Sterydy

„Nic się nie stało, rosjanie nic się nie stało!” – pozwólcie, że sparafrazuję popularną przyśpiewkę, z zastrzeżeniem, że „nie tykam” jej oryginalnego drwiąco-gorzkiego przesłania. Czemu ów cytat ma służyć? Ano dobrze oddaje ducha narracji, w jaką weszła kremlowska propaganda w odniesieniu do wydarzeń w obwodzie kurskim.

Od kilku dni rosjanie są oswajani z faktem, że Ukraińcy okupują fragment terytorium federacji. Przekonuje się ich, że w gruncie rzeczy nic istotnego się nie wydarzyło. Owszem, 200 tys. ludzi musiało uciekać z domów, przeciwnik zajął ponad 1200 km kw. naszej ziemi i kontroluje setkę naszych miejscowości. Ale miejcie świadomość, bracia rosjanie, że putin czuwa, że już szykuje rekonkwistę, w wyniku której z wroga nie ostanie się marny pył. Armia dostała rozkaz, by do końca września uporać się z problemem – wyrzucić Ukraińców z naszej świętej ziemi. Dzielni żołnierze rosji walczą dniem i nocą, zadając przeciwnikowi potężne straty. Kolejne odwody są w drodze. A tak w ogóle to lada moment odniesiemy historyczne zwycięstwo w Donieckiej Republice Ludowej – wyzwolimy Pokrowsk i pomaszerujemy na Kramatorsk i Słowiańsk. Więc jeszcze raz: „nic się nie stało, rosjanie nic się nie stało!”

—–

To przekaz do wewnątrz; na zewnątrz mamy do czynienia z kolejnymi próbami dyskredytacji wysiłków ZSU podejmowanych na kierunku kurskim. Pojawia się sporo wątków dezinformujących, wybrałem przykład dla mnie najciekawszy, pozornie noszący znamiona konstruktywnej krytyki. I tak Ukraińcy „nie dość, że zużywają szczupłe zapasy i rezerwy, to jeszcze rozciągają linię frontu”, co oznacza, że „na dłuższą metę zabraknie im sił, by obsadzić pozycje obronne”.

Cóż… Nie znam aktualnego przebiegu frontu/linii rozgraniczenia w obwodzie kurskim. W oparciu o dane sprzed 2-3 dni mogę pokusić się o stwierdzenie, że linia styku wojsk (czy precyzyjniej, terenów znajdujących się pod kontrolą obu armii) nie zwiększyła się w stosunku do długości linii granicznej sprzed 6 sierpnia. Ba, były momenty, że się skróciła – i zapewne do takiego stanu rzeczy będzie dążyć ukraińskie dowództwo. W czym pomocny może okazać się fakt, że „oryginalna” granica „meandrowała”, miała skomplikowany przebieg.

W tym kontekście nie ma więc żadnego minusa, jest za to ogromny plus w postaci przeniesienia działań wojennych na terytorium wroga. Nie bez znaczenia jest utworzenie „kordonu sanitarnego”: odepchnięcia rosjan od rdzennych ukraińskich ziem, odebranie im możliwości rażenia ogniem artyleryjskim Sumów – miasta i okolicznych wsi. Wczoraj, gdy prezydent Wołodymyr Zełenski odwiedził region sumski, przedstawiciel lokalnych władz poinformował go o ogromnym spadku liczby rosyjskich ostrzałów. Co więcej, dotychczasowa granica między ukraińskim obwodem sumskim a rosyjskim kurskim, w większości miała „umowny” charakter, nie wyznaczały jej naturalne przeszkody. ZSU w wielu miejscach doszły do rzeki Sejm, czemu prawdopodobnie towarzyszy zamysł oparcia linii obronnych właśnie o rzekę (o czym pisałem kilka dni temu). Sejm szeroki nie jest, ale płynie przez dolinę pełną starorzeczy; trudną do pokonania przez wojskowe pojazdy. Taka linia rozgraniczenia to coś znaczenie lepszego niż granica biegnąca środkiem pola.

—–

Co zaś się tyczy zasobów – nie zapominajmy, jak w gruncie rzeczy niewielka jest skala kurskiej operacji ZSU. Angażuje ona kilkanaście tysięcy ludzi, kilka procent potencjału ukraińskiej armii. Nie ma zatem mowy o żadnym trwonieniu, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę nieproporcjonalnie wielki efekt działań. Król okazał się nagi – Ukraińcy weszli jak w masło, Kreml nie był i nie jest w stanie podjąć działań, które pozwoliłyby na natychmiastowe wyparcie przeciwnika. „Wielka” rosja szykuje się do długotrwałej wojny na własnym terytorium, mobilizując do tego znaczne siły, których ostatecznie zabraknie jej gdzie indziej. Operacja kurska ujawniła fasadowość rosyjskiej państwowości w przygranicznych rejonach kraju. Administracja uciekła, mieszkańcy nie podjęli żadnych prób obywatelskiego oporu. Jak to ujął jeden z mieszkańców Sudży: „wszyscy mieli gdzieś, czy będzie tu rosja czy nie”. Widzieliśmy już tę bierność rosjan – cywilów i przedstawicieli służb – podczas puczu prigożyna.

A są przecież inne objawy kryzysu tożsamościowo-ideowego, toczącego rosyjskie społeczeństwo. Strategia rekrutacyjna tamtejszego MON oparta jest o zachęty finansowe – gotowi jechać na wojnę do Ukrainy otrzymują ogromne jak na rosyjskie standardy pieniądze. Innych chętnych brak, mimo iż w mediach i na ulicach prowadzona jest zakrojona na szeroką skalę akcja odwołująca się do wartości patriotycznych i propaństwowych. Potencjalny rosyjski rekrut deklaratywnie wspiera politykę państwa, lecz ani myśli nadstawiać za nią głowy. Z ideologiczną pustką mierzył się już ZSRR, putin pragnął tę pustkę wypełnić nacjonalistyczno-religijno-imperialnym żarem – jak widać z mizernym efektem.

O czym piszę żałując, że asekuranctwo Zachodu – przejawiające się ograniczonym wsparciem zbrojnym dla Ukrainy – uniemożliwia ZSU przeprowadzenie „operacji kurskiej na sterydach”. Prowadzonej większymi siłami, na rozleglejszym obszarze, bez żadnych ograniczeń jeśli idzie o wykorzystanie dostarczonego Ukraińcom sprzętu. Dla gnijącego państwa z biernym społeczeństwem zapewne byłby to nokautujący cios, skutkujący kaskadowym zawaleniem się putinowskiego reżimu.

—–

Dziękuję za lekturę! Jeśli tekst Wam się spodobał, udostępniajcie go proszę. Zachęcam też do wspierania mojego raportu – piszę bowiem głównie dzięki Waszym subskrypcjom i „kawom”. Stosowne przyciski znajdziecie poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Zdjęcie ilustracyjne, świetna alegoria rosyjskiej państwowości. U nas, w dyskursie publicznym, zwykło się mówić o „kartonie” (czasem o „gównie i patykach”) – tu mamy gumę…/fot. anonimowe źródło rosyjskie

Kondycja

Gdy zaczęła się pełnoskalowa inwazja i tysiące rosyjskich żołnierzy weszło do Ukrainy, niemal natychmiast w serwisach społecznościowych pojawiły się filmiki ilustrujące przykłady obywatelskiego oporu.

Ukraińcy wkraczali na drogi, by blokować przejazdy rosyjskich kolumn, nachodzili grupki żołnierzy, by im naubliżać, protestowali przed budynkami administracji zajętymi przez wojsko. Ostentacyjnie wywieszali flagi, nosili wstążki, śpiewali hymn. Z czasem wyszły na jaw także inne bardziej „zaawansowane” formy oporu, z konieczności nie rejestrowane i nie upubliczniane, jak zbieranie informacji o ruchach wojsk czy mały sabotaż (na przykład dziurawienie opon wojskowych ciężarówek). Mnie jednak interesują te pierwsze emocjonalne reakcje – i fakt, że Ukraińcy pragnęli się nimi dzielić. Ktoś nagrywał, ktoś wrzucał do sieci. Samorzutnie, choć oczywiście ów materiał z miejsca stał się narzędziem oficjalnej propagandy i wojny informacyjnej.

Dlaczego o tym wspominam? Ano mamy trzeci dzień ukraińskiej operacji w obwodzie kurskim, Ukraińcy weszli do kilkunastu miejscowości, pod kontrolą ZSU znajduje się 150 km kw. rosji (co piszę świadom umowności słowa „kontrola” w sytuacji blitzkriegu) – a dotąd nie pojawił się żaden materiał ilustrujący obywatelski opór rosjan. Żaden. W trzecim dniu „pełnoskalówki” w sieci były już dziesiątki takich filmów wykonanych przez ukraińskich cywilów. Jasne, skala tamtej operacji była znacząco wyższa, z rosjanami zetknęły się dziesiątki tysięcy obywateli napadniętego kraju. Tutaj mówimy o niewielkim terenie i tysiącach ludzi, w życiu których nagle pojawili się najeźdźcy. Ale u licha, naprawdę nikt nie mówi „nie!”?

Dowodów na cywilny opór brak, za to pojawiło się kilka materiałów, w których rosjanie skarżą się na niesprawiedliwość, jaka ich dotknęła. Bo dlaczego to akurat ich wieś czy miasteczko zostało zaatakowane? Dlaczego to oni musieli uciekać z domów? Obok narzekania na złych Ukraińców w tych filmach pojawia się też bardzo rosyjski element. „Lokalne władze nas zawiodły, putin pomóż!”, proszą zwykle kobiety, co układa się w kolejną bajkę o „złych bojarach i dobrym carze”.

A teraz odrobina historii. Gdy wiosną zeszłego roku oprychy prigożyna maszerowały na Moskwę, świat ze zdumieniem przyglądał się bezradności i obojętności rosyjskiej armii i służb porządkowych. Nie licząc wyjątków, żołnierze i funkcjonariusze mieli „wywalone” na to, że jakaś zbrojna grupa idzie na stolicę, że państwu grozi przewrót. Ryba psuje się od głowy – generałowie postanowili się nie mieszać, nie wydali rozkazów, podwładni posłusznie stali z bronią u nogi. Państwowców i etosowców służby (i przysięgi!) nie było za wielu.

Również cywile mieli „wywalone” – wagnerowcy nie musieli obawiać się gwałtownych reakcji z ich strony. Ba, w Rostowie tłum wręcz zbratał się z bandytami – w końcu najemnicy mieli karabiny, wozy opancerzone, czołgi.

Do brzegu – sytuacja w obwodzie kurskim zdaje się potwierdzać niską kondycję moralną rosyjskiego społeczeństwa. Nie tylko brak refleksji na temat zbrodni, jaką jest napaść na Ukrainę, ale też obrzydliwy egocentryzm, do opisu którego w Polsce używamy cytatu z Sienkiewicza: „Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy, to jest zły uczynek. Dobry, to jak Kali zabrać komuś krowy”. Najazd udowadnia, że model zależności feudalnej ma się w rosji dobrze, nade wszystko jednak pokazuje, że cały ten urra-ptriotyzm – całe to pitolenie o „matuszcze rasiji” – jest na pokaz.

I w ogóle mnie to nie martwi.

—–

Dziękuję za lekturę! Jeśli spodobał się Wam ten tekst, szerujcie go proszę. Pamiętajcie również o tym, że piszę głównie dzięki Wam – Waszym subskrypcjom i „kawom”. Trzeba mi ich jak diabli, bo ostatnio ze zbieraniem środków na raport jest „tak se”. Pomożecie? Stosowne przyciski znajdziecie poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Screen z filmiku o „złych Ukraińcach”

Samoograniczanie

Wielu z nas przeciera oczy ze zdumienia – oto Stany Zjednoczone krytykują Ukrainę za ataki na rosyjskie rafinerie. Na miano ponurego żartu zakrawa fakt, że dzieje się to w momencie, kiedy rosjanie nasilili uderzenia rakietowe w ukraiński sektor energetyczny. Tamci mogą, ci nie? Jedna z przedstawicielek Pentagonu orzekła, że owszem, Ukrainie nie wypada, bo musi trzymać się reguł obowiązujących demokratyczne państwo.

Faktem jest, że i rafinerie, i elektrownie, w myśl przepisów prawa uzasadnionymi celami wojskowymi nie są. Tyle że wcale nie idzie tu o pryncypia.

– Te ataki mogą przynieść odwrotny skutek, jeśli chodzi o globalną sytuację energetyczną – mówi bez ogródek sekretarz obrony USA Lloyd Austin. – Lepiej, żeby Ukraina realizowała cele taktyczne i operacyjne, które mogą bezpośrednio wpłynąć na obecną walkę.

Czym jest „globalna sytuacja energetyczna”? W tym przypadku oznacza rosnące ceny paliw. Wytknął to zresztą Austinowi republikański senator Tom Cotton, który zarzucił administracji utrudnianie skutecznych działań Ukrainy z powodów politycznych.

– Wydaje mi się, że administracja Bidena nie chce, aby ceny benzyny wzrosły w roku wyborczym – stwierdził. Cytująca Cottona agencja Bloomberg przypomina, że prezydent Joe Biden rzeczywiście poświęcił mnóstwo energii na zwalczanie inflacji, zwłaszcza na zbijanie cen benzyny dla amerykańskich konsumentów.

Oczywiście, to nie drenowanie portfela Amerykanów jest celem Ukraińców – chodzi im o ograniczenie dostaw paliwa dla rosyjskiej armii oraz zmniejszenie przychodów z eksportu kopalin i pochodnych, które Moskwa wykorzystuje do finansowania wojny w Ukrainie. Strategia ta działa – po czasowej utracie możliwości produkcyjnych na poziomie kilkunastu procent, rosja zawiesiła sprzedaż paliw za granicę na pół roku, a ostatnio poprosiła Kazachstan o stworzenie na jej rzecz rezerwy paliwowej (w wysokości 100 tys. ton).

Innymi słowy, agresor stanął przed koniecznością wwózki drewna do lasu.

Tylko te cholerne reperkusje dla pozostałej części świata…

Pisałem już o tym, że przywodzą mnie one do smutnej refleksji. Takiej mianowicie, że rosja jest niczym rak, który zajął takie obszary, że usunięcie trefnych komórek wiąże się z ogromnym ryzykiem śmierci dla całego organizmu. Radykalne terapie istnieją, ale lekarze, niestety, wolą nie ryzykować.

—–

Jak doszło do rozprzestrzenienia się tej „choroby”? (Pro)rosyjscy propagandyści będą nas przekonywać, że to naturalny i oczywisty skutek wielkości i potencjału rosji. A figa z makiem.

Zostawmy na chwilę paliwa, rosję i teraźniejszość. Związek Radziecki – kraju z największym na świecie areałem ziemi uprawnej – nie potrafił wyżywić wszystkich obywateli. W najbardziej upiornym okresie lat 30. XX wieku miliony z nich skazując na śmierć głodową. Lecz i później trudno mówić o sukcesach – mit samowystarczalności sowietów upadł ostatecznie po 1962 roku. Od tej pory, aż do końca ZSRR, Moskwa skazana była na import produktów rolnych, głównie z krajów kapitalistycznych. Każdego roku przeznaczając na ten cel od kilku do kilkunastu miliardów dolarów, co mocno nadwyrężało skromne rezerwy walutowe. Jegor Gajdar, ekonomista i premier federacji rosyjskiej na początku lat 90., niewydolność rolnictwa uznał za jedną z głównych przyczyn rozpadu socjalistycznego państwa. Zmarły w 2009 roku polityk tezę tę zawarł w książce pod tytułem: Zgon imperium.

Zmiany wewnętrzne, związane z odejściem od komunizmu na rzecz porządku kapitalistycznego (w wydaniu rosyjskim wyjątkowo zwyrodniałego, ale to rzecz na inną opowieść), pozwoliły rosji, spadkobierczyni ZSRR, na znaczące zwiększenie efektywności rolnictwa. Dziś federacja nie tylko jest samowystarczalna, ale stała się również wiodącym producentem i eksporterem. Doszło do tego nie tylko na skutek odejścia od gospodarki centralnie planowej, ale również z powodu gigantycznego transferu zachodniej technologii wykorzystywanej przy produkcji żywności. Ogromne rosyjskie latyfundia istnieją nie tylko dzięki zasobom naturalnym i na poły kryminalnej prywatyzacji. Ufundowała je również zachodnia chciwość, która – za sprawą maszyn i know how – pozwoliła przekształcić niedorozwinięte kołchozy w przemysłowe maszynki do produkcji zbóż, mięsa i innych wyrobów.

Podobnie rzecz się miała z przemysłem wydobywczym, choć tutaj działania na rzecz poratowania nieefektywnego systemu nakazowo-rozdzielczego podjęto już w latach 70. To wtedy Moskwa poprosiła Zachód o import kapitału (rozumianego jako kredyty, pożyczki i inwestycje bezpośrednie) oraz technologii, w zamian oferując dostęp do tanich surowców, szczególnie ropy naftowej i gazu. Te inwestycje pozwoliły na znaczne zwiększenie wydobycia, spłatę zobowiązań i stopniową ekspansję. Czyniły co prawa z ZSRR kraj surowcowy i zaplecze dla krajów wysoko rozwiniętych – co mocno kłóciło się z wizerunkiem mocarstwa – no ale przy sprawnej propagandzie można było ten stan rzeczy na użytek opinii publicznych zakłamać. Co też Moskwa skutecznie robiła – zarówno w realiach surowcowej prosperity późnego ZSRR, jak i w czasach putinowskiego naftowego boomu.

Po stronie zachodniej największym beneficjentem tak ułożonych stosunków były Niemcy. Ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że tylko one korzystały z tanich rosyjskich kopalin. W czasach bezpośrednio poprzedzających pełnoskalową napaść rosji na Ukrainę, Polska jak oszalała importowała rosyjski węgiel (a to oczywiście jeden z wielu podmiotów/przypadków).

Gwoli uczciwości należy dodać, że dopuszczenie ZSRR/rosji do światowej wymiany handlowej (technologii i bogatych rynków zbytu), miało także wymiar celowych działań politycznych. W największym skrócie – we wprzęgnięciu rosji w mechanizm globalnej gospodarki widziano sposób na jej ucywilizowanie. U podłoża „resetów” z lat 70., 90. i z poprzedniej dekady, leżało przekonanie zachodnich elit politycznych, że rosja „zakorzeniona” nie będzie miała powodu, ale i możliwości prowadzenia agresywnej polityki – wszak więzi gospodarcze mają charakter obustronny; w razie ich zerwania tracą obie strony.

Jak się okazało, było to założenie naiwne, czego nie będę krytykował, bo łatwo być „mądrym po szkodzie”.

—–

Ale samoograniczanie Zachodu – zwłaszcza USA – w działaniach wymierzonych w rosję, ma także inne powody. Nie będę się tu rozpisywał na temat różnicy potencjałów wojskowych, bo to kwestia wielokrotnie przeze mnie podnoszona. Dość stwierdzić, że mimo tej asymetrii zdecydowanie na niekorzyść rosji, Zachód trochę się Moskwy boi. Nie tyle jej potencjału wojskowego w konfrontacji z własnym, co skutków kryzysu, który ogarnąłby federację po spektakularnej porażce w Ukrainie. Teoretycznie nadal istnieje możliwość doprowadzenia do sytuacji, w której ukraińskie siły zbrojne niszczą armię inwazyjną. Ale co zrobi upokorzony Kreml? Jak zachowają się nadymani imperialną propagandą, a więc w tym scenariuszu oszukani, zwykli rosjanie? Czy Pekin nie zechce wykorzystać osłabienia Moskwy? Takie wątpliwości można by mnożyć, ale do brzegu. Dziś jest dla mnie oczywiste, że Zachód nie chce klęski rosji, a jedynie jej osłabienia. Stąd „kroplówka” dla Ukrainy. „Dajmy Ukraińcom tyle, by się obronili, ale nie przesadźmy, bo dopiero upadła rosja napyta nam wszystkim biedy” – to sedno kalkulacji.

W myśleniu zachodnich elit ta kalkulacja była obecna już wcześniej, ale pucz prigożyna znacząco wzmocnił stojące za nią lęki. Oto bowiem cały świat zobaczył, że „wielkie imperium” zatrząsało się w posadach na skutek działań kilku tysięcy zbirów, prowadzonych przez zdeprawowanego kryminalistę. „Twardziel” putin zwiał wówczas z Moskwy, armia stanęła z boku, a zwykli rosjanie mieli, jak to się zwykło mówić w języku młodzieży, wywalone. Nie wiem, co sprawiło, że prigożyn odpuścił, ale wiem, że świat na moment zamarł. Wizja ogarniętego chaosem kraju, który dysponuje kilkoma tysiącami głowic nuklearnych, ryzyko że dostęp do „atomówek” może zdobyć ktoś o „krótszym loncie” niż putin, mogły i chyba zadziałały mrożąco. Na pewno na Stany Zjednoczone; źródeł obecnego kryzysu w relacjach USA-Ukraina upatrujemy w waszyngtońskim klinczu legislacyjnym, trwającym od końca zeszłego roku, jeśliby jednak przyjrzeć się uważniej, to skok sceptycyzmu Amerykanów (co przełożyło się na dynamikę pomocy wojskowej oraz polityczne deklaracje) widać właśnie po puczu prigożyna.

Czy to uzasadnione obawy? Zgadzam się co do ogólnej diagnozy kondycji państwa rosyjskiego – że to twór, za przeproszeniem, w wielu obszarach łajnem i snopowiązałką klecony – ale mam też świadomość istnienia twardego trzonu tej państwowości, zakorzenionego w części służb i instytucji. Raz już rosja była w sytuacji wybitnie kryzysowej – po rozpadzie sowietu – i jednak głowicie nie wpadły w niepowołane ręce. Analogicznie więc tej minimalnej sprawności można by oczekiwać i dziś. W tej perspektywie samoograniczenie Zachodu jawi się jako przesadzone; nie przesądzam czy tak właśnie jest.

W kontekście gospodarczym warto zwrócić uwagę, że Europa – po uprzednim obłożeniu rosji sankcjami – poradziła sobie ze skutkami drastycznego ograniczenia dostaw rosyjskiego gazu. Nie zmienia to faktu, że ceny energii wzrosły, a nie wszyscy mogą i chcą ponosić dodatkowe koszty. Nie chce ich ponosić wielu Amerykanów, co w roku wyborczym musiało spotkać się z zainteresowaniem władz. I ich reakcją „u początku ciągu przyczynowo-skutkowego”, co przybrało postać presji na Ukrainę. Presji – zdaje się – skutecznej, bo ukraińskie ataki na rafinerie ustały. Co więcej, branżowe media donoszą, że rosjanom udało się szybciej niż zakładano naprawić część uszkodzeń. A bez łatwego dostępu do zachodnich komponentów nie byłoby to możliwe. Czyżby więc dla zachowania kruchej równowagi na rynku paliwowym, rosjanie – mimo sankcji – zyskali dostęp do niezbędnych technologii?

Jeszcze bardziej „zbawienna” – patrząc z perspektywy rosji – jest jej pozycja wiodącego producenta rolnego. Bo o ile z kopalinami chodzi „tylko” o czasowe pogorszenie warunków życia najbogatszych, o tyle w tym przypadku na szali staje bezpieczeństwo żywnościowe biedniejszych uczestników światowej wymiany handlowej, przede wszystkim z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Jak zaszkodzić rosji – by przestała szkodzić sąsiadom (!) – nie szkodząc przy tym innym i sobie? Także w odpowiedzi i na to pytanie (zwłaszcza zadane sobie przez możnych i władnych tego świata) kryje się przyszłość Ukrainy…

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Screen z monitoringu jeden z zaatakowanych rafinerii.

Słodko-gorzki

Nie wiem, kto zabił prigożyna. W praktyce kryminalnej najbardziej oczywista odpowiedź – w tym przypadku wskazująca na putina jako zleceniodawcę – często okazuje się najbliższa prawdzie. Ale i po prawdzie zawsze warto rozważyć inne scenariusze, jak choćby najzwyklejszego komunikacyjnego wypadku. Nadzwyczajna śmierć – czy to za sprawą statusu umierających czy okoliczności ich zgonów – w sposób naturalny rodzi niezgodę na banalne wyjaśnienia. To tę cechę ludzkiej psychiki wykorzystał macierewicz, infekując opinię publiczną w Polsce rojeniami na temat katastrofy smoleńskiej. Przecież prezydent i przedstawiciele polskiej elity politycznej nie mogli zginąć na skutek zaniedbań i niekompetencji. Ano mogli. Mógł też prigożyn i towarzyszący mu bandyci.

Wagnerowska wierchuszka to specyficzne towarzystwo. Wojenni zbrodniarze, którzy mocno zaleźli za skórę Ukraińcom – co implikuje inną hipotezę. To ukraiński wywiad mógł ich posłać w diabły; robiono już takie akcje w historii tej wojny. Wątek z zaginionym właścicielem samolotu brzmi w tym ujęciu obiecująco.

Nie jestem specem od obrony przeciwlotniczej. Nie takim, który po obejrzeniu dostępnych filmików orzeknie, że do uszkodzenia samolotu – skutkującego jego zniszczeniem – użyto rakiety bądź dwóch. Niemniej hipoteza zakładająca przypadkowe porażenie odrzutowca wcale głupia nie jest. Moskwę noc po nocy nawiedzają ukraińskie drony, wojsku odpowiedzialnemu za jej obronę Kreml dał do zrozumienia, że traci cierpliwość. Niczym kiedyś Hitler na Goeringu (wtedy szło o Berlin), tak dziś putin na gierasimowie usiłuje wymusić „czyste niebo” nad stolicą. Groźbą i prośbą, wszak spokój moskwian jest dla putinowskiej władzy dużo ważniejszy niż komfort mieszkańców Buriacji, coraz bardziej przerażonych wysoką śmiertelnością pośród młodych mężczyzn. Dostawcy armatniego mięsa nie mają takiej siły sprawczej, jak wielkomiejska elita. Jest zatem moskiewska OPL nieco przewrażliwiona. Przy odpowiednim zamęcie informacyjnym ktoś decydujący o posłaniu rakiet mógł uznać cywilny odrzutowiec za zagrożenie. Niemożliwe? Ci gamonie – nie (pod)moskiewscy, ale jak najbardziej rosyjscy – dziewięć lat temu zestrzelili pasażerski liniowiec, przekonani, że strzelają do wojskowego transportowca.

A może za wypadkiem (zamachem) stał jeszcze ktoś inny? Zabici, własnymi i rękoma podwładnych, mordowali nie tylko w Ukrainie. Zła sława wagnerowców nie zrodziła się w Donbasie, a w Afryce i na Bliskim Wschodzie.

Piszę o tym z intelektualnej uczciwości, znając nieco metodologię formułowania hipotez śledczych. Ale nie sądzę, by uczciwe dochodzenie znalazło dowody na inny przebieg wydarzeń niż sprawstwo putina. Oczywiście w rosji nie będzie uczciwego śledztwa – publiczne wyjaśnienia zafałszują obraz sprawy. Poddani mają wiedzieć, że car ma długie ręce, ale nikt długości i możliwości tych rąk w papierach nie udokumentuje. Zadziwiający skądinąd jest ten szczątkowy rosyjski legalizm (jakże podobny do niemieckiego z czasów nazizmu). Ta potrzeba udawania, że proceduje się w myśl reguł typowego państwa. Czyż nie prościej byłoby machnąć ręką? Spadł to spadł, na chuj drążyć temat; wiadomo przecież, kto za tym stał. Pewnie byłoby prościej, ale wówczas rosja straciłaby resztki swej międzynarodowej wiarygodności.

Więc będzie spektakl – i zapewne obwiną w nim Ukraińców.

A czy śmierć prigożyna coś zmieni? Boję się wróżyć z fusów – bo na takim etapie obecnie jesteśmy. Wiemy, że rosja to państwo mafijne, gdzie walka o władzę rozstrzyga się nie na drodze wyborczej, gdzie nad praworządnością nie czuwają sądy. Tam liczy się brutalna siła i dostęp do zasobów aparatu przemocy. Wygrywa ten, kto bije mocniej. putin – co nie zaskakuje – okazał się silniejszy od prigożyna, ale czy będzie silniejszy od ludzi, którzy za prigożynem stali? Śmierć oberwagnerowca to zapewne sygnał dla niepokornych, wysłany w ramach prób konsolidacji władzy. Ma mieć efekt mrożący, zastraszyć (potencjalnych) buntowników, ale równie dobrze może ich zjednoczyć do działania. Pucz prigożyna pokazał, że dla wywołania poważnego kryzysu w rosji wcale nie trzeba potężnych sił. Nie trzeba wielkiej odwagi. To wielka zasługa dawnego kucharza putina, większa nawet od tego, że dał się zabić, sprawiając radość milionom Ukraińców.

„Z czego oni się cieszą?”, spytał mnie dziś kolega, uzasadniając swój sceptycyzm słusznym skądinąd założeniem, że „prigożyn po puczu się skończył”. Owszem, ale to nie skończonego po marszu na Moskwę oberwagnerowca znienawidzili Ukraińcy. Porównałem kiedyś grupę Wagnera do Waffen-SS, biorąc pod uwagę rolę, jaką odgrywała na ukraińskim froncie w czasach swojej świetności. Fanatyczna formacja traktowana jako straż pożarna, wyposażona w nadzwyczajne przywileje, brutalna w walce i bestialska wobec cywilów. Najgorsza swołocz tej wojny. W takim ujęciu prigożyn stawał się kimś na miarę Himmlera, diabłem z najgłębszych czeluści piekła (to oczywiście porównanie symboliczne, gdzie bowiem szefowi wagnerowców do pozycji instytucjonalnej dowódcy SS). Himmler spiskował przeciwko Hitlerowi, ten drugi nigdy nie zdołał pierwszego ukarać. Ale gdyby mu się udało, rodziny ofiar esesmańskich zbrodni miałyby powody do satysfakcji. I tak właśnie jest z Ukraińcami – zbrodniarz wojenny nie żyje, a że stało się to z inspiracji innego zbrodniarza? Szkoda, ale to i tak lepsze niż bezkarność.

„Śmierć prigożyna to dla nas prezent na dzień niepodległości. Trochę słodko-gorzki, bo jednak wolelibyśmy oglądać zwęglone szczątki innego drania. Wiesz jakiego” – pisze mi koleżanka z Kijowa.

Wiem.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Tak jak po puczu, tak po wczorajszym wypadku pozostanie mnóstwo mniej lub bardziej udanych memów. Ten (zamieszczam za Tygodnikiem NIE) jest jednym z lepszych.