Niewidzialna

„Bez mojej wiedzy i zgody nawet wróbel nie przeleci nad Berlinem” – chełpił się przed Hitlerem Herman Goering, dowódca Luftwaffe. Nazistowski marszałek wypowiedział te słowa na początku 1940 roku, przekonany, że nic nie zagrozi potędze niemieckiego lotnictwa. Nocą 25 sierpnia 1940 roku Brytyjczycy powiedzieli „sprawdzam” – wówczas na stolicę III Rzeszy po raz pierwszy spadły alianckie bomby. Tylko do końca 1940 roku Berlin był bombardowany jeszcze 27 razy…

Wspominam o tym na wieść o zapewnieniu, jakie złożył tydzień temu – po pierwszym ukraińskim ataku na Krym – minister Siergiej Szojgu. Otóż miał on powiedzieć rosyjskiemu prezydentowi, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy Ukraińcom udało się pokonać obronę przeciwlotniczą półwyspu. Dziś rano, a później koło południa, ukraińskie siły zbrojne udowodniły, ile warte są słowa szefa rosyjskiego resortu obrony. Najpierw rakiety zniszczyły skład amunicyjny, a potem spadły na wojskowe lotnisko w samym środku Krymu, ponad 200 km od linii frontu. Uderzające podobieństwo do sytuacji sprzed 80 lat, czyż nie?

Jak wynika z danych ukraińskiego dowództwa, aktywne działania bojowe prowadzone są obecnie na froncie o długości 1300 km. I choć punktowo dochodzi do bardzo ciężkich starć, to nie na liniach styku wojsk ważą się losy wojny. Inicjatywa strategiczna chyba już na dobre przeszła w ręce Ukraińców, którzy przeprowadzają operację zasługującą na miano „niewidzialnej kontrofensywy”. Owa niewidzialność jest rzecz jasna umowna – fizyczne skutki są bowiem wyraźne i mają postać spektakularnych eksplozji. Rzecz w tym, że obrońcy uzyskują kolejne „punkty” (w wojennej rozgrywce), bez angażowania wielkich związków taktycznych w rozległe obszarowo, manewrowe działania.

Spójrzmy na bieżącą sytuację wojsk rosyjskich. Straciły one impet na północnym i środkowym odcinku frontu (w Donbasie) nie tylko za sprawą uporczywej ukraińskiej obrony, ale też na skutek decyzji własnego dowództwa, które przesunęło znaczną część sił na południe. Przesunęło, spodziewając się ukraińskich kontruderzeń. Ta rotacja jednak nie zmieniła in plus położenia Rosjan w obwodzie chersońskim i zaporoskim. Bo choć jest ich tam teraz więcej, ich możliwości operacyjne znacząco zmalały. Do tego stopnia, że zasadnym wydaje się twierdzenie, iż Ukraińcy zastawili na najeźdźców pułapkę. Mówienie o lądowej kontrofensywie na tym etapie konfliktu było „podpuchą”. Gdy nabrani rosyjscy generałowie pchnęli większą liczbę oddziałów w okolice Chersonia, precyzyjne ukraińskie ataki na mosty odcięły od reszty wojsk już nie tylko rosyjskie siły na zachodnim brzegu Dniepru. Uderzenia rakietowe na północy obwodów chersońskiego i zaporoskiego oraz przy granicy z Krymem sprawiają, że zgromadzone w tym obszarze oddziały zostały w istotnym zakresie pozbawione dróg zaopatrzenia. Mamy zatem do czynienia z sytuacją „kotła bez przykrywki” – Ukraińcy fizycznie nie otaczają Rosjan, stykają się z nimi tylko na północy i zachodzie chersońsko-zaporoskiego teatru działań wojennych, ale ich „długie ręce” – precyzyjne systemy rakietowe dalekiego zasięgu – mieszają najeźdźcom szyki od wielkiego rozlewiska Dniepru w okolicach Zaporoża, aż po brzeg Morza Azowskiego na wysokości Berdiańska.

Atakom na mosty towarzyszą uderzenia na składy amunicyjne – co obserwujemy już od wielu tygodni, a co ma na celu paraliż rosyjskiej artylerii, dającej najeźdźcom lokalne przewagi na froncie. Jednocześnie atakowane są lotniska oraz stanowiska obrony przeciwlotniczej/antyrakietowej wraz ze wspierającymi je zestawami radarowymi. Tym sposobem Ukraińcy zwiększają swobodę operacyjną własnej artylerii (eliminując ryzyko ataków z powietrza) oraz tworzą przestrzeń dla działań własnego lotnictwa – niebo bowiem „nie znosi próżni” i miejsce rosyjskich maszyn, wypalonych na lotniskach, zajmą samoloty obrońców. Niewykluczone, że ostatecznym celem jest stworzenie dogodnych uwarunkowań dla działań na lądzie, przy czym trudno tu ustalić ich zakres. Wyrzucenie Rosjan z zachodniego brzegu Dniepru i wyzwolenie Chersonia wydają się oczywistym priorytetem, ale – zdaje się – Ukraińcy mierzą dalej. Być może się mylę, lecz z ich działań wyłania się zamysł fizycznego odcięcia Krymu (przy jednoczesnej eliminacji półwyspu jako zaplecza logistycznego dla południowego frontu). Nie nastąpi to dziś czy jutro; proces „rozmiękczania” rosyjskich oddziałów zgromadzonych we wspomnianym „kotle” i kolejne ataki na krymskie bazy potrwają zapewne kilka tygodni. Niemniej dobry prognostyk już jest – Rosjanie wycofali swoje regionalne dowództwo z Chersonia dalej na wschód (prawdopodobnie do Melitopola). Nie znaczy to, że stracili zainteresowanie miastem, ale wysłali jasny sygnał, że nie czują się w nim bezpieczni.

Tak, jak rosyjscy turyści nie czują się bezpieczni na Krymie. Tydzień temu Kreml mógł jeszcze kłamać, że zniszczone lotnisko to efekt zaprószenia ognia, dziś nawet ogłupieni propagandą Rosjanie mają już jasność, że wojna przeniosła się na półwysep. Co teoretycznie winno skłonić Moskwę do… użycia broni jądrowej, bo przecież „Krym to Rosja” wedle prawa Federacji. Do tego, że to mało prawdopodobny scenariusz reakcji postaram się Was przekonać w kolejnym wpisie.

—–

Nz. Zaatakowana dziś koło południa rosyjska baza lotnicza pod Symferopolem (zdjęcie sprzed uderzenia)/fot. Maxar Technologies

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to