii kosztów i skuteczności granicznych murów. Na wykonanie 187-kilometrowej zapory oddzielającej Polskę od Białorusi rząd przeznaczył 1,6 mld zł, w tym 300 mln na tzw. perymetrię (zabezpieczenie elektroniczne). Fizycznie płot już stoi, a Straż Graniczna raportuje, że w październiku br. odnotowała 2,5 tys. prób nielegalnego przekroczenia polsko-białoruskiej granicy. Siedem razy mniej niż w analogicznym miesiącu ub.r., ale naiwnością byłoby założyć, że to wyłącznie „efekt płotu”. Zapora – a wcześniej zdecydowana reakcja władz RP – bez wątpienia wpłynęły na zaniechanie przez Białoruś procederu sprowadzania uchodźców i przepychania ich przez naszą granicę. Ale istotnych zmiennych może być więcej, jak choćby pełnoskalowa wojna w Ukrainie, która wpływa na percepcję naszej części kontynentu w oczach potencjalnych imigrantów. Bliskie sąsiedztwo konfliktu oraz obawa, że może się on przenieść do krajów tranzytu, zapewne działają odstraszająco.

Abstrahując od polskich doświadczeń, regułą jest, że zamknięcie jakiegoś szlaku skutkuje zwykle otwarciem kolejnego, w innym miejscu. Mur na granicy z Meksykiem ograniczył nielegalną imigrację do Stanów tylko o 20% (a są badania, wedle których niekontrolowany napływ zmalał zaledwie o 5%). Jedno jest pewne – płoty sprzyjają profesjonalizacji przemytu ludzi, czyniąc go bardziej opłacalnym. Brak alternatyw (patrząc z pozycji migranta) zwiększa również stopień kryminalizacji procederu.

Z drugiej strony mamy oczekiwania tych po „właściwej” stronie muru. Gdy rok temu podjęto decyzję o budowie zapory na granicy z Białorusią, pomysł poparło aż 57,2% Polaków (sondaż SW Research dla „Rzeczpospolitej” z listopada 2021 r.). Zaledwie 19,3% ankietowanych odpowiedziało „nie”, 23,5% respondentów nie miało na ten temat zdania. I oczywiście, można te wyniki zrzucić na karb wielotygodniowej kampanii antyimigranckiej, poprzedzającej badania, prowadzonej przez rząd PiS. W której powielano najbardziej obrzydliwe, dehumanizujące stereotypy – dość przypomnieć słynną „zoofilską konferencję prasową” szefów MON i MSW. Tyle że nie będzie to cała prawda.

Antyteza pierwotnej idei

Ta zaś jest gorzka i w gruncie rzeczy banalna – boimy się obcego; Polacy i szerzej – ludzie jako tacy. Potrafimy pielęgnować ów lęk nawet jeśli ostatecznie wynika z niego – i z podjętych działań zaradczych – więcej złego niż dobrego. Prof. Jacek Gądecki, socjolog z Wydziału Humanistycznego krakowskiej AGH, przywołuje fenomen żydowskiego getta.

– Szesnastowieczni weneccy Żydzi dobrowolnie zamknęli się w jednej z dzielnic – opowiada. – Tak chcieli przeciwdziałać zagrożeniom czyhającym w świecie gojów i cieszyć się wolnością w obrębie własnej wspólnoty. Z biegiem lat wybór stał się koniecznością, a getto antytezą swojej pierwotnej idei: zamiast chronić mieszkańców, zmieniło się w ich więzienie.

Gądecki specjalizuje się w antropologii miasta, badał m.in. fenomen polskich osiedli grodzonych, które wyrastały jak grzyby po deszczu w latach 90. i na początku pierwszej dekady XXI w. Za ich popularność odpowiadało wiele czynników, np. kwestie statusowe – mieszkanie „na zamkniętym” nobilitowało.

– Istotna była też potrzeba bezpieczeństwa – mówi naukowiec. – Zarówno fizycznego, jak i symbolicznego, związanego z byciem między „równymi sobie”, „zasobnymi estetami”, najogólniej rzecz ujmując. Z czasem jednak tych osiedli powstało tak wiele, że straciły atut wyjątkowości. Z bezpieczeństwem także bywało różnie. Płot i brama utrudniały dojazd karetkom i straży, pojawiły się grupy przestępcze wyspecjalizowane w rabunku „na zamkniętych”. A i sąsiedzi okazali się na tyle różnorodni, że często nie dało się utworzyć między nimi dobrze funkcjonującej  wspólnoty. W efekcie już od kilkunastu lat obserwujemy odwrót od praktyki grodzenia osiedli.

Wróćmy teraz na poziom makro.

– Bogata Północ usiłuje się odseparować od biednego Południa – generalizuje ideę granicznych płotów prof. Gądecki. – Czy mury je dają, czy nie – to już inna kwestia – niemniej na najgłębszym poziomie znów idzie o poczucie szeroko rozumianego bezpieczeństwa.

Czy te mury okażą się równie nieefektywne, jak płoty polskich osiedli? Z pewnością nie – tak długo, jak długo Południe pozostanie ubogie. A obecnie trudno nawet wyobrazić sobie wiarygodny scenariusz szybkiego wzbogacenia się biedniejszej części globu. Co przywodzi nas do wniosku, że zapory na granicach mają przed sobą jaśniejącą przyszłość. Niestety…

NAJSŁYNNIEJSZE HISTORYCZNE MURY:

Wielki Mur Chiński – budowany od III w. p.n.e., na długości 8,85 tys. km (spośród których 6,25 tys. km to mur właściwy, resztę stanowią naturalne zapory);

Wał Hadriana – powstał między 121-129 r. n.e. Wybudowany przez Rzymian, by oddzielić rzymską część Brytanii od terytoriów zajętych przez Piktów. Nazwę zawdzięcza cesarzowi Hadrianowi, ciągnął się na długości 117 km;

Mur Aureliana – budowany w latach 272-282 n.e., w czasie panowania cesarza Aureliana. Mur miał ochronić Rzym przed najazdami plemion barbarzyńskich. W jego obrębie znalazło się każde ze słynnych siedmiu rzymskich wzgórz;

Mury Konstantynopola – system fortyfikacji okalających stolicę Cesarstwa Wschodniorzymskiego zaczęto wznosić w V w. n.e. Na setki lat uczyniły one Konstantynopol niezdobytą twierdzą, która padła dopiero w 1453 r.;

Mur Berliński – w 1989 r. najbardziej zaawansowana „instalacja separacyjna” na świecie. Wzniesiony w 1961 r., by oddzielić wschodni sektor miasta od zachodnich, przez kolejne 28 lat był systematycznie rozbudowywany i modernizowany. Liczył 156 km. Podczas prób jego pokonania zginęło od 190 do 268 osób.

WSPÓŁCZESNE INSTALACJE GRANICZNE (niewspomniane w tekście):

Wał Zachodniosaharyjski – wzniesiony w latach 80. przez Maroko, na granicy z Saharą Zachodnią (dawną kolonią hiszpańską, obecnie będącą terytorium o nieustalonym statusie międzynarodowym). Liczy 2,5 tys. km;

Mur antyimigracyjny na granicy Chin i Korei Północnej – powstał w 2006 r., mierzy 1,4 tys. km;

Mur na granicy Turcji i Syrii – betonowa konstrukcja o wysokości 3 m i długości 900 km, powstała z inicjatywy Ankary w 2017 r. Warto dodać, że Turcy chcieliby stworzyć na pograniczu syryjskim 30-kilometrowy „pas bezpieczeństwa”. W tym celu przeprowadzono kilka operacji wojskowych, które zakończyły się umiarkowanymi sukcesami;

Mur bezpieczeństwa – rozdzielający Izrael i Autonomię Palestyńską. Jego budowę rozpoczęto w 2002 r., w reakcji na II intifadę. Docelowa długość – 700 km;

Zielona linia – powstała jako instalacja wojskowa pod zarządem ONZ w 1974 r., oddzielając grecką od tureckiej części Cypru. Liczy 300 km;

Koreańska Strefa Zdemilitaryzowana – funkcjonuje od 1953 r. na mocy porozumienia z Panmundżom. Rozcina Półwysep Koreański pasem o szerokości 4 km i długości 238 km, przebiegającym (w przybliżeniu) wzdłuż 38. równoleżnika. W KSZ znajduje się największe na świecie pole minowe.

—–

Nz. przykład tymczasowej zapory (muru oddzielającego jedną z koalicyjnych baz w Afganistanie)/fot. Adam Roik, Combat Camera DORSZ

Szanowni, jeśli chcecie mnie wesprzeć w pisaniu kolejnych artykułów oraz książek – będę szczerze zobowiązany. Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Przy tej okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Przemkowi Klimajowi i Aleksandrowi Stępieniowi. A także: Przemkowi Piotrowskiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Tomaszowi Frontczakowi, Maciejowi Szulcowi, Pawłowi Ostojskiemu, Bartoszowi Wojciechowskiemu i Magdalenie Kaczmarek. Ponadto: Mateuszowi Jasinie, Miko Kopczakowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Juliuszowi Zającowi, Szymonowi Jończykowi i Katarzynie Byłów.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich siedmiu dni: Piotrowi Dopierale, Maciejowi Jakóbiakowi, Markowi Stankiewiczowi, Andrzejowi Sztukowskiemu, Bożenie Bolechale i Tomaszowi Szymczyszynowi.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały. Raz jeszcze dziękuję!

Uprzedmiotowieni

W opisie kryzysu na granicy dominują dwie narracje. Pierwsza, lansowana przez rząd i publiczne media, maluje migrantów jako potężne zagrożenie – już nie tyle kulturowe, co kryminalne – z którym polscy żołnierze i strażnicy toczą bitwę o bezpieczeństwo Polaków. Odmienną opowieść snują niezależne media, dla których migranci to przede wszystkim ofiary białoruskiego reżimu i władz RP. Łukaszenko zwozi ich z ogarniętych wojnami miejsc i pcha ku naszej granicy, my zaś brutalnie ich wyrzucamy. I tak po wielokroć, w wyniku czego bogu ducha winni ludzie umierają w lasach z wyziębienia. Obie wizje oparte są na uproszczeniach, obie de facto uprzedmiotowiają cudzoziemców, którzy pragną przedostać się przez Polskę do krajów starej Unii. Tymczasem nie mamy do czynienia ani z potworami czyhającymi na nasze mienie, ani z bezwolną masą, uciekającą w popłochu przed niechybną śmiercią. Kim zatem są bezimienni zwykle bohaterowie najważniejszych newsów ostatnich dni? Co ciągnie ich do Europy i przed czym uciekają?

Ponury bilans wojen

Z dostępnych informacji wynika, że dominują pośród nich mieszkańcy Iraku, przede wszystkim Kurdowie, oraz obywatele Syrii. Pozostali pochodzą z Afganistanu, Libanu i krajów Afryki Północnej. Rzesza Irakijczyków i Syryjczyków z miejsca przywodzi skojarzenia z toczonymi na Bliskim Wschodzie wojnami. I daje łatwe wyjaśnienie przyczyn exodusu. Przypomnijmy, amerykańska inwazja z 2003 r. na wiele lat zdestabilizowała Irak, wcześniej już – przez ponad dekadę – dotknięty dokuczliwymi sankcjami. Sam amerykański atak nie był tak niszczący, jak wieloletnia wojna domowa, będąca efektem rozbicia dotychczasowych struktur politycznych, na czele których stał Saddam Husajn. Wiele lat później z tego chaosu wyłoniło się Państwo Islamskie (ISIS), działające w Iraku i sąsiedniej Syrii. Ponury bilans trapiących Irak konfliktów to 306 tys. zabitych (choć są również dane mówiące o milionie ofiar), z których dwie trzecie stanowią cywile. Statystyki te obejmują okres od marca 2003 r. do września br. i są na bieżąco – w ramach inicjatywy Costs of War (ang. koszty wojny) – aktualizowane przez amerykański Watson Institute.

Wojna w Syrii, która zaczęła się przed 10 laty, pochłonęła życie 266 tys. osób – czytamy w Costs of War. W starciach zbrojnych i działaniach terrorystycznych zginęło ponad 80 tys. żołnierzy i policjantów, 77 tys. bojowników i 100 tys. cywilów. ONZ szacuje, że ofiar jest znacznie więcej – 350 tys., a Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka mówi o 400 tys. zabitych. W najkrwawszym 2014 r. było ich 76 tys., w ubiegłym roku „niespełna” siedem tysięcy. Niezależnie od tego, które z nich są bliższe prawdzie, w Syrii przez lata rozgrywał się horror. Ograniczona interwencja Rosjan pozwoliła przetrwać Baszarowi Asadowi, zaś lotnicza kampania państw NATO przyczyniła się do pokonania ISIS. Nie zmienia to faktu, że świat, generalnie, wykazał się obojętnością wobec syryjskiego dramatu. Sprzyja to argumentacji, dziś podnoszonej i u nas, o moralnej odpowiedzialności Europy i USA za los mieszkańców Syrii. Podobnie w przypadku Irakijczyków, z tą różnicą, że wina Zachodu ma tu być bardziej oczywista. Powodem, dla którego rozciąga się ona także na Polskę, jest nasz udział w irackim konflikcie. Posłaliśmy tam najpierw GROM (do ataku na platformy wiertnicze), a między 2003 a 2008 r. utrzymywaliśmy własną strefę okupacyjną.

Fatalne widoki na przyszłość

– Dekada wojny w Syrii i niemal dwie w Iraku doprowadziły te państwa do gospodarczej ruiny – mówi dr Ewa Górska, kulturoznawczyni bliskowschodnia i prawniczka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorka podcastu „Reorient: kultura i nauka”. – Trudno żyć w miejscu, w którym realizacja podstawowych potrzeb urasta do rangi wielkiego wyzwania. I nie chodzi wyłącznie o poczucie bezpieczeństwa, choć to głównie jego brak sprawił, że mówimy dziś o 13 milionach syryjskich uchodźców, zewnętrznych i wewnętrznych. W Syrii nie działa połowa szpitali i placówek ochrony zdrowia. W obu krajach są poważne problemy z wodą. Uwarunkowania geograficzne nakładają się na skutki działań wojennych. Zniszczone wodociągi, przepompownie, stacje uzdatniania, brak pieniędzy na remonty i niedosyt wykwalifikowanej kadry, która byłaby w stanie temu podołać. Gros ludzi mieszka w prowizorycznych warunkach, dzieci mają kłopot z dostępem do edukacji, starsi ze znalezieniem pracy. Wyjazd do stabilnych państw wydaje się więc rozsądnym sposobem zabezpieczenia życia, zdrowia i bytu swojego i najbliższych. Zwłaszcza dla Syryjczyków, którzy uciekli z ojczyzny i mieszkają w obozach dla uchodźców rozsianych po Bliskim Wschodzie. Ich sytuacja jest szczególnie zła, a widoki na przyszłość fatalne.

Do sąsiedniego Libanu przedostało się ponad milion Syryjczyków. Duża część trafiła do przepełnionych namiotów, podatnych na zalania, pożary, zimą zaś – gdy temperatura spada poniżej zera – niebezpiecznie niedogrzanych. Wielu spędza na wygnaniu siódmy-ósmy rok, rośnie grono dzieci nieznających innej rzeczywistości niż obozowa. W mieście Arsal na północy Libanu, gdzie autor tekstu przebywał zimą zeszłego roku, stało sześć i pół tysiąca namiotów. Rodziny, które w nich mieszkały, potraciły w Syrii domy, mieszkania, ogrody, sady, inwentarz i ruchomości. Zaradne i samodzielne niegdyś osoby zmuszone zostały do życia z dnia na dzień, zdane na pomoc organizacji humanitarnych i libańskiego rządu. Tylko nieliczni uchodźcy mogli wówczas liczyć na jakieś dorywcze zajęcie. Powrót do domu nie wchodził w grę nie tylko z powodu fatalnych warunków materialnych w ojczyźnie. Mężczyźni, którzy uciekli przed poborem do armii Asada, bali się zemsty reżimu. Jak inni, których syryjskie władze, z różnych powodów (często absurdalnych), mogłyby oskarżyć o zdradę. A od tego czasu sytuacja się pogorszyła. Liban przeżywa dziś koszmarny kryzys gospodarczy, co czwartego Libańczyka nie stać na zakup wystarczającej ilości jedzenia. Syryjscy uchodźcy mało kogo już interesują.

Covid i dramatyczne zubożenie

Ale pośród Syryjczyków, którzy docierają do Białorusi, tylko część ma za sobą doświadczenie obozu dla uchodźców. Wielu przylatuje do Mińska z Damaszku, który znajduje się w rękach sił Asada. – Kontrola na lotnisku w syryjskiej stolicy jest dwustopniowa. Nim pasażerowie trafią do zwykłej odprawy paszportowej, muszą przejść przez punkt obsadzony ludźmi Muchabaratu. Wylot odbywa się więc za zgodą tamtejszych służb specjalnych, co każe wątpić w argument o ucieczce przed prześladowaniami. Gdyby reżim chciał takie osoby prześladować, nie wypuściłby ich z Syrii – zauważa dr Wojciech Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej i ekspert ONZ, zaznaczając, że w żaden sposób nie potępia motywacji ekonomicznej migrantów. I zaraz dodaje: – Naturą ruchów migracyjnych jest to, że są one mieszane: wśród migrantów mamy też uchodźców, którym ze względu na prześladowania należy się ochrona i pomoc. Dla przykładu, uczestnicy prodemokratycznych demonstracji w Bagdadzie i innych dużych miastach Iraku są obecnie mordowani przez proirańskie szwadrony śmierci. Polska konstytucja gwarantuje obcokrajowcom możliwość złożenia wniosku o azyl, ochronę na terytorium RP, a obowiązkiem władz jest przyjąć i rozpatrzyć takie wnioski. W końcu miliony Polaków było uchodźcami po 1945, 1968 i 1980 roku.

Wracając do motywacji ekonomicznej – iracki Kurdystan nie ucierpiał na skutek wojny po 2003 r. Ostatni poważny kryzys miał tam miejsce w latach 80., podczas prób wysiedlenia i arabizacji regionu, podejmowanych przez Husajna. Dziś żyje się tam zupełnie przyzwoicie, lepiej niż w pozostałych częściach Iraku. Mimo to wielu irackich Kurdów, zwłaszcza młodych, ani myśli zostać w ojczyźnie. Powszechne jest przekonanie o Iraku, jako miejscu bez perspektyw, w odróżnieniu od Niemiec czy Francji. – Szczególnie Niemcy są traktowane jako ziemia obiecana – mówi dr Wilk. – Gdy zwróciliśmy się do miejscowych władz z pytaniem, jakiego rodzaju wsparcia oczekiwałyby od PCPM, usłyszeliśmy, że najlepiej, gdybyśmy uruchomili kursy językowe z niemieckiego i francuskiego. Nam tymczasem chodziło o tworzenie miejsc pracy tam, na miejscu – podkreśla mój rozmówca. I rzuca też nieco inne światło na kwestię Jazydów, których do Europy ma pchać lęk przez ISIS. – Państwa Islamskiego już nie ma. W Al-Shikhan na północy Iraku, największym skupisku Jazydów w regionie, miejscowe władze bardzo skrupulatnie dbają o ochronę tej mniejszości. Pięć-siedem lat temu owszem, tym ludziom groziła śmierć, ale dziś migrują przede wszystkim z powodów ekonomicznych. Podobnie jak Libańczycy, a w dalszej perspektywie także przedstawiciele innych narodowości. Pandemia Covid-19 doprowadziła do dramatycznego zubożenia setek milionów ludzi. Rodziny potraciły źródła dochodów i stanęły przed dylematem, co zrobić z oszczędnościami. Przeżyć jeszcze kilka miesięcy, czy zainwestować i wyjechać do Europy, w poszukiwaniu lepszego życia.

Pośredników, obiecujących przerzucenie do raju, nie brakuje…

—–

Polska wzięła aktywny udział w irackim konflikcie. Posłaliśmy tam najpierw GROM (do ataku na platformy wiertnicze), a między 2003 a 2008 r. utrzymywaliśmy własną strefę okupacyjną. Nz. żołnierz WP w otoczeniu irackich dzieci. Prowincja Diwanija, jesień 2008 r./fot. autor

Tekst opublikowałem w Tygodniku Przegląd, 47/2021

Postaw mi kawę na buycoffee.to