Upadek

Assadowska Syria upadła, to dobra wiadomość. Mowa bowiem o sojuszniku Moskwy oraz o sytuacji, która w pełni unaocznia rzeczywistą kondycję rosji, dużo słabszej niż w 2015 roku, kiedy na Bliskim Wschodzie pojawiły się rosyjskie oddziały i pomogły wyratować Assada i spółkę.

Zajmowanie kolejnych wiosek w Donbasie nie zmienia faktu, że rosyjska armia nie jest dziś w stanie przyjść z odsieczą zaprzyjaźnionemu reżimowi. Nie dla psa kiełbasa, nie dla „drugiej armii świata” dalekie i odpowiednio liczne ekspedycje. Kremlinom pozostaje patrzeć bezsilnie, jak tracą kolejną strefę wpływu.

Niezależnie od tego, jakie będą ustalenia, które zakończą wojnę w Ukrainie, rosja wyjdzie z niej zdeklasowana – ze zdychającą gospodarką i liczniejszą, ale słabą armią; Syria to zaledwie zapowiedź geopolitycznych skutków „genialnego” planu putina, znanego jako „specjalna operacja wojskowa”.

A teraz nieco bardziej osobista refleksja.

Przez kilka lat jeździłem do graniczącego z Syrią Libanu, odwiedzałem obozy dla uchodźców i domy syryjskich uciekinierów. Nasłuchałem się historii o oprawcach Assada, o czystkach, brutalnych prześladowaniach, masowych mordach, jakich reżim dopuszczał się na swoich obywatelach. Widziałem fizyczne i psychiczne skutki tortur – u mężczyzn, kobiet i dzieci. Gotowała się we mnie krew, mnóstwo było też frustracji, gdy nocami, ze wzgórz w północnym Libanie, obserwowałem błyski eksplozji w pacyfikowanym Homs. Nie raz zdarzyło się, że fantazjowałem o własnoręcznym ukatrupieniu Assada. Mam więc teraz odrobinę satysfakcji, gdy czytam, że zbrodniarz zwiał z Damaszku.

Ale jest we mnie także sporo niepokoju. W Syrii w tym momencie właściwie nie ma tych dobrych. Po prawdzie to nie ma nawet kogoś, kto zasługiwałby na miano Kissingerowskiego „naszego skurwysyna”. Tam tłuką się radykałowie, fanatycy, islamiści, czort wie, czym będzie ich Syria czy Syrie, bo chyba naiwnością byłoby zakładać, że wyłoni się z tego jakiś monolit.

A jeśli wyłoni, to czy przypadkiem nie będzie to kolejny potwór…

—–

Niezależnie od moich obaw związanych z przyszłością Syrii, mam dziś jeszcze jeden powód do odczuwania satysfakcji. To ból odwłoków u prorosyjskich aktywistów medialnych – ależ oni cierpią z powodu ruskiego blamażu na Bliskim Wschodzie.

Boli ich tchórzliwa ucieczka rosyjskich oddziałów, boli świadomość, że za wznieceniem obecnej odsłony antyassadowskiej rebelii stoi także ukraiński wywiad wojskowy. HUR na dobre wszedł już w buty izraelskiego Mossadu, stając się graczem o globalnym zasięgu. Ukraińskie służby nie tylko likwidują zbrodniarzy na terenach okupowanych i w rosji właściwiej, ale uderzają w moskali także w innych częściach świata. Głośno było o ich akcjach w północnej i środkowej Afryce, teraz mamy odsłonę bliskowschodnią. A zapewne będą kolejne, co dla Moskwy jest fatalną wiadomością.

Swój ból rzeczeni aktywiści maskują racjonalizacją i straszeniem. Kolportując przekaz z Moskwy, zgodnie z którym Syria wyjdzie nam, Europie, bokiem, bo zaleją nas rzesze kolejnych uchodźców. Zaleją czy nie, to się jeszcze okaże; osobiście uważam, że nie, bo kto z Syrii miał uciec, już to zrobił, a upadek Assada zamyka korytarz syryjsko-białoruski. Niemniej intelektualna uczciwość nakazuje przyjąć istnienie ryzyka kolejnych migracji, do których mogłoby dojść jeśli w postassadowskiej Syrii rebelianci rzucą się sobie do gardeł. Tego elementu prorosyjskiej narracji nie będę więc przesadnie podważał.

Ale śmieszą mnie twierdzenia, wedle których na porażce Moskwy w Syrii ucierpi Ukraina. Jeden ze skarpetkosceptycznych gamoni pisze, że ukraiński HUR sam na siebie ukręcił bicz, bo zwolnione z Bliskiego Wschodu rosyjskie siły zostaną teraz użyte w Ukrainie. No więc pytam – jakie siły?

