Stosy

Jeszcze kilka dni temu nie miałem jasności, czy ukraińską kontrofensywę na południu należy uznać za zakończoną. Ukraińcy atakowali rosyjskie pozycje w miejscu najbardziej obiecującego wyłomu – pod Robotyne – rzucając do walki dużą liczbę sprzętu ciężkiego, w tym zachodnie czołgi i transportery opancerzone. Broniący się rosjanie presję wytrzymali, po czym intensywność wymiany ognia znacząco spadła. Obecnie siły zbrojne Ukrainy nadal prowadzą na Zaporożu aktywne działania bojowe, ale w bardzo ograniczonym zakresie. Ich celem nie jest kontynuacja natarcia do wybrzeża Morza Azowskiego. Chodzi już „tylko” o nękanie przeciwnika, angażowanie jego potencjału i rezerw oraz drobne korekty w przebiegu linii frontu, tak, by mieć lepsze pozycje obronne i, ewentualnie, wyjściowe w perspektywie kolejnych operacji zaczepnych.

Ostatecznie wątpliwości co do zakończenia działań ofensywnych rozwiał dowódca ukraińskiej armii. W środowym wywiadzie dla brytyjskiego „The Economist” gen. Walery Załużny przyznał, że „wojna znalazła się w impasie”. Konflikt nabrał pozycyjnego charakteru i Ukraina nie ma teraz możliwości, by tę sytuację zmienić. Czy ZSU poniosły porażkę? Co ów iście pierwszowojenny sposób zmagań oznacza dla armii i państwa ukraińskiego?

W oparciu o publiczne deklaracje (głównie polityków) i analizę podjętych działań, zasadnym wydaje się wniosek, że zamiarem ofensywy na południu było rozcięcie rosyjskiego korytarza lądowego łączącego okupowany Donbas z Krymem. Razem z innymi operacjami – uderzeniami w infrastrukturę wojskową i flotę czarnomorską oraz przerwaniem krymskiej przeprawy – doprowadziłoby to do wyizolowania półwyspu, co w dalszym planie mogłoby zmusić rosjan do jego porzucenia. Przy tak ambitnych celach pięciomiesięczne wysiłki zakończone przesunięciem linii frontu o 17 km, i to na niewielkim odcinku styku wojsk, każą oceniać kontrofensywę jako nieudaną.

Wojska ukraińskie zgromadzone do ataku okazały się za małe/słabe, zaś rosyjskie pozycje zbyt silne i dobrze przygotowane. Takie postrzeganie sprawy jest zasadne, ale absolutnie niepełne. Zwróćmy bowiem uwagę na sposób, w jaki Ukraińcy prowadzili walki na południu. Nie wiem, w którym momencie generałowie ZSU uznali, że nie ma szansy na szybkie dojście do morza. Prawdopodobnie było to dla nich klarowne po kilkunastu dniach zmagań. Wiele wskazuje na to, że wybrano wówczas opcję „mozolnej szarpaniny” bez konkretnych zdobyczy terytorialnych, prowadzonej z nadzieją, że w którymś momencie rosyjska obrona się posypie. W tym celu Ukraińcy w nieobserwowanym dotąd zakresie wykorzystywali swój atut – celniejszą i dalej bijącą artylerię. Masakrowanie rosjan – oraz ich zaplecza – przybrało spektakularną postać. Na Zaporożu „zmielono” w sumie (rzecz jasna nie tylko ogniem artylerii) ekwiwalent kilku rosyjskich dywizji, ale Ukraińcy się przeliczyli, zakładając, że dramatyczne straty skłonią rosyjskie władze do ustępstw. „To był mój błąd” – przyznaje w wywiadzie dla „The Economist” Załużny. „Rosja ma co najmniej 150 tys. zabitych (w całej wojnie – dop. MO). W każdym innym kraju taka liczba ofiar zatrzymałaby działania zbrojne” – twierdzi generał.

I tu jest pies pogrzebany. Na Kremlu nie przejmują się stosami trupów. W ostatnich dniach widać to pod Awdijiwką, gdzie rosjanie ponoszą horrendalne straty, a generałowie i tak nie odpuszczają, pchając kolejne masy do krwawych szturmów. Zatem nawet „przemysłowe” zabijanie rosyjskich żołnierzy to za mało.

Pisałem niedawno, że rosyjskie dowództwo skoncentrowało się na obronie dotychczasowych zdobyczy i ograniczonych operacjach zaczepnych. Taki przebieg wojny ma się nijak do pierwotnych ambicji Kremla, który przed 24 lutego 2022 roku planował zdobyć całą Ukrainę. Lecz nie łudźmy się, że władze rosji porzuciły swoje plany. W dłuższej perspektywie wojna pozycyjna bardziej premiuje rosjan. Na ich korzyść działa demografia, a więc rezerwy mobilizacyjne (moskali jest ponad 140 mln, Ukrainę zamieszkuje obecnie około 30 mln ludzi). Rosyjska gospodarka nie jest fizycznie zniszczona, rosja nadal dysponuje pokaźnymi rezerwami walutowymi. Wciąż czerpie korzyści z renty po Związku Radzieckim i jego wielkiej armii. Co prawda magazyny pustoszeją w szybkim tempie, a jakość i wiek sprzętu pozostawiają coraz więcej do życzenia, ale masa robi swoje. By ją zniszczyć, Ukraińcy muszą poświęcać własne ograniczone zasoby. Gromadzone w ogromnej mierze dzięki zewnętrznej pomocy, bez której Ukraina – z jej pokiereszowaną gospodarką – nie przetrwałaby długo. W czym rosja upatruje swej największej szansy, licząc, że przedłużająca się wojna pozycyjna – wojna bez widocznych rozstrzygnięć – ostatecznie zniechęci Zachód do pomocy Kijowowi. A słaba Ukraina zgodzi się na daleko idące ustępstwa. Naiwne założenie? Tylko jeśli USA i reszta sojuszników wytrwają w postanowieniu wsparcia dla Kijowa. I zapewnią tego wsparcia tyle, i o takich parametrach, by armia ukraińska zyskała nad rosyjską wyraźną przewagę technologiczną. By jakością pokonała ilość.

I o tym właśnie mówi we wspomnianym wywiadzie gen. Załużny. Jego zdaniem, powolne dostarczanie broni przez Zachód jest frustrujące i pozwoliło rosji przegrupować się i przygotować obronę, nie to jednak stanowi główną przyczyną trudnej sytuacji Ukrainy. „Ważne jest, aby zrozumieć, że tej wojny nie można wygrać za pomocą broni minionej generacji i przestarzałych metod. Nieuchronnie doprowadzą one do zastoju, a w konsekwencji do porażki” – wieszczy generał. Jak zauważa, decydującym czynnikiem nie będzie żaden pojedynczy nowy wynalazek, ale połączenie wszystkich już istniejących rozwiązań technicznych: dronów, narzędzi wojny elektronicznej, zdolności przeciwartyleryjskich i sprzętu do rozminowywania. „Musimy wykorzystać moc drzemiącą w nowych technologiach” – mówi Załużny.

Czy usłyszą go za Zachodzie? Jeśli nie, będzie „ziemia za pokój”. Co z czysto humanitarnego punktu widzenia nie brzmi aż tak źle – dopóty, dopóki nie uświadomimy sobie, kim są rosjanie. I ile warte są ich gwarancje. Przestrzenna rozległość jest jednym ze strategicznych atutów Ukrainy – trudno ją zawojować, gdy do pokonania są tak wielkie dystanse. Okrojona, będzie celem łatwiejszym, a że rosja wykorzysta pokój do odbudowy armii i nie zrezygnuje z podboju – choćby z czysto rewanżystowskich pobudek – można uznać za pewnik. Co oznacza, że rosjan trzeba popędzić jak najdalej i sprawić, by odechciało im się wojować. Tu i teraz. Setki tysięcy trupów to za mało, żeby się sparzyli? Wartość państwowych aktywów rosji zamrożonych na Zachodzie to 300 mld dol. Z pieniędzmi oligarchów mówimy o bilionie dolarów. Przepadek istotnej części tego majątku mógłby wpływowym rosjanom uzmysłowić, że wojna się nie opłaca. No i byłoby za co finansować dozbrajanie, a potem odbudowę i dozbrajanie Ukrainy.

