Skazy

Skoro dziś rocznica Powstania w Getcie, pozwolę sobie na odrobinę związanych z tym refleksji, także w kontekście wojny w Ukrainie.

Etniczni Polacy w odniesieniu do Żydów mają sporo za uszami – nigdy więc nie stanę po stronie bezmyślnych apologetów, usiłujących wmówić nam, jak to wspaniałomyślnie zachowywaliśmy się podczas okupacji. Jedni się zachowywali, inni nie, generalnym wzorcem zaś była obojętność wobec dramatu współobywateli mojżeszowego wyznania.

Ale…

Ale wspominam dziś jeden z wyjazdów na wschód Ukrainy, do Doniecka. Była piękna wiosna, po zajęciu przez separatystów i rosjan portu lotniczego, miasto poczuło wyraźną ulgę (w słusznym gniewie na moskali i ich zwolenników zapominamy, że mieszkali tam, nadal mieszkają, także bogu ducha winni ludzie). Linia frontu odsunęła się od przedmieść, walki wyraźnie zelżały. Artyleria owszem, huczała, obie strony dokuczały sobie moździerzami, ostrzałami z broni maszynowej, snajperzy również nie próżnowali. Działo się to jednak kilka kilometrów od centrum miasta, które właściwie pozostawało nietknięte i bezpieczne. Pociski spadały gdzieś na obrzeżach, wciąż ginęli ludzie, ale dało się żyć.

Dało na tyle, że lokalne kluby piłkarskie przeprowadzały rozgrywki młodzików, a dzieci w jednej z podstawówek chodziły na zajęcia z baletu. Działa się też masa innych sytuacji, ale wspominam akurat te widziane na własne oczy.

Widziałem też ogródki piwne i ludzi przy stolikach spożywających trunek z pianką. Rozmawiających, śmiejących się, kłócących; byłem świadkiem całego spektrum zwyczajnych zachowań. Niezwyczajne było tylko to, że w tle rozlegały się wystrzały i wybuchy. Którymi nikt się już specjalnie nie przejmował.

Kilka miesięcy później, w samym środku lata, byłem w Mariupolu. Przyjechaliśmy z kolegami akurat w sobotę i poszliśmy na tamtejszą promenadę. Knajpy i dyskoteki działały w najlepsze, alkohol lał się strumieniami. Wypindrzone laski i odsztafirowani kolesie konsumowali młodość, jak gdyby nie działo się nic nadzwyczajnego. Jakby kilkanaście kilometrów dalej, na wschód, nie rozciągała się linia frontu. Widoczne stamtąd rozbłyski traktowano niczym fajerwerki, świetlną oprawę gorączki sobotniej nocy.

A w Szyrokino ginęli ludzie.

Wspominam o tym dziś, w rocznicę wybuchu pierwszego z warszawskich Powstań, bo znów tu i ówdzie pojawiają się oburzone głosy, że Polacy po „aryjskiej stronie” przychodzili pod mur getta, obserwować pożary. A potem wracali do swojego życia, jakby nic się nie stało. I że z czasem po prostu przywykli do dymów nad pacyfikowaną częścią miasta.

Otóż moi drodzy, nie ma w tym nic nadzwyczajnego, nic, co oznaczałoby jakąś etniczną/kulturową skazę, nic, co byłoby dowodem na odstępstwo od normy. Czego jako Polacy musielibyśmy się wstydzić. Ludzie tak mają – widziałem to nie tylko w Ukrainie. Przyzwyczajamy się do otaczającego nas zła, ignorujemy je, trywializujemy, niekiedy wręcz zaprzeczamy jego istnieniu („pandemii nie ma” – pamiętacie?). Z czasem nawet staramy się dostrzec w nim jakieś dobre strony. Cieszymy się, że nas nie dotyczy, ba, potrafimy dać się ponieść fascynacji, widząc zło w działaniu. Gdy mnie ktoś pyta o wrażenia z wojen, opowiadam przede wszystkim o dramacie, lecz mówię też o złowieszczym pięknie. Pożar fascynuje nie tylko piromanów.

Mamy tak, bo to zupełnie naturalny mechanizm adaptacyjny. Coś, co pozwala nam przeżyć graniczne sytuacje. Nawet jeśli towarzyszy temu świadomość, że najpewniej będziemy następni. Ale jeszcze nie dziś, nie teraz. Dziś mogę pójść na piwo, wstąpić do cukierni, urżnąć się do nieprzytomności. Bądź zrobić cokolwiek innego, co jest apoteozą normalnego życia, wyrazem tęsknoty do czasów, kiedy śmierć nie czyhała za rogiem.