Najmocniejszy ich element – zespół okrętów – nie dostanie się na czarnomorski akwen, skąd mógłby zagrozić ukraińskim miastom ostrzałem rakietowym. A nawet gdyby jakimś cudem Turcja przepuściła rosyjskie jednostki przez Bosfor, mowa o okrętach nawodnych, które mają ograniczoną swobodę działania na Morzu Czarnym. Pamiętajmy o tym, że rosyjskie jednostki zwiały z krymskiego Sewastopola, że jak ognia unikają rejsów wzdłuż ukraińskiego wybrzeża, by nie podzielić losu „Moskwy” i że ostrzały rakietowe realizowane są głównie z trudniejszych do wytropienia okrętów podwodnych. A poza tym – last but not least – rosyjskiej marynarce zaangażowanej w wojnę z Ukrainą nie brakuje wyrzutni, problemem jest ograniczona dostępność rakiet. Większa podaż nośników nic by tu nie zmieniła.

Komponent lotniczy? Wolne żarty. W ostatnich miesiącach rosjanie utrzymywali w Syrii kilka samolotów transportowych i kilkanaście bojowych. Do tego mniej niż dwadzieścia śmigłowców. Systemy przeciwlotnicze? Cóż, te najcenniejsze już dawno przetransferowano z Bliskiego Wschodu na Krym i do Moskwy, co było skutkiem ukraińskich uderzeń doronowo-rakietowych, które znacząco przerzedziły rosyjskie zasoby. A i tak mówimy o zaledwie kilku zestawach S-300 i pojedynczych Pancyrach. Podobnie rzecz się ma w przypadku sił lądowych – one również były skromne (nie większe niż odpowiednik brygady). Czy przy wielkości i intensywności działań prowadzonych w Ukrainie wykorzystanie takiego kontyngentu może cokolwiek zmienić w skali innej niż mocno lokalna? Tak, to pytanie retoryczne…

Istota rosyjskich gwarancji bezpieczeństwa dla Assada nie sprowadzała się do dużej obecności wojskowej rosjan na Bliskim Wschodzie. Stanowiło ją zapewnienie, że w razie potrzeby z odsieczą przybędą liczne oddziały rosyjskiego WDW. A te najpierw zostały zmielone w początkowej fazie konfliktu w Ukrainie. Odbudowane, i tak nie mają dziś wolnych mocy, by angażować się gdziekolwiek indziej poza rosyjsko-ukraińskim frontem.

Obietnice Moskwy są puste…

—–

Szanowni, dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie. W zbiórce środków znów mamy pewien regres, ale ufam, że to chwilowy problem. Zainteresowanych wsparciem mojego blogu odsyłam poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby chcące nabyć moją najnowszą książkę pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, bądź kilka innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu. Polecam się  w perspektywie świąteczno-prezentowych zakupów!

Nz. To ja, osiem lat temu, na granicy z Syrią….

Ogień

Czteropasmowa wylotówka z Charkowa, jeszcze na obszarze gęstej zabudowy. Dwie terenówki blokują skrajne pasy, między nimi stoi kilku wojskowych i policjantów. Wozy na kogutach, na poboczu zaparkowane kolejne migające światłami pojazdy. Pytam Włada, kierowcę, co się dzieje. „To lotny posterunek wojenkomatu”, słyszę.

Urzędnicy z instytucji odpowiedzialnej za mobilizację coraz częściej wychodzą w teren. Towarzyszą im uzbrojeni mundurowi, którzy zatrzymują auta i sprawdzają dokumenty mężczyzn. Dla poborowych, którzy nie mają „odsroczki”, odroczenia od służby, taka kontrola może skończyć się ekspresowym wcieleniem do armii.

„Przez takie akcje ludzie boją się do roboty jeździć…”, komentuje Wład. Posłusznie spuszcza szybę, ale jedziemy samochodem z wyraźnymi oznaczeniami polskiej fundacji pomocowej; policjant macha ręką i przepuszcza nas bez sprawdzenia.

Wzdycham. Od masowego ochotniczego zaciągu po łapanki – taką drogę przeszła Ukraina od lutego 2022 roku do teraz. Jako socjologa nie dziwi mnie ta zmiana i jej dynamika – entuzjazm jest jak ogień, gaśnie. Zwłaszcza gdy brakuje tlenu. Walka z rosyjskim najeźdźcą trwa i nadal jest komu walczyć, ale nastroje w Ukrainie zauważalnie się zmieniły.

—–

Ostatni raz byłem tu w lipcu tego roku, wróciłem do trochę innego kraju. Zdumiewająca jest liczba billboardów rekrutacyjnych; wcześniej wydawało się, że są wszędzie, tak na trasie, jak i w miastach. Od przejścia granicznego w Zosinie do Kijowa wypatrzyłem dwa, kilka kolejnych między Połtawą a Charkowem. Dwa lata temu na tej samej trasie widziałem dziesiątki wielkoformatowych plakatów i masę mniejszych form.

„Kocham trzecią szturmową”, deklaruje pani z wydatnymi ustami. „Trzecia” to jedna z najlepszych brygad Sił Zbrojnych Ukrainy, będąca częścią formacji Azow. Bitnej (zasłużyła się obroną Mariupola), słynnej (także w kontrowersyjny sposób, Azowowi zarzuca się bowiem zamiłowanie do neonazistowskiej symboliki) i świetnie radzącej sobie z autopromocją. Wspomniana pani z plakatu ma na nosie okulary przeciwsłoneczne, w których odbija się sylwetka młodego żołnierza. Znamienna jest zmiana treści billboardów – nie są już grzeczno-patriotyczne, górnolotne, mają za to wyraźny podtekst seksualny. Nie wiem czy chodzi tylko o przykucie uwagi, czy o próbę przekonania docelowego odbiorcy, że wojna jest sexy (może nie tyle sama wojna, co branie w niej udziału; coś na zasadzie „prawdziwej przygody”, która podbije atrakcyjność mężczyzny). Tak czy inaczej, mamy tu do czynienia z jakimś rodzajem desperacji.

—–

Ale platformy billboardowe nie pozostają puste. Sporo z nich reklamuje wyprzedaże „czorno-pjatnicowe” (black friday), do łask wróciły reklamy motoryzacyjne, najczęściej poświęcone ekskluzywnym modelom i markom.

Puste pozostają za to posterunki, zwane tu „blokpostami” – między granicą a Charkowem raptem kilka miało szkieletowe obsady. Dwa lata temu punkty kontrolne rozmieszczone były co kilka-kilkanaście kilometrów, jeszcze latem tego roku widziałem ich całkiem sporo. Obecnie można przejechać i dwieście kilometrów nie natknąwszy się na stałą blokadę. Ta, jeśli już jest, raczej nie spowalnia ruchu; mundurowi przepuszczają auta bez sprawdzenia. Przywołane na wstępie łapanki wojenkomatów odbywają się w miastach – między nimi da się przejechać „bez przygód”.

Uderzający jest ton medialnych dyskusji i różnica między Polską a Ukrainą. W naszym dyskursie publicystycznym powrót do władzy Donalda Trumpa postrzegany jest niemal wyłącznie w kategoriach zagrożeń, nad Dnieprem da się usłyszeć związane z tym nadzieje. Ukraińcy chyba dobrze czują się w transakcyjnym modelu uprawiania polityki. „Możemy Ameryce zaproponować to czy tamto”, przekonują kolejni eksperci, zwykle mając na myśli zasoby naturalne.

Gotowość do handlowania to jedno, drugie to utożsamianie bieżącej kondycji USA z fizycznymi słabościami Joe Bidena. W tej percepcji odejście zniedołężniałego przywódcy wprost przełoży się na witalność całego kraju. A dziarska Ameryka w zupę napluć sobie nie pozwoli, musi więc Putin mieć się na baczności.

—–

Być może ów płynący z radia i telewizji optymizm to rodzaj racjonalizacji i reakcji obronnej. Sytuacja bowiem jest trudna – w Charkowie i całym charkowskim obwodzie ma to łatwy do uchwycenia, materialny wymiar.

We wtorek regionalne władze opublikowały dane dotyczące skutków rosyjskiej agresji. „Odnotowano ponad 25 tys. rosyjskich zbrodni wojennych, w wyniku których zginęło 2767 osób, a ponad 70 tys. obiektów, w tym domów, szkół i zabytków kultury, zostało zniszczonych”, czytamy.

Z własnego oglądu mogę potwierdzić, że centrum Charkowa jest znacznie bardziej poharatane niż jeszcze latem – widać skutki ostrzałów przy użyciu rakiet balistycznych. W poniedziałek popołudniu byłem w miejscu, gdzie rano wylądował Iskander (albo S-300; ratownicy i pracownicy służb porządkowych nie mieli jasności co do typu pocisku). Ponoć celowano w obiekt zajęty przez wojsko – lokalne dowództwo obrony terytorialnej. Faktem jest, że ucierpiało obwodowe centrum administracyjne i okoliczne budynki mieszkalne. Ranne zostały 23 osoby, zniszczono kilka pojazdów; szczęściem w nieszczęściu do ataku doszło we wczesnych godzinach, a rakieta uderzyła w parking.

Choć na miejskiej tkance pojawiła się kolejna blizna, życie i tak toczyło się i toczy dalej. Gdy w porażonym kwartale krzątały się służby, dwieście metrów dalej, w kawiarni, trudno było znaleźć wolny stolik. Ukraińcy do wojny przywykli, ale i przygotowują się na jej koniec.

—–

Dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie, zwłaszcza to z Ukrainy.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych moich wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Pierwszym – billboard w Połtawie, na drugim – miejsce upadku rakiety w Charkowie/fot. własne

Lato

Wróciłem do domu. Mam mnóstwo zdjęć, sporo ciekawych informacji – wszystko to przetworzę w najbliższych tygodniach. Dziś zapraszam Was do lektury kilku notatek, które sporządziłem podczas podróży.

Gdy dojeżdża się do miejscowość Sarny w zachodniej Ukrainie, w oddali widać potężne instalacje Równieńskiej Elektrowni Jądrowej. Siłownia działa, co warto podkreślić w kontekście polskich rozważań na temat bezpieczeństwa energetycznego. Nawet rosjanie – którzy w wojnie z Ukrainą po wielokroć udowodnili, że mają za nic życie cywilów i ekologię – nie są na tyle niemądrzy i bestialscy, by atakować taki obiekt.

No więc elektrownia działa, co nie znaczy, że w okolicy prąd jest całą dobę. Bo nigdzie w Ukrainie nie ma takiego luksusu; regionalne naddatki mocy, jeśli są, trafiają w miejsca wcześniej obsługiwane przez porażone elektrownie. Dla przykładu w Kijowie i Charkowie zasilania brakuje przez sześć do dwunastu godzin. To skutek wczesnowiosennego kryzysu ukraińskiej obrony przeciwlotniczej. Ukraińcom zabrakło wtedy amunicji do ochrony krytycznej infrastruktury, a rosjanie z premedytacją to wykorzystali. Dziś pracuje tylko jedna trzecia naddnieprzańskich elektrowni, a Ukraina, choć do niedawna sama eksportowała energię, musi ją importować.

W Sarnach, choć „atomówka” za miedzą, przerwy w dostawach są co sześć godzin. Tyle wygrać, że po trzech kolejnych prąd znów płynie do gniazdek.

Jak się to przekłada na codzienność zwykłych ludzi?

– Chłopcy, te odłóżcie – radzi sprzedawczyni ze stacji benzynowej, gdy razem z kolegą sięgamy po lody. – Przez te wyłączenia energii one zdążyły się już kilka razy zmrozić i rozmrozić. Strach takie jeść – przekonuje kobieta, a ja przypominam sobie ostrzeżenia dotyczące salmonelli. Pani tymczasem podchodzi do zamrażarki i z „zaśnieżonego” spodu wyciąga dwa opakowania. – Te powinny być dobre – zapewnia. – Na dnie najdłużej trzymały temperaturę.

Letnie pragnienia versus wojenna rzeczywistość.

Częsty widok na stacjach benzynowych – wojskowy sprzęt na lawetach/fot. własne

Jakże inna we wsiach na północ od Charkowa, gdzie dzień w dzień, noc w noc trwa zabijanie. Ani ono spektakularne, ani specjalnie nagłośnione. Tu spadnie artyleryjski pocisk, tam grad, tu zniszczy chałupę, tam pozbawi życia bogu ducha winną babuszkę, która została w domu, bo uciekać ani nie było gdzie, ani za co, a i sił zabrakło na tułaczkę. Giną tacy ludzie, nikną ich domostwa, świat niewiele o tym wie, bo i po co; kto się „starą babą” i jeszcze starszą chałupą przejmował będzie?

A tymczasem pośród ruin kwitną kwiaty.

– Zawsze były przed domem, są i będą przed tym, co z domu zostało – zapewnia Tetiana, 62-letnia mieszkanka wsi Cyrkuny. Z trafionej rakietą chałupy zostały ruiny, Tetiana pomieszkuje u sąsiadów, ale o kwiaty i maleńki owocowo-warzywny ogród dba „po staremu”, nie zważając na to, że rosjanie są zaledwie kilka kilometrów dalej. Wzruszająca i osobliwa determinacja.

A skoro o determinacji mowa – Ukraina schodzi pod ziemię, czego dobrym przykładem szpital, gdzie trafiają ranni i poszkodowani żołnierze. Mniejsza o lokalizację, dość powiedzieć, że placówka była już celem rosyjskich rakiet. Dla rosjan klinika pełna poharatanych wojskowych to prawilny militarny cel…

Bandyckie metody wymuszają zapobiegliwość, stąd worki w oknach sal operacyjnych i dodatkowe generatory na dziedzińcu. Ale to byłoby za mało, szpital musi być gotowy na ewentualność ciągłego ostrzału. Dlatego w piwnicach placówki są sale operacyjne, izby pacjentów, gabinety. Jest magazyn z żywnością, zapasowa kotłownia opalana drewnem i studnia. Całość odpowiednio wentylowana, śluzowana, z dużą liczbą wyjść ewakuacyjnych.

Innymi słowy, przykład solidnej wojennej adaptacji.

Pozostańmy na gruncie wojennej pomysłowości. Beczkowozy, zwykle stare Ziły, to typ wojskowego pojazdu najczęściej widziany na drogach wiodących z i do Charkowa. Bez amunicji front by się nie utrzymał, to oczywiste, ale dla żołnierza woda jest równie ważna. Zwłaszcza gdy temperatura przekracza 40 stopni w cieniu. Jak mówi jeden z wojskowych kolegów: „mózg puchnie od takiego żaru”.

Schłodzić się i nawodnić to jedno, ale żołnierz musi też umyć się i oprać. Na propagandowych filmikach ukraińskiego ministerstwa obrony okazale prezentują się mobilne pralnie i natryski, rzecz w tym, że niespecjalnie ich dużo, przynajmniej na północnym odcinku frontu.

– Zrotowani z pierwszej linii chłopcy wyglądają jak diabły – ujmuje rzecz obrazowo przedstawiciel jednego z podcharkowskich samorządów. – Myją się w stawach, strumykach, proszą ludzi o udostępnienie łazienki. Tak nie wypada, trzeba było pomóc.