Piłka jest po stronie wpływowych ludzi na Zachodzie.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Zdjęcie ilustracyjne/fot. Sztab Generalny ZSU

Pożar

To, co działo się wczoraj wieczorem w rosyjskiej wojennej blogosferze, zasługuje na miano „pożaru w burdelu”. Mój boże, czegoż to ruskie nie napisały… Że czołgi ZSU zjeżdżają z obwodnicy Charkowa i kierują się na Biełgorod, że doszło do intensyfikacji walk wzdłuż całej linii frontu, że to najpewniej początek ukraińskiej kontrofensywy. Gdyby wziąć te sensacje na poważnie, można by odnieść wrażenie, że oto nadchodzi przełomowy moment wojny. Gdyby… Mimo później pory poświęciłem sprawie kilkadziesiąt minut – tyle wystarczyło mi, by zorientować się, że moskale albo niepotrzebnie wpadli w panikę, albo celowo robią zamieszanie. Pozostając na gruncie przywołanej analogii, podpalili burdel, a teraz udają spanikowanych sąsiadów, klientów i pracownice.

Skłaniam się ku opcji drugiej. Wiele można Z-blogerom zarzucić w kwestii ich obiektywności czy rzetelności, ale z pewnością są to osoby dobrze poinformowane. Nie mówimy tu o niezależnej prasie, a o propagandystach pracujących na zlecenie Kremla (mamy tu do czynienia z różnymi koteriami – jednym płaci MON, innym Wagner, jeszcze innym na przykład Gazprom – ale to wszystko dzieje się pod kremlowską „czapką” i nadzorem). No więc ludzie z takim wglądem w bieżącą sytuację na froncie dobrze wiedzieli, że Ukraińcy nie ruszyli. Dlaczego zatem narobili zamieszania?

Moim zdaniem, odpowiedź znajdziemy w Bachmucie, gdzie Ukraińcy rzeczywiście uderzyli na skrzydłach rosyjskiego zgrupowania walczącego o miasto. I odnieśli relatywnie duże sukcesy, zajmując kilka kilometrów kwadratowych terenu. Informacje napływające z Bachmutu są pełne sprzeczności i niejasności, ale wynika z nich z całą pewnością, że oddziały ukraińskie wczoraj wieczorem wzmogły presję. Do tego stopnia, że rosjanie stanęli przed widmem utraty kolejnych fragmentów miasta (i jego okolic), przede wszystkim zaś inicjatywy operacyjnej na tym odcinku frontu. Byłby to blamaż porównywalny z wcześniejszymi klęskami armii rosyjskiej pod Kijowem, w charkowszczyźnie i Chersoniu. Bo choć Bachmut to mała mieścina, rosjanie nadali mu ogromną propagandową rolę, a w dziewięciomiesięcznych zmaganiach stracili – wedle różnych źródeł – od 50 do 100 tys. zabitych i rannych. I teraz miałoby się okazać, że był to wysiłek daremny?

Sądzę, że rosyjska propaganda przygotowuje odbiorców na scenariusz utraty miasta bądź utrzymania status quo, czyli dalszych walk bez gwarancji szybkiego sukcesu. Ta druga opcja jest dla konsumenta rosyjskiego przekazu niemal równie irytująca, jak wycofanie się – dmuchanie balonika „Bachmut-za-chwilę-nasz”, szczególnie w okresie poprzedzającym dzień (pa)biedy, wywindowało oczekiwania na poziom, z którego upadek to gwarancja bolącego tyłka. Te przygotowania polegają na stworzeniu odpowiedniego kontekstu, narracji wielkiego ataku. „Odparliśmy i odeprzemy wszystkie ukraińskie uderzenia, no ale, wicie-rozumicie, Bachmutu (części pozycji w Bachmucie) zachować się nie udało”. Tak przedstawiona porażka – albo dalszy brak sukcesu – boli trochę mniej.

