„Niedźwiedź”

To miała być trzecia z kolei doroczna defilada po zdruzgotaniu „ukraińskiego nazizmu”. Projekcja siły – huk dziesiątków odrzutowych silników, chrzęst setek gąsienic, tupot tysięcy podkutych buciorów; głośne „uraaa!” zwielokrotnione medialnym przekazem, idące w świat wraz z przesłaniem, że rosja jest niepokonana i nie ma sensu z nią zadzierać.

Bo „Ukraina głupcze…”.

No więc miało być imperialne święto, a dawne zwycięstwo stanowić jedynie pretekst do celebracji współczesnego triumfu. Wyszła zaś kolejna bieda-parada rozpaczliwie odwołująca się do coraz bardziej zamierzchłej historii. Z symbolicznym udziałem ciężkiego sprzętu – widać, że co tylko może, Moskwa wypycha na front – „opędzona” w dużej mierze młodzikami ze szkół wojskowych.

Kompletnie zignorowana przez światowe media.

I nawet pogoda nie dopisała, bo przed południem w Moskwie znów sypał śnieg.

Sypał na głowy zagranicznych gości putina, których obecność – jak jeszcze wczoraj donosiły zatroskane media – ma być dowodem przełamywania przez rosję międzynarodowej izolacji. No więc stanęli obok „bunkrowego dziada” prezydenci takich potęg jak Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Turkmenistan, Kuba, Laos i Gwinea-Bissau. Czołg mi jedzie w oku, jeśli to jest owo przełamanie.

A Czasiw Jar wciąż niezdobyty, choć miał być prezentem rosyjskich generałów dla putina z okazji dnia pobiedy.

Tak, Czasiw Jar, dwunastotysięczne przed wojną miasteczko.

Wiem, wiem, aktualne zmagania na doniecczyźnie – ogniskujące się wokół „Czasika” – są o nieco większą stawkę. Idzie w nich mianowicie o takie nasze dwa Włocławki lub Elblągi – bliźniacze miasta Słowiańsk i Kramatorsk. Oto skala bieżących wyzwań i zdolności „drugiej armii świata”.

Patrząc z perspektywy jego konwencjonalnych zasobów, to nawet nie jest cień wojska, które wygrało wschodnioeuropejskie zmagania podczas II wojny światowej. Nie żeby tamta armia była jakoś szczególnie dobra – była duża, a ilość czasem przechodzi w jakość. Wtedy przeszła, teraz nieszczególnie może.

Znów widać to na froncie, po słabnącym impecie rosyjskiego natarcia.

Słabną, bo przygotowują się do wielkiej ofensywy – twierdzą co poniektórzy. I pewnie dlatego na placu czerwonym zabrakło dziś setek nowoczesnych czołgów, samobieżnych dział i mobilnych wyrzutni – skitranych gdzieś po krzakach w oczekiwaniu na sygnał do ataku. Gęste to muszą być krzaki… I pewnie dlatego Moskwa znów używa atomowego straszaka nieplanowanych ćwiczeń jednostek wyposażonych w broń jądrową – co czyni zawsze, gdy jej oddziały na froncie wpadają w kłopoty, bądź gdy Zachód przekracza następne „czerwone linie”, dostarczając ukraińskiej armii bardziej zaawansowane uzbrojenie.

Bo nie wiem, czy wiecie, ale ATACMS-y smażą kolejne rosyjskie sztaby, tylko w tym tygodniu posyłając w diabły dziesięciu orczych pułkowników.

Nie, nie lekceważę moskiewskiej watahy – dla państw- i armii-średniaków to bardzo groźny przeciwnik. Ale u licha, nie dajmy się zwodzić narracji o „obudzonym niedźwiedziu”, który teraz dopiero wszystkim – nie tylko Ukrainie – pokaże.

Pokaże, jak pokazała dzisiaj – z okazji dnia pobiedy – państwowa korporacja Rostec, prezentując grafikę myśliwca Su-57 pomalowanego w barwy samolotu Ła-7 z czasów II wojny. Nie pomalowanego okolicznościowo myśliwca, nie demonstratora, nawet nie atrapy, a grafikę przedstawiającą oba samoloty. Taki „miś” na miarę (neo)sowieckich możliwości. Bardzo a propos…

PS. Rzeczona grafika przedstawia maszynę należącą do radzieckiego asa myśliwskiego, Iwana Kożeduba. Który był Ukraińcem…

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Parada w śniegu/fot. Kremlin.ru

„Uwikłani”

Osiem lat temu też było gorące lato. Ledwo co wróciłem z Donbasu i w głowie miałem pomysł na książkę. Powieść toczącą się w realiach ukraińskiej wojny, ale z Polakami w roli głównej. Usiadłem do komputera i po czterech tygodniach pracy, w trakcie których narzuciłem sobie naprawdę mordercze tempo, powstali „Uwikłani”.

O czym przypomniał mi dziś Facebook. A ja dzielę się tym wspomnieniem zamiast regularnym wpisem, bo odrobinę się zajechałem. Wybaczcie, ale potrzebuję nieco dłuższego weekendu, by się zregenerować.

Wracam z raportowaniem w poniedziałek, a dziś – w ramach „rekompensaty” – podrzucam fragment „Uwikłanych”. Książkę nadal można kupić – oto link do sklepu wydawnictwa Warbook.

Zapraszam do lektury otwierającego powieść rozdziału!

Okolice Słowiańska, obwód doniecki, 20 lipca

Młody żołnierz nazwiskiem Daniłow leżał kilka metrów od drewnianej chałupy, do której chwilę wcześniej usiłował wejść. Odrzucony siłą eksplozji darł się wniebogłosy, unosząc kikuty zakrwawionych przedramion.

– Aaa! – przez moment słychać było tylko ten potworny dźwięk.

Zaraz jednak odezwało się co najmniej kilka AKM‑ów, których serie siekały ściany rachitycznej budowli.

– Wstrzymać ogień! – Michał Domański uniósł lewą dłoń. – Tam nikogo nie ma! – krzyczał. – To była mina pułapka! – dodał i nie czekając na reakcję kolegów, ruszył w stronę rannego.

Zrobił ledwie kilka kroków i padł na brzuch – żołnierze za nim przestali strzelać, ale ci, których miał po prawej stronie, nadal walili w rozpadający się dom.

– Kurwa! Co za debile!? – zaklął po polsku, gdy tuż obok przeleciał pocisk odpalony z granatnika RPG.

„Ki chuj użył rury, i to na tak małą odległość!?” – przeszło mu przez myśl, gdy dociskał głowę do wilgotnej po niedawnym deszczu ziemi. Wraz z wybuchem poczuł ciarki na plecach, a potem zasypał go stos drewnianych odłamków. „Zabiją swojego…” – Michał troszczył się nie tyle o siebie, co o Daniłowa, który leżał tak blisko trafionego budynku. „Ochotnicy, psia ich mać!”.

Uniósł głowę, wypatrując rannego. Chłopak wciąż był w tym samym miejscu, teraz przywalony stertą desek. Domański nie słyszał jego jęków, lecz zaraz zdał sobie sprawę, że poza nieprzyjemnym szumem w uszach nie dociera do niego niemal nic. „Ogłuszyło mnie” – uznał, zrzucając z siebie resztki zdemolowanej chałupy.

Podniósł się i z ulgą dostrzegł opuszczone kałachy kolegów. Przez moment walczył z pokusą, by pójść w ich kierunku i zdzielić pierwszego z brzegu kolbą w pysk. Opamiętał się jednak i podbiegł do Daniłowa.

– Trzymaj się! – znów mówił po polsku, zdejmując z nóg rannego kawałki wyrwanej eksplozją ściany. – Trzymaj!

– Misza! – Ktoś klepnął go w ramię. – Misza! – Dźwięk imienia przedarł się przez szum. Domański odwrócił się i zobaczył Wadima, trzydziestoparolatka, jednego z najstarszych chłopaków w oddziale.

– Miszka, zostaw, my się nim zajmiemy! – Wadim musiał krzyczeć, by Michał był w stanie go zrozumieć.

Domański pokiwał głową – Wadim był lekarzem, przed wojną w rodzinnej Winnicy jeździł w karetce pogotowia.

– Pomóżcie mu. – Michał raz jeszcze spojrzał na Daniłowa i jego okaleczone ręce. Spróbował przypomnieć sobie, skąd Ukrainiec pochodził. „Charków. Chyba Charków” – stwierdził. „Mają tam dobry, wojskowy szpital” – skojarzenie przyszło samo i na kilka sekund odpędziło ponury nastrój.

„I co z tego, kurwa, skoro to tak daleko?” – Domański westchnął głośno. Skrzywił usta w uśmiechu, w ten sposób żegnając się z rannym, i ruszył w miejsce, w którym zastał go wybuch miny pułapki.

Usiadł na twardej drewnianej ławie przed jednym z domów i zapalił papierosa.

Dobrze wiedział, co się niebawem wydarzy. Za jakieś trzydzieści–czterdzieści minut na miejsce dotrze zdezelowany ambulans z najbliższego cywilnego szpitala – najpewniej z odległego o kilkanaście kilometrów Słowiańska. Z kierowcą, wkurwionym, że musiał pętać się po wiejskich drogach, w rejonie, w którym jeszcze wczoraj toczyły się ciężkie walki. Z otyłą lekarką koło czterdziestki, narzekającą na polityków i oligarchów, bo ci „własnych synów na wojnę nie puścili”. I dwoma pijanymi sanitariuszami, którzy swój stan wytłumaczą stwierdzeniem, że „przecież nikt na trzeźwo w takie miejsce nie przyjedzie”. To oni zapakują Daniłowa do karetki, z której chłopak trafi na stół operacyjny pamiętający czasy świetności Związku Radzieckiego.

Tak to zwykle do tej pory wyglądało.

– Do dupy! – Michał wdeptał papierosa w ziemię. Wojskowe śmigłowce ewakuacji medycznej, doskonale wyposażone szpitale, lekarze najwyższej klasy – o systemie, który znał z poprzedniej wojny, tu można było tylko pomarzyć. „I jeszcze ta ochotnicza zbieranina, bez pojęcia o walce” – Domański westchnął ponownie. Wioska – a właściwie przysiółek liczący osiem chat – miała być już wcześniej sprawdzona. Tak wynikało z zapewnień dowódcy kompanii, który informował przez radio, że trafił na opustoszałą osadę. Gdy pluton Michała dotarł na miejsce, panowała tam już iście piknikowa atmosfera. Żołnierze ulegli jej na tyle, że kompletnie zignorowali stojącą na skraju chatę.

Z jakiegoś powodu zwróciła ona uwagę osiemnastoletniego Daniłowa. Chłopak szarpnął za klamkę wejściowych drzwi i…

I teraz umierał w otoczeniu niewiele starszych kolegów.

—–

Czyta się? Ta książka zebrała sporo dobrych recenzji i wciąż odkrywana jest przez nowych Czytelników. Co niezmiernie cieszy, ale i przywodzi do łba dziki pomysł. Taki, by rzucić wszystko i napisać kolejną powieść, może kontynuację, tym razem w realiach pełnoskalowego konfliktu. Kusi, więc może kiedyś…

Dobrego weekendu!

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Oryginalne ujęcie, wykorzystane do projektu okładki „Uwikłanych”. Zdjęcie powstało latem 2015 roku w Szyrokino, wykonał je towarzyszący mi wówczas fotoreporter/fot. Darek Prosiński

Zbrodnie

Weekend przyniósł smutne wieści – w szpitalu, z powodu odniesionych ran, zmarła Wiktoria Amelina. Ukraińska pisarka i dziennikarka to trzynasta śmiertelna ofiara ataku rakietowego na Kramatorsk, do jakiego doszło wieczorem 27 czerwca. Rannych zostało wówczas 67 osób, przede wszystkim klientów i członków personelu pizzerii „Ria”, w którą trafił rosyjski pocisk. Dziś już wiemy, że był to Iskander – jak na raszystowskie standardy bardzo precyzyjna broń – co uprawdopodabnia tezę o celowym uderzeniu w lokal gastronomiczny.

Amelina przebywała w restauracji w towarzystwie trójki Kolumbijczyków, tak jak ona zaangażowanych w międzynarodowy projekt poświęcony dokumentowaniu rosyjskich zbrodni wojennych w Ukrainie. Goście z zagranicy przeżyli, ale warto wspomnieć o bandyckich standardach rosyjskiej dyplomacji. Otóż jej przedstawiciele – zamiast wyrazić ubolewanie z powodu ran odniesionych przez obywateli Kolumbii – publicznie ich zrugali. „Miasto położone blisko frontu (…) nie jest odpowiednim miejscem do skosztowania ukraińskiej kuchni”, zakomunikowała ambasada moskowii w Bogocie. „(…) nigdy nie słyszeliśmy, że Kramatorsk jest centrum gastronomii w regionie”, kpili moskale. Działo się to dzień po ataku, gdy było już jasne, że rosjanie zabili mnóstwo cywilów (w tym dzieci…), a nie – jak twierdziło ich ministerstwo obrony – ukraińskich i natowskich (sic!) żołnierzy. W takiej sytuacji sypie się łeb popiołem, a nie zwala winę na ofiary.

No chyba że jest się rosją…

Kilka dni temu pisałem, że mam wątpliwości, czy raszyści uderzyli w pizzerię celowo. W międzyczasie dotarło do mnie, że „Ria” w jeszcze większym stopniu niż kiedyś (w „moich” latach 2015-16) stała się lokalem, którego funkcje daleko wykraczały poza usługi gastronomiczne. Było to centrum informacyjno-towarzyskie dla wszelkiej maści cudzoziemców pracujących we wschodniej Ukrainie. Dziennikarzy, pracowników organizacji pomocowych i humanitarnych, międzynarodowych obserwatorów czy wolontariuszy. Dziś już wiem, że nie tyle tam bywali, co tłumnie się przewalali. Dzień po dniu, wieczór po wieczorze. Mówimy zatem o miejscu idealnym dla terrorystów, którzy chcieliby przeprowadzić spektakularny zamach, z nadzieją, że zostanie on „ograny” przez media na całym świecie.

Że rosja to organizacja terrorystyczna nie muszę nikogo przekonywać. Tylko co miałaby zyskać, ładując rakietą w pełną gości pizzerię? A choćby chwilowe odwrócenie uwagi świata od upokarzających dla Kremla doniesień na temat puczu prigożyna i jego skutków. W bandyckiej percepcji – jakże bliskiej władzom moskowii – lepiej być bezlitosnym draniem niż ciamajdą. Oczywiście, nawet bezlitosny drań musi się odrobinę krygować – stąd rutynowe zaprzeczanie, że w ataku chodziło o cywilów. Zresztą, patrząc z perspektywy Moskwy, intencje nie miały tu większego znaczenia, liczył się dramatyczny efekt – te dziesiątki zabitych i rannych klientów lokalu.

Jeśli świat miał się nad Kramatorskiem pochylić – i zapomnieć o puczu – to zawiódł te oczekiwania. Owszem, o dramacie mówiły wszystkie najważniejsze agencje – dziś, w kontekście śmierci Ameliny, też mówią – ale zasadniczo incydent przeszedł bez większego echa. Po pierwsze, w chwili ataku na pizzerię znajdowało się w niej zaledwie kilku cudzoziemców (w tym Wojtek Grzędziński, fotoreporter z Polski) – za mało, by znacząco umiędzynarodowić dramat. Po drugie, rosjanie mogli paść ofiarą swoich wcześniejszych „sukcesów”. Nie był to ich pierwszy bandycki nalot rakietowy na Kramatorsk – 8 kwietnia 2022 roku wystrzelili w rejon dworca kolejowego taktyczny pocisk Toczka-U. Na stacji przebywało wówczas ponad 4 tys. osób oczekujących na pociągi ewakuacyjne – 59 z nich zginęło, a 109 zostało rannych. Generalnie ukraińska prokuratura udokumentowała dotąd niemal 80 tys. (!) rosyjskich zbrodni wojennych, w sprawie których prowadzonych jest 14 tys. postępowań karnych (w tych „najgrubszych” Ukraińców wspierają zespoły śledcze z ponad 20 krajów, także z Polski). Większość to nieznane opiniom publicznym zdarzenia, ale tych znanych – szeroko omawianych i komentowanych na całym świecie – było już naprawdę sporo. Dość, by przymknąć oko i ucho na kolejną rosyjską zbrodnię.

A propos zbrodni i przymykania oka – na koniec spojrzenie z nieco innej perspektywy. Centrum Lewady – ostatni niezależny od rosyjskich władz ośrodek badania opinii publicznej – opublikował właśnie wyniki sondażu o podejściu rosjan do spec-operacji. Okazuje się, że 73 proc. ją popiera, ba, 43 proc. odczuwa z jej powodu dumę. Jednocześnie aż 56 proc. ankietowanych uważa, że za śmierć ludzi w Ukrainie winę ponoszą Stany Zjednoczone i NATO. Czyli Iskander przyleciał z Ameryki, czyż nie? Nieco ponad połowa obywateli federacji (55 proc.) sądzi, że spec-operacja prowadzona jest z sukcesami, 40 proc. chce przedłużenia działań zbrojnych. Ciekaw jestem, czy o kolejne niemal 500 dni i 80 tys. zbrodni wojennych? Ale żeby nie było – 53 proc. respondentów chce rozmów pokojowych. Humanitaryści? No niekoniecznie. Aż 93 proc. ankietowanych boi się ostrzałów terytorium rosji, a 80 proc. dostaw zachodniego uzbrojenia dla armii ukraińskiej.

Gdzie kryje się nadzieja na pokój i zatrzymanie kolejnych rosyjskich zbrodni? Realnie, na dziś? W karmieniu tych lęków…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu i Piotrowi Maćkowiakowi. A także: Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Marcinowi Pędziorowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Jakubowi Dziegińskiemu, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu i Mateuszowi Jasinie.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Krzysztofowi Kotasiowi, Łukaszowi Lisowi, Radosławowi Gajdzie oraz Czytelnikowi Pawłowi.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

„Ria”

Gdy wczoraj wieczorem dotarły do mnie pierwsze informacje o ataku rakietowym na Kramatorsk, westchnąłem jedynie i spokojnie czekałem na kolejne doniesienia. Nie zrozumcie mnie źle, nie było to lekceważące „machnięcie ręką”, a smutna konstatacja – w realiach tej wojny miasto już dawno stało się rutynowym celem rosjan. Ale gdy dowiedziałem się, gdzie trafili, zabolało. Nie lubię, gdy ktoś niszczy materialną tkankę, z którą wiążą się moje wspomnienia, nade wszystko jednak nadal nie potrafię pogodzić się ze śmiercią bogu ducha winnych cywilów. Tymczasem w pizzerii „Ria” rosyjski pocisk zabił 10 osób, w tym troje dzieci, a ranił ponad sześćdziesiąt. Do uderzenia użyto rakiet przeciwlotniczych S-300, wystrzelonych w trybie „ziemia-ziemia”. Ufam, że załogę wyrzutni – która dopuściła się tej zbrodni – spotka zasłużona kara. Poprawność polityczna każe im życzyć procesu i długoletniego więzienia, ale mnie marzy się coś więcej, choćby za śmierć 14-letnich bliźniaczek Julii i Anny Aksenczenko czy pokiereszowanie ośmiomiesięcznego niemowlęcia. Ośmiomiesięcznego, kurwa mać…

„Trafiliśmy w miejsce koncentracji personelu sił zbrojnych Ukrainy”, twierdzi rosyjskie MON, zapewniając, że informacje o masowych ofiarach wśród cywilów są nieprawdziwe. Czyli mamy sugestię grubego fałszerstwa, w ramach którego spreparowano dziesiątki filmów i zdjęć, gdzie widać okaleczonych klientów lokalu, głównie młodzież obu płci, rzecz jasna nieumundurowaną. Gen. igor konaszenkow – ten od komunikowania kolejnych sukcesów spec-operacji – to typ, o jakim mówi się: „spluniesz mu w mordę, to powie, że deszcz pada”. No więc pada, przekonuje pan rzecznik, nawet nie ocierając pyska. Wtóruje mu część propagandystów spod znaku upośledzonego orła z dwoma łbami, kolportując bajeczkę o spotkaniu w pizzerii, do jakiego doszło przed atakiem. Brali w nim udział, a jakże, ukraińscy i natowscy oficerowie. Niemądry jest ten, kto nie będąc rosjaninem (z mózgiem od dziecka mielonym przez propagandę), wierzy w te kocopoły.

Mimo wszystko jednak nie przesądzałbym o celowości rosyjskiego ataku, o premedytacji, z jaką wybrano cywilny obiekt.

Na gruzowisku bardzo szybko pojawiło się mnóstwo wojskowych – widać to na najwcześniej zarejestrowanych filmach i zdjęciach. Zatem mieli blisko. Po prawdzie, to nie muszę o tym pisać w trybie spekulatywny, bo już w latach 2015-2016 kilka obiektów w okolicy zostało przejętych przez ZSU (i nie była to żadna tajemnica, bo nie sposób ukryć miejsca dyslokacji kilkuset żołnierzy w samym środku miasta). Więc moskale rzeczywiście mogli celować w któryś de facto wojskowy budynek, ale wyszło im jak wyszło. Co w żaden sposób nie zwalnia ich z odpowiedzialności za śmierć niewinnych ludzi, bo po pierwsze, mają pełną świadomość niedoskonałości własnej broni, wiedzą, jak wielkie jest ryzyko, że jej użycie wywoła „straty uboczne”. Masowe i w zasadzie rutynowe ignorowanie tego ryzka, czyni z rosyjskiej armii zorganizowaną grupę przestępczą. Po drugie, w tym konkretnym przypadku owo ryzyko było zwielokrotnione. W raczej ponurym i pozbawionym wielu atrakcji Kramatorsku, „Ria” cieszyła się statusem kultowej miejscówki. Każdego wieczoru przesiadywała tam nieco lepiej sytuowana młodzież, przedstawiciele lokalnego biznesu i dziennikarska międzynarodówka. Odkryłem „Ria Pizzę” w styczniu 2015 roku – dobre jedzenie (pizza to tylko część menu) oraz zimna wódka pozwalały mi i moim kolegom niwelować stresy związane z wyprawami na oddalony wtedy o jakieś 60 km front. Spałem tuż obok, w hotelu „Kramatorsk”, w pobliżu znajdowało się kilka pensjonatów, regularnie zamieszkałych przez reporterów relacjonujących donbaskie zmagania. Ostatni raz byłem w Kramatorsku późną jesienią 2016 roku, ale z opowieści innych dziennikarzy wiem, że „Ria” zachowało swój charakter także po wybuchu pełnoskalowej wojny. Jak to ujęła jedna z dziennikarek, „każdy, kto pracował w tej części Donbasu, bywał w Ria Pizzy”.

Przede wszystkim jednak bywali „lokalsi”. Niektórych Czytelników może to dziwić – wojna „nie gra” im z wizytami w restauracjach i knajpach. W swoich tekstach wielokrotnie pisałem o strategiach adaptacyjnych, o tym, jak ludzie mimo wojny starają się normalnie żyć. Wspomnę więc tylko, że Kramatorsk funkcjonuje w zagrożeniu od 2014 roku – był zatem czas przywyknąć. Zmiana, jaka nastąpiła po 24 lutego 2022 roku, to przybliżenie linii frontu o 20 kilometrów – gdyby nie intensywniejsze ostrzały rakietowe, pozostawałaby bez większego wpływu na życie w mieście. Oczywiście, winno się ono odbywać w myśl wojennego BHP, zakładającego na przykład, że nie należy stwarzać sytuacji tłumu. Gdy zaś taki się pojawi, należy niezwłocznie go opuścić. W odniesieniu do pobytu w lokalach gastronomicznych oznacza to regułę „jedz i wychodź, nie przesiaduj”. Kramatorsk nie jest Kijowem z jego świetną obroną przeciwlotniczą – tam można mniej. Ale nim zaczniemy złorzeczyć na „brak rozsądku” mieszkańców przyfrontowej miejscowości, przypomnijmy sobie czasy pandemii. Jak szybko przywykliśmy i jak łatwo przychodziło nam łamanie zakazów (nawet tych rozsądnych).

Kramatorsk nie jest dla rosjan „wyspą tajemnic”, zdają sobie sprawę, jak wygląda życie w mieście. Mają tam agenturę, o czym ukraińskie służby specjalne mówią otwarcie. Już po ataku na pizzerię SBU zatrzymała kolaboranta, który przekazywał moskalom informacje na temat wartych ostrzelania obiektów. Nie ma zatem innych opcji poza tymi dwiema: świadomym zignorowaniu ryzyka zabicia „przy okazji” dużej liczby cywilów albo od początku terrorystycznym ostrzale, przeprowadzonym z myślą o masakrze pośród klientów popularnego lokalu.

Tak czy tak zbrodnia.

A na koniec o jeszcze innym jej wymiarze – Kijowska Szkoła Ekonomii podała właśnie, że rosja zniszczyła lub poważnie uszkodziła prawie 9 proc. wszystkich budynków mieszkalnych w Ukrainie. W tym zestawieniu znalazło się 18,6 tys. obiektów wielorodzinnych i ponad 100 tys. domów prywatnych. Na koniec maja br. straty z tego tytułu oszacowano na 54 mld dol. Większość zniszczonych i uszkodzonych obiektów znajduje się w obwodach donieckim i charkowskim. Wśród miast najwięcej w Mariupolu, Charkowie, Czernihowie, Siewierodoniecku, Rubiżnem, Bachmucie, Marjince, Łysyczańsku, Popasnej, Izjumie i Wołnowasze. Według wstępnych szacunków, 90 proc. zasobów mieszkaniowych Siewierodoniecka zostało co najmniej uszkodzonych, w Bachmucie i Marjince w całości nie zachowały się żadne budynki.

Ruski mir w praktyce…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Akcja ratunkowa w Kramatorsku/fot. DSNS

„Moje”

Czasem pytają mnie, skąd moje emocjonalne zaangażowanie, z jakim relacjonuję wojnę w Ukrainie. Ano wynika ono także z poczucia straty.

Nie będę pisał o stratach najbardziej intymnych, ale rosjanie stworzyli dziś pretekst, by wspomnieć o innych. Raszyści zniszczyły już „moją” stancję w Mariupolu, rozpieprzyli „mój” hotel w Siewierodoniecku, a teraz zerkam w komunikator i czytam wiadomość od kumpla, z którym w 2015 roku pracowałem w Donbasie. „Nasza pizzeria”, pisze Michał i załącza link do zdjęcia. No więc rozpierdolili także „moją” pizzerię – w Kramatorsku. Zabijając cztery osoby (w tym niemowlę), ponad 40 raniąc.

Ps. Akcja ratunkowa na gruzowisku trwała całą noc. Liczba zabitych wzrosła do 9, rannych do 60…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -