Co dalej z ukraińską operacją wojskową w rosyjskim obwodzie kurskim? „Nie potrzebujemy tej ziemi. Nie chcemy tam wprowadzać naszego stylu życia”, mówił kilka dni temu w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji NBC Wołodymyr Zełenski. Zarazem ze słów prezydenta Ukrainy wynikało, że Kijów planuje utrzymać okupowane obszary bezterminowo, jako kartę przetargową w negocjacjach z Moskwą. Zełenski nie odpowiedział na pytanie, czy Ukraina zamierza zajmować kolejne terytoria rosji. Stwierdził za to, że „kluczem do zwycięstwa jest zaskoczenie przeciwnika”. Tylko czy ktoś tu kogoś może jeszcze zaskoczyć? I jak?
Po sześciu tygodniach operacji Siły Zbrojne Ukrainy (ZSU) kontrolują 1,5 tys. kilometrów kwadratowych obwodu kurskiego. Największe postępy notowano przez pierwsze dziesięć dni działań, później tempo ukraińskiego natarcia zdecydowanie osłabło. A od początku września właściwie mówimy już o symbolicznych zdobyczach, ba, rosjanom udało się w weekend odbić fragment jednej z osad.
W międzyczasie rosyjski kontyngent na zagrożonym kierunku wzrósł z niemal 10 do ponad 40 tys. ludzi, znacząco zwiększyła się również liczba sprzętu ciężkiego. I wciąż do przygranicznego regionu docierają kolejni żołnierze i uzbrojenie. Można by zatem uznać, że to reakcje armii putina wyhamowały ukraińskie postępy, lecz taka konkluzja to tylko część prawdy.
—–
Dziś bowiem widać już wyraźnie samoograniczający się charakter ukraińskiej kontrofensywy. Pozwólcie, że ujmę rzecz obrazowo: pyton może połknąć świnię, ale słonia już nie. Ukraińcy mogliby wyszarpać większe zdobycze, lecz najpewniej nie byliby w stanie ich „strawić” (lub wiązałoby się to ze zbyt dużymi kosztami). Gdy piszę o „trawieniu”, mam na myśli całe spektrum działań: od skutecznej obrony zajętego terytorium, w tym przestrzeni powietrznej, po zapewnienie sobie (ale i miejscowej ludności) wydolnej logistyki i zaopatrzenia. Obecnie wszystkie te aktywności i wymogi są realizowane: wojsko ukraińskie w rosji trzyma pozycje, bez większych problemów rotuje oddziały, ewakuuje rannych i uszkodzony sprzęt. Obok dostaw jedzenia, paliw i amunicji na miejsce docierają także konwoje humanitarne, które zaspakajają podstawowe potrzeby cywilów.
A teraz spójrzmy szerzej – rosyjska ofensywa na Pokrowsk w Donbasie, wywołująca wielkie zaniepokojenie u sojuszników i sympatyków Ukrainy, wyraźnie straciła impet. W tym rejonie rosjanie od kilku dni nie notują większych awansów – zgromadzone oddziały są zbyt wyczerpane walką, prośby, by je zluzować, spotykają się z odmową naczelnego dowództwa.
Definitywnie „przysechł” front na Zaporożu; nie dalej jak w lipcu część analityków wieszczyła, że rosjanie przejdą tam do ofensywy nim upłynie lato. Dziś jasnym jest, że atakować nie byłoby czym – na Zaporożu nie ma znaczących rosyjskich rezerw. Kierunkowi najwyraźniej przypisano pomocniczą rolę, jako tej części teatru działań, która absorbuje spore zgrupowanie ukraińskiej armii.
Jednocześnie dochodzą wieści, że w miniony weekend z Białorusi wyjechały ostatnie liniowe formacje rosyjskiego wojska i na miejscu pozostali tylko logistycy. Czyli Kreml zgarnia i zabezpiecza odwody skąd i gdzie się da; niektóre nadal są w Ukrainie, inne trafiają pod Kursk. Nie trzeba wielkiej wnikliwości, by przewidzieć, że rosjanie szykują się do rekonkwisty.
—–
Warto w tym miejscu odnieść się do rzekomo „przestrzelonych” ukraińskich założeń, jakie stały za operacją kurską. Wiemy już, że nade wszystko chodziło o czynnik polityczny – wspomnianą przez Zełenskiego kartę przetargową. Nadal trudno przesądzać o (nie)trafności koncepcji „ziemia za ziemię”; wszystko zależy od tego, czy Ukraińcy zdołają się w obwodzie kurskim utrzymać („dowiozą” tę zdobycz do zawieszenia broni).
Nie można jednak mieć wątpliwości, że utrata kontroli nad własnym terytorium jest dla Kremla nie do zaakceptowania. W oczach obywateli odbiera władzy atut sprawczości, obnaża jej słabość, niszczy wizerunek imperialnej siły państwa – wszystko, na czym osadza się legitymizacja reżimu. Zatem putin zrobi wiele, by Ukraińców wyrzucić z rosji. Zapewne sięgnąłby po broń jądrową, ale wtedy skazałby się na wściekłość Chin, które dały do zrozumienia, że nie życzą sobie takich rozwiązań. Tymczasem bez chińskiej kroplówki rosyjskiej gospodarki nie ma. Kreml skazany jest więc na rozstrzygnięcia konwencjonalne – stąd wspomniana koncentracja, której efektem będą działania cechujące się ogromną determinacją.
Krytycy operacji kurskiej podkreślali, że nie spowodowała ona znaczącego odpływu rosyjskich wojsk z innych odcinków frontu – na co zapewne liczono w ukraińskim dowództwie. Istotnie, na początku mieliśmy do czynienia z niewielką rotacją, która objęła głównie jednostki odwodowe i to gorszej jakości. Elitarnych formacji zrotowano niewiele, po prawdzie, nadal nie stanowią one istoty zgrupowania kurskiego. Jako się rzekło, większego niż przed miesiącem, lecz wciąż w dużej mierze byle jakiego. Ale taki stan rzeczy nie oznacza, że rosjanie nie zamierzają w najbliższym czasie uderzać pod Kurskiem.
—–
By wyjaśnić ów pozorny paradoks sięgnijmy do przeszłości. Armia sowiecka nie słynęła z kunsztu – cele osiągała masą. W ataku sprowadzało się to do uporczywego zmiękczania przeciwnika co rusz następującymi szturmami. „Mięsnymi”, jak zwykło się o nich mówić. Dopiero po takim przygotowaniu do akcji wchodziły lepsze, gwardyjskie jednostki – i idąc po stosach własnych trupów przełamywały pozycje wyczerpanego wroga.
Kilkadziesiąt lat później nic się nie zmieniło – armia rosyjska nadal stosuje synergię masy i brutalności. Dwie trzecie jej stanu to jednostki „na przemiał”, pozbawione przyzwoitego wyszkolenia, zgrania, a często i podstawowego wyposażenia. Obiektywnie patrząc, niegotowe do walki, ale dowodzone przez ludzi gotowych je pod ogień wysłać. Ta „mięsna pulpa” to nieodzowny element rosyjskich działań ofensywnych. To ona rusza pierwsza, to jej rotacje, nie zaś elitarnych spadochroniarzy, znamionują rosyjskie przygotowania. To tej „pulpy” właśnie zaczyna brakować pod Pokrowskiem, a przybywa pod Kurskiem.
Przyrównując ich działania do zabiegów kulturysty, rosjanie najpierw budują masę, a potem siłę. Jak tych atutów użyją? Możliwe są dwa scenariusze: po pierwsze, potężnego ataku z jednoczesnym wykorzystaniem możliwie największej części kurskiego zgrupowania, by załatwić sprawę jak najszybciej, po drugie, operacji rozłożonej w czasie, jednorazowo prowadzonej mniejszymi siłami. W obu przypadkach bez liczenia się ze stratami własnymi. Przypomnijmy, putin wyznaczył armii termin do 1 października, zostało więc raptem kilkanaście dni. Z drugiej strony, nawet „rozdrobniona” operacja nie musi być długotrwała, wszak mówimy o relatywnie niewielkim obszarze.
Jednak inicjatywa wcale nie musi należeć do rosjan (nawet gdy ci już ruszą). Pisałem o samoograniczającym się charakterze ukraińskiej operacji i zakładam, że nic się tu nie zmieni, że Ukraińcy nie będą próbowali rozszerzać przyczółku. Ale może uderzą gdzie indziej? Może w całym tym „kurskim przedsięwzięciu” nie chodzi o ziemię na wymianę, a o odciągnięcie uwagi rosjan? Raz już – latem 2022 roku – taki manewr Ukraińcom się powiódł. Markując uderzenia na Chersońszczyźnie (które dopiero później przybrały postać zasadniczej kontrofensywy) zmusili Moskwę do przerzucenia wielu jednostek z północy na południe. A potem weszli w „próżnię” i wyzwolili Charkowszczyznę.
Brzmi jak „war-fiction”? A jak przed 6 sierpnia brzmiały rozważania o „przeniesieniu wojny na terytorium rosji”?
Ps. W ostatnich godzinach pojawiły się pierwsze doniesienia o poważnych rosyjskich kontratakach w obwodzie kurskim.
—–
Dziękuję za lekturę! Jeśli tekst Wam się spodobał, udostępniajcie go proszę.
Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Skalskiemu, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.
Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatnich ośmiu dni: Czytelniczce Julce i Grzegorzowi Lenzkowskiemu.
Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki!
A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.
Nz. Ukraińska artyleria, zdjęcie ilustracyjne/fot. SzG ZSU
Tekst, w nieco innej formie, ukazał się w portalu Interia.pl