O ile szum wywołany rzekomym zmasowanym ukraińskim atakiem był ściemą, o tyle reakcje na dostarczenie przez Wielką Brytanię rakiet Storm Shadow wywołały u ruskich autentyczny lęk. Mowa bowiem o pociskach manewrujących dalekiego zasięgu (powyżej 300 km), przeznaczonych do rażenia punktów dowodzenia, centrów logistycznych, baz lotniczych oraz elementów krytycznej infrastruktury. Zeszłoroczne pojawienie się himarsów najpierw zdemolowało rosyjską logistykę, a później solidnie ją pokomplikowało, gdyż zmusiło rosjan do odsunięcia składów na odległość 100 km od linii frontu. Teraz obszar rażenia znaczącą się powiększył, co oznacza nie tylko kolejne dotkliwe zniszczenia, ale następny kłopotliwy w konsekwencjach odskok baz logistycznych i centrów dowodzenia. Oczywiście, Storm Shadow nie są wunderwaffe – jak każde pociski manewrujące i je można zestrzelić, ale wymaga to angażu sporych sił i środków, a rosjanie mają coraz mniejszą swobodę w dysponowaniu własną OPL. „Stormy” zrzuca się z samolotów, co może się okazać ukraińskim „wąskim gardłem” – niedostatek samolotów i rosyjska przewaga w powietrzu będą determinować sposób i zakres użycia tej broni. No i Ukraińcy nie mogą liczyć na jakieś wielkie dostawy – mówi się o najwyżej kilkuset rakietach. „Małych” kilkuset, bowiem RAF nie posiada ich więcej niż tysiąc, a to z magazynów sił powietrznych Wielkiej Brytanii pochodzą przekazywane Ukrainie pociski.

Tym niemniej to i tak kilkaset powodów do zmartwień dla dowództwa rosyjskiej armii, które dodatkowo staje przed koniecznością oswojenia się z myślą, że nawet z dala od frontu coś może mu spaść na głowę.

Dziś to tyle – siadam za chwilę do tekstu o incydencie rakietowym i jego skutkach. Sprawa rosyjskiego pocisku, którego wrak znaleziono pod Bydgoszczą, przeradza się w demoralizującą aferę – nie mam mocy, by temu przeciwdziałać, ale postaram się pewne rzeczy wyjaśnić. Zainteresowanych moją opinią i ustaleniami zapraszam do lektury w poniedziałek. Dobrego weekendu!

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Opuszczone rosyjskie pozycje pod Bachmutem/fot. ZSU

„Zamach”

Władze rosji twierdzą, że dziś w nocy doszło do ataku dwóch ukraińskich dronów na Kreml. Kijów wypiera się odpowiedzialności za incydent, Moskwa publikuje filmik, na którym widać eksplozję tuż nad jedną z kremlowskich wież.

„Działania te traktujemy jako planowany akt terrorystyczny i zamach na prezydenta, przeprowadzony w przededniu dnia zwycięstwa, parady 9 maja, na której planowana jest również obecność gości zagranicznych. W wyniku tego aktu terrorystycznego prezydent nie został ranny. Harmonogram jego pracy nie uległ zmianie, toczy się jak zwykle. Strona rosyjska zastrzega sobie prawo do podjęcia działań odwetowych tam, gdzie i kiedy uzna to za stosowne” – czytamy w oświadczeniu, pod którym podpisał się pieskow, rzecznik putina.

Nie podejmę się jednoznacznej oceny, czy mamy do czynienia z rzeczywistym ukraińskim atakiem czy z rosyjską prowokacją. Chciałbym tylko zauważyć, że prezydent Wołodymyr Zełenski przebywa w Finlandii i zwyczajnie nie chce mi się wierzyć, by pod jego nieobecność przeprowadzono tak spektakularną akcję. Teoretycznie zamach mógłby spowodować gwałtowną reakcję rosjan – żaden odpowiedzialny głównodowodzący nie ryzykowałby nieobecności w kraju w takim momencie. Oczywiście, możemy rozważać, na ile odpowiedzialny jest Zełenski – ale dla mnie to puste dywagacje (ten facet nie musi już nikomu niczego udowadniać – że tak to ujmę). Można też zastanawiać się, czy głowa ukraińskiego państwa sprawuje realną kontrolę nad wszystkimi swoimi służbami (czy ktoś przypadkiem – z różnych pobudek – nie działał za jego plecami)? Dopuszczam taki scenariusz jako możliwą hipotezę, na poparcie której nie dysponuję żadnymi informacjami.

Gwoli rzetelności trzeba jednak zauważyć, że na ten moment Ukraińcy mają mnóstwo propagandowych korzyści z tego, co wydarzyło się nad Kremlem. Bo choć drony zestrzelono, stało się to w ostatniej chwili, czyli możemy mówić o blamażu moskiewskiej OPL. I państwa rosyjskiego, i armii rosyjskiej jako takich – skoro wrogie obiekty latające były w stanie znaleźć się w TAKIM miejscu.

A może im na to pozwolono? Co rosjanie mogliby zyskać na prowokacji? Pierwsze, co przychodzi do głowy, to pretekst do użycia ekstraordynaryjnych środków przeciwko Ukrainie. Brzmi to logicznie do czasu, gdy uświadomimy sobie, że pula rosyjskich działań została w zasadzie wyczerpana. W wymiarze konwencjonalnym Moskwa nie dysponuje już niczym, czym mogłaby „ukarać” Ukraińców i przestraszyć świat. Nadal wisi w powietrzu opcja jądrowa, ale jej prawdopodobieństwo jest nawet niższe niż kilka miesięcy temu – po tym, jak Chiny dały rosji do zrozumienia, wprost, że nie życzą sobie atomowej eskalacji.

Prędzej uwierzę w to, że celem mogłaby być dalsza konsolidacja rosyjskiego społeczeństwa wokół władzy, przeciwko Ukrainie i Zachodowi, wsparcie dla „świętej wojny”, tym świętszej, skoro tamci atakują TAKIE symbole. „Chcieli nam zabić prezydenta!?”. Przecież to może wkurzyć także rosyjskich putinosceptyków…

Nie da się też wykluczyć, że atak to sposób na zagospodarowanie lęków samego putina. Dobrze wiemy, jakim jest tchórzem, publicznie wystąpienie 9 maja może mu „nie leżeć”. Ryzyko „zamachu terrorystycznego” to sensowne wytłumaczenie absencji czy wręcz zwinięcia całej tej żałosnej parady.

Długo można by prowadzić takie rozważania. W gruncie rzeczy to nieistotne, kto przeniósł wojnę nad Kreml – czy zuchwali Ukraińcy czy podstępni rosjanie. Sam fakt, że w sercu rosji wybuchają drony, jest symbolicznie nie do przecenienia. Najlepiej dowodzi, jak srogą porażką okazała się tzw. specjalna operacja wojskowa.

PS. Skarpetkosceptycy piszą o „próbie zamachu”, o „terroryzmie”, o „niegodnym sposobie prowadzenia wojny”. Załóżmy na chwilę, że ataku rzeczywiście dokonali Ukraińcy, i że było to coś więcej niż demonstracja siły. Niech będzie, że zamierzali zabić putina. Tym, których to oburza, chciałbym przypomnieć o dwóch udaremnionych dzięki Amerykanom próbach zamachu na prezydenta Zełenskiego, podjętych tuż przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji. Kali mógłby się wreszcie nauczyć, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Żywotność

Zrobiłem to zdjęcie trzy miesiące temu. Zwróćcie uwagę na zamieciony chodnik i kostkę brukową bez uszczerbków. Na bujne iglaki i starszą panią na ławeczce. Obserwowałem ją przez chwilę, jak popijała coś z termosu i wystawiała twarz ku słońcu. A potem poszła sobie nieśpiesznym krokiem, krucha, drobniutka, otoczona dźwiękiem huczącej nad miastem artylerii. Przedziwny to był obrazek – smutny, a zarazem kojący. Ten wiek, ten spokój, ta zieleń, ta czystość. I młodzieżowa czerwona czapeczka; wszystko to zlało mi się w coś, co uznałem za kwintesencję żywotności.

Bachmut był wtedy pokiereszowany, ale nie zniszczony. Trzy miesiące wystarczyły rosjanom, żeby zmienić miasto w dymiące gruzy. Ów placyk ze zdjęcia jest dziś pod ich kontrolą. Nie wiem, jak wygląda, ale z pewnością inaczej. Obok stały wysokie wieżowce – na przełomie lutego i marca zaczęła do nich walić rosyjska artyleria. Wszystko co w okolicy poszło pod ogień…

Czasem zastanawiam się, czy babuszka ze zdjęcia przeżyła.