W kwietniu 1943 roku – po kilkudziesięciu miesiącach brutalnej okupacji – ta potrzeba była nad wyraz silna.

—–

– Ale ja bardziej lubię rosjan niż Ukraińców – tłumaczył mi dawny kolega ze szkoły, zaangażowany dziś w propagowanie prorosyjskich treści w Internecie. – Mam prawo do własnych sympatii, czyż nie? – zabrzmiało to nieco napastliwie.

– No kurwa nie – odparłem. – Dałbyś sobie w czasie drugiej wojny prawo do proniemieckich sympatii? – spytałem.

Chłop zaśmiał się głośno i stwierdził, że to zupełnie inne sytuacje.

Czyżby? Hitlerowskie zbrodnie od współcześnie rosyjskich różni skala – nie przeczę, jest to różnica ogromna. Ale z perspektywy każdej zamęczonej przez rosjan ofiary – choćby tego nieszczęsnego jeńca, któremu wagnerowcy ucięli głowę – skala nie ma znaczenia. Liczy się samo zadawane cierpienie. A patrząc szerzej, także stojące za tym intencje. Dziś wiemy już, że rosyjskie bestialstwo nie jest sumą pojedynczych ekscesów zdeprawowanych przez wojnę żołdaków. To działanie systemowe, mające sterroryzować przeciwnika; jedna z technik/taktyk prowadzenia wojny. Legitymizuje ją państwowa ideologia rosji, wedle której – niczym niegdyś III Rzesza – federacja ma nadzwyczajne prawa i zobowiązania. Do zdobywania przestrzeni, do kolonizowania, do zabijania. „Jeśli Niemcy nie mogą być wielkie, nie ma powodów, by istniały” – twierdził Hitler. „Po co komu świat bez rosji?” – pytał retorycznie putin.

Żyd był dla Niemca „podczłowiekiem”, Ukrainiec dla rosjaninia to on sam, ale w gorszym „chocholskim” wydaniu. Niegodny posiadania własnej kultury, języka, tradycji, które należy wyrugować, jak niegdyś rugowano wszelkie przejawy „żydostwa”. Rosyjski rasizm/nacjonalizm różni się od niemieckiego tym, że w warstwie retorycznej długo podlegał zabiegom autocenzorskim. Miał postać paternalizmu – Ukraińców łaskawie traktowano jak dzieci, niepełnosprawnych dorosłych, których należy otoczyć opieką. Hitler nie bawił się w takie subtelności, pragnął dla wrogów zagłady. Fakt, stawia to putina i podążających za nim rosjan w nieco lepszym świetle.

Ale i lebensraum i ruski mir to jedno i to samo gówno – przestrzenie, w których odbiegający od „pożądanego wzorca” padają ofiarą zbrodni. Morderstwa, wynaradawiania, ekonomicznej degradacji. Nie ma tu czego darzyć sympatią…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Ruski mir w praktyce. Zniszczona przez rosjan wieś Posad-Pokrowskie/fot. Marcin Ogdowski

Symetria

Minął rok. Wszędzie mnóstwo omówień, więc nie będę Was męczył własnym. Zamierzam w marcu skończyć książkę, która będzie moim podsumowaniem tych straszliwych, ale i niosących nadzieję 12 miesięcy. Odpowiednio obszernym i kompletnym, jak sądzę.

Jestem w podróży, więc z konieczności będzie to krótki wpis. Chciałbym w nim zilustrować pragnienie „symetrycznej narracji”, wyrażane przez zwolenników ruskiego miru. Stykam się z nim na co dzień, zwykle ignoruję idące w parze zaczepki, tym niemniej to realny społeczny problem. Rosyjska propaganda żyje, prorosyjskie sympatie, jakkolwiek wyrażane przez mniejszość, wciąż są u nas obecne.

Czasem przybierają taką postać:

„Pisze pan” – skarży się rodzimy skarpetkosceptyk – „jakie straszliwe skutki dla ekologii stwarzają rosyjskie rakiety. No tak. Bo ukraińskie tych złych skutków nie dają. One niosą spokój i radość ludziom, na których spadają. Bo przecież gdyby takie złe skutki dawały, to pan by o tym napisał? PRAWDA??? Skupia się pan na długofalowych skutkach szkodliwych czynników wynikających z rosyjskich ataków rakietowych, nie wspominając o ostrzałach rakietowych Ukraińców. No bo przecież Ukraińcy swoimi rakietami (także tymi natowskimi), rozsiewają tylko zapach konwalii i bzu. (…)”.

Czujecie to? Symetria – jedni i drudzy robią coś złego. Pozornie logiczne, ale…

Ale Ukraińcy nie wystrzeliliby żadnej rakiety (pocisku, bomby), gdyby ich do tego nie zmuszono. Gdyby wróg nie najechał ich kraju. Mam absolutną pewność, że moment, w którym ostatni rosyjski żołnierz opuści granice Ukrainy, wyznaczy kres jakichkolwiek działań bojowych. Ale tak długo, jak bandyci putina robią to, co robią, tak długo będą na nich spadać rakiety. Szkody wyrządzane ukraińskiej ziemi (i infrastrukturze), są z perspektywy obrońców niechcianym, a zarazem niedającym się uniknąć skutkiem. Rodzącym ból przymusem.

Spotkałem pod Bachmutem żołnierza. Był z kijowskiej obrony terytorialnej, więc zdziwiłem się, gdy w pewnej chwili przyznał, że jest „stąd” (z okolic Kramatorska).

– Trudno się patrzy na to, jak rujnowany jest Donbas? – nie było to zbyt mądre pytanie, ale takie właśnie zadałem.

Chłopak westchnął, kiwnął głową.

– Marzę o tym, by się obudzić i móc stwierdzić, że to tylko zły sen – odparł.

„Marzy mi się pluralizm myśli” – pisze do mnie zwolennik ruskiego miru. Jego kolega w poglądach dodaje: „W Polsce łamane jest prawo do wyrażania opinii bez względu na ich treść i formę. Ludzie, którzy głoszą niepopularne tezy, są wyśmiewani i wyszydzani (…). Nękani przez władze lub nawet wyrzucani z pracy. I ja przeciwko temu się buntuję (…)”.

A więc wolność słowa. Zacna idea, podstawa demokracji. Ale znów ale…

Wolność ma swoje ograniczenia. Dziś prorosyjskość to nie jest kwestia akceptowalnej sympatii. Tak jak w czasach II wojny światowej proniemieckość. Nie istnieją żadne racje przemawiające za rosyjskim bestialstwem, nie da się usprawiedliwić rasizmu, nacjonalizmu orków. Nie ma moralnie zasadnego powodu, by wspierać ich plany eksterminacyjne wobec Ukraińców. A świat nie powstał po to, by zaspakajać imperialne pragnienia rosjan.

W tej perspektywie to wręcz imperatyw, by tropić, karać i na wszelkie sposoby utrudniać życie skarpetkosceptycznym; element racji stanu. Zwłaszcza że rosja to kraj nam wrogi – od wieków – od miesięcy zaś dyszący żądzą zemsty za wsparcie dla Ukrainy. Gdyby nie natowski protektorat i twarda ukraińska obrona, bilibyśmy się z rosjanami u nas.

Prorosyjskość nie wynika z moralnej czy intelektualnej uczciwości. Nie sposób jej usprawiedliwić nawet w wydaniu light – owej symetrii w postrzeganiu obu stron konfliktu. Prorosyjskość to zdrada i kolaboracja.

A w przypadku zacytowanych zwolenników „wolności słowa”, dowód na ślepotę bądź hipokryzję. Wszak w rosji niewiele jest bardziej podeptanych praw. 15 lat odsiadki za „wojnę” miast „specoperacji” najlepszym tego dowodem.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Fontanna na rynku w Niepołomicach, zdjęcie z dziś. Polacy – na przekór skarpektosceptykom – wciąż murem za Ukrainą/fot. Michał Machlejd

Przebitki

Dziś piszę do papieru, więc nie będzie obszernego komentarza. Będą za to zdjęcia w trybie „bez komentarza” – z mojego styczniowego wyjazdu do Bachmutu.

Pierwsze trzy fotografie to przebitki spod Izjumu, reszta – bachmuckie krajobrazy. Wszystkie stanowią ilustrację praktycznego wymiaru ruskiego miru…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Zarwany most i tymczasowa przeprawa/fot. Marcin Ogdowski