O interwencji w Afganistanie (1979-89) mówi się, że „dobiła Związek Radziecki”, ale ta popularna teza nijak ma się do rzeczywistości. Nie uwzględnia na przykład nakładów poniesionych przez sowietów. Pod Hindukuszem stacjonowało maksymalnie do 3 proc. personelu sił zbrojnych, a obciążenie budżetu wojskowego nie przekraczało 2,5 proc., co oznacza, że w skali całościowych wydatków oscylowało w granicach jednego procenta. Wszystkie straty sprzętowe – jakkolwiek w liczbach rzeczywistych imponujące – ledwie uszczknęły gigantyczne zapasy armii radzieckiej.
Wojna w Afganistanie zbiegła się z innymi problemami imperium – nade wszystko z zapaścią ekonomiczną i rosnącymi aspiracjami wolnościowymi mieszkańców poszczególnych republik (też skądinąd napędzanych kłopotami gospodarczymi). „Afganistan” w ich kontekście to co najwyżej „wisienka na torcie”; czynnik tyleż efektowny, co nieistotny.
Poza jednym wyjątkiem – straty i traumy będące skutkiem wojny zmobilizowały część społeczeństwa do wystąpień, które dotąd nie mieściły się w logice systemu. Matki żołnierzy publicznie żądały powrotu synów do domów, humanizacji służby, z czasem przechodząc na pozycje bardziej radykalne, domagając się zakończenia działań wojennych. Naiwnością byłoby założyć, że to właśnie te głosy skłoniły Kreml do wycofania wojska z Afganistanu, ale fakt, iż doszło do niego w zgodzie z oczekiwaniami społecznymi, dawał sowieckim obywatelom złudzenie sprawczości. Wzmacniał ich przekonanie, że presja ma sens, że „władza się z nami liczy”, co w połączeniu z rzeczywistymi oznakami słabnięcia reżimu doprowadziło do serii referendów niepodległościowych i rozpadu ZSRR.
Dlaczego o tym wspominam? Ano zwróćmy uwagę na statystyki. Podczas 10-letniej interwencji w Afganistanie sowieci stracili bezpowrotnie 15 tys. żołnierzy, ponad trzy razy więcej wojskowych odniosło rany. Armia radziecka liczyła wtedy 4 mln ludzi, imperium zamieszkiwało 290 mln obywateli. Współczesna rosja ma połowę tej populacji i 2,5 razy mniejsze wojsko. Wojna z Ukrainą (w pełnoskalowej odsłonie) trwa cztery razy krócej, straty zaś są 10-krotnie wyższe. I co? I nic, chciałoby się napisać. „Ukraina” nie rezonuje w społeczeństwie tak jak swego czasu „Afganistan” – i to mimo znacznie dotkliwszych kosztów. Coś sprawia, że rosjanie z obojętnością – a może tylko z nonszalancją – akceptują stan rzeczy, który dla obywateli schyłkowego ZSRR byłby najpewniej nie do zniesienia. Co?
—–
Przede wszystkim mówimy o różnych społeczeństwach. „Naród radziecki” składał się z wielu etnosów, współczesny rosyjski również, ale chodzi o poziom zróżnicowania. W latach 80. problem „naszych chłopców” na wojnie dotyczył także Bałtów, Białorusinów, Ukraińców, przedstawicieli mniejszości etnicznych z Kaukazu, ludów z centralnej i dalekiej Azji; wspólnot i społeczności mających dziś własne państwa. Ich identyfikacja z ideą ZSRR nie była taka sama – w krajach nadbałtyckich dla przykładu, mimo rusyfikacji i sowietyzacji, przetrwało przekonanie o okupacyjnym charakterze zależności od Moskwy. W takim ujęciu służba w Afganistanie oznaczała udział w nieswojej wojnie, co w sposób oczywisty sprzyjało postawom buntu.
Pod Hindukusz wysłano wielu Litwinów czy Łotyszy, standardem była nadreprezentacja Ukraińców (których w armii radzieckiej postrzegano jako świetnych żołnierzy), co trzeba podkreślić także z innego powodu. Sowieckie wojsko było bardziej „białe” i prawosławne niż współczesna armia rosyjska. I nie chodzi tylko o to, że rosja w porównaniu z ZSRR zajmuje mniejsze połacie Europy. Także wewnętrzne przeobrażenia sprawiły, że w wojsku służy nieproporcjonalnie mało etnicznych rosjan. Przeciętny rosjanin mieszka w Europie, w dużym bądź wielkim mieście, od lat 90. armia to dla niego „kanał”, od którego lepiej trzymać się z daleka. No i jest tych rosjan – a więc i rekrutów – coraz mniej z uwagi na dramatyczne wskaźniki dzietności. Tymczasem odmienna etnicznie prowincja rozmnaża się na potęgę. Jeśli przyjrzeć się potwierdzonym rosyjskim stratom, to dostrzeżemy odwróconą proporcję – u dwóch trzecich zabitych odnajdujemy cechy mniejszości (azjatyckie, ewentualnie kaukaskie pochodzenie i miejsce zamieszkania, wyznanie nieprawosławne oraz niskie parametry socjo-ekonomiczne, w rosji „zszyte” z nierosyjskim etnosem), choć realnie mniejszości stanowią jedną trzecią społeczeństwa. Innymi słowy, giną głównie przedstawiciele wspólnot tradycyjnie pozbawionych posłuchu u władzy i społecznego szacunku. Często rozdrobnionych i żyjących w realiach przestrzennej izolacji, co dodatkowo utrudnia konsolidację, władzy zaś ułatwia dławienie przejawów buntu.
Ale władza ma nie tylko narzędzia opresji – ma też zachęty. Większość radzieckich żołnierzy w Afganistanie to byli chłopcy z poboru – przymusowe wojsko z marnym żołdem. W Ukrainie walczą przede wszystkim kontraktorzy, skuszeni wysokim – jak na realia prowincji wręcz ogromnym – uposażeniem. I jakkolwiek większość z nich ginie lub zostaje ranna, a system wypłat – jak wszystko w rosji – obciążony jest korupcją i oszustwami, w generalnym rozrachunku pójście na wojnę się opłaca. W najgorszym razie państwo zapewnia rodzinie poległego lub rannego odszkodowanie, które w większości przypadków i tak przekłada się na znaczącą poprawę warunków życiowych. Gdy żyje się byle jak, niewiele trzeba do poprawy losu – reżim doskonale tę zależność wykorzystuje i nadal ma na ten cel finansowe środki.
Milczeniu sprzyja także inna cecha rosyjskiego modelu rekrutacji. „Zmieszali nas z motłochem. 40 proc. z nich ma ponad 50 lat. A wśród nowych żołnierzy trzy czwarte to starsi mężczyźni”, skarży się oficer wojsk powietrznodesantowych. Jego słowa cytuje „Wiorstka”, opozycyjna rosyjska redakcja, której dziennikarze od dawna opisują kondycję armii putina. Z ustaleń „Wiorstki” wynika, że w ostatnich miesiącach nasiliła się tendencja, której skutkiem jest starzenie się wojska. Ten problem dotykał rosjan już wcześniej (Ukraińców też), ale czym innym jest średnia wieku poborowych oscylująca w okolicy czterdziestki, a czym innym sytuacja, gdy żołnierze mają 10 lat więcej.
„I co z tego? Są energiczni, są ojcami. Są doświadczeni”, przekonywał „Wiorstkę” jeden z rozmówców z ministerstwa obrony. Jednak żołnierze, z którymi rozmawiali reporterzy, nie zgadzają się z takim stawianiem sprawy. Według nich, starsi koledzy nie radzą sobie z noszeniem ciężkich plecaków, kopaniem rowów i okopów. „Chorują. Wszyscy są chorzy. Bolą ich nogi, boli ich głowa, są powolni”, relacjonuje jeden z wojskowych.
O czym wspominam, bo to nie pierwszy raz, kiedy rosjanie posiłkują się ludźmi z jakiegoś powodu zbytecznymi. W tym przypadku chodzi o mężczyzn u kresu aktywności zawodowej, z „odchowanymi” dziećmi, niewykluczone (wziąwszy pod uwagę parametry zdrowotne), że wszelkiej maści życiowych rozbitków, dla których kontrakt to szansa, by wreszcie się odkuć/odkupić winy wobec bliskich.
Najbardziej skrajnym przykładem strategii „zagospodarowywania zbytecznych” było masowe powoływanie więźniów w zamian za anulowanie wyroków. Jeśli znów spojrzymy na strukturę rosyjskich strat, to dostrzeżemy kolejny wymiar specyficznej nadreprezentacji – bo jedna trzecia zabitych to właśnie dawni więźniowie.
Te 50 tys. amnestionowanych trupów to kolejny dowód, że putin stara się prowadzić wojnę jak najniższym społecznym kosztem. A póki mu się udaje, póty ludzie będą milczeć.
—–
Dziękuję za lekturę! Jeśli tekst Wam się spodobał, udostępniajcie go proszę.
Zachęcam też do wspierania mojego raportu – piszę bowiem głównie dzięki Waszym subskrypcjom i „kawom”. Stosowne linki znajdziecie poniżej:
Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi i Arkowi Drygasowi. A także: Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Piotrowi Rucińskiemu, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze i Marcinowi Barszczewskiemu.
Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Zbigniewowi Cichańskiemu, Patrykowi Borzystowskiemu i Michałowi Baszyńskiemu.
Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki!
A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, „Międzyrzecze. Cena przetrwania” i „(Dez)informacji” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.
Nz. Zdjęcie ilustracyjne/fot. ZSU