Jak? Ano znalazł się nieużywany gospodarczy budynek, wystarczyło go zaadaptować na potrzeby łaźni. Miejscowe władze, mieszkańcy i lokalna administracja wojskowa do spółki kupiły bojlery, pralko-suszarki i spory zapas chemii gospodarczej. Cudów nie ma, jest trochę byle jak, ale po trzydobowej zmianie żołnierz na takie szczegóły nie zwraca uwagi. Grunt że wchodzi brudny, a wychodzi czysty.

No i czuje się zaopiekowany.

Tak też czują się dziś mieszkańcy Charkowa. Gdy byłem w mieście ostatnim razem – na przełomie września i października ubiegłego roku – syreny wyły po kilkanaście razy dziennie. Którejś nocy uderzyły trzy rakiety S-300 – jak się potem okazało, całkiem blisko miejsca mojego zakwaterowania. Nie było w tym wielkiego dramatu, niemniej czuło się wojnę jakoś tak przez skórę.

A dziś?

Charków jest na tyle głośnym miastem, że nie słychać odległego o 20-30 km frontu. Czasem, gdy jedzie się północną obwodnicą, widać słupy dymów nad Lipcami – wioską, do której najdalej zapędziły się rosyjskie wojska w ramach rozpoczętej w maju ofensywy. W Dergaczach, Cyrkunach i Rohaniu – w małych miejscowościach przytulonych do metropolii – słychać artylerię; w zasadzie nieprzerwany dźwięk kanonady. Rejestrowalny, a zarazem nieprzesadnie głośny. Szybko się o nim zapomina.

Od wielu dni w Charkowie nie słychać syreny alarmowej. Nic nigdzie nie upada, nie ma śladów wzmożenia. Nie zrozumcie mnie źle – Charków jest poharatany, w sąsiedztwie „mojego” hotelu łatwiej o uszkodzony niż nietknięty budynek. Kilka dni temu władze miasta poinformowały, że straty w infrastrukturze przekroczyły pułap 10 mld dol. Zniszczonych i uszkodzonych zostało niemal 4,5 tys. budynków. Mimo to trudno oprzeć się wrażeniu, że wojna „wyniosła się” na odległe rubieże galaktyki. Ulice pełne są aut i ludzi, kursuje komunikacja miejska, działają lokale rozrywkowe, galerie handlowe, sklepy. Jeśli coś charkowianom dokucza, to nie są to rosjanie, a upał.

Świadomość, że tak jest, cieszy, ale towarzyszy jej smutna refleksja. S-300 i Iskandery – które wcześniej terroryzowały charkowską metropolię – można było zniszczyć dawno temu. Wystarczyło, by Zachód pozwolił Ukraińcom użyć udostępnionej broni do zaatakowania wyrzutni rozmieszczonych wokół Biełgorodu. W efekcie rosjanie, jak ma to miejsce teraz, nie mieliby czym strzelać i iluś śmierci i zniszczeń udałoby się uniknąć.

No ale się nie udało…

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Jakubowi Łysiakowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Monice Rani, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Adamowi Cybowiczowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Mateuszowi Jasinie, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

A gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Centrum Charkowa…/fot. własne

Rak

Ta noc w Ukrainie nie należała do spokojnych – rosjanie przeprowadzili potężny atak rakietowo-dronowy. Celem nie był znakomicie broniony Kijów, ale – po raz pierwszy od wielu miesięcy – obiekty infrastruktury energetycznej.

Łącznie za cel obrano co najmniej 15 takich instalacji, w tym Dnieprzańską Elektrownię Wodną (DEW) w Zaporożu (pokrywającą 10 proc. zapotrzebowania Ukrainy na energię elektryczną) i drugą największą w kraju elektrociepłownię TEC-5 w Charkowie. Rakiety uderzyły też w obiekty w Krzywym Rogu, Chmielnickim, w obwodach winnickim i iwano-frankiwskim.

Gdy piszę te słowa, w wielu miejscach w Ukrainie brakuje prądu.

Na szczęście nie doszło do przerwania tamy DEW, co oznaczałoby kolejną gigantyczną katastrofę. Obiekt nie jest w najlepszym stanie technicznym – co stwierdzono na długo przed pełnoskalową inwazją – ale z drugiej strony należy pamiętać, że projektowano go tak, by przetrwał uderzenie małej głowicy jądrowej.

Wedle źródeł ukraińskich, rosjanie użyli do ataku ponad 150 pocisków manewrujących, rakiet balistycznych i dronów kamikadze. Obrońcy raportują zestrzelenie 92 z nich, w tym niemal wszystkich szahidów i pocisków manewrujących. Niestety, przebiły się hipersoniczne kindżały – siedem sztuk – oraz balistyczne iskandery (12) i S-300/400 (22). Na kindżały Ukraińcy mają odpowiedni bat – wyrzutnie Patriot – ale te zaangażowane są do obrony stolicy. O zestrzeliwaniu rakiet balistycznych, które atakowały przede wszystkim przygraniczny Charków, nie było mowy – dystans, jaki mają do pokonania pociski, jest na tyle krótki, że uniemożliwia efektywną reakcję ukraińskiej OPL.

