(Nie)przeciążona

Według najnowszych informacji, od przedwczoraj zginęło już ponad 900 Izraelczyków, w miażdżącej większości cywilów. Tak wielka liczba zabitych, w tak krótkim czasie, nie ma precedensu w najnowszej historii żydowskiego państwa. Jest też pretekstem do dywagacji na temat skuteczności sił zbrojnych Izraela, zwłaszcza legendarnej Żelaznej Kopuły. Coraz częściej pojawiają się opinie, że system antyrakietowy nie działa, że jest „przereklamowany”, w najlepszym zaś razie, że został „przeciążony” i okazał się dziurawy. „Jeśli byłby skuteczny, nie byłoby tylu cywilnych ofiar”, brzmi nadrzędny argument. Czy prawdziwy?

Hamas ma „pod górkę”

Nim odpowiem na to pytanie, ustalmy, czym jest Żelazna Kopuła. Na początek zauważmy, że całe terytorium Izraela – kraju 15 razy mniejszego od Polski – znajduje się w zasięgu rakiet działającego w Strefie Gazy Hamasu. W zależności od dystansu dzielącego żydowskie osiedla od Gazy, ich mieszkańcy mają od 15 s. do 1,5 min. na schronienie się w razie ostrzału. To czas, który „wyszarpała” dla nich Kopuła – gdyby bazować na wizualnej obserwacji, osoby przebywające w rejonie ataku dowiadywałby się o nim post factum (po pierwszej eksplozji). Pasywna część systemu składa się ze stacji radarowych i centrów dowodzenia, które wykrywają start rakiet, obliczają ich trajektorię i punkty uderzenia. Kopuła współpracuje z systemem ostrzegawczym dla ludności – na podstawie płynących z niej informacji, sektorowo uruchamiane są syreny alarmowe. Alarm rozlega się także w telefonach komórkowych osób przebywających w zagrożonych rejonach – za sprawą obowiązkowej aplikacji.

Aktywna część systemu to baterie antyrakiet Tamir. Każda z nich składa się z 3-4 wyrzutni po 20 antyrakiet. Tamiry wystrzeliwane są do celów zmierzających na tereny zamieszkane – dla pewności posyła się po dwa pociski. Początkowo antyrakieta leci kursem zadanym przez centrum dowodzenia, w trakcie lotu ma możliwość samodzielnego manewrowania. Zniszczenie wrogiej rakiety następuje poprzez eksplozję w jej pobliżu. Z uwagi na niesłychanie krótki czas na reakcję, cały proces jest w pełni zautomatyzowany.

Iron Dome (ang.) ignoruje rakiety, których trajektorie uzna za niegroźne. Skuteczność w przypadku pozostałych celów waha się od 80 do 90%. Kopuła ma niespełna 12 lat, wciąż jest udoskonalana. Składa się z 10 baterii, zdaniem specjalistów, o trzy za mało, by mówić o pełnym pokryciu kraju. Są one co prawda mobilne, lecz – jak wszystko – mają też ograniczoną wydajność. Wyrzutnię po odpaleniu 20 antyrakiet trzeba załadować – czas załadunku to pilnie strzeżona tajemnica izraelskiej armii, ale nawet przy założeniu, że trwa to szybko (kilka minut?), okresowa niezdolność części systemu może mieć znaczenie przy zmasowanym ataku. Intensywność ostatnich ostrzałów dowodzi, że hamasowcy rzeczywiście próbują Kopułę przeciążyć. Z uwagi na jakość własnego arsenału, mają mocno „pod górkę”. Ich rakiety cechuje bowiem krótki zasięg i niski pułap lotu, ponadto są one niekierowane, czyli lecą torem balistycznym, łatwym do wyliczenia. Ale są też tanie – i na tym polega ich podstawowa zaleta. Kosztują po kilka tysięcy dolarów, gdy pojedynczy Tamir to wydatek rzędu kilkudziesięciu tysięcy (w zależności od źródeł, mówi się o 40-70 tys. dol.).

Pomoc z USA

Relacja zysków do kosztów związanych z funkcjonowaniem Kopuły wydaje się zatem zaburzona, ale w Izraelu nie ma dyskusji na ten temat. Przyjmuje się, że straty społeczeństwa i gospodarki i tak byłby wyższe, gdyby odpuścić sobie aktywną ochronę przed rakietami. Zniszczona i uszkodzona infrastruktura, odszkodowania z tytułu śmierci i ran, niewypracowany dochód, koszty leczenia itp. – wydatki szłyby w miliony w przypadku każdej pojedynczej eksplozji. W takim ujęciu Iron Dome to po prostu dobra inwestycja.

Czy tym razem dobrze wykorzystana? Informacje o „porażce” Żelaznej Kopuły kolportowane są przez arabskie media i profile społecznościowe związane – czy to bezpośrednio czy tylko za sprawą sympatii – z Hamasem i Palestyńczykami. Wpisuje się to w typowy dla wojny informacyjnej mechanizm deprecjonowania przeciwnika i jego atutów. Tym głosom wtórują opinie środowisk prorosyjskich czy wprost rosyjskich, tradycyjnie usiłujących wykazać niższość zachodniej technologii wojskowej (w tym przypadku amerykańsko-izraelskiej). Fakt, iż jest na odwrót – że to rosyjskie „anałogi-w-miu-niet” znacząco ustępują systemom z Zachodu – nie stanowi tu żadnej przeszkody; rosjanie mają wielkie doświadczenie w zakłamywaniu rzeczywistości.

Tyle że w tym przypadku jest to zadanie wyjątkowo karkołomne. Rakiety Hamasu rzeczywiście uderzyły w cele w izraelskich miastach – z wiarygodnych źródeł wynika, że stało się to kilkanaście razy, że w takich okolicznościach zginęło co najmniej kilka osób. Ale do tej pory palestyńscy terroryści wystrzelili – wedle różnych szacunków – od 3 do 5 tys. rakiet. Gdyby Kopuła nie działała, trafienia liczono by w setki, ofiary w tysiące. Spośród 900 wspomnianych zabitych, niemal wszyscy zginęli w strzelaninach, będących de facto masowymi egzekucjami. Tylko w jednym miejscu – na terenie festiwalu Supernova organizowanego niedaleko kibucu Re’im – terroryści zamordowali 260 głównie młodych osób.

Kopuła zatem ma się dobrze, choć warto zauważyć jej ewidentną słabość – ograniczoną liczbę antyrakiet. Izraelczycy z oczywistych powodów nie chwalą się wielkością arsenału. W oparciu o dostępne dane można założyć, że bieżące zapasy nie są większe niż kilkanaście tysięcy sztuk (pamiętajmy, że Kopuła funkcjonuje nie tylko w okresie wzmożeń, że rakiety lecą na Izrael kilkadziesiąt razy w roku). Na Hamas pewnie wystarczy, ale co, jeśli do wojny przyłączy się operujący z Libanu Hezbollah? I zacznie posyłać na żydowskie miasta własne rakiety, których ma około 15 tys. sztuk? Nie znamy bieżących możliwości produkcyjnych izraelskiego przemysłu, ale o tym, że mogą być niewystarczające, świadczą zabiegi Jerozolimy i Waszyngtonu. USA już zapowiedziały pomoc wojskową dla Izraela. W pierwszej kolejności ma ona dotyczyć amunicji do Żelaznej Kopuły.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Arkowi Drygasowi. A także: Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Marcinowi Pędziorowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu i Radosławowi Dębcowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Tomaszowi Szymczyszynowi, Monice Polnej, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Monice Żaboklickiej.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Aktywna część Żelaznej Kopuły/fot. Rafael Advanced Defense Systems

Ten tekst ukazał się również na łamach portalu Interia.pl

Święto

Dziś trochę wieści z rosji i okolic. A zacznę od kina, gdzie na indeksy trafił film pt.: „72 metry”. To obraz z 2004 roku, z fabułą ewidentnie inspirowaną historią „Kurska”, co już samo w sobie stanowi poważny problem. W putinowskiej rosji ostatnich miesięcy trwa bowiem w najlepsze sekowanie wszelkich przejawów nieprawomyślności. „Rodina” jest wielka, wspaniała i w ogóle – i kto twierdzi inaczej ma przechlapane. „72 metry” nie jest kinem wybitnym, ale ciekawym. W jednej z retrospekcji oglądamy dumnych do niedawna żołnierzy ZSRR, marynarzy drugiej floty na świecie, którzy po rozpadzie imperium – by mieć za co żyć i co jeść – zbierają kartofle. Elita marynarki wojennej – podwodniacy; matrosy i oficerowie – ufajdana błockiem, mająca w tle ponury krajobraz jakieś rozpadającej się wiochy. Z radością konstatująca, że ktoś wreszcie dowiózł worki, w które będzie można zapakować bulwy… Dla polskiego widza to doskonała lekcja, pozwalająca zrozumieć fenomen stadnego zachwytu – i w armii i wśród zwykłych rosjan – nad powrotem do twardej, imperialnej polityki Moskwy, której finalnym aktem jest inwazja Ukrainy. Tyle że film kończy się w sposób nieoczywisty, raczej zły. Z życiem z pewnością uchodzi tylko jedna postać – marynarz ukraińskiego pochodzenia. Choć ukraińskość jest przez bohaterów „72 metrów” postrzegana jako coś felernego, „chocholego”. Niebezpieczne dla cenzorów memento? Najwyraźniej.

A propos uchodzenia z życiem – zachował je, póki co, niesławny generał surowikin, który zapadł się pod ziemię po puczu wagnerowców. Plotki głosiły, że go aresztowano, a nawet stracono w ramach zemsty za wsparcie dla prigożyna. No więc „armagedon” objawił się publicznie, choć faktycznie oberwał po dupie, bo odebrano mu większość dotychczasowych stanowisk. Zachował jedynie posadę koordynatora obrony powietrznej Wspólnoty Niepodległych Państw. Brzmi poważnie? No cóż, to tak, jakby jakiegoś polskiego generała delegować na fuchę koordynatora OPL państw Trójmorza. Albo uznanego dotąd dyplomatę wysłać na arcyważne stanowiska ambasadora w San Escobar. Nazwać to degradacją to nic nie powiedzieć.

Kłopoty ma także inny generał, niejaki konstantin ogienko, który właśnie trafił do aresztu śledczego. Większości obserwatorom to nazwisko nic nie mówi, tymczasem to nie lada szycha. Zatrzymany do niedawna bowiem dowodził obroną przeciwlotniczą Moskwy. Generałowi zarzuca się przyjęcie łapówki w wysokości 30 mln rubli (ok. 300 tys. dolarów) i oszustwa związane z gruntami. Z ustaleń śledztwa ma wynikać, że ogienko opitolił działki należące do jednostek OPL. Mógł sprzedać sterczące tam pancyry i inne wyrzutnie, a tego nie zrobił, śledczy więc muszą brać pod uwagę okoliczność łagodzącą. Żart, choć żartem wydaje się również sam zarzut. Nie dlatego, że jest nieprawdziwy, a dlatego, że w rosji nie karze się za łapówkarstwo osób na eksponowanych stanowiskach. Branie w łapę może stać się pretekstem do wymierzenia kary, gdy sprzeniewierca na innych polach podpadnie władzy. Czym jest moskiewska OPL w ostatnich tygodniach dobrze wiemy. Wiemy też, jak bardzo siarczyste są policzki wymierzane przez ukraińskie drony, hasające nad stolicą rzekomego imperium. Budanowa, którego ludzie ślą nad Moskwę bezpilotowce, putin dopaść nie może, ale ogienko był/jest jak najbardziej pod ręką. No to sobie chłop posiedzi…

A skoro o Budanowie mowa – Ukraińcy kontynuują w tym zakresie sowieckie wzorce i celebrują dni chyba wszelkich możliwych rodzajów wojsk i typów służby. No i dziś świętuje Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy, struktura, na czele której stoi Kyryło Budanow. Generał opublikował w mediach społecznościowych krótki filmik, na którym gasi świeczki na torcie. Tymczasem w zupełnie przeciwnym kierunku – rozniecania ognia – poszły działania w „realu”. Kilka ukraińskich dronów zaatakowało dziś Rostów nad Donem, a ściślej, okolice kwatery głównej Południowego Okręgu Wojskowego. To stamtąd, od 2014 roku, dowodzona jest operacja wymierzona w Ukrainę. Nie znam szczegółów ataku – rosjanie oczywiście „wszystkie” drony zestrzelili – tym niemniej mowa jest o co najmniej trzech eksplozjach. Jedna z nich została nawet zarejestrowana, z kilku różnych miejsc, co może być przypadkiem, ale może też oznaczać, że filmujący wiedzieli, gdzie upadnie dron-kamikadze. I że wcale nie byli przygodnymi „nagrywaczami”. Cóż, mógł sobie prigożyn swobodnie „wjechać” do Rostowa, mogą też i działać tam ukraińscy dywersanci…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. (screen z filmu) – moment eksplozji drona przy ulicy, gdzie znajduje się dowództwo POW

Kołderka

– Na szczęście z rosjanami jest tak, że mają jeden pomysł dobry i trzy głupie – takim życiowym spostrzeżeniem uraczył mnie kiedyś Walerij, żołnierz armii ukraińskiej, weteran bojów na doniecczyźnie (a prywatnie wielki fan „Sepultury”). Mniejsza o kontekst wypowiedzi – cytuję ją, gdyż nieźle ilustruje problem, jaki chciałbym dziś poruszyć.

A zacznijmy od tego, że moskwianom pali się pod dupskami. Trochę w przenośni, trochę dosłownie, idzie bowiem o zagrożenie, jakie stwarzają ukraińskie drony. Bezpilotowce regularnie nawiedzają rosyjską stolicę i okoliczne miejscowości. Nie są może całkiem bezkarne, ale na tyle efektywne, że burzą kolejny mit narosły wokół możliwości militarnych federacji – ten o niezwykłej skuteczności stołecznej obrony przeciwlotniczej. Po prawdzie to OPL Moskwy budowano na okoliczność innych zagrożeń – wrażych natowskich rakiet, pocisków manewrujących i samolotów, no ale kremlowska propaganda jeszcze kilka miesięcy temu przekonywała, że broń z serii „anałoga w miru niet” i z ukraińskimi bezzałogowcami da sobie radę.

No więc nie daje.

I poszły moskale zaczerpnąć z krynicy rozumu i wyszło im, jak obejść problem „niewidzialności” dronów. Które są małe, czyli nie emitują „obfitego” sygnału i latają na bardzo niskich wysokościach, co tak często pozwala im pojawiać się i atakować znienacka. Co więcej, radary nie lubią się z pofałdowanym terenem i generalną krzywizną Ziemi – ogranicza to ich nominalny zasięg. A jakby tak wyposażone w nie wyrzutnie postawić nad linią lasów i wzgórz? – postukali się po czole rosjanie.

Jak pomyśleli, tak zrobili – co pokazała ich telewizja (a co skądinąd świetnie ilustruje ewolucje kremlowskiej propagandy – od „trzy dni i Kijów nasz” po „bronimy Moskwy przed Ukraińcami”). Pomysł jest prosty – nasypy i wieże rozlokowane wokół stolicy. Nienowy, wszak wyrzutnie Pancyr poustawiano na wysokich rządowych budynkach w centrum Moskwy wiele tygodni temu, a patrząc bardziej wstecz, wieże OPL z rozmachem budowano w hitlerowskich Niemczech jako sposób na alianckie naloty bombowe.

Wiem, jak to wygląda, jednak uwierzcie mi, mogłoby być skuteczne. Mogłoby, ale… „jeden pomysł dobry, trzy głupie”. O ile wyrzutnia Pancyr z nasypu zjedzie i przemieści się w inne miejsce, o tyle na wieży traci swój podstawowy atut, jakim jest mobilność. Co w ostatecznym rozrachunku czyni ją łatwiejszym celem. Tym łatwiejszym, że kremlowska telewizja – gromko chwaląc się nowymi możliwościami OPL – pokazała dane z terenu oraz żołnierzy z oznaczeniami konkretnej jednostki. Geolokalizacja instalacji jest więc zadaniem prostym, zwłaszcza gdy dysponuje się możliwościami ukraińskiego wywiadu wojskowego. Któremu w sukurs przychodzą także… zwykli rosjanie, publikując w mediach społecznościowych zdjęcia wież.

Spośród relacji naturszczyków szczególnie ciekawe jest zdjęcie zestawów Pancyr w wersji arktycznej (gąsienice i biały kamuflaż). Ściągnięto je pod Moskwę zza koła podbiegunowego, podobnie zresztą jak wcześniej wyspecjalizowaną brygadę zmotoryzowanej piechoty, obecnie używaną na froncie w roli zwykłej jednostki. Moskwa musi zostać obroniona, a że kołderka krótka – a przemysł masowo nowy sprzęt buduje wyłącznie w mokrych snach (pro)rosyjskich propagandystów – gdzieś trzeba zabrać. Więc biorą.

Na froncie, towarzysze, na froncie macie jeszcze trochę pancyrów. Koniecznie przerzućcie je pod Moskwę.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu i Piotrowi Maćkowiakowi. A także: Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Mateuszowi Borysewiczowi, Marcinowi Pędziorowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej i Tomaszowi Sosnowskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Wojciechowi Niedzieli, Przemysławowi Franczakowi, Piotrowi Tomaszewskiemu, Łukaszowi Podsiadle, Annie Wójcik i Sławomirowi Dudce.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Cios!

Bardzo dobre wieści z rana!

W nocy ukraińskie drony zaatakowały rosyjskie lotnisko wojskowe w Pskowie (700 km od granicy). Z dostępnych materiałów filmowych wynika, że spłonęły co najmniej dwa ciężkie samoloty transportowe Ił-76, ale Ukraińcy informują o czterech. W ataku (na inny obiekt?; nie mam co do tego jasności), co najmniej poważnie uszkodzono inny samolot – bombowiec strategiczny Tu-22M. Słowem, zacne polowanko!

Dodajmy do tego ciekawy kontekst. Na odcinku zaporoskim pojawiła się niedawno 76. Dywizja Powietrznodesantowa, jedna z najbardziej elitarnych formacji rosyjskiej armii. Spadochroniarze mają zatrzymać ukraińskie natarcie (skądinąd również prowadzone przez „spadaków”). Walczą twardo, ale dziś w nocy lis wjechał im do kurnika. Pskowskie lotnisko jest bowiem ich bazą macierzystą, iły podstawowym środkiem transportu. A sami przyznajcie – z lekka to deprymujące, gdy wróg hasa ci po tak głębokim zapleczu, czyż nie?

Ps. Nie udało mi się potwierdzić tej informacji, ale warto o niej wspomnieć. Kilka dni temu dowódca spadochroniarzy gen. tepliński – jeden z najbardziej utalentowanych rosyjskich dowódców – miał zostać ranny (w wyniku akcji ukraińskiego wywiadu). Prawda to czy nie, generał (skądinąd zdrajca, bo urodził się w Ukrainie), jakby zapadł się pod ziemię.

Update:

Nie potwierdzają się informacje o zniszczeniu dziś w nocy rosyjskiego bombowca strategicznego Tu-22M. Za to dronowy rajd na Psków nawet w oparciu o relacje rosyjskich mediów należy uznać za sukces – Moskwa przyznała się do czterech „uszkodzonych” Ił-76, a kontrolowane przez Kreml kanały publikują materiały filmowe przedstawiające co najmniej dwa kompletnie wypalone ciężkie transportowce. Jeśli moskale mówią „cztery”, może to oznaczać, że faktyczne straty są jeszcze wyższe – Ukraińcy właśnie podają, że zniszczono i uszkodzono aż sześć iliuszynów. Cztery czy sześć i tak jest to największy jednorazowy cios, jaki otrzymała rosyjska flotylla transportu strategicznego w całej swej historii.

A Ukraińcy atakowali dziś w nocy nie tylko Psków – drony pojawiły się nad Briańskiem, Kaługą, Riazaniem i Orłem. Nad ranem doszło do potężnego uderzenia na węzeł komunikacyjny w pobliżu miasta Dżankoj na Krymie. Na półwyspie odnotowano także eksplozję w innych miejscach.

Nie próżnowali też rosjanie, przeprowadzając kombinowany nalot na kilka ukraińskich miast, przede wszystkim Kijów. Kombinowany, bowiem najpierw posłano drony kamikadze, a potem pociski manewrujące. Co ciekawe, moskale musieli przestudiować rozmieszczenie stołecznej OPL – i spróbowali ją przechytrzyć. Rakiety, które nadleciały nad Kijów, sporo po drodze „podróżowały”. Wleciały nad Ukrainę z rejonu Sumów, „odwiedziły” Czernihów, skręciły na Czerkasy, potem na Winnicę i stamtąd, od południa, pojawiły się nad stolicą. Zerknijcie na mapę, to naprawdę pokręcona ścieżka. Ale i Ukraińcy musieli podumać nad rozmieszczeniem własnych systemów przeciwlotniczych, bo nie dali się zmylić. Zestrzelono wszystkie z 28 rakiet i 15 z 16 dronów, co sugeruje, że wcześniej doszło do dyslokacji OPL. Niestety, spadające szczątki zabiły w Kijowie dwie osoby, a kilka innych raniły.

Ps. Skarpetkosceptyczni przekonują o porażeniu kilku celów w Ukrainie, ale na kilometr cuchnie to dezinformacją.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Pożary na pskowskim lotnisku/Screen z rosyjskiego filmiku zamieszczonego na Telegramie

„Radar”

W środę tuż po 14.00, zaalarmowany doniesieniami z Ukrainy, napisałem na Twitterze: „ruskie poderwały aż 12 Тu-95МS. Za około 2h będą w strefie zrzutu rakiet i wtedy się okaże, czy to straszak czy wstęp do kolejnego ataku rakietowego. Tak czy inaczej, TT chyba za szybko odtrąbił uziemienie flotylli Тu-95 na skutek zużycia”. Około 17.00 (czasu ukraińskiego; w Polsce była wówczas 16.00) osiem rosyjskich bombowców wystrzeliło znad Morza Kaspijskiego 36 pocisków manewrujących Ch-101/Ch-555. Co się stało z czterema pozostałymi maszynami? Zawróciły do bazy – najprawdopodobniej wystartowały dla „zmyły” (by sugerować, że atak będzie liczniejszy), choć nie da się wykluczyć awarii (rosjanie z oczywistych powodów o takich sprawach nie informują).

Ukraińska obrona przeciwlotnicza zgłosiła zniszczenie 33 pocisków Ch-101/Ch-555. Tego dnia „zdjęto” jeszcze trzy z czterech kalibrów, posłanych około godziny 13.00 (czasu ukraińskiego) z morza. Wieczorem zaś przeciwnik użył czterech hipersonicznych kindżałów – wystrzelonych przez samoloty MiG-31 – tych jednak nie udało się strącić.

Była więc środa dniem, w którym rosjanie przeprowadzili kombinowany atak rakietowy, jeden z największych w tym roku. Co istotne, pociski Ch-101/Ch-555, które wleciały nad Ukrainę od południowego wschodu, nieustannie zmieniały kierunek lotu. Ich skomplikowane trajektorie miały rzecz jasna zmylić ukraińską OPL, co niespecjalnie się udało. O jednej z tajemnic tego sukcesu napiszę w dalszej części tekstu. Najpierw mniej optymistyczne podsumowanie środowego ataku – wspomniane kindżały dosięgły zaplanowanych celów, którymi były dwa lotniska sił powietrznych Ukrainy. Nie wiem, czy rosjanom udało się zniszczyć jakieś maszyny; z pewnością polowali na Su-24, które przenoszą storm shadowy.

Druga kwestia dotyczy bombowców Tu-95 – zasygnalizowałem ją już we wpisie na TT. Część analityków od pewnego czasu donosiła o problemach rosjan z bombowcami, będącymi elementem sił strategicznych federacji. Tupolewy – zaprojektowane i przeznaczone do przenoszenia głowic jądrowych – można również wykorzystać do konwencjonalnych ataków, co rosjanie czynią regularnie od początku pełnoskalowej inwazji. Intensywność, ale i wiek maszyn sprawiły, że Tu-95 zaczęły masowo niedomagać. Tak przynajmniej twierdzili twitterowi komentatorzy. Gwoli uczciwości, sam kilka miesięcy temu pisałem o kłopotach Tu-95, choć daleko mi było do twierdzeń o całkowitym uziemieniu flotylli. Na wyposażeniu rosyjskiej awiacji jest około 70 Tupolewów (w dwóch wersjach), brakuje rzetelnych informacji o tym, ile maszyn pozostaje w stanie lotnym. Z uwagi na ich charakter (broń jądrowa to polisa ubezpieczeniowa rosji), naiwnym byłoby założenie, że rosjanie mają zaledwie kilkanaście sprawnych samolotów. To, że jest ich więcej, potwierdza jednorazowe użycie dwunastu Tu-95 – moskale raczej nie wykorzystaliby tuzina bombowców do ataku na Ukrainę, gdyby w zapasie nie mieli kilkunastu innych maszyn, gotowych do realizacji zasadniczej misji, związanej z nuklearnym odstraszaniem i ewentualną odpowiedzią. Ale…

Ale liczba rakiet odpalonych z ostatecznie ośmiu Tu-95 nie powala. „Tutki” zdolne są do przenoszenia ośmiu pocisków tego typu, co dałoby łączna salwę 64 Ch-101/Ch-555. 36 sztuk to znacznie mniej – z jakiegoś powodu wykorzystane do ataku bombowce przenosiły po cztery-pięć rakiet (choć nie da się wykluczyć, że któryś niósł nawet osiem, a inny jedną; potencjalnych kombinacji jest tu sporo, co nie zmienia faktu, że wykorzystano mniej niż 60 proc. możliwości). Oczywiście, może to mieć związek z niedostateczną liczbą posiadanych przez rosjan rakiet, ale może również częściowo potwierdzać doniesienia o kłopotach z nośnikami. Samoloty w tym zakresie niespecjalnie różnią się od ludzi – dźwiganie ciężarów wprost przekłada się na zmęczenie/zużycie konstrukcji. A dodajmy – tupolewy już od wielu miesięcy dźwigają poniżej możliwości, zwykle przenosząc po dwie-trzy rakiety. Tym niemniej latają i lata ich całkiem sporo.

Lecz ze skutecznością bywa różnie. Jako się rzekło, w tym konkretnym przypadku OPL zniszczyła 33 z 36 rakiet. Środa była w Ukrainie pogodna, a więc i widoczność przyzwoita. Co podkreślam, bo choć to przeciwlotnicy strzelali do pocisków – i to im podziękował prezydent Zełenski – za sukcesem stali również zwykli Ukraińcy. 530 konkretnych obywateli, użytkowników aplikacji ePPo, którzy tego dnia zrobili z niej właściwy użytek. W piękne letnie popołudnie nisko lecące rakiety dostrzegło zapewne tysiące ludzi, ale nie wszyscy mieli dość pomyślunku, refleksu, woli i wreszcie technicznych możliwości, by pomóc w namierzeniu i zestrzeleniu intruzów. A do tego celu służy właśnie ePPo.

ePPo jest jak wiele innych aplikacji dostępnych na smartfony – darmowa i łatwa po pobrania, choć wymaga autoryzacji (celem sprawdzenia, czy użytkownik to obywatel Ukrainy). Apka przesyła informacje o zaobserwowanych celach powietrznych, takich jak pocisk manewrujący czy dron-kamikadze. Wystarczy ją otworzyć i skierować smartfona w stronę obiektu. Następnie trzeba wybrać ikonę określającą, jaki obiekt zaobserwowaliśmy: bezzałogowiec, rakietę, śmigłowiec czy samolot. Całą procedurę kończy naciśnięcie czerwonego przycisku.

Wycelowanie smartfonem w obiekt pozwala namierzyć koordynaty, jednocześnie jest sposobem na weryfikację zgłoszenia. ePPo jest połączone z systemem obrony przeciwlotniczej Ukrainy, dzięki czemu koordynaty od razu trafiają do jej bazy danych. Dalej działają algorytmy sztucznej inteligencji. W ciągu 2-4 sekund dane z ePPo zostają przetworzone – z uwzględnieniem zarejestrowanych współrzędnych wyliczone zostają prędkości i tory lotów, najbardziej prawdopodobne kierunki ruchu. Zwizualizowane dane trafiają do jednostek OPL, uzupełniając informacje z radarów (które części nisko lecących pocisków nie widzą, bądź widzą z przerwami), tym samym znacząco poprawiając świadomość sytuacyjną przeciwlotników. Potem wystarczy już „tylko” zestrzelić intruza.

ePPo działa od jesieni zeszłego roku, jest na bieżąco udoskonalana i pomogła zestrzelić dziesiątki obiektów. Apkę pobrały setki tysięcy Ukraińców, tworząc coś, co można określić mianem „obywatelskiego radaru”, dając zarazem kolejny dowód zaangażowania zwykłych ludzi w walkę z najeźdźcą.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -