Właśnie mija pół roku, odkąd gen. Ołeksandr Syrski pełni funkcję naczelnego dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy (ZSU). To wystarczająco dużo czasu, by pokusić się o pierwsze podsumowania oraz zastanowić nad przyszłością generała i kondycją dowodzonej przez niego armii.
Syrski zastąpił na stanowisku uwielbianego przez Ukraińców gen. Walerija Załużnego, który wszedł w konflikt z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim i najprawdopodobniej z tego powodu musiał podać się do dymisji. Jej okoliczności, osobowość i zasługi Załużnego sprawiły, że Syrski już na wejście „miał pod górkę”. Sugerowano, że nie dorasta do poprzednika, z którym utożsamiano błyskotliwą operację obronną i rekonkwisty z 2022 roku.
Ponadto nowego dowódcę obciążało rosyjskie pochodzenie (rodzice i brat nadal żyją w rosji), edukacja i służba w armii sowieckiej oraz – nade wszystko – wywiedzione stamtąd nawyki. „Syrski to agresywny dowódca, dla którego liczy się cel, bez względu na koszty – dlatego nie jest lubiany przez żołnierzy”, konkludowało wielu obserwatorów konfliktu. Przykładem tej bezceremonialności miały być uporczywe, i w ocenie większości analityków nieefektywne, obrony Sołedaru i Bachmutu. „Ten człowiek wykrwawi ZSU…”, zapowiadali skrajni pesymiści.
Armię, która na początku lutego 2024 roku była w kiepskiej sytuacji. Zdziesiątkowana (mniejsza o 25 proc. w porównaniu ze stanem z wiosny 2022 roku), zmęczona (większość żołnierzy służyła rok lub dłużej), borykająca się z bardzo poważnym kryzysem amunicyjnym oraz z piętnem nieudanej kontrofensywy na Zaporożu, która – biorąc pod uwagę społeczne oczekiwania – miała wręcz rozstrzygnąć losy wojny. Poddana nieustannej rosyjskiej presji, głównie w Donbasie, co zimą 2024 roku przybrało postać wielkiej bitwy o maleńką Awdijiwkę. To tam Syrski miał wykazać swą „sowiecką bezkompromisowość”, żądając od podwładnych obrony do upadłego.
Tymczasem generał zaskoczył adwersarzy i rozkazał wycofanie ZSU z nieperspektywicznej rubieży. I później wielokrotnie udowodnił, że jest dowódcą, który nie realizuje stalinowskiej strategii „ani kroku wstecz!” – że woli obronę manewrową, dopuszcza utratę terytoriów, jeśli tym sposobem można podjąć bardziej efektywną walkę, w której nie dość, że zadaje się przeciwnikowi poważne straty, to jeszcze dba o redukowanie własnych ubytków. Te zaś znów – przez niemal pół roku podobne do rosyjskich – stały się znacząco niższe, co należy uznać za zasługę głównodowodzącego (wszak pamiętajmy, że intensywność działań zbrojnych wzrosła, w związku z czym w liczbach bezwzględnych obie strony ponoszą obecnie straty wyższe niż w pierwszym i drugim roku wojny).
Prezydent Zełenski oczekiwał od gen. Syrskiego stabilizacji frontu – i zadanie to zostało zrealizowane. Korekty przebiegu linii mają rzecz jasna miejsce – są efektem punktowej rosyjskiej presji i wspomnianej obrony manewrowej Ukraińców – lecz ogólna sytuacja daleka jest od załamania. rosjanie nie mają szansy na wykonanie poważnego wyłomu i wyjścia na ukraińskie tyły. Ba, ich siły się wyczerpują i w najbliższych tygodniach można spodziewać się spadku potencjału bojowego poniżej progu niezbędnego dla przeprowadzania nawet ograniczonych działań ofensywnych.
W maju rosjanie podjęli próbę otwarcia nowego frontu na północ od Charkowa – zamiar ten został przez Ukraińców pokrzyżowany. Co istotne, odbyło się to bez (zapewne oczekiwanej przez agresorów) rotacji jednostek ZSU walczących w Donbasie i na Zaporożu. Syrski poradził sobie z nowym zagrożeniem bez konieczności osłabiania innych odcinków frontu. Stało się tak również za sprawą twardej postawy generała, który – w przeciwieństwie do poprzednika – nie obawiał się „ruszyć świętych krów”, brygad „trwale odwodowych”. Syrski wychodzi z założenia, że obciążenia związane z walką należy rozkładać w armii na tyle równomiernie, na ile się da. Inna sprawa, że na niższych szczeblach często rozumieją to opacznie, wysyłając do okopów „droniarzy”, logistyków, wszelkiej maści specjalistów – ale owo marnowanie potencjału to temat na odrębny tekst.
Stabilizacja, o której piszę, jest też efektem wielu innych czynników. Syrskiemu pomógł powrót do gry Stanów Zjednoczonych i „przebudzenie” Europy, co przełożyło się na potężne wsparcie materiałowe dla ZSU. Nie bez znaczenia jest w tym kontekście przyjęta w maju ustawa mobilizacyjna, dzięki której do koszar znów napływa przyzwoity strumień rekrutów. Z drugiej strony, wyczerpują się zapasy sprzętowe rosjan, a ich przemysł zbrojeniowy okazuje się kolosem na glinianych nogach, niezdolnym do wsparcia armii w prowadzeniu wojny o wysokiej intensywności.
Złośliwiec mógłby rzec, że w takich okolicznościach wystarczy nie przeszkadzać, ale ja nie zamierzam redukować roli Syrskiego do „nieprzeszkadzania”. Zgadzam się jednak z opinią, że generał nie przeszedł jeszcze najważniejszego testu. Potwierdził, że dobrze „czyta” rosjan, stojąc na czele operacji obronnej – nie tylko przez ostatnie pół roku, w skali kraju, ale i wcześniej, podczas walk o Kijów w 2022 roku. Udowodnił, że coś, co go rzekomo obciąża – „sowiecki sposób myślenia” – może być przydatny, zwłaszcza przy jednoczesnym zastosowaniu zachodnich wzorców działania i techniki. Teraz czekam na moment, w którym owa hybrydowość objawi się w operacji zaczepnej, prowadzonej z pozycji głównodowodzącego.
Tylko czy generał doczeka? I nie chodzi mi o możliwości ZSU (nadal zbyt ograniczone), a raczej o zagrożenia natury politycznej. W Ukrainie coraz częściej mówi się o braku chemii między Syrskim a Zełenskim…
Ps. Napisałem ten tekst – dla portalu „Polska Zbrojna” – 5 sierpnia, dwie doby później Ukraińcy rozpoczęli operację kurską. Zdaje się więc, że jednak mamy ów test – i że jak na razie Syrski przechodzi go bardzo pozytywnie.
Nz. Gen. Syrski (po prawej)/fot. SzG ZSU
A gdybyście chcieli nabyć egzemplarze moich książek „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.