Według danych z 2017 r., w Polsce znajdowało się niespełna 40 tys. budowli ochronnych – od schronów z prawdziwego zdarzenia, po tzw. miejsca ukrycia jak podziemne garaże czy piwnice. Zmieściłoby się w nich 3% populacji kraju (dla porównania, w państwach skandynawskich, stawianych jako wzorzec w zakresie działań ochronnych ludności, te wskaźniki wahały się wówczas od 70 do 85%). Minęło pięć lat i jak wynika z najnowszych danych MSWiA, budowli ochronnych nam przybyło o ponad 50%. „62 tys.” może i brzmi nieźle, ale czy rzeczywiście mieliśmy do czynienia ze znaczącym skokiem, skoro w potocznym przeświadczeniu w sprawie schronów nic się w Polsce nie robi od ponad 30 lat? No i przede wszystkim – co tak naprawdę kryje się za tą liczbą?
Dywidenda pokoju
Nie jest prawdą, że w PRL-u budowano obiektów ochronnych na potęgę. Dobrym przykładem niech będzie Nowa Huta, wokół której narosło wiele „podziemnych” mitów. Najpopularniejszy mówi o tak gęstej sieci schronów i połączeń między nimi, że możliwa była wędrówka z jednego osiedla na drugie bez konieczności wychodzenia na powierzchnię. W rzeczywistości wzniesiono ok. 250 obiektów ochronnych, z których tylko kilkanaście zasługuje na miano schronu. Inwestycje realizowano w latach 50., w atmosferze zimnowojennej konfrontacji. I choć konflikt Wschód-Zachód trwał dalej, domów wznoszonych w Nowej Hucie po 1959 r. nie wyposażano już w pomieszczenia ochronne. Zaś stan tych, które powstały, już w latach 70. pozostawiał wiele do życzenia. Obiekty się degradowały, zwłaszcza te niedokończone, w których brakowało instalacji elektrycznych i wentylacyjnych. Walka z wilgocią i zagrzybieniem w części schronów, podjęta na przełomie lat 70. i 80., to ostatni akt dbałości o infrastrukturę. Potem było już tylko gorzej – z jednej strony destrukcja, z drugiej, wtórne zagospodarowywanie przestrzeni, a choćby i na graciarnie czy wózkarnie, sprawiły, że obecnie zdecydowana większość nowohuckich schronów nie byłaby w stanie pełnić funkcji ochronnych. I tak było i jest w całej Polsce.
– Z tych ponad 60 tys., może tysiąc nadaje się do użytku – twierdzi Aleksander Fiedorek, specjalista od budowli ochronnych. – Schrony to temat w stanie agonalnym, bardziej zaniedbany niż „utopiona” marynarka wojenna – Fiedorek sięga po bardziej obrazowe skojarzenia. Jego diagnoza nie dotyczy tylko stanu technicznego obiektów, ale również świadomości zagrożeń i potrzeb. – Po 1989 r. żyliśmy z dywidendy pokoju, przekonani, że nic nam w środku Europy nie grozi. Tylko dwa ośrodki akademickie – WAT i Politechnika we Wrocławiu – zajmowały się problematyką obiektów ochronnych. Absolwenci studiów inżynierskich w tym zakresie to dziś nieliczne grono. A mówimy o kraju, który od dwóch dekad funkcjonuje w realiach budowlanego boomu.
Deszcz szklanych odłamków
– Skoro jest tak źle, to dlaczego jest tak dobrze? – pytam rozmówcę, cytując dane warszawskiego ratusza, wedle których stolica dałaby schronienie ponad trzem milionom osób. Jest bowiem w Warszawie 2,1 tys. obiektów ochronnych o łącznej powierzchni 7 mln m kw., takich jak metro, parkingi podziemne i garaże bloków.
Ale jest też sporo „ale”. Stacje metra wykorzystuje się jako schrony od dawna i regularnie – dość przywołać Londyn z czasów niemieckich nalotów czy całkiem nam współczesne obrazki z Kijowa atakowanego rosyjskimi rakietami. Tyle że w Warszawie zbudowane tzw. metro płytkie, przebiegające kilka-kilkanaście metrów pod ziemią. Najgłębiej położona stacja – Nowy Świat-Uniwersytet – znajduje się 23 m pod powierzchnią. Kijowskie osadzone są 2,5-raza głębiej, a stacja Arsenalna, ulokowana 105 m pod ziemią, jest najgłębiej położonym tego typu obiektem na świecie.
Wspomniane koleje mają także zabezpieczenia w postaci stalowych grodzi – na co dzień schowanych, w razie potrzeby pozwalających na odcięcie stacji. W warszawskim metrze taka możliwość istnieje jedynie na odcinku Kabaty-Wierzbno (to najstarszy fragment linii M1).
– Tylko co z tego, skoro nasze jedyne metro nie posiada zasilania awaryjnego z własnym źródłem energii? – pyta retorycznie Fiedorek. – Jak użyć niezbędnej wentylacji mechanicznej, gdy zabraknie prądu? Takie schronienie może stać się wówczas masowym grobem – ostrzega. – Idźmy dalej i przyjrzyjmy się wejściom do większości nowych stacji. Są ze szkła, podobnie jak ich okolice. Boimy się ostatnio atomowych wybuchów, weźmy więc „na warsztat” eksplozję ładunku o mocy porównywalnej do bomby z Hiroszimy. Promień całkowitego zniszczenia oszklenia to ok. 6 km, połowicznego 11 km. Sam deszcz szklanych odłamków zabije i pokaleczy masę ludzi.
