„Rosja to stan umysłu” – głosi popularne hasło. Pojawiło się ono w obiegu jeszcze w czasach przedsowieckich, ale sławę przyniósł mu Internet. Kilkanaście lat temu w sieci zaczęły pojawiać się filmiki i serie zdjęć, ilustrujące codzienność głównie rosyjskiej prowincji. Jej absurdy, degenerację i degradację. Zapijaczony świat pełnej przemocy materialnej rozpierduchy. Śmialiśmy się z tego, wciąż śmiejemy, choć w gruncie rzeczy nie raz jest to śmiech przez łzy. Śmiech maskujący przerażenie, w najlepszym razie zdumienie. „To ludzie tak mogą?”, kręcimy głowami. Pamiętam sytuację sprzed lat, gdy w pracy obejrzałem jeden z pierwszych filmików z serii „Rosja to stan umysłu”. Naprawdę – mogą to potwierdzić moje współpracownice – spadłem wówczas z krzesła (i mało się nie posikałem). Opisuję to bez cienia dumy, bo w gruncie rzeczy chodzi o coś wstydliwego – prostackie poczucie humoru, jakąś odmianę klasizmu i nacjonalizmu. Bo przecież stało za tym, nadal stoi, przekonanie, że u nas „takie rzeczy”, w takim nasileniu i nagromadzeniu, nie są możliwe. Gwoli usprawiedliwienia dodam, że był też we mnie element duszęszczypatielny. Rodzaj nostalgii za szaloną odmianą słowiańszczyzny.
Z tego ostatniego nic już dzisiaj nie zostało, za to wciąż przybywa mi argumentów za Rosją jako stanem odmiennej umysłowości. Żyję w kraju, którego rządzący mocno odkleili się od rzeczywistości i w przekazie propagandowym tworzą alternatywny świat – tak głupi, że czasem aż zęby zgrzytają. Ale to przedszkole absurdu w porównaniu z tym, co własnym obywatelom (i nie tylko) funduje rosyjska propaganda. „K…a, jakim trzeba być debilem, żeby to kupować?”, łapię się często na takiej refleksji. Chciałbym wierzyć, że wielu Rosjan zachowuje zdrowy rozsądek i z dystansem podchodzi do kolejnych sensacji propagandystów. Tak, jak większość Polaków do doniesień TVP. Czas spędzony w rosyjskojęzycznym uniwersum pozbywa mnie złudzeń. Bo chyba istotna większość „ruskich” wierzy w te brednie o konieczności denazyfikacji, o ukraińskim ludobójstwie w Donbasie, o sprowokowanej przez Zachód wojnie. Czy wreszcie o istnieniu amerykańskich biolaboratoriów na terenie Ukrainy. Placówek, których celem jest produkcja broni wymierzonej w Rosję i Rosjan, genetycznych rozwiązań, które miałby doprowadzić do upadku Federacji. To jedna z najpopularniejszych fałszywych narracji, którymi posługuje się Kreml, by uzasadnić agresję na Ukrainę.
Ostatnia odsłona tej opowieści? Rzekome eksperymenty na ukraińskich żołnierzach, w wyniku których zamieniają się oni w potwory. O czym pisze „Kommiersant”, powołując się na raport komisji Dumy „badającej działalność amerykańskich laboratoriów biologicznych na Ukrainie”. Zdaniem Konstantina Kosaczowa, przewodniczącego Rady Federacji, analiza próbek krwi wziętych do niewoli ukraińskich żołnierzy potwierdza, że „w przypadku szeregu chorób, w tym nietypowych dla terytorium Ukrainy, zawartość odpowiednich substancji przekracza dopuszczalne normy wielokrotnie”. W ocenie Kosaczowa, wojskowych poddawano eksperymentom z wyjątkowo groźnymi chorobami, by następnie „rozprzestrzenić je w celach militarnych”. Krok dalej poszła Irina Jarowaja. „W co piątej przebadanej próbce krwi jeńców ukraińskich znaleziono gorączkę zachodniego Nilu”, twierdzi wiceprzewodnicząca Dumy Państwowej. Według niej, w Ukrainie – oczywiście pod kontrolą USA – wdrożono „system kontroli i tworzenia najbardziej brutalnej maszyny do zabijania”. Potwierdza to dodatkowo podawany żołnierzom doping „w celu zneutralizowania ostatnich śladów ludzkiej świadomości i przekształcenia ich w najbardziej okrutne i śmiercionośne potwory”. Grubo, prawda?
Gwoli rzetelności dodać należy, że na terenie Ukrainy działa kilka laboratoriów, które zajmują się przeciwdziałaniem zagrożeniu wybuchem najgroźniejszych chorób zakaźnych. Ufundował je w latach 90. rząd Stanów Zjednoczonych, gdy wraz z upadkiem Związku Sowieckiego kompletnej dezorganizacji uległy instytucje zajmujące się m.in. nadzorem epidemiologicznym – co objęło także obszar byłej Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Od dawna jednak wszystkie te laboratoria są obsługiwane wyłącznie przez ukraińskie podmioty, a ich istnienie – wbrew spiskowym teoriom – nigdy nie było tajemnicą.
Tajemnicą, tyle że poliszynela, są z kolei rosyjskie problemy z rekrutacją. Według najnowszych danych brytyjskiego wywiadu, do połowy lipca poległo lub zostało rannych 50 tysięcy rosyjskich żołnierzy. Ukraińskie służby oceniają, że straty bezpowrotne oraz czasowe wyłączenia (lżejsze rany, kontuzje, choroby, „frontowe przemęczenie”) obejmują już 65 proc. personelu z pierwotnej liczby (ok. 170 tysięcy) żołnierzy zaangażowanych do inwazji na Ukrainę. Mimo ogłoszonej przez ministra Szojgu kolejnej ofensywy, tempo i intensywność rosyjskich działań na wschodzie kraju pozostają niskie. O ile w drugiej fazie konfliktu (pierwsza obejmuje zwycięską dla Moskwy kampanię na południu i katastrofalną porażkę na północy), nazywanej przez media „bitwą o Donbas”, Rosjanie z ogromnym trudem, ale brnęli do przodu, o tyle teraz front się ustabilizował. Trudno obecnie powiedzieć, czy ta trzecia faza wojny zostanie zdominowana przez „drugą bitwę o Donbas”, czy może oś ciężkości przesunie się na południe. Wiele tu zależy od inicjatywy Ukraińców oraz od tempa, w jakim Rosjanie uzupełnią straty.
Tym sprzętowym poświęcę odrębny wpis, skupmy się zatem na kwestii stanów osobowych. W Rosji trwa obecnie ogromna kampania medialna, której celem jest pozyskanie ochotników do służby w Ukrainie. MON oferuje ogromne jak na rosyjskie standardy pieniądze – pensje w wysokości kilkunastu tysięcy złotych. Mimo to chętni nie walą drzwiami i oknami, a Moskwa zmuszona jest sięgać po, hmm, niestandardowe rozwiązania. Na przykład proponując więźniom skracanie wyroków w zamian za kontraktową służbę. Na celowniku są też niesolidni kredytobiorcy, alimenciarze i generalnie osoby w trudnej sytuacji życiowej. Gros aktywności rekrutacyjnej skierowana jest na biedą prowincję zamieszkałą przez mniejszości etniczne. Putin nadal obawia się ogłoszenia powszechnej mobilizacji, co teoretycznie dałoby armii szeroki dostęp do mniej problematycznego rekruta (w Rosji jest aż 47 mln mężczyzn w wieku mobilizacyjnym; więcej, niż wynosi populacja całej Ukrainy).
Choć w mediach i na ulicach prowadzona jest równolegle zakrojona na szeroką skalę kampania społeczna, odwołująca się do wartości patriotycznych i propaństwowych, istotą rekrutacji pozostają zachęty finansowe. Mamy tu zatem do czynienia z ogromną porażką putinowskiego reżimu, który w warstwie retorycznej tak często odwołuje się do idei nacjonalistycznych, a w praktyce mierzy się ze społeczną obojętnością na górnolotne hasła i odezwy. Potencjalny rosyjski rekrut deklaratywnie wspiera politykę państwa, lecz ani myśli nadstawiać za nią własnej głowy. Ideologiczna pustka nie jest tylko problemem współczesnej Rosji – mierzył się z nią także Związek Sowiecki. Tyle że Putin pragnął tę pustkę wypełnić nacjonalistyczno-religijno-imperialnym żarem – i wiele wskazywało na to, że mu się udało. Dziś widzimy, że ów żar gaśnie w obliczu ukraińskiej determinacji, której efektem jest frontowe piekło.
„Nie chcecie ginąć za Rosję, to może gińcie za ruble”, reaguje kremlowska propaganda. I wypuszcza kuriozalny z naszej perspektyw reportaż, poświęcony rodzicom Alieksieja Małowa, zabitego w Ukrainie żołnierza z jednej ze wsi obwodu saratowskiego. 31-letni Małow zginął na początku inwazji. Pośmiertnie otrzymał medal za odwagę, a jego rodzice „pogrzebowe” – zasiłek wypłacany rodzinom poległych wojskowych (tych oficjalnie poległych, których ciała sprowadzono do Rosji, gdzie odbyły się publiczne pogrzeby; to sytuacja, która dotyczy znaczącej mniejszości zabitych Rosjan). W materiale telewizji Rossiji 1 rodzice z dumą opowiadają o synu i otrzymanych pieniądzach, które wydali na nowiutką Ładę. Białą, bo o takiej właśnie marzył Alieksiej – słyszymy z ust jego ojca. „W pierwszą podróż nowym samochodem rodzicie pojechali na cmentarz”, informuje nas narrator. Przesłanie reportażu jest jednoznaczne – nie ma syna, ale jest samochód. I reszta pokaźnego odszkodowania (w przeliczeniu sięga ono nawet miliona złotych). To mało subtelny przekaz do rodziców pt.: „udział waszego syna w wojnie się opłaci”. Skuteczny? Rosyjskie media coraz częściej informują o przypadkach donosów na synów, którzy „uchylają się od służby wojskowej w ważne dla kraju dni”.
Bo Rosja to stan umysłu…
—–
Nz. Szkolenie ukraińskich artylerzystów – jak nic mutantów…/fot. Sztab Generalny Ukraińskich Sił Zbrojnych
A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki: