Siły zbrojne Ukrainy stoją przed trzema poważnymi zadaniami. Pierwszym jest konieczność uszczelnienia nieba, zarówno na tyłach, jak i nad frontem. Drugim – paraliż rosyjskiej logistyki i możliwie największa dezorganizacja systemu dowodzenia armii rosyjskiej. I wreszcie trzeci priorytet to stabilizacja frontu – oparcie go o solidne linie obronne (wysycone dostateczną liczbą dobrze uzbrojonych żołnierzy) oraz likwidacja rosyjskich mikro-wyłomów.
Czy ZSU są w stanie sprostać tym wyzwaniom? Komentujący wojnę „narzekacze” oraz aktywni medialnie kolaboranci orzekli już, że nie. I że przebudzenie Europy oraz powrót do gry USA – które zadeklarowały gigantyczną pomoc dla Ukrainy – niczego tu nie zmieni.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą oceną.
Dostawy amunicji i nowych zestawów OPL (wyrzutni i radarów), muszą jednak być niezwłoczne – inaczej nie będzie czego i kogo chronić. Podstawowy kłopot sprawia ograniczona podaż tego rodzaju uzbrojenia oraz stopień skomplikowania, a więc i długotrwałość produkcji. Da się go obejść, jeśli sojusznicy Ukrainy podejmą ryzyko czasowego osłabienia własnych zdolności obronnych. Potencjał samych Stanów Zjednoczonych – dysponujących ponad 50 bateriami Patriotów (obok szerokiego wachlarza innych systemów) oraz pokaźnym zapasem pocisków – daje tu największe możliwości.
Pociski już do Ukrainy jadą i to w naprawdę dużej liczbie.
Dotarły już na Wschód – sekretnie i w oparciu o wcześniejsze amerykańskie zobowiązania wobec Kijowa – ATACMS-y o zasięgu 160 i 300 km. I raptem sześć takich pocisków (wystrzeliwanych z wyrzutni Himars) zniszczyło kilka dni temu istotne elementy rosyjskiej obrony przeciwlotniczej na Krymie. Tymczasem Ukraina ma otrzymać kilkaset ATACMS-ów oraz duże ilości innej precyzyjnej i dalekonośnej amunicji. Swoje dorzucą również Brytyjczycy, w czym zawiera się „duża liczba” pocisków manewrujących Storm-Shadow. Żadne rosyjskie centra logistyczne, stanowiska dowodzenia i inne krytyczne instalacje militarne bądź o militarnym znaczeniu (jak radary czy mosty), znajdujące się w odległości 300 km (400 biorąc pod uwagę zasięg Stormów) nie będą teraz bezpieczne. „Na bank” należy spodziewać się kolejnych ostrzałów Krymu, włącznie z próbami zniszczenia przeprawy kerczeńskiej, oraz ataków na linie zaopatrzenia wzdłuż całego frontu, w tym na nitkę kolejową i drogową, budowaną obecnie przez rosjan na południu Ukrainy.
„Storm Shadowy trzeba mieć z czego zrzucać”, zwraca uwagę jeden z analityków. Jasna sprawa. Na szczęście jest czym – mimo wściekłych rosyjskich ataków zarówno na samoloty, jak i miejsca ich bazowania, Ukraińcy nadal mają w linii relatywnie dużo Su-24. Bo owszem, Suchoje spadały i były niszczone na ziemi, ale siły powietrzne zmagazynowały wcześniej kilkadziesiąt maszyn (od 30 do nawet 60 sztuk), które teraz służą do odtwarzania gotowości bojowej (niektóre samoloty są przywracane do stanu lotnego, inne wykorzystuje się jako rezerwuar części zamiennych). Na ile to wystarczy? Wedle moich źródeł, Ukraińcy jeszcze przez wiele miesięcy będą w stanie jednocześnie wysłać w powietrze cztery do ośmiu maszyn. Spektakularnej salwy to nie oznacza, ale przy skoordynowanym w czasie ataku z użyciem innych środków bojowych (ATACMS-ów, dronów lotniczych i morskich), dla takiego mostu krymskiego skutki mogą okazać się zabójcze.
Ukraińcy wciąż dysponują większością przekazanych im wyrzutni Himars. Do tej pory rosjanom udało się zniszczyć tylko dwie, kilka zostało uszkodzonych (i wróciły do USA na naprawy). We wczorajszym amerykańskim pakiecie nie znalazły się same wyrzutnie – tylko amunicja do nich – ale za pewnik można uznać wysyłkę kolejnych zestawów na Wschód. Innymi słowy, jest i będzie z czego strzelać także na ziemi.
Dostawy amerykańskiej amunicji artyleryjskiej już niebawem skumulują się z pakietami pocisków przekazanych Ukrainie w ramach tzw. czeskiej inicjatywy. W tym zakresie czynione są kolejne kroki, co przywodzi mnie do wniosku, że w najbliższych miesiącach ukraińskiej artylerii nie zabraknie „wsadu”. A czy będzie miała czym strzelać? W ostatnich miesiącach Ukraińcy utracili wiele najcenniejszych zachodnich armat – ciągnionych i samobieżnych – ale w ocenie moich rozmówców z ZSU, większym zmartwieniem był brak amunicji. Sądząc po wielkości amerykańskiej pomocy na ten rok oraz po deklaracjach Europejczyków, ubytki luf da się uzupełnić, co mocno urealnia trzeci ze wspomnianych na wstępie priorytetów.
Dla realizacji którego trzeba też innego sprzętu ciężkiego. „Nawet jeśli będzie go sporo, kto go obsłuży?”, zastanawiają się sceptycy. Że sprzętu będzie sporo to dla mnie oczywiste, co zaś się tyczy wyrażonej wątpliwości – niestety, nie jest ona bezpodstawna. „Kim walczyć?”, to dziś najważniejsze pytanie, przed jakim staje Ukraina. Nie bez powodu parlament odłożył procedowanie zapisu o prawie do demobilizacji po 36 miesiącach służby, a rząd zawiesił obsługę konsularną mężczyzn w wieku poborowym przebywających za granicą. O ile w pierwszym przypadku chodzi o zatrzymanie w armii już pełniących służbę, o tyle w drugim idzie o postawienie „uciekinierów” (jak nazywa się ich nad Dnieprem) w trudnej sytuacji prawnej, która może poskutkować powrotem do ojczyzny – a więc w zasięg oddziaływania komisji rekrutacyjnych.
„Czy jest aż tak źle z ludźmi?”, pytają mnie Czytelnicy. No jest. W styczniu 2023 roku armia ukraińska liczyła 700 tys. żołnierzy, dziś jest ich o 150 tys. mniej. Taka jest skala bezpowrotnych i długoterminowych ubytków ZSU na przestrzeni ostatnich 15 miesięcy. Dość powiedzieć, że wedle organizacji pozarządowych, w ciągu dwóch minionych lat w Ukrainie wykonano dziesięć razy więcej amputacji niż w analogicznym okresie czasu pokoju. Liczba okaleczonych w ten sposób dochodzi do 70 tys., choć niektóre źródła podają, że pełnoskalowa wojna uczyniła takimi inwalidami nawet 100 tys. osób. Miażdżąca większość z nich to żołnierze.
A realnie straty mogą być większe (niż wspomniane 150 tys. w 15 miesięcy). Mimo niezłych kontaktów w ZSU, nie potrafię ustalić, ilu żołnierzy (innych niż ranni) zostało objętych demobilizacją w 2023 i 2024 roku i ilu mężczyzn w tym czasie zrekrutowano. A oba procesy (rekrutacji i zwalniania), choć w ograniczonym zakresie, to jednak miały miejsce. Jeśli „nowych” było więcej niż „odchodzących”, ta różnica odpowiada liczbie kolejnych ubytków (których nie da się wyczytać z bieżących stanów ewidencyjnych).
Tak czy inaczej, ZSU są dziś istotnie mniejsze. No i „stare”, biorąc pod uwagę średnią wieku żołnierzy, oraz „zmęczone” z uwagi na długotrwałą służbę dużej części personelu – o czym wspominam dla dopełnienia obrazu, a czego rozwijał nie będę, bo wielokrotnie o tym pisałem. Jest też ukraińska armia mocno wytrzebiona ze specjalistów. Niestety, duża w tym zasługa fatalnego niekiedy dowodzenia na szczeblu taktycznym z jednej strony, z drugiej, zaniechań Ameryki i Europy, skutkujących brakami amunicji i uzbrojenia. Najogólniej rzecz ujmując, wielu „droniarzy” czy artylerzystów – gdy nie było czym latać i strzelać – trafiało na pierwszą linię jako zwykli piechurzy; tym sposobem łatano kadrowe braki. Szczęściem w nieszczęściu to marnowanie potencjału nie dotyczyło przeciwlotników i wojskowych obsługujących dalekonośne i precyzyjne systemy artyleryjskie, tym niemniej „na dziś” – gdyby USA „zalały” Ukrainę masą armat czy transporterów – rzeczywiście mógłby być problem z ich obsługą.
Ale. Ale należy pamiętać, że na ukraińskich tyłach stacjonuje kilkanaście brygad, które mają niemal czy wręcz pełne stany osobowe, za to dramatycznie brakuje im sprzętu. Te jednostki do tej pory nie brały udziału w walkach, bądź walczyły w ograniczonym zakresie (część służących w nich żołnierzy wysyłano na front, w szeregi wykrwawionych brygad liniowych, a niektórzy z tych eskapad wrócili). Generalnie ich personel, jeśli jest zmęczony, to na pewno nie trudami frontowej służby. Dać mu sprzęt i kilka miesięcy szkoleń, a może z tego wyjść solidna jakość.
No i nie zapominajmy o przyjętych kilka tygodni temu nowych przepisach mobilizacyjnych, które pozwalają armii sięgnąć po niemal 300-tysięczny zasób tego i przyszłorocznych 25. – i 26-latków. Jeśli ci chłopcy będą się mieli gdzie i na czym szkolić, i oni stworzą nową jakość. Oczywiście na efekt trzeba będzie czekać miesiącami – dziś tworzone czy odtwarzane jednostki solidnie wyszkolone będą za pół roku.
Co oznacza, że ciężar utrzymania frontu nadal – jeszcze przez pewien czas – będzie spoczywał na barkach zmęczonych weteranów. Czy wytrzymają? Zima minęła w Ukrainie pod znakiem swoistej depresji. Spadek społecznego optymizmu i obniżenie morale w armii wynikały z kilku czynników, pośród których jednym z ważniejszych było poczucie osamotnienia. Porzucenia. „Zachód nas zostawił, zostaliśmy z tą rosją sami”, wielokrotnie słyszałem takie opinie. Jakkolwiek nie zawsze i nie w pełni uzasadnione, to jednak powszechne. Dziś – wraz z nowym zachodnim sprzętem – nad Dniepr wraca nadzieja, co dotyczy też wojskowych. Oni – w swej masie – amerykańskiej i europejskiej pomocy nie zmarnują.
—–
Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.
Nz. Szkolenie ukraińskich strzelców, zdjęcie ilustracyjne/fot. ZSU