Po tygodniach niepisania o Bachmucie wracam do tematu. Wracam, bo ostatnie ukraińskie oddziały walczą na zachodnich rubieżach miasta. Bachmut musi upaść przed 9 maja – tego oczekuje Kreml, by móc „godnie” obchodzić „dzień pabiedy”, najważniejsze święto w rosji. Ale Kijów również zdaje sobie sprawę z tej symboliki, więc medialne spekulacje wieszczące rychły koniec obrony mogą nie mieć racji bytu. Ukraińcy mogą nas zaskoczyć – co najmniej lokalnym kontratakiem, który pozwoli przedłużyć obronę o kilka-kilkanaście dni. Albo odwrócić uwagę od Bachmutu – mediów, opinii publicznych i rosyjskiej armii…

Warto pozostać czujnym.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Cele

Nad ranem w Kijowie znów zawyły syreny alarmowe. Tym razem rosjanie nie zaatakowali Ukrainy rakietami, nie był to też mieszany nalot przy użyciu pocisków balistycznych i dronów. W ruch poszły jedynie te ostatnie – irańskie szahidy, które nadleciały nad miasto dwiema falami. W stolicy niewielkiemu uszkodzeniu uległ budynek administracji i cztery domy mieszkalne, pod miastem – kolejny. Wszystkie zniszczenia wywołały szczątki spadających dronów-kamikadze – stołeczna obrona przeciwlotnicza zestrzeliła ich w sumie 13.

Co istotne, nie ma zgłoszeń o stratach osobowych.

Jeszcze jakiś czas temu spekulowano, że zapas amunicji krążącej, posłanej rosjanom przez Iran, uległ wyczerpaniu. Szahidy na wiele dni znikły znad Ukrainy, ich nieobecność tłumaczono także konstrukcją, źle znoszącą zimowe warunki – co ostatecznie okazało się nieprawdą. Drony-kamikadze irańskiej produkcji mogą operować przy niskich temperaturach, o czym dziś przekonali się kijowianie. Tym niemniej faktycznie – wcześniejsze partie tej broni musiały rosjanom „wyjść”. Bez zbędnych szczegółów – zestrzelone rano szahidy zostały wyprodukowane na przestrzeni ostatnich tygodni. To zaś oznacza, że Teheran kontynuował dostawy mimo świadomości, że drony nie rażą celów wojskowych – że rosjanie używają ich do ataków na obiekty cywilne. Mamy tu zatem do czynienia ze świadomym udziałem w praktykach terrorystycznych.

Których rosja nie zamierza zaprzestać – o czym mówił ostatnio sam putin (dodając do wypowiedzi absurdalny argument, że to Ukraina zaczęła, atakują most krymski). Zachód reaguje, śląc i obiecując kolejne dostawy nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej. Wczoraj gruchnęła wiadomość, że Amerykanie zamierzając dostarczyć armii ukraińskiej patrioty. Dziś, że Francuzi i Włosi przekażą Ukraińcom własne porównywalne systemy o nazwie SAMP/T. Oficjalnych deklaracji należy spodziewać się lada moment, zaraz potem ruszą szkolenia ukraińskich załóg – jeśli idzie o patrioty, nastąpi to w Grafenwoehr w Bawarii, gdzie znajduje się baza sił lądowych USA.

Szef Pentagonu Lloyd Austin i sekretarz stanu Antony Blinken, wielokrotnie w ostatnim czasie podkreślali, że obrona przeciwlotnicza jest priorytetem, jeśli chodzi o potrzeby wojskowe Ukrainy. Takie same opinie wyrażali przywódcy europejscy. Przekazanie wspomnianych systemów nie powinno więc być zaskoczeniem, ale zwróćmy uwagę, że w tej kategorii uzbrojenia to najlepsze, co Zachód może dać Ukrainie. Najnowsza i najbardziej sekretna wojskowa technologia zaczęła docierać na wschód już jakiś czas temu – punktem przełomowym były późnowiosenne dostawy himmarsów. Niemniej był to strumień wąski, ostrożnie dozowany, wciąż bowiem pokutowała – i w jakiejś mierze nadal pokutuje – obawa przed reakcją rosjan z jednej strony, utratą tajemnic (na przykład, gdy sprzęt wpadnie w ręce wroga) z drugiej. Z tej perspektywy patrząc, wysyłka patriotów to przekroczenie kolejnej „czerwonej linii”. Mówiąc wprost, NATO boi się dziś mniej i daje temu wyraz.

Lecz to zapewne również zwyczajna konieczność. Przez długi czas wsparcie dla ukraińskiej OPL sprowadzało się do „załatwiania” gdzie się dało części i całych systemów, w tym amunicji, pochodzenia sowieckiego. Problem w tym, że „rynek” się wydrenował, a ukraińskie zapasy – po dziesięciu miesiącach intensywnej wojny – są już na wyczerpaniu. „Bezbronne niebo” to porażająca wizja i pewny krok w kierunku ukraińskiej porażki, którego NATO nie chce ryzykować, nawet za cenę tak kosztownych dostaw (dość wspomnieć, że pojedyncza bateria Patriot kosztuje 2,5 mld dol; Ukraińcy raczej najnowszych wersji nie dostaną, ale i tak powierzony im zostanie sprzęt o wielkiej wartości).

Kreml już czuje pismo nosem i ustami dmitrija pieskowa grozi, że „patrioty w Ukrainie staną się celem rosji”. Uśmiecham się, gdyż dobrze pamiętam równie buńczuczne zapowiedzi dotyczące himmarsów. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby ktoś mi powiedział, że w rosji zaczęto właśnie budować makiety patriotów, które podobnie jak makiety himmarsów „zagrają” w propagandowych filmikach rus-armii, ilustrujących widowiskowe rozwalanie zachodnich super-broni.

Budowniczy mają jeszcze trochę czasu, bo wdrożenie zachodnich systemów nie nastąpi z dnia na dzień. Dotychczasowa praktyka pokazuje, że o kolejnych dostawach nowoczesnego sprzętu dla Ukrainy dowiadujemy się post factum, a jedną z tajemnic ukraińskiego „szybkiego uczenia się” (nowych broni) jest fakt, że szkolenia odbywają się wcześniej, w tajemnicy, czasem w rygorze „decyzji jeszcze nie ma, ale na wszelki wypadek zapoznajcie się z tym systemem” (wiem, jak to brzmi, wybaczcie, lecz nie czuję się uprawniony do dzielenia się szczegółami). No i pozostaje kwestia spięcia różnorodnych elementów OPL w jeden działający system – „pożenienia” różnych technologii (zachodniej, też przecież zróżnicowanej, posowieckiej i ukraińskiej). Myślę, że w najlepszym razie zajmie to wiele tygodni. Że o pierwszym bojowym użyciu patriotów usłyszmy nie szybciej niż na wiosnę.

Chciałoby się szybciej, to oczywiste. Z drugiej strony patrząc, Ukraina musi budować swoje zdolności obronne nie tylko na dziś czy jutro, ale i na pojutrze. Jestem przekonany, że armia ukraińska pokona rosjan i wyrzuci ich z kraju, lecz zarazem wątpię, by przyniosło to koniec wojny. Taki „automatyczny”; rosja bowiem nie odpuści i pobita na lądzie – przynajmniej przez jakiś czas – będzie jeszcze kontynuować kampanię terrorystycznych ataków powietrznych z użyciem rakiet i dronów. Z zamysłem nie tyle zemsty, co dalszej dewastacji Ukrainy, z nadzieją, że jej mieszkańcy w końcu „pękną”.

To na ten scenariusz Kijów potrzebuje solidnego parasola.

Koniecznym byłoby też pozbawienie rosjan dostaw nowych rakiet i dronów (zapasy w końcu i tak wystrzelają). Czyli presja na sojuszników typu Iran czy Korea Północna oraz fizyczne zniszczenie rosyjskich zakładów. Nie produkują one pocisków balistycznych i rakiet „na kopy” – przeciwnie. Ale nawet te 40 sztuk miesięcznie, to o 40 za dużo. Nad tym jednak pochylę się przy okazji innego wpisu.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Uszkodzony rosyjski pocisk manewrujący/fot. Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy