Remonty

Rosyjskie media donoszą o najnowszych planach tamtejszego ministerstwa obrony. Otóż zamierza ono utworzyć dwa zakłady przeznaczone do gruntownych napraw uszkodzonego sprzętu pancernego. Przedsiębiorstwa powstaną w obwodach moskiewskim i rostowskim – 71. zakład naprawy wozów pancernych będzie się mieścił w Ramienskoje, 72. w Kamieńsku-Szachtyńsku, blisko granicy z Ukrainą. Pierwszy ma dać pracę 365 osobom, w drugim zatrudnionych zostanie 227 pracowników. Resort daje sobie dwa miesiące na pozyskanie odpowiednich działek, w sumie cztery na załatwienie wszystkich formalności.

Pod Ramienskoje w 1980 roku zbudowano lotnisko doświadczalne na rzecz sowieckiego programu kosmicznego (projekt wahadłowca Buran), część terenów nadal należy do wojska, zatem łatwo ustalić, gdzie powstanie ów zakład. Wielkość załogi sugeruje – podobnie jak w drugim przypadku – że nie będzie to przedsięwzięcie obliczone na duży rozmach. Na głębokie tyły ewakuuje się uszkodzony sprzęt wymagający najpoważniejszych napraw – przy takiej obsadzie będzie to najwyżej kilkanaście pojazdów tygodniowo. Oczywiście przy założeniu, że uda się wyposażyć zakłady w odpowiednie zaplecze techniczne.

Co jeszcze mówią nam te doniesienia? Że rosjanie zmuszeni są improwizować. Straty zadane im przez Ukraińców są na tyle wysokie, że z przywracaniem do użytku uszkodzonego sprzętu nie radzą sobie już istniejące fabryki czołgów (dwie). Co więcej, na zajętych terenach nie istnieje wystarczająca do tego rodzaju działań infrastruktura (gdyby agresorzy zajęli Charków i tamtejsze zakłady czołgowe, ich sytuacja uległaby diametralnej zmianie). Nie bez znaczenia jest fakt, że przejęte w różnych miejscowościach warsztaty mechaniczne znajdują się w zasięgu ukraińskiej artylerii, co uniemożliwia odtwarzanie za ich pomocą zdolności bojowych sprzętu.

Przypomnijmy, wedle ukraińskiego sztabu generalnego, rosja straciła do tej pory ponad 2 tys. czołgów i 4,5 tys. innych wozów bojowych. Niezależne źródła – bazujące na danych fotograficznych i filmowych – szacują te straty na kolejno: tysiąc i niemal dwa tysiące. W zgodnej ocenie analityków wojskowych, dostępny materiał multimedialny nie oddaje całości strat i zasadnym jest założenie, że rzeczywiste dane są o 1/3 wyższe (co daje nam 1,3 tys. czołgów i 2,5-2,7 tys. innych pojazdów pancernych). Tak czy inaczej, pogrom, rodzący konieczność pilnego odtwarzania potencjału.

Dodajmy na koniec, że rosyjskie straty osobowe przekroczyły dziś w nocy kolejny symboliczny pułap 50 tys. żołnierzy definiowanych jako bezpowrotnie straconych (zabitych, wziętych do niewoli, poważnie rannych). Zdaniem Bena Wallace’a, brytyjskiego ministra obrony, jak dotąd zabito w walce 25 tys. rosjan, zaś ogólna liczba zabitych, rannych i pojmanych przekroczyła w tym tygodniu 80 tys., co oznacza, że niemal połowa pierwotnych sił inwazyjnych została unicestwiona.

I skoro o symbolicznych kwestiach mowa – potwierdzają się wcześniejsze spekulacje o tym, że rosjanie zmuszeni zostali do pozyskania dronów z Iranu (własne im już „wyszły”…). Na nieszczęście dla Kremla, istotna część tej pomocy to nielotny i niedziałający badziew. Z kolei amerykańskie media donoszą – opierając się o przecieki ze źródeł wywiadowczych – że rosja dokonuje właśnie interwencyjnych zakupów „milionów sztuk pocisków artyleryjskich” w… Korei Północnej. Ot i miara upadku…

—–

Nz. Uszkodzony rosyjski samochód pancerny/fot. Sztab Generalnych Ukraińskich Sił Zbrojnych.

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

„Hipersoniki”

Amerykański SR-71 Blackbird (Kos), to maszyna dalekiego zwiadu strategicznego, której produkcję rozpoczęto pod koniec lat 60 ub.w. Ostatnie egzemplarze wycofano z linii w 1999 r. i mimo upływu ponad dwóch dekad, Kos wciąż pozostaje najszybszym samolotem kiedykolwiek wprowadzonym do służby. SR-71 był odpowiedzią na wyzwania zimnej wojny, ale używano go również na innych frontach. W 1986 r. pojedynczy Blackbird wystartował z bazy w Wielkiej Brytanii, by zebrać dane na temat szkód wywołanych amerykańskim nalotem na Trypolis. Droga powrotna znad Libii wiodła przez Francję, której władze odmówiły Amerykanom prawa do przelotu. Kos i tak przeciął wstęgę Sekwany, bez trudu uciekając przed myśliwcami Mirage. Przemieszczał się z prędkością maksymalną 4000 km/h, ponad trzy razy wyższą od prędkości dźwięku (3,3 Ma). Różnica osiągów między nim a francuskimi maszynami wynosiła bagatela 1700 km/h. Tego „ptaszka” nie sposób było dogonić…

SR-71 był zatem nieosiągalny dla ówczesnych systemów obronnych. W potocznym przekonaniu tę samą właściwość ma współczesna broń hipersoniczna – z tą różnicą, że służy bezpośrednio do niszczenia i zabijania. A jest nawet szybsza od Kosa, mówimy bowiem o urządzeniach zdolnych co najmniej pięciokrotnie przekroczyć prędkość dźwięku (5 Ma – ok. 6200 km/h!). W medialnych doniesieniach na temat „hipersoników” wybija się opinia, wedle której Stany Zjednoczone ustępują Rosji i Chinom w tym obszarze wyścigu zbrojeń. Tę narrację wspiera zwłaszcza rosyjska propaganda, ale swoje dokładają też Amerykanie. „USA, skupiając się na operacjach w Iraku i Afganistanie, nie przykładały należytej uwagi do rozwoju hipersonicznych systemów uzbrojenia”, przyznał niedawno w wywiadzie dla Reutera amerykański sekretarz ds. sił powietrznych, Frank Kendall. Urzędnik wyraził nadzieję, że „znajdą się środki na rzecz nowoczesnych systemów uzbrojenia, w tym na programy hipersoniczne”. Z ujawnionych w listopadzie zeszłego roku wyliczeń Departamentu Obrony wynika, że koszty dokończenia rozwoju i wdrożenia „hipersoników” – tylko dla armii i marynarki – obliczono na 28,5 mld dol.

Wysoki pułap, duża prędkość

Dzięki tej informacji wiemy, że broń hipersoniczna jest droga, ale czy rzeczywiście niezawodna i zmieniająca reguły gry? Nim odpowiemy na to pytanie, uściślijmy, z jakim rodzajem technologii mamy do czynienia. „Hipersoniki” dzielą się na dwa typy, z których pierwszy wprost wywodzi się z tradycyjnych, naddźwiękowych pocisków manewrujących. Mowa o operujących w dolnych warstwach atmosfery, kierowanych pociskach, napędzanych przez większą część lotu silnikami strumieniowymi. Uzbrojenie to przenoszone jest przez samoloty, okręty podwodne i nawodne. Przykład? Rosyjska rakieta morska Cyrkon, pędząca do celu z prędkością nie mniejszą niż 4-6 Ma. W październiku ub.r. Rosjanie przeprowadzili test pocisku na Morzu Białym. Wystrzelona z pokładu korwety Admirał Groszkow rakieta trafiła w obiekt oddalony o 450 km. Cyrkon potrzebował 4,5 min. lotu, co znaczy, że przemieszczał się ze średnią prędkością niemal 6000 km/h (momentami dochodziła ona do 8 Ma!). Maksymalny pułap, jaki wówczas zarejestrowano, to 28 km. Kolejne Cyrkony – tym razem całą salwę – odpalono 24 grudnia 2021 r. Ponieważ pocisk przeszedł również z powodzeniem próbę wystrzelenia z okrętu podwodnego, proces certyfikacji uznano za zakończony. Cyrkony wejdą do uzbrojenia rosyjskiej floty jeszcze w tym roku.

Odrębną kategorię stanowią hipersoniczne pojazdy szybujące (ang. Hypersonic Glide Vehicles HGV) o płaskiej trajektorii lotu i wysokich zdolnościach manewrowych. Do tej kategorii należy dla przykładu rosyjski Awangard. Jego głowica HGV rozpędzana jest przez rakietę strategiczną SS-19. Po wypaleniu rakiety i uwolnieniu, głowica szybko zanurza się w atmosferze i rozpoczyna szybowanie na pułapie ok. 60-40 km z prędkością dochodzącą do 20 Ma (!). Hamuje i zmienia kąt na bardziej stromy dopiero w końcowej fazie lotu. Wcześniej schodzi płasko i może manewrować we wszystkich trzech płaszczyznach. To właśnie dlatego „hipersoniki” tak trudno zestrzelić – ich prędkość zmniejsza czas na efektywną reakcję, a zatarcie krzywej balistycznej (toru, po którym leciałby pocisk pozbawiony napędu) wprowadza do obliczeń istotny czynnik nieprzewidywalności. Tymczasem skuteczność systemów przeciwlotniczych opiera się w dużej mierze na możliwości „przewidzenia” (wyliczenia) trasy nadlatujących pocisków – tak, by wysłane w odpowiedzi antyrakiety stworzyły skuteczną barierę kinetyczną, a nie zostały wystrzelone „na wiwat”. Rosyjscy wojskowi chwalą się, że do unieszkodliwienia jednego Awangarda, Amerykanie potrzebowaliby aż 50 pocisków antyrakietowych.

Mocą w celność i precyzję

Rosjanie sami zatem przyznają, że ich HGV nie jest niezniszczalny. – Manewrowość to świetna cecha, ale zwróćmy uwagę, że każdy manewr oznacza wytracanie prędkości – dodaje Marcin Niedbała, analityk wojskowy, specjalizujący się w technologiach (anty)rakietowych. – A tych manewrów może być całkiem sporo, bo broń hipersoniczna jest trudniej wykrywalna, ale nie niewidzialna. Twierdzenia, że obecne systemy przeciwrakietowe, takie jak amerykański Patriot PAC-3, THAAD lub rosyjskie S-300W4 są wobec niej bezradne, można włożyć między bajki. Po prostu, wydajność pojedynczej baterii takich systemów, liczona jako powierzchnia chronionego obszaru, ulegnie w razie ataku zmniejszeniu, bo konieczne okaże się wystrzelenie większej liczby antyrakiet, gdy głowica HGV znajdzie się bliżej bronionego obiektu. Nie podejmę się dokładnych wyliczeń, ale z pewnością nie będzie to skokowy spadek skuteczności, tym bardziej, że HGV przed uderzeniem hamuje na tyle, że jest wolniejsza od większości głowic klasycznych pocisków balistycznych. No i nie zapominajmy o możliwości niszczenia nosicieli, na przykład jednostek morskich w przypadku Cyrkona. Optymalnym środkiem obronnym przeciwko HGV wydają się być systemy antyrakietowe, które mogą pracować zarówno w atmosferze (endoatmosfercznie), jak i poza nią (egzoatmosferycznie). Takim systemem jest amerykański THAAD, który ciągle podlega modernizacjom i być może doczeka się wersji o zwiększonym zasięgu (THAAD-ER), podobnymi możliwościami ma też dysponować najnowszy rosyjski kompleks przeciwrakietowy S-500.

Awangardy, z uwagi na moc zastosowanej w nich głowicy jądrowej, należą do broni strategicznej. W tym zresztą zawiera się różnica między technologią hipersoniczną opracowywaną w Rosji i Chinach, a jej amerykańskim odpowiednikiem. W Stanach Zjednoczonych skupiono się na idei przenoszenia głowic konwencjonalnych, czyli na uzbrojeniu taktycznym. Adwersarze nawet na tym poziomie wybrali ładunki jądrowe – czego przykładem może być rosyjska rakieta Kindżał. Wynika to nie tyle z potrzeby posiadania środków o dużej sile rażenia – obu mocarstwom ich nie brakuje – ile z chęci przygotowania się na dalszy rozwój systemów przeciwrakietowych. Awangardy w przyszłości mogą skuteczniej przebijać się przez amerykańską tarczę, ale obecnie ten sam efekt dałoby użycie tradycyjnych rakiet balistycznych, przenoszących po kilka-kilkanaście głowic wraz z odpowiednimi systemami pozoracji i wabikami. Byłoby ich więcej, a i tak wyszłoby taniej – podnosi kwestię ekonomicznej efektywności Marcin Niedbała. A to nie wszystko.

Kolejni uczestnicy wyścigu

– Na pierwszy rzut oka broń hipersoniczna wydaje się czynnikiem zmieniającym światowy ład, kształtowany przez potęgi posiadające broń jądrową i środki do jej przenoszenia – mówi dr Michał Piekarski, politolog z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego. – Wizja nagłego ataku na ośrodki dowodzenia czy bazy wojskowe jest atrakcyjna, ale należy pamiętać, że podstawą strategii nuklearnej jest nieuchronność odwetu. Tę nieuchronność zapewniają wielokrotnie zdublowane środki łączności i dowodzenia. Nie bez powodu w USA na bieżąco aktualizowane są plany kontynuacji rządu w razie śmierci prezydenta, na przykład w zaskakującym ataku rakietowym. Broń hipersoniczna może zniszczyć silosy z rakietami, lotniska z samolotami-nosicielami bomb atomowych, ale nie zneutralizuje okrętów podwodnych z pociskami balistycznymi – a to one są dla mocarstw ostatecznym środkiem odstraszania.

– Na potrzeby doktryny MAD (ang. Mutual Assured Destruction – wzajemnego zagwarantowanego zniszczenia) w zupełności wystarczające są obecne arsenały pocisków balistycznych z zaawansowanymi głowicami. Dodanie do nich strategicznej, atomowej broni hipersonicznej nie zmieni rachunku sił. Na poziomie taktycznym ten rodzaj uzbrojenia uzupełni i tak już bogate potencjały mocarstw, żadnemu nie dając istotnej przewagi, która zmieniłaby geopolityczne uwarunkowania. Co innego na niższym, regionalnym czy lokalnym poziomie. Wejście w posiadanie technologii hipersonicznych poprawi zdolności militarne takich państw jak Korea Północna czy Iran. Zwiększy ich możliwości skutecznego i nieoczekiwanego ataku na większą liczbę celów – twierdzi Marcin Niedbała. Jego zdaniem, Iran ma już zaczątki takiej technologii. Jeśli idzie o Koreę Północną – ta już we wrześniu ub.r. dokonała pierwszej próby z rakietą, która z dużym prawdopodobieństwem była pociskiem hipersonicznym z głowicą HGV. Kolejne dwa testy przeprowadzono w styczniu br. i jeśli wierzyć północnokoreańskiej agencji prasowej KCNA, oba zakończyły się pomyślnie. Coś na rzeczy być musi, bo w hipersoniczny wyścig zbrojeń – obok Indii, Francji i Australii – zaangażowani się też sąsiedzi „szalonego Kima” – Korea Południowa i Japonia.

Nz. Projekt koncepcyjny pojazdu hipersonicznego/fot. Lockheed Martin

Tekst opublikowałem w Tygodniku Przegląd, 7/2022

Postaw mi kawę na buycoffee.to