Wcale nie trzeba wojny
Fiedorek skupia się na metrze i Warszawie, bo podejście stołecznych urzędników dobrze ilustruje pozorny charakter rzekomej ochrony.
– Za spełniające kryteria uznano budynki wykonane zgodnie z normą przeciwpożarową 240 – mówi, wyjaśniając, że chodzi o ognioodporność na poziomie czterech godzin. – To przyzwoity parametr, tylko co z wyjściami zapasowymi? Ogień to nie jedyne zagrożenie, konstrukcje ochronne muszą też spełniać warunek przenoszenia obciążeń nadzwyczajnych. Siedzimy w piwnicy, w budynek trafia rakieta, ściany się składają i jeśli obiekt nie został zaprojektowany do przenoszenia dodatkowych obciążeń, przysypuje nas na amen. A przecież wcale nie trzeba wojny – rakiety, drona, bomby. Do uszkodzenia budynku wystarczy nadzwyczajne zjawisko pogodowe, a tych ostatnio jest coraz więcej…
Trudno się z tym nie zgodzić, tak jak trudno pogodzić się z faktem wieloletnich zaniedbań. Schrony popadały w ruinę bądź zmieniano ich przeznaczenie nie tylko z powodu przekonania o bezpiecznej przyszłości.
– Prawo budowlane nie określa, co to jest schron, jak ma wyglądać, jak być zaopatrzony – skarżył się podczas czerwcowej sejmowej podkomisji dotyczącej zarządzania kryzysowego komendant główny Państwowej Straży Pożarnej gen. Andrzej Bartkowiak. Przepisów – zgubionych podczas kolejnych nowelizacji – brakuje od 2004 r., ale dotąd nikt się tym specjalnie nie przejmował. I problem schronów „znikł” – instytucje odpowiedzialne za kontrole (straż, nadzór budowlany), nie miały czego kontrolować, te od utrzymania obiektów w odpowiednim stanie (samorządy) straciły motywacje do łożenia na niepotrzebną infrastrukturę.
– Samorządy zapomniały o wytycznych szefa Obrony Cywilnej – gorzko zauważa Fiedorek. – Zgodnie z nimi, w planach zagospodarowania przestrzennego należało uwzględnić obiekty ochronne dla 25% populacji. Ale nikt tego nie robił…
Co więcej, państwo zabiło też prywatną przedsiębiorczość w tym zakresie. W 2009 r. MSWiA objęła koncesjami urządzenia filtracyjne. Aby je kupić i zamontować we własnym schronie, należało mieć pozwolenia jak w przypadku obrotu najcięższymi rodzajami broni. Efektywność finansowa takich przedsięwzięć nie odstraszała tylko tych najbogatszych.
Armia sprawy nie pokpiła
Nie pomagało przekonanie o kosztochłonności konstrukcyjnych rozwiązań ochronnych, stosowanych przy okazji normalnych inwestycji mieszkaniowych.
– Szkodliwy mit – reasumuje Fiedorek. – Ściana o przyzwoitej odporności na nadciśnienie winna mieć 30-40 cm grubości i być wykonaną z żelbetu – a takie zwykle się stawia w podziemnych garażach budynków mieszkalnych. Wystarczy dołożyć trochę więcej zbrojenia i dobudować wyjście ewakuacyjne w postaci wzmocnionego szybu. Koszty wzrosną o pięć procent, a przy domach wielopiętrowych o jeden procent.
W inwestycjach idących w dziesiątki milionów nie są to małe pieniądze, ale w ostatecznej kalkulacji – gdy na szali stawiamy ludzkie zdrowie i życie – symboliczne.
I na koniec dobra wiadomość – jest w Polsce instytucja, która kwestii budowli specjalnych nie pokpiła.
– Wojsko generalnie dbało o obiekty tego typu. Modernizowało, budowało nowe. Jeśli idzie o dowództwa czy szerzej, o system kierowania państwem, na czas wojny przewidziany do funkcjonowania pod ziemią, nie ma powodów do większych zmartwień czy wstydu – zapewnia Fiedorek. – Życzyłbym sobie, aby z podobną konsekwencją jak mundurowi, działali też politycy, zwłaszcza w obszarze prawodawstwa. Kwestia schronów nie powinna być przedmiotem sporów politycznych. Na początek znieśmy koncesję na urządzenia filtracyjne – radzi specjalista, jeden z autorów przygotowywanych zmian w prawie. Projekt Społecznego Zespołu ds. Budowli Ochronnych, poświęcony korekcie regulacji, niebawem ma ujrzeć światło dzienne. – Dużo sobie po nim obiecujemy – przyznaje mój rozmówca.
—–
Nz. Piwnica pod jedną z donieckich szkół, podczas najcięższych zmagań o pobliskie lotnisko wykorzystywana jako schron. Zdjęcie z wiosny 2015 roku/fot. własna
A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki: