Awatary, graficzne naszywki, szewrony – wszelkiej maści wizualne identyfikacje – to rodzaj manifestu. Wzbogacamy nimi nasze profile w mediach społecznościowych, najczęściej po to, by wyrazić swoje wsparcie dla kogoś/czegoś, jakiejś osoby, instytucji, idei. Wielu uśmiecha się z politowaniem, tym sposobem komentując „wojny na nakładki do zdjęć profilowych na Facebooku”. Rzecz w tym, że choć sama czynność „oflagowania się” może uchodzić za naiwną, w swej masie ilustruje już całkiem poważny proces. Nie dokleimy sobie do profilu w sołszalach ukraińskiej flagi, jeśli los Ukrainy jest nam obojętny. Jeśli zaś doklejamy masowo – z czym w Polsce mieliśmy do czynienia po 24 lutego 2022 roku – jest to przesłanka dla wniosku, że Polacy stoją za Ukrainą/wspierają ją w jej dążeniach do zachowania niepodległości.
Ot, homo interneticus w działaniu.
Mimo kulturowych różnic i kagańca cenzury, w rosyjskiej infosferze funkcjonują te same mechanizmy. W związku z tym mieliśmy już do czynienia z „inwazją” trójkolorowych flag rosji, „Zetek”, wstążek świętego Jerzego i innych graficznych symboli poparcia dla „specjalnej operacji wojskowej”. Do grona „grafik zaangażowanych” należały również logotypy Grupy Wagnera. Ich pierwszy wysyp nastąpił wiosną zeszłego roku, gdy część rosyjskiej propagandy skupiła się na kreowaniu wizerunku wagnerowców jako najefektywniejszej części sił inwazyjnych. Wraz z rosnącą rolą zmagań o Bachmut puchła też popularność Grupy Wagnera, co wprost przekładało się na wizualne identyfikacje (pro)rosyjskich użytkowników mediów społecznościowych (gwoli rzetelności, rozeszło się to także w świecie realnym – koszulki z wagnerowską czaszką stały się niezwykle chwytliwym towarem). Co ciekawe, gdy w listopadzie ub.r. najemnicy rozłupali młotem głowę jednemu ze swoich, dezerterowi, w rosyjskim internecie trudno było znaleźć wyrazy oburzenia z powodu takiego bestialstwa. Przeciwnie, cyfrowe naszywki Wagnera i przeróbki odwołujące się do „akcji z młotem” biły wówczas rekordy popularności. Popularności, która na szczytowy poziom weszła wraz z zajęciem Sołedaru w styczniu tego roku.
Skądinąd to żałosne, że zdobycie miasteczka wielkości dużej wsi wywołało wśród rosjan taki entuzjazm.
Potem przyszły boje o zasadniczą część Bachmutu, które teraz – wiele na to wskazuje – przybrały dla rosjan niekorzystny obrót. „Już byli w ogródku, już witali się z gąską”, a tu jeb! – wielkiej pabiedy nie było, nie ma i najpewniej nie będzie. Ukraińcy poprawili swoją sytuację operacyjną wokół miasta i mocno się rozochocili. Potęgują presję, na którą część rosyjskich oddziałów zareagowała ucieczką. I jakkolwiek o Bachmut walczy nie tylko Wagner, to na najemnikach skupia się złość i rozczarowanie rosjan. Mieli być wagnerowcy twarzą zwycięstwa, stają się symbolem klęski. Jest więc obciachem mieć „na profilowym” czaszkę, literę „W” czy inne motywy związane z bojcami prigożyna.
Na niełaskę pro-wagnerowskich identyfikacji wizualnych zwrócił moją uwagę ukraiński dziennikarz Sergey Naumovich. Regularnie obserwuję kilkadziesiąt rosyjskich kont na najpopularniejszych platformach społecznościowych. Na kilka razy więcej zerkam od czasu do czasu. I istotnie, coś na rzeczy jest – Wagner przestał być na propsie. To dowód anegdotyczny, wiem, tym niemniej uśmiecham się lekko, pisząc te słowa. Mała rzecz, a cieszy.
—–
Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
- wystarczy kliknąć TUTAJ -
Nz. Kucharz putina, szef Wagnera, jewgienij prigożyn. Niedoszły ojciec „wielkiego” sukcesu/fot. Grupa Wagnera