Powtarzalność

W połowie maja 2022 roku, gdy stało się jasne, że Finlandia zamierza dołączyć do NATO, Kreml wysłał Helsinkom serię pogróżek. Fiński rząd sprawę przemilczał, ale przedstawiciele armii już nie. „Miło was przywitamy – dołączycie do 200 tys. rosjan, zakopanych kilka metrów pod ziemią po waszej ostatniej wizycie z 1939 roku”, skomentował niewymieniony z nazwiska fiński generał, cytowany przez amerykańskiego admirała Jamesa Stavridisa, byłego Naczelnego Dowódcę Sił Sojuszniczych. Wypowiedź ta znakomicie ilustruje stosunek Finów do rosji. Ich świadomość relatywnej siły, pozwalającej w razie potrzeby na zadanie agresorom poważnych strat, i tym samym na uchronienie się przed dramatem unicestwienia.

Pod koniec 1939 roku ZSRR trzymał pod bronią 2,5 mln ludzi, 75 razy więcej niż Finlandia. Armia Józefa Stalina przeszła dziesięcioletnią intensywną modernizację, w wyniku której dysponowała m.in. 15 tys. czołgów i ośmioma tysiącami samolotów. Do ataku na sąsiada z północy przeznaczono tylko część tego potencjału – sześć i pół tysiąca tanków, ponad trzy tysiące samolotów. Finowie jednak mogli wystawić ledwie 80 czołgów i 160 samolotów. Nawet po pełnym rozwinięciu mobilizacyjnym fińskiej armii – liczącej wówczas 330 tys. żołnierzy – sowieci prowadzili wojnę w warunkach gigantycznej ludzkiej i technicznej przewagi.

Teoretycznie więc mieli wszystko, by „połknąć” Finlandię w kilka tygodni.

Tymczasem już pierwszego dnia inwazji – 30 listopada 1939 roku – okazało się, że Armia Czerwona to olbrzym na glinianych nogach. Że jej oficerowie są kiepsko wyszkoleni i nie potrafią dowodzić w boju, że żołnierze słabo zmotywowani i kompletnie nieprzygotowani – mentalnie, taktycznie i sprzętowo – do walki w trudnym leśnym terenie, w warunkach ostrej i mroźnej zimy. Że logistyka nie radzi sobie z bieżącym zaopatrzeniem oddziałów, że lotnictwo nie potrafi współdziałać z jednostkami pancernymi. Że wywiad fatalnie rozpoznał przeciwnika, sugerując uderzenia w wąskich i dobrze umocnionych odcinkach, gdzie nie było możliwości rozwinięcia natarcia. I że rozbudowana agentura błędnie oceniła nastroje Finów – Stalina zapewniono, że fińscy socjaliści poprą interwencję, ba, przyłączą się do walki po stronie sowietów. I owszem, przyłączyli się – do własnej armii, strzelając do ideologicznych pobratymców.

Finowie zaś do perfekcji opanowali sztukę wojny asymetrycznej – gdy mogli, unikali regularnej walki, za to bezlitośnie paraliżowali sowieckie zaplecze, niszcząc kuchnie polowe, magazyny i kolumny transportowe. Fińscy strzelcy wyborowi zabijali tysiące czerwonoarmistów, wywołując w szeregach wroga permanentny strach przed trafieniem znienacka. Gdy już dochodziło do otwartego starcia, nieliczne, za to doskonałe armaty Boforsa, bez trudu przebijały pancerze czołgów z gwiazdami. Mnóstwo z nich płonęło za sprawą odwagi i inwencji fińskich piechurów, od których pochodzi pomysł „koktajli Mołotowa”. Na przemyślanych i solidnie wykonanych umocnieniach co rusz rozbijały się sowieckie natarcia. Obrońcy walczyli o ojcowiznę, ich armię bowiem kompletowano w oparciu o dobór terytorialny. Motywacja i znajomość terenu stanowiły atuty o mocy nieosiągalnej dla wojsk agresora.

Znamy to skądś, prawda?

W efekcie, po trzech miesiącach zmagań, sowieci mieli wspomniane 200 tys. trupów – siedem razy więcej niż Finowie. Wiele lat później Nikita Chruszczow przyznał, że łączne straty Armii Czerwonej uwzględniające także rannych dochodziły do miliona (!), były zatem 12 razy większe od fińskich. Lecz to nie ofiary powstrzymały Stalina przed próbami kontynuacji walk aż do upadku Finlandii. Stało się tak za sprawą ryzyka francusko-brytyjskiej interwencji oraz lęku kremlowskiego dyktatora, że i Niemcy wystąpią przeciwko ZSRR. Na mocy traktatu pokojowego podpisanego 13 marca 1940 roku, 11 proc. fińskiego terytorium (35 tys. km kw.) – uprzednio zajętego przez wojska sowieckie – przeszło we władanie Moskwy.

Nazwać takie zwycięstwo pyrrusowym, to jakby nic nie napisać.

Fiński przykład – poza szeregiem podobieństw do wojny w Ukrainie (szczególnie jej pierwszych faz) – pozwala dostrzec znamienną powtarzalność zachowań władców Kremla. Przede wszystkim ich skłonność do przeszacowywania możliwości własnych i niedoszacowywania potencjału przeciwnika, oraz bezwzględną determinację. Warto te czynniki brać pod uwagę w rozważaniach o przyszłości Ukrainy i szerzej, całej Europy.

Pozwólcie, że przeniosę konkluzję na nieco alegoryczny grunt – miejmy zatem świadomość, że niedźwiedź to niebezpieczne zwierzę, ale wiedzmy też, że ten konkretny jest okulały i ma wybite zęby. Dalej swoją masą stwarza zagrożenie, zwłaszcza dla pojedynczego człowieka, ale grupie uzbrojonej w fuzje wielkiej krzywdy zrobić nie zdoła. Byle jej członkowie gotowi byli strzelać…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. marne resztki rosyjskiej pancernej pięści. Okolice Izjumu, styczeń 2023 roku/fot. własne

Groźby

Piąteczkowo…

Ja wiem, że Rosja jest niebezpieczna. Że nawet bez broni jądrowej, samą masą swego byle jakiego wojska, może zrobić krzywdę. I robi – dziś w Ukrainie. Ale mimo wszystko nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to państwo jest tak do spodu żałosne. Miota się, warczy, grozi, szantażuje, a potem patrzy człowiek na zniszczony ruski sprzęt i widzi, jakie to barachło. Dostrzega skradzioną lodówkę na pokładzie rozbitego śmigłowca, czyta, że w masowej kradzieży ukraińskiego sprzętu AGD chodzi nie tylko o osobiste korzyści żołnierzy-złodziei, ale i o narodowy interes. Bo w pralkach, lodówkach i innych takich, są czipy, całe elektroniczne podzespoły, których ruskie sami wyprodukować nie potrafią, a na skutek sankcji dostępu do nich nie mają. I nie idzie tu o zapewnienie ciągłości produkcji zmywarek (tych zresztą Rosja nie wytwarza), a czołgów, samolotów itp., które bez półprzewodników pozostaną anachronicznym złomem. Złomem, który każdy potencjalny przeciwnik Federacji rozpieprzy, jak Ukraińcy rozpieprzyli słynny już ruski przyczółek nad Północnym Dońcem.

Nie wiem, czy do kremilinów dotarło już, jak bardzo są słabi. Czy są ślepi, czy świadomi słabości jedynie strugają wariata. Wczoraj znów pogrozili Finlandii. „Miło was przywitamy – dołączycie do 200 tysięcy Rosjan, którzy już tu są, zakopani kilka metrów pod ziemią po waszej ostatniej wizycie z 1939 roku”, odparł niewymieniony z nazwiska fiński generał, cytowany przez amerykańskiego admirała Jamesa Stavridisa, byłego Naczelnego Dowódcę Sił Sojuszniczych NATO. Srogi język, ale Andrzej Duda – w reakcji na orkowe groźby – poszedł swego czasu tym samym tropem, mówiąc, że w Polsce jest dość miejsca, by pochować potencjalnych agresorów. Wracam do tych słów za sprawą Olega Morozowa, szefa Komisji Kontroli Dumy Państwowej. „Polska zachęca nas, abyśmy po Ukrainie postawili ją na pierwszym miejscu w kolejce do denazyfikacji”, napisał rzeczony na Telegramie. Kręcę głową z politowaniem i przypominam drugą część Dudowej wypowiedzi: „Nie strasz, nie strasz, bo się…” – prezydent nie dokończył, ale przecież nie musiał.

Dobrego weekendu!

Ilustracje za: MaxMannen – MemesDoniesienia z putinowskiej Polski – takie bardzo a propos.

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu:

Postaw mi kawę na buycoffee.to