—–

Dzisiejszy atak jest drugim – po wczorajszym, wymierzonym w Kijów – w którym użyto bombowców strategicznych Tu-95; to one wystrzeliły pociski manewrujące. Trzy dni temu pisałem, że Tupolewy od dłuższego czasu nie pojawiają się na teatrze działań, zatem teraz należy stwierdzić, że po 44 dniach nieobecności wróciły do akcji. Czy na dłużej? To zależy od tego, z czym mieliśmy dziś do czynienia.

Mogła to być zemsta za ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie. Operacja jednorazowa (choć nie da się wykluczyć, że nawet w takim scenariuszu będzie miała kilka odsłon), nastawiona na wywołanie efektu mrożącego czy (ujmując rzecz z perspektywy rosyjskiej) „otrzeźwienia” – coś w stylu „jeśli nie przestaniecie atakować naszych rafinerii, zniszczymy wam elektrownie”.

Ale nie da się wykluczyć, że rosjanie zaczęli właśnie kolejną kampanię wymierzoną w ukraińską energetykę, na wzór tej z zimy 2022 i 2023 roku. Dlaczego dopiero teraz? Moim zdaniem dwie możliwe odpowiedzi zasługują na uwagę.

Po pierwsze, moskale świadomie przeczekali Ukraińców, ich obronę powietrzną. Dziś może ona mniej niż jeszcze kilka miesięcy temu – i nie chodzi tylko o utracone „po drodze” wyrzutnie i radary. W debacie publicznej poświęconej Ukrainie nagminnie podnosi się kwestię pocisków artyleryjskich, ich braku; o identycznej sytuacji dotyczącej antyrakiet mówi się już znacznie mniej. Tymczasem o ile amunicja artyleryjska ma kluczowe znaczenie dla zapewniania trwałości linii obronnych, o tyle jej odpowiednik przeciwlotniczy jest absolutnie niezbędny dla zachowania dobrej kondycji zaplecza. Tak w wymiarze technicznym – gdy idzie o rozmaite instalacje – jak i czysto ludzkim, dotyczącym morale społeczeństwa. Zapasy najcenniejszych zachodnich antyrakiet szybko się kurczą, tych posowieckich zresztą również. A widoków na znaczące uzupełnienia nie ma. Agresorzy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Ograniczonymi atakami z ostatnich tygodni zmusili Ukraińców do dalszego „wystrzeliwania się” i pogłębiania deficytów. Przy tej okazji odnowili gotowość bojową (części) bombowców i mimo trudności wynikłych z sankcji, powiększyli zapas rakiet i pocisków manewrujących. Dziś są gotowi uderzyć mocniej w słabszego przeciwnika.

Drugie z wyjaśnień zakłada, że odnawianie możliwości flotylli bombowców i ciułanie rakiet nie odbywało się przy okazji, a było bezpośrednim powodem odroczenia kampanii.

W obu przypadkach fakt, iż po drodze „stracono” zimę – a więc korzyść w postaci większej dotkliwości dla ukraińskich cywilów pozbawionych prądu i ogrzewania – może być skalkulowanym kosztem odroczenia. Ale może też być stanem pożądanym przez rosjan. „Wyrazem dobrej woli”, jak w opowiastce o Stalinie, który mógł złorzeczące na niego dziecko zabić, a tylko dał mu klapsa. Od dłuższego czasu z terytoriów okupowanych nie napływają masowo informacje o rosyjskim bestialstwie, ba, jest coraz więcej doniesień o malejącej opresyjności reżimu. Przypadek? Dowód na większą „szczelność” informacyjną? Być może, ale nie da się też wykluczyć, że mamy do czynienia ze zmianą filozofii postępowania. Niekoniecznie humanitaryzmem, raczej kuglarsko-bandycką ofertą typu „będę bił mniej, jeśli przestaniesz stawiać opór”.

—–

A propos bicia – prawdopodobnie Ukraińcy dostali też w plecy od swoich. „Financial Times” donosi, że Stany Zjednoczone naciskają na Ukrainę, by wstrzymała ataki z użyciem dronów na rafinerie w rosji. Wedle Waszyngtonu, ataki powodują wzrost cen ropy, co bardzo źle odbierane jest przez zwykłych Amerykanów. A mamy w USA rok wyborczy…

Nie wiem, na ile wiarygodne są doniesienia FT, ale co do zasady to solidna redakcja. Faktem jest, że w 2024 roku ceny ropy wzrosły o 15 proc., do 85 dol. za baryłkę. Wiem też, że wbrew potocznym wyobrażeniom popularnym w Polsce, Amerykanie nie różnią się od wyborców z innych krajów – i głosują portfelem. Pogorszenie własnych finansów kojarząc z polityką rządu, co istotnie, może stanowić zagrożenie dla reelekcji Joe Bidena.

Z dostępnych danych wynika, że dotąd zaatakowano 11 rosyjskich rafinerii, odpowiedzialnych za produkcję 126 mln ton paliw i smarów. Teoretycznie rosjanie mogą wyprodukować rocznie 300 mln ton tych produktów, ale realnie jest tego o kilkadziesiąt mln ton mniej, bo nie da się utrzymać w ciągłym ruchu wszystkich przedsiębiorstw. Porażone przez Ukraińców rafinerie pracują dalej, choć w mocno ograniczonym zakresie. Problem jest na tyle poważny, że rosja na pół roku zawiesiła sprzedaż paliwa za granicę. Moskwa ma ogromne rezerwy – w tej chwili to ponad 350 mln ton – więc sama federacja szybko „nie wyschnie”. Lecz jeśli Ukraińcy nie odpuszczą, przedłużający się brak rosyjskich paliw może doprowadzić do poważniejszych zawirowań w światowej gospodarce.

Co przywodzi mnie do refleksji, że rosja jest niczym rak, który zajął takie obszary, że usunięcie trefnych komórek wiąże się z ogromnym ryzykiem śmierci dla całego organizmu. Radykalne terapie istnieją, ale lekarze, niestety, wolą nie ryzykować.

Ps. W maju zeszłego roku sporo mówiło się o odkryciu naukowców z Uniwersytetu Stanforda. Mniejsza już o diabelnie skompilowane szczegóły, rzecz sprowadza się do ustalenia, że komórki rakowe można zmienić w komórki zwalczające raka. W kontekście analogii brzmi to obiecująco…

—–

Szanowni, choć współpracuję z kilkoma redakcjami, piszę głównie dzięki wsparciu Czytelników. Tradycyjnie więc polecam Waszej uwadze moje konto na buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…lub profil na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Nz. Dnieprzańska Elektrownia Wodna tuż po ataku/fot. DEW

PS. Przypominam o możliwości nabycia mojej ostatniej książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” w specjalnej edycji z autografem – wystarczy kliknąć w ten link.

Kilka dni temu rozmawiałem o wojnie w Ukrainie, „Alfabecie…”, prorosyjskiej narracji w Polsce z Bożydarem Pająkiem – zapraszam Was do odsłuchania tej rozmowy.

„Ria”

Gdy wczoraj wieczorem dotarły do mnie pierwsze informacje o ataku rakietowym na Kramatorsk, westchnąłem jedynie i spokojnie czekałem na kolejne doniesienia. Nie zrozumcie mnie źle, nie było to lekceważące „machnięcie ręką”, a smutna konstatacja – w realiach tej wojny miasto już dawno stało się rutynowym celem rosjan. Ale gdy dowiedziałem się, gdzie trafili, zabolało. Nie lubię, gdy ktoś niszczy materialną tkankę, z którą wiążą się moje wspomnienia, nade wszystko jednak nadal nie potrafię pogodzić się ze śmiercią bogu ducha winnych cywilów. Tymczasem w pizzerii „Ria” rosyjski pocisk zabił 10 osób, w tym troje dzieci, a ranił ponad sześćdziesiąt. Do uderzenia użyto rakiet przeciwlotniczych S-300, wystrzelonych w trybie „ziemia-ziemia”. Ufam, że załogę wyrzutni – która dopuściła się tej zbrodni – spotka zasłużona kara. Poprawność polityczna każe im życzyć procesu i długoletniego więzienia, ale mnie marzy się coś więcej, choćby za śmierć 14-letnich bliźniaczek Julii i Anny Aksenczenko czy pokiereszowanie ośmiomiesięcznego niemowlęcia. Ośmiomiesięcznego, kurwa mać…

„Trafiliśmy w miejsce koncentracji personelu sił zbrojnych Ukrainy”, twierdzi rosyjskie MON, zapewniając, że informacje o masowych ofiarach wśród cywilów są nieprawdziwe. Czyli mamy sugestię grubego fałszerstwa, w ramach którego spreparowano dziesiątki filmów i zdjęć, gdzie widać okaleczonych klientów lokalu, głównie młodzież obu płci, rzecz jasna nieumundurowaną. Gen. igor konaszenkow – ten od komunikowania kolejnych sukcesów spec-operacji – to typ, o jakim mówi się: „spluniesz mu w mordę, to powie, że deszcz pada”. No więc pada, przekonuje pan rzecznik, nawet nie ocierając pyska. Wtóruje mu część propagandystów spod znaku upośledzonego orła z dwoma łbami, kolportując bajeczkę o spotkaniu w pizzerii, do jakiego doszło przed atakiem. Brali w nim udział, a jakże, ukraińscy i natowscy oficerowie. Niemądry jest ten, kto nie będąc rosjaninem (z mózgiem od dziecka mielonym przez propagandę), wierzy w te kocopoły.

Mimo wszystko jednak nie przesądzałbym o celowości rosyjskiego ataku, o premedytacji, z jaką wybrano cywilny obiekt.

Na gruzowisku bardzo szybko pojawiło się mnóstwo wojskowych – widać to na najwcześniej zarejestrowanych filmach i zdjęciach. Zatem mieli blisko. Po prawdzie, to nie muszę o tym pisać w trybie spekulatywny, bo już w latach 2015-2016 kilka obiektów w okolicy zostało przejętych przez ZSU (i nie była to żadna tajemnica, bo nie sposób ukryć miejsca dyslokacji kilkuset żołnierzy w samym środku miasta). Więc moskale rzeczywiście mogli celować w któryś de facto wojskowy budynek, ale wyszło im jak wyszło. Co w żaden sposób nie zwalnia ich z odpowiedzialności za śmierć niewinnych ludzi, bo po pierwsze, mają pełną świadomość niedoskonałości własnej broni, wiedzą, jak wielkie jest ryzyko, że jej użycie wywoła „straty uboczne”. Masowe i w zasadzie rutynowe ignorowanie tego ryzka, czyni z rosyjskiej armii zorganizowaną grupę przestępczą. Po drugie, w tym konkretnym przypadku owo ryzyko było zwielokrotnione. W raczej ponurym i pozbawionym wielu atrakcji Kramatorsku, „Ria” cieszyła się statusem kultowej miejscówki. Każdego wieczoru przesiadywała tam nieco lepiej sytuowana młodzież, przedstawiciele lokalnego biznesu i dziennikarska międzynarodówka. Odkryłem „Ria Pizzę” w styczniu 2015 roku – dobre jedzenie (pizza to tylko część menu) oraz zimna wódka pozwalały mi i moim kolegom niwelować stresy związane z wyprawami na oddalony wtedy o jakieś 60 km front. Spałem tuż obok, w hotelu „Kramatorsk”, w pobliżu znajdowało się kilka pensjonatów, regularnie zamieszkałych przez reporterów relacjonujących donbaskie zmagania. Ostatni raz byłem w Kramatorsku późną jesienią 2016 roku, ale z opowieści innych dziennikarzy wiem, że „Ria” zachowało swój charakter także po wybuchu pełnoskalowej wojny. Jak to ujęła jedna z dziennikarek, „każdy, kto pracował w tej części Donbasu, bywał w Ria Pizzy”.

Przede wszystkim jednak bywali „lokalsi”. Niektórych Czytelników może to dziwić – wojna „nie gra” im z wizytami w restauracjach i knajpach. W swoich tekstach wielokrotnie pisałem o strategiach adaptacyjnych, o tym, jak ludzie mimo wojny starają się normalnie żyć. Wspomnę więc tylko, że Kramatorsk funkcjonuje w zagrożeniu od 2014 roku – był zatem czas przywyknąć. Zmiana, jaka nastąpiła po 24 lutego 2022 roku, to przybliżenie linii frontu o 20 kilometrów – gdyby nie intensywniejsze ostrzały rakietowe, pozostawałaby bez większego wpływu na życie w mieście. Oczywiście, winno się ono odbywać w myśl wojennego BHP, zakładającego na przykład, że nie należy stwarzać sytuacji tłumu. Gdy zaś taki się pojawi, należy niezwłocznie go opuścić. W odniesieniu do pobytu w lokalach gastronomicznych oznacza to regułę „jedz i wychodź, nie przesiaduj”. Kramatorsk nie jest Kijowem z jego świetną obroną przeciwlotniczą – tam można mniej. Ale nim zaczniemy złorzeczyć na „brak rozsądku” mieszkańców przyfrontowej miejscowości, przypomnijmy sobie czasy pandemii. Jak szybko przywykliśmy i jak łatwo przychodziło nam łamanie zakazów (nawet tych rozsądnych).

Kramatorsk nie jest dla rosjan „wyspą tajemnic”, zdają sobie sprawę, jak wygląda życie w mieście. Mają tam agenturę, o czym ukraińskie służby specjalne mówią otwarcie. Już po ataku na pizzerię SBU zatrzymała kolaboranta, który przekazywał moskalom informacje na temat wartych ostrzelania obiektów. Nie ma zatem innych opcji poza tymi dwiema: świadomym zignorowaniu ryzyka zabicia „przy okazji” dużej liczby cywilów albo od początku terrorystycznym ostrzale, przeprowadzonym z myślą o masakrze pośród klientów popularnego lokalu.

Tak czy tak zbrodnia.

A na koniec o jeszcze innym jej wymiarze – Kijowska Szkoła Ekonomii podała właśnie, że rosja zniszczyła lub poważnie uszkodziła prawie 9 proc. wszystkich budynków mieszkalnych w Ukrainie. W tym zestawieniu znalazło się 18,6 tys. obiektów wielorodzinnych i ponad 100 tys. domów prywatnych. Na koniec maja br. straty z tego tytułu oszacowano na 54 mld dol. Większość zniszczonych i uszkodzonych obiektów znajduje się w obwodach donieckim i charkowskim. Wśród miast najwięcej w Mariupolu, Charkowie, Czernihowie, Siewierodoniecku, Rubiżnem, Bachmucie, Marjince, Łysyczańsku, Popasnej, Izjumie i Wołnowasze. Według wstępnych szacunków, 90 proc. zasobów mieszkaniowych Siewierodoniecka zostało co najmniej uszkodzonych, w Bachmucie i Marjince w całości nie zachowały się żadne budynki.

Ruski mir w praktyce…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Akcja ratunkowa w Kramatorsku/fot. DSNS