Oddech

Dziś króciutko, bo piszę zamówiony tekst dla zaprzyjaźnionej redakcji, a i dopadła mnie konieczność prac technicznych na blogu.

„Czy i Pan odnosi wrażenie, że armia ukraińska odzyskała oddech?”, pyta mnie jeden z Czytelników.

Rozejrzałem się, poczytałem, popytałem i muszę przyznać, że są podstawy do oszczędnego optymizmu. Ukraińcy łomocą rosyjskie zaplecze aż miło, dokonując zmasowanych uderzeń dronowych na rafinerie i lotniska. Tu już nie chodzi o kilka-kilkanaście jednorazowo użytych maszyn, ale o napady z wykorzystaniem setki bezpilotników. Jeśli idzie o cele stricte militarne, najbardziej obrywa się Krymowi, ostrzeliwanemu także za pomocą ATACMS-ów. Kilka cennych samolotów – w tym dwa od dawna nieprodukowane, a więc niezastępowalne MiG-i-31 – kilka wyrzutni i radar systemu S-400, skład rakiet lotniczych, trałowiec i nowiusieńka korweta (trafiona w porcie) – oto ukraińskie trofea z ostatnich sześciu dni. Przydatność półwyspu dla rosyjskiej armii i marynarki staje się coraz mniejsza, obecność coraz bardziej problematyczna.

Po zapleczu frontu hulają Himarsy o wydłużonym zasięgu – od początku maja porażono nimi co najmniej siedem rosyjskich dowództwo (od pułkowych wzwyż), w wyniku czego zginęło m.in. kilkunastu wyższych rangą oficerów, w tym jeden generał. Trafiono też kilkadziesiąt innych celów – magazynów, warsztatów naprawczych, składów amunicji, miejsc koncentracji wojsk. Ukraińcom najwyraźniej nie brakuje już dalekonośnej precyzyjnej amunicji, co dotyczy także lotniczych pocisków manewrujących Storm Shadow/SCALP. To ich użyto dziś w kolejnym ataku na Ługańsk, który jest dla rosjan ważnym centrum logistycznym i koszarowym.

Sytuacja pod Charkowem ma wszelkie cechy „zmierzającej do opanowania” – jeśli rosjanie nie doślą w to miejsce posiłków, Ukraińcy w ciągu kilku najbliższych dni wyczyszczą przygraniczny pas.

Czy doślą? Chyba nie bardzo jest kogo – patrząc generalnie, rosjanie jeszcze usiłują przeć, zwłaszcza w obwodzie donieckim, ale wzrastająca aktywność ukraińskiej artylerii topi kolejne szturmy w morzu krwi. Jednostki frontowe agresora są coraz bardziej zmęczone, w wielu drastycznie spadła liczba wspierającej piechotę „techniki”. Determinacja generałów wciąż pozostaje wysoka, oparta na chęci wykorzystania relatywnej słabości przeciwnika, ale możliwości są coraz mniejsze. Maj ma wszelkie szanse stać się miesiącem, w którym rosyjskie straty osiągną poziom 40 tys. wyeliminowanych z walki. Dotychczas oscylowały one w okolicach 20-30 tys., a więc bieżąca rekrutacja pozwalała w pełni uzupełniać ubytki. Teraz ruskie najpewniej będą „na minusie”.

Ale „na minusie” „jadą” też Ukraińcy. Podpisany kilka tygodni temu dekret mobilizacyjny ledwie wszedł w życie. Nowi rekruci w większej liczbie dopiero pojawiają się w koszarach, tymczasem w szeregach walczy co najmniej 30 tys. żołnierzy służących od dwóch do trzech lat. To ludzie na skraju wyczerpania, wymagający pilnego zwolnienia ze służby. A zarazem – jako weterani i najbardziej doświadczeni – są armii zwyczajnie niezbędni. Kolejne niemal ćwierć miliona wojskowych jest w niewiele lepszej sytuacji, mając za sobą co najmniej roczny pobyt w wojsku; istotna większość tej grupy spędziła na froncie sześć miesięcy i więcej, co oznacza, że również jest poważnie „zużyta”.

Więc owszem – za sprawą dużych dostaw amunicji i broni – ukraińskie wojsko „łapie oddech”, ale miejmy świadomość, w jakiej kondycji jest ów „biegacz”.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. fragment SCALP-a użytego dziś do ataku na Ługańsk/fot. anonimowe rosyjskie źródło

Integracja

„Ukraina niczego w Wilnie nie uzyskała”, „Zełenski rozżalony”, „NATO okrakiem wycofuje się ze wsparcia dla Kijowa” – oto trzy z wielu krzykliwych nagłówków, na jakie natknąłem się przeglądając rosyjskie i polskie media (także społecznościowe). Intencje kremlowskiej propagandy są dla mnie oczywiste – dezawuowanie szczytu ma podnieść na duchu rosjan, zaś u rosyjskojęzycznych Ukraińców wywołać przekonanie, że zostali zdradzeni/porzuceni. Polskie źródła albo działają z prorosyjskich pobudek, albo dla taniej sensacyjności bezmyślnie kopiują tę narrację. Fałszywą, a w niektórych obszarach opartą o niezrozumienie bądź świadome ignorowanie reguł dyplomatycznej gry.

Zacznijmy od podstawowych faktów. NATO nie może przyjąć do swojego grona państwa w stanie wojny. Z uwagi na wzajemne zobowiązania oznaczałoby to konieczność włączenia się Sojuszu do działań zbrojnych. W tym konkretnym przypadku pójście na wojnę z rosją, której NATO – z powodu ryzyka nuklearnej eskalacji – wolałoby uniknąć. Zatem tak długo, jak długo trwa konflikt na wschodzie, nie będzie mowy o członkostwie Ukrainy i wynikających z niego gwarancjach bezpieczeństwa. Co więcej, wielu z nas umyka fakt, że w warunkach akcesji jest coś więcej niż tylko nieprowadzenie aktywnych działań bojowych. Aspirujący kraj musi mieć uregulowane kwestie własnych granic – nie może rościć sobie pretensji, słusznych czy nie, do terytoriów będących pod kontrolą innego państwa. Tak więc sam koniec wojny to w odniesieniu do Ukrainy za mało, jeśli nie będzie to koniec poprzedzony wyzwoleniem wszystkich ziem utraconych między 2014 a 2022 rokiem.

Oczywiście, są alternatywy dla „pełnego ukraińskiego zwycięstwa”, ale na tym etapie tekstu pozwolę je sobie pominąć.

Świadomość wymienionych uwarunkowań jest dla polityków oczywista. Stąd kłamliwość twierdzeń, że Zełenski, i ktokolwiek z jego delegacji, jechał do Wilna z nadzieją, że przywiezie Ukraińcom członkostwo, konkretną datę czy dokładny kalendarz integracji. Nie da się ich wyznaczyć z prostego powodu – nie sposób przewidzieć, kiedy skończy się wojna. Zwłaszcza że nie wszystko zależy od natowskiej i ukraińskiej strony, bo nie będzie końca konfliktu, jeśli takiej woli nie wykażą rosjanie. Niestety, cechą charakterystyczną wszystkich społeczeństw jest powszechność nierealistycznych oczekiwań. Większość Ukraińców chciałaby, żeby ich ojczyzna była w NATO już teraz (część proukraińskich opinii publicznych na Zachodzie również), a choćby i za cenę ryzyka eskalacji konfliktu do rozmiarów wojny światowej. Wołodymr Zełenski nie może ignorować takich postaw. I jakkolwiek naiwnością jest wiara, że w Wilnie czymkolwiek go zaskoczono – bo w przypadku takich „imprez” kluczowe ustalenia podejmuje się wcześniej, a szczyt ma służyć jedynie ich prezentacji – to i tak ukraiński prezydent musiał dać do zrozumienia, że nie jest w pełni usatysfakcjonowany. Pod publiczkę i w imieniu publiki, czyli przede wszystkim własnych obywateli. Każdy uczestnik szczytu ma świadomość rutynowości tego zabiegu, zatem darujmy sobie bajeczki o „kwasach” pośród głów państw antyrosyjskiej koalicji czy wręcz rozłamie (i jego dramatycznych skutkach). Nic takiego się nie dzieje.

Gdy piszę te słowa szczyt w Wilnie jeszcze trwa, lecz już teraz jasne jest, że Ukraina otrzymała zapewnienie dotyczące członkostwa. Że proces akcesyjny zostanie maksymalnie skrócony, a formalnie zacznie się „gdy pozwolą na to warunki”. Do tego czasu sojusznicy zobowiązują się do doradztwa i finansowania przebudowy armii ukraińskiej do standardów natowskich. Nade wszystko zaś do dalszego wspierania wysiłków ZSU w zwalczaniu rosyjskiej agresji – zakrojonej na szeroką skalę pomocy sprzętowej, szkoleniowej i wywiadowczej. Szczyt stał się okazją do zadeklarowania kolejnych pakietów pomocy; nie będę Was zanudzał szczegółami, ale warto odnotować doniesienia o zintegrowanym programie szkoleniowym na samolotach F-16 dla ukraińskich pilotów, który wystartuje w sierpniu br., dobrze też wspomnieć o francuskiej deklaracji dostarczenia pocisków manewrujących SCALP (storm shadowów znad Sekwany). Część deklaracji ma charakter niejawny – dowiemy się o nich zapewne dopiero po pierwszym użyciu posłanego sprzętu na froncie.

A teraz Realpolitik. Jest rzeczą oczywistą, że rosja – przy obecnym reżimie – będzie korzystać z własnych możliwości, by członkostwo Ukrainy zablokować. Ba, nawet upadek obecnej władzy może tu nie wnieść istotnej zmiany. Z punktu widzenia Kremla, wystarczy utrzymać wojnę na niskim poziomie intensywności i odmawiać podpisania porozumienia pokojowego. Ciągłe odsyłanie Ukrainy do poczekalni nie przysłuży się wiarygodności NATO, Sojusz zatem musi wypracować na tę okoliczność jakąś strategię. Znaleźć konsensus dotyczący nieidealnych, ale akceptowalnych warunków członkostwa. Załóżmy, że Ukraińcom uda się wyprzeć rosjan ze swojego terytorium – rzecz w tym, że w takim scenariuszu Moskwa nie utraci zdolności ostrzału Ukrainy pociskami manewrującymi. I nie musi tego robić często, by podtrzymać faktyczny stan wojny, która w takiej postaci może trwać nawet dekady. Co wtedy? Ano NATO będzie musiało zagrać va banque, zaryzykować integrację. Z Wilna nie płyną żadne informacje, by Sojusz wypracował w tej kwestii jakieś stanowisko, uzgodnił, jaki rodzaj ryzyka poniesie, a jaki nie. Z drugiej strony, wśród zachodnich przywódców coraz powszechniejsze jest przekonanie, że presją ekonomiczną (sankcyjną) da się Moskwie wybić z głowy długoletnie wojowanie. Jeśli mają rację, może rzeczywiście na tym etapie nie ma czego ustalać.

Ale spychanie problemów „na później” dotyczy również Ukraińców. Co jeśli nie odbiją wszystkich ziem, a rosja jednostronnie ogłosi zakończenie spec-operacji, nie opuszczając okupowanych terytoriów? Czy za cenę członkostwa w NATO Kijów wyrzeknie się roszczeń terytorialnych? Obecnie taki scenariusz jest nieakceptowalny przez większość Ukraińców, głównie z uwagi na świadomość poniesionych strat i „świeżość” tej rany. Co wcale nie wyklucza sytuacji, w której Ukraina przed takim dylematem stanie. Jest kwestią niedyskutowalną – patrząc z ukraińskiej perspektywy – że dziś trzeba robić wszystko, by wyeliminować ryzyko trudnych kompromisów. Ale nie wolno też z góry oznaczać ich piętnem tabu zamykanego w publicznej debacie diagnozą zdrady. Bo w którymś momencie może nie być innego wyjścia.

O czym piszę z intelektualnej uczciwości, osobiście nie tracąc wiary w pełne ukraińskie zwycięstwo. Zwieńczone szybką integracją z NATO.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -