Swoboda

Kilka dni temu rosja formalnie „podkręciła” doktrynę jądrową, a dziś zaatakowała Dnipro nieuzbrojonym pociskiem rakietowym przeznaczonym do przenoszenia głowic nuklearnych. Atomowy szantaż Moskwy wszedł na wyższy poziom. Dlaczego?

Najpierw odrobina nieodległej historii. W 2022 roku Kreml rozważał sięgnięcie po broń jądrową, przerażony ukraińskimi zwycięstwami z lata i jesieni. Tamę postawiły Chiny, grożąc odcięciem rosji od ekonomicznej kroplówki, oraz Stany Zjednoczone, zapowiadając bolesny odwet. Byłoby nim zniszczenie kluczowych elementów rosyjskich sił inwazyjnych w Ukrainie i posłanie na dno floty czarnomorskiej – przy użyciu konwencjonalnych środków bojowych.

Po takim ciosie rosja miałaby dwa wyjścia. Pierwszym byłaby zbrojna odpowiedź i ryzyko dalszej eskalacji do poziomu niewygrywalnej wojny jądrowej z USA włącznie. Drugą reakcją mogłoby być nic-nierobienie, szkodliwe dla międzynarodowego statusu federacji, nade wszystko zaś niosące wewnętrzne zagrożenie dla putinowskiego reżimu, któremu rosjanie nie wybaczyliby takiego upokorzenia (siebie i swojego kraju). W obliczu tak zdefiniowanych alternatyw lepiej było po broń A nie sięgać (i próbować pokonać Ukraińców na inne sposoby).

Jak wygląda sytuacja dziś?

Nic nie wskazuje na to, by Pekin przewartościował wstrzemięźliwe podejście do kwestii atomowej eskalacji. Co więcej, na przestrzeni dwóch minionych lat stan rosyjskiej gospodarki uległ istotnemu pogorszeniu, a znaczenie chińskiej kroplówki wzrosło. Mają więc Chińczycy dużo większe możliwości nacisku na rosjan i ich powściągania.

Co zaś się tyczy amerykańskiej tamy – tak jak jesienią 2022 roku, tak i obecnie potencjał USA pozwalałby na zadanie rosji dotkliwego ciosu bez sięgania po broń jądrową. Teraz byłoby to nawet łatwiejsze, zważywszy na postępującą degradację techniczną rosyjskiej armii. Dość zauważyć, że „po drodze” utraciła ona wiele najcenniejszych aktywów, w tym sporo systemów przeciwlotniczych S-400.

Niestety, sfera ściśle militarna to jedno, obszar polityki drugie – a tu mamy istotne zmiany. Groźby Waszyngtonu inaczej brzmiały jesienią 2022 roku, inaczej brzmiałyby dziś. I nie chodzi tylko o obnażoną w międzyczasie zachowawczą politykę Joe Bidena, co o fakt, że obecny prezydent kończy kadencję i jego sprawstwo jest mocno ograniczone. Na Kremlu wiedzą o tym doskonale, ów stan zawieszenia supermocarstwa postrzegając jako słabość. Co więcej, antycypacje dotyczące polityki przyszłego amerykańskiego prezydenta dają „kremlinom” nadzieje na bardziej ugodowe relacje z USA, oczywiście kosztem Ukrainy.

Konkludując, Moskwa nadal NIE MA wolnej ręki jeśli idzie o potencjalne użycie broni jądrowej wobec Kijowa, ale – tak przynajmniej postrzegają to na Kremlu – zwiększa się jej swoboda w zakresie atomowego szantażu. Bo z dużym prawdopodobieństwem Stany nawet nie pogrożą rosji, nie dojdzie więc do retorycznej „napinki mięśni”, z której ktoś (czytaj: słabsza federacja) musiałby się wycofać jako pokonany. Można więc grać va banque, z nadzieją, że Ukraińcy i świat się przestraszą.

—–

Na dziś to tyle. Wybaczcie krótką formę, ale mam za sobą kilka bardzo aktywnych dni, część w męczącej podróży. Muszę więc złapać odrobinę oddechu.

Dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych moich wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Pocisk, który spadł na Dnipro, miał zostać wystrzelony z okolic Astrachania.

Zagrożenia

Nim zaczęła się pełnoskalowa inwazja, większość analityków przewidywało, że siły powietrzne federacji rosyjskiej szybko uporają się z ukraińskim odpowiednikiem. I że generalnie niebo nad Ukrainą będzie pod kontrolą rosjan. Okazało się, że to mrzonki, że agresorzy – mimo wielkiej przewagi liczebnej – nie potrafią wywalczyć panowania w powietrzu. Dziś niewiele się zmieniło – rosyjscy piloci owszem, od kilku miesięcy względnie swobodnie operują w strefie przyfrontowej, ale nad rejony walk, a już zwłaszcza w głąb Ukrainy, boją się zapuszczać. Jak ta taktyczna impotencja wpłynie na możliwości zwalczania ukraińskich F-16? Czy armia putina ma jakieś inne asy w rękawie? Czego najbardziej muszą się obawiać Ukraińcy?

Ukraina nie jest „wdzięcznym” obszarem dla rosyjskiej awiacji głównie z powodu dużego nasycenia środkami obrony przeciwlotniczej (OPL). Zarówno „ciężkimi” wyrzutniami rakietowymi, które bronią głownie miast (nade wszystko zaś Kijowa), jaki i masą przenośnych, ręcznych zestawów przeznaczonych do rażenia celów na krótkie dystanse (w tej kategorii świetnie sprawdza się polski Piorun).

Lecz to nie wyjaśnia w pełni słabości rosjan – nie mniej istotnym powodem jest kiepskie wyszkolenie pilotów.

—–

To skutek wielu zmiennych: od technicznych po mentalne. rosjanie potrafią konstruować przyzwoite samoloty bojowe, lecz jakość ich wykonania zwykle pozostaje relatywnie niska (swego czasu Algierczycy zwrócili Moskwie całą partię MiG-ów-29, bo „rozlatywały się na stojąco”; a podobnych historii było więcej). Wpływa to na parametry eksploatacyjne – wypadkowość, usterkowość, generalnie na ograniczoną dostępność sprawnych maszyn. Tym niższą, gdy weźmie się pod uwagę kiepską kulturę techniczną obsługi w jednostkach wojskowych. Uproszczając, mimo nominalnego „bogactwa”, przez całe dziesięciolecia rosyjscy piloci nie mieli czym latać.

Jak to się ma do nachalnej propagandy czasów putina, przekonującej swoich i świat, że siły powietrzne rosji pozostają w wysokiej gotowości? Ano tak, jak w przypadku całej narracji o „drugiej armii świata” – to kit. Sporo latali wybrańcy, co nie zawsze miało związek z kompetencjami, a często oznaczało premiowanie wyższych rangą dowódców czy wręcz „znajomych królika” – wojskowych z mocnych „plecami”. Jeśli zastanawia was, dlaczego w pierwszej fazie wojny – gdy rosjanie jeszcze próbowali narzucić Ukraińcom warunki w powietrzu – zginęło tak wielu pułkowników rosyjskiego lotnictwa, to macie odpowiedź: bo tylko oni potrafili w miarę dobrze latać. Resztę szkolono w minimalnym zakresie, „chodzenia po sznurku” (wystartuj-przeleć-wyląduj); na filmikach propagandowych jakoś to wyglądało, realny bój przyniósł bolesną weryfikację.

Dodajmy do tego koszmarną korupcję i jej efekty – modernizacje maszyn na papierze, zakupy paliwa lotniczego na niby, remonty infrastruktury lotniskowej realizowane na zasadzie „to się zamaluje” – i mamy w miarę pełny obraz „drugiego lotnictwa świata”.

—–

Czy wojna coś w tym zakresie zmieniła? I tak, i nie.

rosjanie stracili w działaniach bojowych ponad setkę myśliwców i bombowców – o kilkanaście więcej niż Ukraińcy (strony podają wyższe szacunki, lecz w podsumowaniu warto bazować na danych potwierdzonych materiałem zdjęciowym i/lub filmowym). W tym czasie przemysł dostarczył armii nieco ponad 50 fabrycznie nowych maszyn. Mamy więc do czynienia z niedostatecznym kompensowaniem ubytków, które – co istotne – są znacząco większe, bo 50-60 samolotów w skali roku trafia na złom z uwagi na zużycie. Nominalnie rosyjskie lotnictwo ma tysiąc trzysta samolotów, wobec Ukrainy używa 300 i wiele wskazuje, że jest to bliskie szczytowym możliwościom.

Jeśli idzie o personel, najlepsi piloci sprzed 2022 roku już zginęli, choć w ich miejsce pojawili się inni, z bojowym doświadczeniem. Czy jest ich wielu? Nie. Propaganda zapewnia, że do jednostek trafiają kolejne roczniki adeptów szkół lotniczych, ale rosjanie nadal uskuteczniają „kult asa”. Wciąż nieproporcjonalnie dużo nalotu przypada na pojedynczych lotników, choć ich dobór ma teraz większy związek z kompetencjami. Tę tendencję wzmocniły deklaracje sojuszników Kijowa, że Ukraina otrzyma myśliwce F-16 – wizja zachodniego sprzętu u przeciwników w przekonaniu rosjan wręcz narzuca konieczność posiadania grupy „lotniczych wirtuozów”.

Ale czy taka grupa rzeczywiście istnieje (w sensie: czy ma wirtuozerskie kompetencje)? Dotychczasowy „urobek” rosyjskich pilotów nie jest imponujący – miażdżącą większość ukraińskich samolotów zniszczono na ziemi, przy użyciu rakiet, dronów i pocisków manewrujących, część spadła na skutek działania OPL. W walce powietrznej, bezdyskusyjnie, rosjanom udało się strącić… dwa samoloty wroga (i co najmniej jeden śmigłowiec). Ukraińcom żadnego, co potwierdza, że dotychczasowy przebieg wojny „nie premiuje” asów powietrznych.

A gdyby miało się to zmienić, czy rosjanie dysponują odpowiedniki środkami technicznymi?

—–

Oddajmy głos dr Michałowi Piekarskiemu, analitykowi, ekspertowi ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego.

– Teoretycznie najpoważniejszym zagrożeniem dla ukraińskich efów są samoloty myśliwskie Su-35 i MiG-31, przenoszące pociski R-77 oraz R-37 – mówi Piekarski. – Zwłaszcza te drugie o zasięgu sięgającym ponad 200 kilometrów, można nimi bowiem próbować zestrzelić F-16 spoza zasięgu jego własnych rakiet.

rosjanie używali R-37 przeciwko ukraińskim samolotom sowieckiej proweniencji, przypisując sobie kilka strąceń. Większości nie zweryfikowano.

Warto też zauważyć – co podpowiada mój rozmówca – że tak duże zasięgi są do uzyskania wobec celów dobrze widocznych na radarach.

– Mam na myśli samoloty wczesnego ostrzegania czy bombowce strategiczne – precyzuje dr Piekarski. – Wobec mniejszych i do tego zwrotnych F-16 realne zasięgi, jak i prawdopodobieństwo trafienia, mogą być mniejsze.

Nie wolno przy tym zapominać, że rosjanie stracili bezpowrotnie już dwa bardzo cenne samoloty wczesnego ostrzegania A-50 (a trzeci, czyli łącznie jedna trzecia flotylli, został poważnie uszkodzony). Zatem ich możliwości śledzenia sytuacji w powietrzu są ograniczone.

– MiG-31 ma mocny radar i można próbować użyć kilku maszyn jako częściowego substytutu samolotu wczesnego ostrzegania – dodaje analityk. I ostrzega, że rosjanie będą polować na F-16 choćby ze względów propagandowych. Zaraz jednak dodaje:

– Nie wiemy, co dokładnie zmieniano w F-16 dla Ukrainy. Na zdjęciach widać pylony z urządzeniami do walki radioelektronicznej. Komponując pakiet wyposażenia tych maszyn, zapewne wzięto pod uwagę zagrożenia ze strony rosyjskich środków rażenia. Środków, które po dwóch latach bojowego użycia, Zachód ma znacznie lepiej rozpoznane. Było wiele okazji, by zbadać charakterystyki emisji i przygotować metody przeciwdziałania.

rosjanie aż takim komfortem cieszyć się nie mogą (choć po omacku nie chodzą – F-16 jest w służbie ponad cztery dekady; dosiadający go piloci z rosjanami nie walczyli, ale z sowieckimi samolotami już owszem).

—–

Od „premiery” ukraińskich F-16 minęło już kilka dni, jak dotąd samoloty nie zostały użyte bojowo – a przynajmniej nie ma na ten temat wiarygodnych informacji. Niewykluczone, że myśliwce wróciły do Rumunii, gdzie trwają intensywne szkolenia ukraińskich załóg i personelu technicznego (Ukraińcy szkolą się też w Danii i USA). Taki krok byłby racjonalnym zważywszy na fakt, że Kijów otrzymał na razie symboliczną liczbę maszyn – na pewno dwie (to widzieliśmy), mówi się, że 4-6, niektóre źródła podają, że dziesięć. Przypomnijmy, sojusznicy obiecali Ukrainie 79 myśliwców (które dotrą do końca przyszłego roku), a realne potrzeby szacuje się na poziomie 120 samolotów.

Tak czy inaczej, anonsowana garstka niczego nie zmieni i jakkolwiek efekt propagandowy „inauguracji” był i jest istotny, żal byłoby go zaprzepaścić pochopnymi działaniami. Bo na efy czaić się będą nie tylko rosyjscy piloci, ale też OPL.

Ukraińcy udowodnili już, że „niemające odpowiedników w świecie” (rzekomo tak dobre…) systemy S-400 można stosunkowo łatwo pokonać rakietami ATACMS i rojami dronów. Ale lotnictwo załogowe Ukrainy zostało przez te systemy (i starsze S-300) nie raz poturbowane. Specjaliści ostrzegają, że gorsze od zachodnich odpowiedników radary S-400 da się „podrasować” – bez wchodzenia w zbędne szczegóły, wystarczy podwoić ich liczbę w obszarze działania pojedynczego dywizjonu. Wtedy „czterysetki” i dla efów mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne (oczywiście, ten kij ma dwa końce – więcej radarów to też ryzyko dotkliwszych strat, gdy stanowiska S-400 zostaną namierzone i zaatakowane przez przeciwnika).

—–

Lecz po prawdzie największe zagrożenie czyha na ukraińskie F-16 na ziemi.

Nim wybuchła pełnoskalowa wojna, Ukraińcy rozśrodkowali lotnictwo. Samoloty przeniesiono z miejsc stałej dyslokacji do tymczasowych baz. W efekcie rosyjskie rakiety „waliły po pustym”, a w najlepszym razie niszczyły skorupy od dawna nieużywanych maszyn.

W czasach sowieckich w Ukrainie – przewidzianej jako zaplecze przyszłej wojny z NATO – zbudowano mnóstwo mniejszych lotnisk, co istotne, wyposażonych w schrono-hangary. Oczywiście, rosjanie znają te lokalizacje, ale ich zwiad satelitarnych – z powodu niedostatecznej liczby sprawnych urządzeń „ślepy na jedno oko i głuchy na jedno ucho” – nie był i nie jest w stanie upilnować wszystkich. A wraz z obietnicą dostawy F-16 w Ukrainie zaczęto masowo budować drogowe odcinki lotniskowe, co tylko zwiększa mobilność tamtejszego lotnictwa.

rosjanie znaleźli protezę – rzucili nad Ukrainę drony rozpoznawcze. Na początku roku – gdy nasiliły się tego rodzaju działania – rosyjskie bezzałogowce wdzierały się nawet na 200 km w  głąb terytorium przeciwnika. Lokalizowały cele – także samoloty – które następnie rażono przy użyciu rakiet Iskander. Ukraińcy zdawali się bezsilni, ale w ostatnim czasie nauczyli się zwalczać rosyjskie maszyny przy użyciu własnych dronów.

No ale nie da się w pełni wyeliminować żadnego zagrożenia – jakieś rozpoznawcze bezpilotniki rosjan i tak będą się przebijać. Wróg dysponuje dodatkowo wywiadem agenturalnym, ma inne środki rozpoznania radio-elektronicznego – dlatego należy go zwodzić także w inny sposób. Do tego celu posłużą Ukraińcom kadłuby starych F-16, których kilkadziesiąt trafiło już nad Dniepr (ze Stanów Zjednoczonych), by pełnić role wabików. rosjanie będą je zgłaszać jako „pełnowartościowe” trafienia – taki będzie prawdziwy obraz części ich sukcesów. Jednak nie miejmy złudzeń – w pełni sprawne efy też padną ich ofiarą. Bo w ostatecznym rozrachunku to „tylko” bardzo dobre samoloty, ale żadna z nich Wunderwaffe.

—–

Dziękuję za lekturę! Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Joannie Marciniak. A także: Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Pawłowi Krawczykowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Rucińskiemu, Annie Sierańskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Arturowi Żakowi.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Arkadiuszowi Wiśniewskiemu, Czytelnikowi Markowi, Czytelnikowi o nicku Fieloryb Nieryba, Tomaszowi Jakubowskiemu, Michałowi Baszyńskiemu i Łukaszowi Podsiadle.

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Ukraińskie F-16/fot. Kancelaria Prezydenta Ukrainy

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach portalu Interia.pl

Przesilenie

Tymczasem z (około)wojennej mgły coraz wyraźniej wyłania się umiarkowanie optymistyczny obraz. Poniżej garść informacji, choć zapewniam Was, że tych dobrych jest znacznie więcej.

Oto Niemcy zdecydowały się przekazać Ukrainie kompletną baterię Patriotów, kolejną posyłają na Wschód Stany Zjednoczone. Z inicjatyw Holandii, Danii i Norwegii „wyzbiera się” jeszcze jedna jednostka, co w sumie z trzema już działającymi na miejscu daje sześć baterii. A nie zapominajmy o innych nowoczesnych systemach przeciwlotniczych, wysłanych przez Francję, Włochy, Niemcy, no i mniej zaawansowanych (posowieckich), ale również przydatnych, pochodzących na przykład z Polski. Pewien maruda z Twittera orzekł, że to „tylko uzupełnianie strat”, mając na myśli te dotyczące zachodniego sprzętu, ale to nieprawda. Jeśli idzie o Patrioty, Ukraińcy stracili dotąd dwie wyrzutnie – w marszu! – jedna, będąca na pozycji bojowej, została przez rosjan uszkodzona. I tyle. Bateria amerykańskich antyrakiet liczy osiem wyrzutni plus radar – dodam dla porządku. Bardziej logiczny wydaje się zatem wniosek – uzasadniony także znaczącą wyższą jakością zachodniego sprzętu – że ukraińska OPL zwiększa swoje możliwości.

Byle tylko starczyło rakiet, bez których wyrzutnie i radary na nic się zdadzą.

Ale w tym kontekście warto zwrócić uwagę na działania drugiej strony. Dziś w nocy rosjanie znów przyprowadzili atak rakietowy na Ukrainę. W tym celu poderwali cztery bombowce strategiczne Tu-95, co mogło oznaczać salwę 32 rakiet Ch-101/555. Skończyło się na posłaniu… czterech pocisków (ponadto w przestrzeni powietrznej Ukrainy znalazł się pojedynczy Kindżał, wystrzelony przez MiG-a-31, jeden Iskander z naziemnej wyrzutni oraz 24 drony Szahid; spośród tych ostatnich wszystkie zestrzelono). Wracając do Tu-95 i ich ciosu – góra urodziła mysz. Nie sądzę, by rosjanom brakowało pocisków – od wielu miesięcy udaje im się utrzymać tempo produkcji teoretycznie pozwalające na przeprowadzenie dwóch poważnych uderzeń w skali miesiąca (mowa o około setce rakiet). Problemem ma być ich niska jakość, wynikająca z braku dostępu do zachodnich komponentów, skutkująca dużym odsetkiem niedolotów. No i wciąż rosyjska flotylla strategiczna nie uporała się ze skutkami „wyżyłowania” samolotów – stareńkie (choć po drodze zmodernizowane) Tupolewy, z uwagi na zmęczenie materiału, nie są w stanie zabierać pełnych ładunków. Wiem, że kilka maszyn poddano w ostatnich miesiącach nieco gruntowniejszym remontom, warto jednak mieć świadomość ograniczonych możliwości rosjan oraz tego, że z dużym prawdopodobieństwem nie dojdzie w tym zakresie do istotnej poprawy.

Innymi słowy, jak to na tej wojnie nie raz już bywało – siłą jednych jest słabość drugich; i na odwrót.

Kończąc wątek trzeba zauważyć, że zachodnie dostawy uzbrojenia przeciwlotniczego realizowane są z dramatycznym opóźnieniem. Ukraińska energetyka – porażona przez moskali w czasach amunicyjnego niedostatku – jest dziś w opłakanym stanie. Kilka dni temu kolega z Odesy przysłał mi zdjęcie jednej z głównych ulic miasta – niemal przed każdym budynkiem stał pracujący generator. Szczęściem w nieszczęściu mamy lato i niedostatki zasilania nie są tak dokuczliwe. Ale będą dokuczliwe jesienią i zimą, co może wpłynąć na obniżenie nastrojów społecznych. Naiwnością byłoby założyć, że system energetyczny uda się do tego czasu dostatecznie połatać. Uda-nie uda, próbować trzeba – i jest to najpoważniejsze „cywilne” wyzwanie dla ukraińskich władz i ich zagranicznych sojuszników.

—–

Pozostając przy nastrojach – córka znajomej z Charkowa formalnie weszła w dorosłość. Dla rodziny była to okazja do uczczenia „na mieście”, udokumentowana serią zdjęć. Na jednym uwieczniono młodą kobietę z nowym dowodem tożsamości w ręku, na innym rodziców z pełnoletnią pociechą i dwoma pozostałymi dziećmi. Luz, radość, swoboda, letnio-restauracyjny anturaż – a wszystko w metropolii oddalonej o 20 km od linii frontu, trzydzieści od rosyjskiej granicy. Edwin Bendyk, dziennikarz i badacz społeczny mocny osadzony w tematyce ukraińskiej, pisał niedawno z nutą uzasadnionej złośliwości: „Sami charkowianie najwyraźniej nie czytają tzw. eksperckich komentarzy (o możliwym zajęciu miasta przez okupantów – dop. MO), a Rosjanie też chyba nie robią na nich wielkiego wrażenia. Najnowsze badanie jakości życia w ukraińskich największych miastach pokazują, że 68% mieszkańców Charkowa z nadzieją patrzy w przyszłość, a 62% jest przekonanych, że sprawy idą w dobrym kierunku”. Facebookowy wpis Bendyka ilustruje wyciąg z badań (zrealizowanych przez grupę Rating), z której wynika, że równie wysokie wskazania zarejestrowano w innych miastach. „Trudno takich ludzi pokonać”, konkluduje dziennikarz, z czym mnie trudno się nie zgodzić.

Znów dla porządku dodajmy – badania przeprowadzono zanim zniesiono embargo na używanie zachodniej broni wobec rosjan na terytorium rosji. Czyli przed zniszczeniem systemów S-400 rozstawionych pod Biełgorodem, co w następnym kroku pozwoliło Ukraińcom porazić wyrzutnie rakiet Iskander, którymi moskale ostrzeliwali Charków (do czego wykorzystywali też S-300, używane w trybie ziemia-ziemia). Dziś ostrzeliwują znacznie słabiej, bo nie bardzo mają czym.

—–

Skoro o S-400 mowa – „najlepsze na świecie” radary i wyrzutnie wciąż okazują się gorsze od wykorzystywanej przeciw nim zachodniej broni (i to takiej z 20-letnim „stażem”). Gromienie obrony przeciwlotniczej Krymu przy użyciu amerykańskich ATACMS-ów trwa w najlepsze, dziś znów porażono stanowiska antyrakiet. „To zaczyna wyglądać jak polowanie na młode foki”, zauważa znajomy analityk, a mnie sytuacja przywodzi do wniosku, że okupowany półwysep niebawem zostanie bez parasola. Na razie moskale łatają straty, ściągając starsze zestawy S-300, ale skoro nowsze nie dają rady, los „trzysetek” wydaje się przesądzony. Według dostępnych danych, rosjanie stracili na Krymie (bezpowrotnie lub czasowo) ekwiwalent dwóch dywizjonów S-400 (a jeden zmuszeni byli przebazować). Dla lepszego zobrazowania dotkliwości wskażmy, że dywizjon to 12 wyrzutni, a w kontraktach zagranicznych (dla Indii i Turcji), Moskwa liczyła sobie za taki zestaw 650-700 mln dol.

—–

Kontynuując wątek „bicia po kieszeni” – właśnie ukazał się raport roczny Gazpromu, z którego wynika, że finansowe ramię rosyjskiej machiny wojennej zanotowało w 2023 roku 7 mld dol. straty netto. To pierwsza roczna strata od 1999 roku i największa od momentu powołania spółki w 1989 roku. Dziś klejnot w koronie rosyjskiej gospodarki wart jest tyle, co jedna trzecia sieci kawiarnianej Starbucks. Za kondycję Gazpromu odpowiadają rzecz jasna sankcje, w efekcie których rosyjskie udziały w europejskim rynku gazowym skurczyły się z 40 do mniej niż 10% (a do 2027 roku spadną do zera). W liczbach rzeczywistych sprawy mają się tak: w 2023 roku wydobycie gazu ziemnego wyniosło 359 mld metrów sześciennych. W 2022 (pierwszym roku pełnoskalowej wojny) 412,04 mld, a w 2021 515 mld metrów sześciennych. Choć propaganda twierdzi inaczej, Gazprom nie zdołał zdywersyfikować swojej sprzedaży poza Europą. Chiny mogą przyjąć połowę tego, co wcześniej brał Zachód (80 mld m sześc.) – by zapewnić większy pobór, trzeba dodatkowej infrastruktury i… woli politycznej Pekinu, który na razie nie jest zainteresowany budową kolejnego gazociągu.

—–

A nie idzie putinowi nie tylko w gospodarce, ale i na froncie. Operacja charkowska właśnie dogorywa – w Wołczańsku ukraińscy komandosi czyszczą dom po domu z pozostałości niedoszłego rosyjskiego garnizonu. Na Zaporożu front stoi, na doniecczyźnie agresorzy wciąż usiłują atakować, ale zyski mają z tego marne (walki toczą się o pojedyncze wsie, które trudno nawet znaleźć na mapie), a straty ogromne. Zwycięstwo pod Awdijiwką, której zajęcie miało być niczym otwarcie bramy do wolnego Donbasu, nie przyniosło moskalom istotnych operacyjnych korzyści. Znów powtórzył się schemat znany z tej wojny – że rosjanie zajmują jakieś miasto, co teoretycznie, dzięki wywalczeniu dogodniejszych pozycji, może być początkiem poważniejszej operacji ofensywnej. I ta nie następuje, bo raszyści „tracą parę”. Tak samo było w zeszłym roku pod Bachmutem – zerknijcie na ogólnodostępne mapy z przebiegiem linii frontu, by samemu się przekonać, co jeszcze po tamtym „wielkim zwycięstwie” (czy po kolejnym „triumfie” pod Awdijiwką) udało się rosjanom osiągnąć.

A propos Bachmutu – dziennikarze Mediazony i rosyjskiej sekcji BBC dotarli do wewnętrznych dokumentów Grupy Wagnera. Wynika z nich, że GW straciła pod Bachmutem ponad 20 tys. zabitych (w większości byli to dawni skazańcy). Zmagania o miasteczko nazywa się w tej dokumentacji w znamienny sposób – „Operacją Maszynka do mięsa”.

A mielenie trwa. Z uwagi na wyhamowującą dynamikę starć, rosyjskie straty spadły w ostatnich dniach o 40-50%, lecz i tak utrzymują się na koszmarnym poziomie tysiąca zabitych i rannych na dobę.

Nie zapominajmy jednak, że kule latają też w drugą stronę. Wczoraj „Kiev Independent” opublikował materiał poświęcony pracy Szpitala Mechnikowa w Dniprze, jednej z najbardziej uznanych placówek medycznych w Ukrainie. Jej dyrektor Siergiej Ryżenko przyznał, że od wybuchu pełnoskalowej wojny pomoc w szpitalu znalazło 29 tys. rannych ukraińskich żołnierzy. Że dziennie do Mechnikowa przywożonych jest około 50 poszkodowanych. Co ósmy jest nieprzytomny, ale 95% pacjentów przeżywa. Podobnych szpitali jest w Ukrainie kilka, część personelu trafia do mniejszych placówek, najlżej poszkodowani otrzymują pomoc w przyfrontowych punktach medycznych. No i na tyły trafiają ci, których udało się wcześniej ustabilizować… Daje nam to pewne wyobrażenie o ukraińskich stratach.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Screen strony „Kiev Independent”, ze wspomnianym artykułem. Korzystając z okazji, „KI” to solidne źródło, polecam Waszej uwadze.

„Zielone”

Waszyngton zgodził się, by Ukraina używała amerykańskiej broni i amunicji na terytorium federacji rosyjskiej. Dotyczy to obszarów przygranicznych, położonych na północ od Charkowa, co ma armii ukraińskiej umożliwić bardziej efektywną obronę metropolii, zarówno przed atakami z lądu, jak i z powietrza. W Moskwie doskonale zdają sobie sprawę, że dane przez USA przyzwolenie ma charakter tymczasowy. Że niebawem zostanie ono rozszerzone zgodnie z logiką tego konfliktu – nienachalnej eskalacji, której celem jest stopniowe „gotowanie rosyjskiej żaby” (czy jak kto woli, przekraczanie kolejnych „czerwonych linii”). Czyli, patrząc z pozycji Kremla, będzie gorzej. I tym właśnie należy tłumaczyć kolejny wysyp rosyjskich atomowych gróźb, skierowanych do Zachodu. „Jeśli nadmiernie uposażycie Ukraińców, srogo tego pożałujecie…”, taka jest istota przekazu płynącego z rosji.

Szantaż to rutynowe działanie rosjan, a w tym przypadku także dowód ich trudnej sytuacji. Zaryzykuję twierdzenie, że moskalom domyka się okienko strategiczne i że nie wykorzystali szansy, jaką była relatywna słabość sił zbrojnych Ukrainy, obserwowana na przestrzeni ostatniego półrocza. Mimo wściekłych ataków, armii rosyjskiej nie udało się rozbić przeciwnika. Doprowadzić do sytuacji, w której wojna rozstrzygnęłaby się na froncie – na co widoki są coraz marniejsze. Z kolei jakość zachodniej broni – znów w dużej ilości napływającej nad Dniepr – wraz z perspektywą bardziej efektywnego jej zastosowania, czynią owe widoki jeszcze marniejszymi. Zauważmy, co się wydarzyło w okolicach Biełgorodu tuż po tym, jak Waszyngton dał zielone światło na „strzelnie w rosji”.

Bez wchodzenia w zbędne szczegóły, Ukraińcy wyprowadzili dotkliwe uderzenie w rosyjskie systemy przeciwlotnicze i rakietowe, skoncentrowane pod miastem. W tym celu użyto wyrzutni Himars, które strzelały pociskami kasetowymi. Rzecz jasna rosjanie twierdzą, że przechwycili nadlatujące rakiety, ale z dostępnych materiałów filmowych wynika, że kłamią. Zestawy S-400 („anałogi w miru niet”) znów okazały się za słabe w konfrontacji z zachodnią technologią wojskową. A z dymem poszły nie tylko one, ale też m.in. wyrzutnie Tornado (takie rosyjskie bieda-himarsy), którymi moskale ostrzeliwali Charków i pozycje armii ukraińskiej pod miastem.

Oczywiście, obezwładnienie rosyjskiej przygranicznej OPL nie rozwiązuje wszystkich problemów Charkowa i obwodu charkowskiego. Pamiętajmy, że moskale wdarli się na kilka kilometrów w głąb ukraińskiego terytorium, że wciąż istnieje ryzyko nasilenia takich działań, także bardziej na zachód, w rejonie Sumów. Sposobem na redukcję tego zagrożenia jest atakowanie rejonów koncentracji i bliskiego zaplecza rosjan na terytorium rosji – do czego idealnie nadaje się artyleria. Ta zachodniej proweniencji – za sprawą większego zasięgu i lepszej precyzji – dawałaby gwarancję względnej bezkarności; ruskie nie mogłyby jej sięgnąć własnymi odpowiednikami. W tym kontekście zgoda USA – choć ograniczona – oraz nieograniczone obszarowo przyzwolenie innych państw, potencjalnie załatwiają sprawę. Transgraniczny ostrzał – odpowiednio gęsty i celny – po prostu sparaliżuje rosjan. Wyzwaniem dla Ukraińców pozostaną drony – te zapuszczające się na odległość 30-40 km – zdolne atakować ściągnięte pod granicę armaty i haubice. Ale czy rzeczywiście pozostaną? Z relacji wiarygodnych dla mnie źródeł wynika, że na przestrzeni kilku ostatnich dni do Ukrainy dotarło sporo sprzętu do walki radio-elektronicznej (WRE), w tym urządzenia przeznaczone do zakłócania pracy bezpilotowców.

—–

No więc Ukraińcy nadal walczą i właśnie zyskują możliwość przyblokowania rosjan na północy.

Pójdźmy dalej – odkąd „na teatrze” znów pojawiły się ATACMS-y i kolejne partie Storm Shadowów/SCALP-ów, obrońcy zintensyfikowali działania wymierzone w rosyjską obronę przeciwlotniczą. Wyrzutnie i radary nie płoną wyłącznie w rosyjskim obwodzie biełgorodzkim, ale także na Zaporożu, w Donbasie i na Krymie. W tempie i skali, które skłaniają do wniosku, że parasol rozwinięty nad siłami inwazyjnymi ma teraz więcej dziur niż nieuszkodzonej powierzchni . Nadrzędnym celem tych działań jest – moim zdaniem – przygotowanie gruntu pod efy szesnaste. Na pewno wyczyszczenie im przedpola, by mogły realizować zadania bezpośredniego wsparcia wojsk lądowych (co oznacza operacje lotnicze przede wszystkim nad wschodnią Ukrainą). Ale czy tylko?

Nie bez powodu wspomniałem o jednej z logik tego konfliktu, czyli o stopniowym przesuwania „czerwonych linii”. Sądzę, że pojawienie się F-16 da pretekst do kolejnego zwolnienia „ukraińskich koni” z cugli. I nie chodzi wyłącznie o efektywne wykorzystanie samolotu i skonfigurowanej z nim amunicji, zdolnej razić cele na odległość setek kilometrów. Idzie też o rzecz elementarną, samą sensowność projektu „F-16 dla Ukrainy”. A ta – najogólniej rzecz ujmując – wymaga przeflancowania głębokich rosyjskich tyłów: radarów, wyrzutni czy samolotów operujących z dala od granicy oraz baz, składów, magazynów, centrów dowodzenia, które te działania wspierają. Bez tego efy by spadały; ich piloci muszę więc wejść na przygotowane przedpole, a później już sami szybko je sobie poszerzyć.

Co to oznacza dla rosjan? Wróćmy do regionalnej perspektywy i przyjrzyjmy się Krymowi. Ukraińcy atakują krymski garnizon i flotę czarnomorską już od dawna. Używają własnych systemów, ale największe sukcesy zapewnia im zachodnia broń. Nie brakuje opinii, że działania ZSU są bezsensowne, bo „rosjanie będą walczyć o półwysep do upadłego”. Po co więc zużywać potencjał na działania, które nie przyniosą pożądanego skutku?

Czyżby? Istotą strategii Ukraińców jest „obrzydzenie” półwyspu rosjanom. Mnożenie im kosztów związanych z okupacją i doprowadzenie do sytuacji, w której Moskwa zacznie się zastanawiać, czy gra (rozumiana jako posiadanie półwyspu) warta jest świeczki. W obliczu gęstniejących wątpliwości mogłoby się okazać, że operacja lądowa armii ukraińskiej – albo presja dyplomatyczna – nie napotkałyby wielkiego oporu.

Zauważmy, że atakowane są okręty, ale też portowa infrastruktura i instalacje wojskowe, jak radary, naziemne wyrzutnie, lotniska. W efekcie tej presji Ukraińcy nie tylko znieśli ryzyko rosyjskiego desantu na czarnomorskim wybrzeżu, ale też zerwali blokadę morską. Żywność znad Dniepru płynie dziś statkami do Stambułu i Konstancy, a dochody z tego tytułu zasilają wojenny budżet Kijowa.

A rosjan nie tylko przepędzono z zachodnich akwenów Morza Czarnego. Grillowanie krymskiego zaplecza i ataki na jednostki w pobliżu półwyspu sprawiły, że flota czarnomorska przesunęła większość okrętów do bazy w Noworosyjsku, na wschodni, rosyjski brzeg morza. I zasadniczo siedzi tam „na kupie”, realizując zadanie minimum – ochronę przeprawy na Kercz, co pozwala utrzymać status półwyspu jako hubu logistycznego. Mocno już wyizolowanego, spiętego z rosją cienką nitką mostu krymskiego. Kto nie dostrzega w tym desperacji i porażki, lepiej niech się nie odzywa.

I teraz wyobraźmy sobie, że taka sytuacja panuje od Krymu po Białoruś. Że Ukraińcom udało się wyizolować pole walki rozumiane jako cały front. Że strefa między rosyjskimi liniami obronnymi a efektywnie działającym rosyjskim zapleczem ma szerokość kilkuset kilometrów, że obejmuje tereny federacji, gdzie nie istnieją już bezpieczne dla wojska obszary. To scenariusz, który wciąż jest możliwy, biorąc pod uwagę atuty zachodniego uzbrojenia. I którego bardzo obawiają się na Kremlu, więc znów potrząsają atomową szabelką.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Zniszczone pod Biełgorodem elementy systemu S-400/fot. anonimowe źródło rosyjskie

Oddech

Dziś króciutko, bo piszę zamówiony tekst dla zaprzyjaźnionej redakcji, a i dopadła mnie konieczność prac technicznych na blogu.

„Czy i Pan odnosi wrażenie, że armia ukraińska odzyskała oddech?”, pyta mnie jeden z Czytelników.

Rozejrzałem się, poczytałem, popytałem i muszę przyznać, że są podstawy do oszczędnego optymizmu. Ukraińcy łomocą rosyjskie zaplecze aż miło, dokonując zmasowanych uderzeń dronowych na rafinerie i lotniska. Tu już nie chodzi o kilka-kilkanaście jednorazowo użytych maszyn, ale o napady z wykorzystaniem setki bezpilotników. Jeśli idzie o cele stricte militarne, najbardziej obrywa się Krymowi, ostrzeliwanemu także za pomocą ATACMS-ów. Kilka cennych samolotów – w tym dwa od dawna nieprodukowane, a więc niezastępowalne MiG-i-31 – kilka wyrzutni i radar systemu S-400, skład rakiet lotniczych, trałowiec i nowiusieńka korweta (trafiona w porcie) – oto ukraińskie trofea z ostatnich sześciu dni. Przydatność półwyspu dla rosyjskiej armii i marynarki staje się coraz mniejsza, obecność coraz bardziej problematyczna.

Po zapleczu frontu hulają Himarsy o wydłużonym zasięgu – od początku maja porażono nimi co najmniej siedem rosyjskich dowództwo (od pułkowych wzwyż), w wyniku czego zginęło m.in. kilkunastu wyższych rangą oficerów, w tym jeden generał. Trafiono też kilkadziesiąt innych celów – magazynów, warsztatów naprawczych, składów amunicji, miejsc koncentracji wojsk. Ukraińcom najwyraźniej nie brakuje już dalekonośnej precyzyjnej amunicji, co dotyczy także lotniczych pocisków manewrujących Storm Shadow/SCALP. To ich użyto dziś w kolejnym ataku na Ługańsk, który jest dla rosjan ważnym centrum logistycznym i koszarowym.

Sytuacja pod Charkowem ma wszelkie cechy „zmierzającej do opanowania” – jeśli rosjanie nie doślą w to miejsce posiłków, Ukraińcy w ciągu kilku najbliższych dni wyczyszczą przygraniczny pas.

Czy doślą? Chyba nie bardzo jest kogo – patrząc generalnie, rosjanie jeszcze usiłują przeć, zwłaszcza w obwodzie donieckim, ale wzrastająca aktywność ukraińskiej artylerii topi kolejne szturmy w morzu krwi. Jednostki frontowe agresora są coraz bardziej zmęczone, w wielu drastycznie spadła liczba wspierającej piechotę „techniki”. Determinacja generałów wciąż pozostaje wysoka, oparta na chęci wykorzystania relatywnej słabości przeciwnika, ale możliwości są coraz mniejsze. Maj ma wszelkie szanse stać się miesiącem, w którym rosyjskie straty osiągną poziom 40 tys. wyeliminowanych z walki. Dotychczas oscylowały one w okolicach 20-30 tys., a więc bieżąca rekrutacja pozwalała w pełni uzupełniać ubytki. Teraz ruskie najpewniej będą „na minusie”.

Ale „na minusie” „jadą” też Ukraińcy. Podpisany kilka tygodni temu dekret mobilizacyjny ledwie wszedł w życie. Nowi rekruci w większej liczbie dopiero pojawiają się w koszarach, tymczasem w szeregach walczy co najmniej 30 tys. żołnierzy służących od dwóch do trzech lat. To ludzie na skraju wyczerpania, wymagający pilnego zwolnienia ze służby. A zarazem – jako weterani i najbardziej doświadczeni – są armii zwyczajnie niezbędni. Kolejne niemal ćwierć miliona wojskowych jest w niewiele lepszej sytuacji, mając za sobą co najmniej roczny pobyt w wojsku; istotna większość tej grupy spędziła na froncie sześć miesięcy i więcej, co oznacza, że również jest poważnie „zużyta”.

Więc owszem – za sprawą dużych dostaw amunicji i broni – ukraińskie wojsko „łapie oddech”, ale miejmy świadomość, w jakiej kondycji jest ów „biegacz”.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. fragment SCALP-a użytego dziś do ataku na Ługańsk/fot. anonimowe rosyjskie źródło