Gdy zajeżdżamy do Cyrkunów, Ihor, szef lokalnej administracji wojskowej, zabiera nas na północne obrzeża wsi. Chce, byśmy zobaczyli efekty „pracy” rosyjskiej artylerii sprzed kilku dni. Wiem, czego się spodziewać, ale mimo wszystko wypalony budynek wprawia mnie w przygnębienie. Dobrze, że rakieta typu Grad nikogo nie zabiła – gdy przyleciała, gospodarzy akurat nie było w domu. Ale na posesji obok kręcili się sąsiedzi i ci już tyle szczęścia nie mieli – ośmiu poranionym osobom ratownicy musieli udzielić pomocy medycznej.
– I tak tu żyjemy – kwituje pozbawiony domu gospodarz. – Od tragedii do tragedii – dodaje, co w jego przypadku oznacza wyjątkowo dramatyczny ciąg wydarzeń, jakby samej wojny było mało. Nim ta wybuchła, mężczyzna stracił syna, potem koronawirus zabił mu żonę. Teraz rosjanie pozbawili go dachu nad głową, przy okazji odbierając schronienie współlokatorkom – 93-letniej matce i 70-letniej siostrze. Cała trójka mieszka w budyneczku gospodarczym, w jednym, niewielkim pomieszczeniu, które służy za kuchnię, sypialnię i spiżarnię.
Za domy i mieszkania, które w wyniku działań wojennych nie nadają się do remontu, Ukraińcy otrzymują odszkodowania. Technicznie rzecz ujmując, przyznawany jest im certyfikat, który upoważnia do zakupu lokalu w innym miejscu (coś jak bon, który swego czasu dawał Polakom sposobność nabycia dowolnej usługi turystycznej o zdefiniowanej wartości). Urzędy mają obowiązek działać niezwłocznie, problem w tym, że wiele nieruchomości – zwłaszcza na ukraińskiej wsi – ma nieunormowany status prawny. Ktoś coś kiedyś kupił, od rodziny, więc po co na to „papier”, transakcję przypieczętowano alkoholem i żyło się dalej jak na swoim. Tyle że w przypadku zniszczenia domu własność trzeba udowodnić, bez tego nici z certyfikatu.
– Macie wszystkie niezbędne dokumenty? – pytam poszkodowanego 58-latka. Ten macha tylko ręką, zrezygnowany i zirytowany…
—–
W przypadku Ołeny sprawy mają się nieco lepiej – bo rodzinna chałupa nadal stoi. W marcu 2023 roku na dach posypały się odłamki rakiet, ale uszkodzenia udało się usunąć. Remontem zajęli się wolontariusze, a prace sfinansowało Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). Niestety, nim do tego doszło deszcz wyrządził dodatkowe szkody – i choć z połatanym dachem, budynek jeszcze nie nadaje się do zamieszkania.
– Trzeba wymienić sufit i podłogi – 64-letnia wdowa jak na razie korzysta z uprzejmości sąsiadów, którzy znaleźli dla niej niewielki pokój. – Ale bez pośpiechu – kobieta uśmiecha się serdecznie. – Najważniejszy był dach, najważniejsze, że nie cieknie. Reszta nie ucieknie, damy sobie radę.
„My”, czyli Ołena i jej syn, 40-latek dopiero co zwolniony z wojska. Mężczyzna na tę chwilę niewiele przy domu zrobi – leży w szpitalu w Charkowie, gdzie przechodzi rehabilitację. Kilka tygodni temu raniono go pod Kupiańskiem, stracił oko, ma też problemy z kręgosłupem.
– Zaciągnął się na ochotnika, zaraz po wyzwoleniu Cyrkunów – Ołena wspomina zdarzenia z wiosny 2022 roku. – Ranili go latem dwudziestego drugiego, ale szybko wrócił na front. Teraz wróci do domu – na twarzy kobiety rysuje się delikatny uśmiech. Znam ten grymas matek (i żon), mimo dramatycznych okoliczności zadowolonych, że najbliższy nie będzie już się narażał, że choć okaleczony, to jednak żywy wróci do swoich.
W tym przypadku powrót syna będzie też wiązał się z finansowym wsparciem – poturbowani żołnierze otrzymują odszkodowania i renty. Ołena ma ledwie trzy tysiące hrywien emerytury (to nasze 300 zł; typowe świadczenie w Ukrainie), sama wydatkom remontowym by nie podołała.
Tyle wygrać z tego całego cierpienia…
Remonty uszkodzonych budynków mieszkalnych to działania, które PCPM realizuje w Ukrainie od zeszłego roku. Więcej opowiadam o tym w tekście, dostępnym pod tym linkiem.
* * *
A teraz małe ogłoszenie. Jakiś czas temu obiecałem, że pojawi się sposobność zakupu „Międzyrzecza”, w wersji z autografem i pozdrowieniami. I oto jest – powieść pojawiła się w ofercie na moim koncie na Patronite (znajdziecie ją pod tym linkiem). To nie jest nowa książka – wydałem ją w 2019 roku – ale trzy lata później mnóstwo zawartych w niej treści okazało się proroczych. Jeśli napiszę, że wiedziałem, że armia rosyjska to kolos na glinianych nogach, to skłamię. Ale jeśli przyznam, że domyślałem się rosyjskich słabości i dałem temu wyraz w książce – będzie to najprawdziwsza prawda.
Wielu moich Czytelników zna już „Międzyrzecze”, tym, którzy nie czytali, podrzucam notkę wydawniczą:
„Wojny miało nie być. Rosja boryka się z poważnymi problemami, a Polski strzegą sojusze i silna armia. Znamy te argumenty, prawda? A jednak konflikt wybucha. Pancerne zagony wroga przelewają się przez granicę niepowstrzymaną, zdawać by się mogło, falą. NATO nie śpieszy się ze zbrojną interwencją – musi nam wystarczyć wysłany wcześniej sprzęt i szczupły amerykański kontyngent. Czy dodatkowe bataliony Leopardów, kolejne F-16 i pokaźna liczba baterii Patriot pozwolą wygrać tę wojnę? Przetrwać starcie z gigantem? Naczelne dowództwo Wojska Polskiego decyduje się na wdrożenie kontrowersyjnego planu Międzyrzecze…”
Zachęceni? To polecam uwadze wspomniany link.
Polecam również przyciski „wsparciowe” – ten miesiąc okazał się wyjątkowo trudny jeśli idzie o zbieranie środków na dalszą działalność mojego „ukraińskiego raportu”. Ale zostało jeszcze kilkadziesiąt godzin lipca, może uda się ten trend odwrócić? Będę zobowiązany!
Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Nz. Moja rozmówczyni z pierwszej części wpisu/fot. własne