Wzmożenie

Dziś będzie trochę inaczej – bardziej osobiście, a zarazem porządkowo. Nie wszyscy obserwujący towarzyszą mi od początku inwazji i nie dla wszystkich oczywiste są moje intencje. Efekt jest taki, że co jakiś czas pojawia się Czytelnik, pytający o powody mojego emocjonalnego zaangażowania, często zaniepokojony sposobem, w jaki je wyrażam. Niekiedy stawiany jest mi zarzut szerzenia nienawiści wobec rosjan. Ta mała litera, te niepochlebne rzeczowniki używane zamiast nazwisk rosyjskich przywódców i dowódców. Zdarzają się też trolle (tych tępię, ale czasem ich treści wiszą na stronie po kilka-kilkanaście godzin – nim zdołam zareagować), twierdzący, że piszę nieprawdę. Bywa, że przybiera to postać zawodowej przygany, bo przecież „nie wypada panu być nieobiektywnym”.

Do rzeczy. Obowiązkiem dziennikarza jest dochowanie rzetelności – pisanie/mówienie o rzeczach znajdujących oparcie w faktach, zaś gdy materiał przybiera formę publicystyczną, wyraźne zaznaczenie, gdzie mamy do czynienia z faktem, a gdzie z opinią. Nigdy tej reguły nie nadużyłem. W natłoku informacji nie wszystko i nie zawsze da się zweryfikować – w takich sytuacjach trzeba się zdać na własne wyczucie i doświadczenie. Gdy mam wątpliwości, to o tym informuję. Nikt nie jest alfą i omegą, padam więc i ja czasami ofiarą dezinformacji czy nieintencjonalnych przeinaczeń, niedomówień; gdy się w tej kwestii orientuję, uczciwie o tym wspominam. Tak pojmuję rzetelność.

Obiektywizm – owo „zachowajmy chłodny umysł i dajmy dojść do słowa wszystkim stronom” – to taka bajeczka dla adeptów szkół dziennikarskich; zawodowa legenda bez pokrycia w realnych działaniach. Pomijam skandaliczne praktyki niektórych mediów bazujących na kłamstwie jako metodzie – to patologia. Jednakże standardem jest nawet w tych warsztatowo najlepszych redakcjach odpowiedni dobór tematów, komentatorów, technicznych trików i takie żonglowanie opiniami, by wpisać się w redakcyjną linię definiowaną przez ideologiczny profil czy zobowiązania biznesowe. Dziennikarstwo to misja, ale i sposób na zarabianie pieniędzy – w tej dychotomii funkcjonują media na całym świecie, nie tylko w Polsce. I absolutnie nie wyklucza to faktu, że tekstem (materiałem) można czynić dobro. Po prostu, trzeba się pogodzić ze świadomością, że nie wszystkim.

Nie wszyscy bowiem mają prawo, by ich głos wybrzmiał na równi z innymi. Zwłaszcza w sytuacji wojny, koszmaru sprowadzanego przez jednych na drugich. W tym konkretnym przypadku (konfliktu w Ukrainie) nie ma czegoś takiego jak uzasadnione racje rosjan. Ich bełkotliwe, rasistowskie i imperialne tłumaczenia nie stanowią żadnej przeciwwagi dla głosów Ukraińców. Co zaś się tyczy obiektywizmu rozumianego jako dyspozycja emocjonalna – oczywiście z perspektywy wygodnego fotela, zza klawiatury, można sobie pozwolić na dysputy o tym, co wypada, a czego nie (mówić/pisać). Ale w zetknięciu z żywym tematem (albo i martwym…) ten balonik pryncypialności zwykle uchodzi. Przez lata oglądałem wojnę na własne oczy i jest dla mnie oczywistą oczywistością emocjonalna reakcja, także w wymiarze werbalnym. Dziennikarz nie jest maszyną do pisania.

Znam ryzyka płynące ze stosowania języka dehumanizacji, ale wiem też, jakie strategie za tym stoją. To przede wszystkim sposób na zagospodarowanie własnego lęku przed tymi, których opisujemy (jako orki, kacapy, rosjanie itp.). Znam bardzo prosty sposób na eliminację tego strachu – wystarczy nie straszyć. Nie zabijać, nie mordować, nie rabować, nie gwałcić, nie stwarzać egzystencjalnego zagrożenia dla sąsiadów. W tym konkretnym przypadku – zabrać dupy w troki, opuścić Ukrainę. Potem jeszcze przeprosić i zadośćuczynić. W takich okolicznościach można znów myśleć i mówić o Rosjanach, nie rosjanach.

Szlag mnie trafia, gdy stykam się z próbami przeniesienia odpowiedzialności, jakbym to ja – i generalnie miażdżąca większość Polaków, którzy wykazują proukraińskie sympatie – stał za tym, co dzieje się w Ukrainie. Nie ja, nie my, rozpoczęliśmy tę wojnę, a rosjanie – i żadne retoryczne sztuczki nie zdejmą z nich winy. Za którą muszą zapłacić także w wymiarze symbolicznym. Tego wymaga elementarne poczucie sprawiedliwości.

Zapłacić jako cała wspólnota. Wiem, że istnieje w rosji opozycja. Ktoś wychodził na ulice po kolejnych wyborach, ktoś gnije w gułagu za poglądy i „działalność antysystemową”. Ktoś na początku inwazji protestował. Z jakiegoś powodu niemal pół miliona osób opuściło kraj po 24 lutego (a przed mobilizacją). Postawy obywatelskiego oporu godne są podziwu. Tym niemniej jako naród rosjanie zawiedli. Od czasów Borowskiego i Nałkowskiej nie ma w Polsce dyskusji o domniemanej niewinności zwykłych Niemców w kontekście Zagłady i innych okupacyjnych zbrodni. Konformizm i obojętność to świadomy wybór, przemyślane postawy. A więc i współodpowiedzialność. Tak jak wszyscy Niemcy winni byli hitlerowskim bestialstwom – bo nie powiedzieli „nie” – tak wszyscy rosjanie odpowiadają za ekscesy raszyzmu. Odpowiedzialność zbiorowa? Owszem. Ale nie twierdzę przecież, że ma być równomiernie rozłożona. Jedni zasługują na dotkliwe kary, inni „tylko” na ostracyzm.

Tak, niesie mnie fala moralnego oburzenia. Nie wszystko, co się przy tej okazji dzieje, mi się podoba. Pod koniec wojenno-reporterskiej aktywności włączyła mi się „opcja nieśmiertelności”. Z coraz większą nonszalancją zacząłem traktować reporterskie BHP. Bo przecież „tyle razy się udało”. Było to niebezpieczne dla mnie, było zagrożeniem dla ludzi, z którymi pracowałem. Jako zagrażającą uznałem też rosnącą obojętność wobec cielesnych aspektów wojennej codzienności – nieboszczyków czy urazów żywych jeszcze ludzi. To m.in. z tych powodów podjąłem decyzję, że pasuję. Że koniec z wojennymi wyjazdami. Wizja samego siebie szwendającego się niczym psychiczny zombiak pośród ogromu ludzkich nieszczęść była nie do zaakceptowania. Dziś mierzę się z podobnym wyzwaniem – nie podobają mi się emocje, jakie wyzwalają we mnie rosjanie. Wolałbym ich nie mieć, nie odczuwać. Ratuje mnie refleksja dotycząca istoty moralnych wzmożeń. Świadomość, że mijają. Po koszmarze wojny i okupacji pojednaliśmy się z Niemcami (Kaczyński niczego tu nie zakłamie). Trzymam się nadziei, że i w przypadku rosjan będzie to możliwe.

—–

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to