Nękanie

Na koniec tygodnia odrobina odtrutki na pesymistyczno-defetystyczną narrację, na dobre już zagnieżdżoną w mediach i naszych głowach. W ramach której (a może na skutek której) wielu z nas nie dostrzega czy wręcz dezawuuje sukcesy ukraińskiej armii. Bo „ruskie nieubłaganie prą do przodu”, „Ukraińcy nie mają już kim walczyć”, w związku z czym „jak tonący brzytwy chwytają się desperackich kroków”, czego przykładem mają być ataki na rosyjskie rafinerie. Ponadto, „z braku innych możliwości, bardziej dla propagandy niż wymiernych korzyści” idą po linii najmniejszego oporu i „uderzają w stare, słabo bronione okręty”, bądź próbują walczyć z rosyjskim lotnictwem i „czasem uda im się coś zestrzelić albo zniszczyć na ziemi”, ale „bez wpływu na całościowy obraz wojny”.

No to po kolei…

Po pierwsze, nie ma mowy o rosyjskim parciu – i szybkim zajmowaniu rozległych terenów. W paru miejscach front cofnął się o kilka-kilkanaście kilometrów, na tyle szeroko, że w sumie zrobiło się z tego ponad 500 km kwadratowych utraconego obszaru; równowartość dużego europejskiego miasta. To zysk wypracowany przez rosjan od początku roku, przy gigantycznych stratach ludzkich i sprzętowych (co najmniej 50 tys. zabitych i rannych, około tysiąca sztuk utraconego sprzętu ciężkiego). A zarazem mniej niż promil (jedna tysięczna…) obecnego terytorium Ukrainy, zdecydowanie mniej niż promil pierwotnych granic kraju. Generalnie rosyjski stan posiadania nie zmienił się w sposób istotny od jesieni 2022 roku – moskale okupują mniej więcej 17,5 proc. powierzchni Ukrainy. Po 2014 roku było to 7 proc., wiosną 2022 roku ponad 25 proc.

Choć rosjanie wciąż ponawiają lokalne ataki, front pozostaje stabilny. W rozgramianiu rosyjskich szturmów niebagatelną rolę znów odgrywa artyleria – ewidentnie Ukraińcy mają już czym strzelać, choć nie jest to intensywność, która pozwalałaby na coś więcej niż obrona.

Od wielu dni moskale nie publikują nowych materiałów filmowych, ilustrujących ataki dronów na bliskie zaplecze frontu. Skończyły im się bezpilotowce czy może Ukraińcy poradzili sobie z zabezpieczeniami, jakie ustanowiły rosyjskie systemy WRE? Skłaniam się ku drugiej opcji – przebiciu „bąbla”, który pozwalał dronom zapuszczać się 40-50 km za liniami obrońców. Teoretycznie istnieje też opcja trzecia – że Ukraińcy wycofali ze strefy przyfrontowej najwartościowsze elementy arsenału, a więc rosjanie nie mają na co polować. Przeczy temu jednak obserwowana na ujawnianych filmach celność ognia ukraińskiej artylerii – tam po prostu muszą bić zachodnie „lufy”.

Front absorbuje w tej chwili około 300-tysięczny kontyngent armii ukraińskiej, ponad 400 tysięcy ludzi obsadza tyły (rosjanie mają w Ukrainie 450 tys. żołnierzy) – nie jest więc tak, że nie ma komu walczyć. Faktem jest fizyczne i psychiczne zużycie wielu ukraińskich wojskowych, zwłaszcza tych, którzy służą od początku wojny. Ale…

Ale Wołodymyr Zełenski podpisał właśnie dekret obniżający wiek mężczyzn objętych mobilizacją z 27. roku życia na 25. Wedle ostrożnych szacunków pozwoli to wcielić w szeregi 300 tys. ludzi. Bo ci w Ukrainie są, dotąd brakowało jedynie woli politycznej, by sięgać po młodzież (projekt, nad którym pochylił się prezydent, powstał już w maju zeszłego roku).

Oczywiście, te 300 tys. nie trafi na front od razu, całą masą – choćby dlatego, że przyzwoity cykl szkoleniowy trwa sześć miesięcy. Ale też nie jest tak, że wszyscy walczący na pierwszej linii wymagają natychmiastowej wymiany. Generał Syrski jeszcze przez jakiś czas może „mieszać w kotle” – w obrębie obecnego stanu osobowego armii ukraińskiej. Mam na myśli rotowanie jednostek – jedne brygady są mniej zużyte, inne bardziej, w dyskusji na temat kondycji ZSU zwykle zapomina się o żelaznym odwodzie dowódcy naczelnego. Stanowi go dziesięć brygad – zaprawionych w boju i solidnie wyposażonych – dotąd pełniących rolę straży pożarnej. Ponoć ich oszczędzanie przez gen. Załużnego było jednym z powodów konfliktu na linii dowództwo armii-przywództwo cywilne; nie znam wielu szczegółów, więc poprzestanę na tym, co napisałem.

Desperackie kroki? Zabawne. Ukraińcy – wedle różnych źródeł, także moskiewskich – zmniejszyli możliwości rosyjskich rafinerii o 10 do nawet 20 proc. I to raczej długotrwale, bo naprawa szkód w reżimie sankcyjnym będzie się ciągnąć miesiącami – dostęp do komponentów jest bowiem ograniczony, a rosyjskie zakłady w wielu kluczowych obszarach korzystają z zachodnich technologii. A Ukraińcy ostatniego słowa nie powiedzieli, co więcej, zyskali dodatkowy pretekst, gdy rosjanie ponowili ataki rakietowe na ukraińską infrastrukturę energetyczną. Teraz nie chodzi już „tylko” o zmniejszanie podaży paliwa – na czym cierpi rosyjski budżet, w ogromnej większości oparty o zyski ze sprzedaży kopalin i pochodnych – oraz docelowo armia (dla której paliwo to „krew”). Teraz to również „wet za wet” – dotkliwy cios za dotkliwy cios.

Topienie i demolowanie starych i słabo uzbrojonych okrętów? Jednostki desantowe floty czarnomorskiej istotnie najmłodsze nie są, nie bardzo też mają się czym bronić – samodzielnie. Przed inwazją moskale wzmocnili flotę w obszarze Morza Czarnego i Azowskiego o sześć okrętów desantowych należących do floty bałtyckiej i północnej. Oficjalnie jednostki wpłynęły na czarnomorski akwen z zamiarem wzięcia udziału w ćwiczeniach. Kilkanaście dni później maski spadły, zaczął się pełnoskalowy atak na Ukrainę. Dziś wiemy już, że desantowce planowano wykorzystać do ataku z morza na Odesę. Na skutek wielu czynników – przede wszystkim porażki uderzenia lądowego, które miało wspomóc desant oraz kompromitującej nieudolności marynarki wojennej rosji – okręty desantowe nawet nie zbliżyły się do odeskich wybrzeży. Stąd opinie, że desantowce okazały się, i nadal są, bezużyteczne. Zatem ich atakowanie nie ma większego sensu.

Tyle że rosjanie nie zamierzają wykorzystywać okrętów w ich pierwotnej funkcji. Dobrze wiedzą, że kolejny atak na most krymski jest kwestią czasu. Mają świadomość, że droga kolejowa, którą budują na południu Ukrainy, będzie celem dla ukraińskiej dalekonośnej i precyzyjnej artylerii. A szlaki kolejowe mają mnóstwo „wąskich gardeł”, jak choćby mosty czy wiadukty. Obie nitki zaopatrzeniowe mogą więc zostać zerwane. I nawet jeśli pozostaną nie do użycia tylko przez jakiś czas, wojsko nie zaczeka. Nie przestanie strzelać i jeść. Okręty desantowe to opcja na taką okoliczność – konieczności zaopatrzenia drogą morską. Teoretycznie rosjanie mogą w tym celu użyć trzech portów – w Przymorsku, Berdiańsku i Mariupolu. Co zresztą w ograniczony sposób już robią. A dlaczego w ograniczony? Morze Azowskie to płycizna, do wymienionych portów nie wejdą duże jednostki. Za to uczynią to dostosowane do operowania na płytkich akwenach okręty desantowe (w końcu ich zadaniem jest dostarczenie sił inwazyjnych jak najbliżej wybrzeża). Oczywiście użyte do transportu zaopatrzenia nawet wszystkie desantowce nie zniwelują problemów logistyki – są za małe i jest ich za mało. Niemniej pozwolą ruskim na płytki, ale zawsze oddech.

No więc w sytuacji, w której przynajmniej jedna trzecia (a wedle innych źródeł nawet połowa) z 13-15 okrętów desantowych rosjan już nigdzie nie popłynie, będzie ów oddech wyjątkowo płytki.

Polowanie na samoloty? Oczywiście, że chodzi też o wymiar propagandowy, prestiżowy i finansowy. Zniszczenie wartego kilkadziesiąt milionów dolarów Su-34, dodatkowo będącego „anałogiem-w-miru-niet”, to siarczysty policzek w moskiewski pysk. Nade wszystko jednak sposób na ograniczenie strat, jakie armia ukraińska ponosi na lądzie, na skutek bomb szybujących, zrzucanych przez Su-34. To one stanowią obecnie największe zmartwienie dla Ukraińców – o czym pisałem już kilkukrotnie, więc nie będę kontynuował wątku.

By go zwieńczyć, wspomnę tylko, że dziś w nocy kilkadziesiąt (!) ukraińskich dronów zaatakowało lotnisko w Mrozowsku (rosyjski obwód rostowski), w którym stacjonuje 559. pułk lotnictwa bombowego. Choć lotnisko znajduje się 200 km od linii frontu, wczoraj bazowało na nim niemal 30 bombowców. W swej nonszalancji rosjanie znów okazali się niezawodni – wedle ukraińskich źródeł dronom udało się zniszczyć sześć i uszkodzić osiem samolotów. Nie ma jeszcze zdjęć satelitarnych, niemniej na ujawnionych przez mieszkańców miasta filmikach widać kilka okazałych eksplozji. Widać też nieskoordynowany, chaotyczny ogień obrony przeciwlotniczej, strzelającej z systemów lufowych, a więc do celów bezpośrednio nad lotniskiem. To dowód, że rosjanie przeoczyli chmarę dronów, która wleciała nad ich terytorium – i zareagowali dopiero w ostatniej chwili.

Nocą Ukraińcy atakowali również lotnisko Engels, gdzie stacjonują Tu-95. I znów nie ma tu mowy o „spektakularnych, ale nieistotnych celach”, bo to tupolewy zrzucają pociski manewrujące, którymi rosjanie ostrzeliwują ukraińskie miasta i infrastrukturę krytyczną. No i Tu-95 – jako składowa nuklearnej triady – są kluczowym rosyjskim uzbrojeniem.

Równie kluczowe są samoloty wczesnego ostrzegania A-50. Od początku roku Ukraińcy zniszczyli dwie z dziewięciu tych maszyn (mamy już potwierdzenie śmierci całych załóg, pojawiły się zdjęcia z ich pogrzebów), jedną uszkodzili. Oczy i uszy rosyjskiego lotnictwa, w Ukrainie wykorzystywane były do koordynacji nalotów z wykorzystaniem bomb szybujących – i głównie z tego powodu ich unieszkodliwienie stało się dla Ukraińców zadaniem priorytetowym.

Innymi słowy – żadnej desperacji, wyłącznie propagandy i żadnego chodzenia na skróty. Ukraińcy konsekwentnie izolują pole walki. Przemyślanymi atakami starają się zniwelować rosyjskie przewagi i wypracować sobie dogodne sytuacje w przyszłości. Sam front pozostaje dla nich arcytrudnym wyzwaniem, ale byłby jeszcze trudniejszym, gdyby przestali rosjan nękać na tyłach.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Baza w Mrozowsku, zdjęcie z 2018 roku/fot. MOFR

(Nie)obecni

Jednym z ostatnich akordów bitwy o Awdijiwkę były zmasowane rosyjskie naloty na ukraińskie pozycje. Przez co najmniej dziesięć dni rosjanie zrzucali po sto i więcej bomb na ruiny i okolice niewielkiego miasteczka (równanego z ziemią i przez artylerię). Takiej intensywności użycia lotnictwa taktycznego w tej wojnie dotąd nie notowano, zwłaszcza na tak wąskim odcinku frontu.

Wnioski? Pierwszy jest oczywisty – Awdijiwkę miano zdobyć za wszelką cenę, niezależnie od kosztów ludzkich i technicznych.

Drugi wiąże się z możliwościami rosyjskiego lotnictwa, które przez pierwszych kilkanaście miesięcy wojny w Ukrainie było wielkim nieobecnym na polu bitwy. Nasycenie środkami obrony przeciwlotniczej – przede wszystkim przenośnymi wyrzutniami rakietowymi krótkiego zasięgu – uczyniło strefę (przy)frontową niezwykle niebezpieczną dla samolotów. Niedostatek dalekonośnej i precyzyjnej amunicji tylko uwypuklił problem. Wojska lądowe zasadniczo musiały radzić sobie bez wsparcia sił powietrznych. Aż rosjanie wpadli na pomysł kreatywnego zastosowania starych bomb lotniczych. Obarczoną wielkim ryzykiem konieczność zrzucania ładunków nad celem – a więc w zasięgu rażenia systemów OPL – wyeliminowano poprzez doposażenie bomb w skrzydła i prosty system nawigacji. Tak powstały bomby szybujące, zrzucane z samolotów daleko za linią frontu. Mają one zasięg nawet do 70 km (jeśli zwolni się je z wysokości 12 tys. metrów), poruszają się lotem ślizgowym, kierując na zaprogramowane wcześniej współrzędne. Ich celność jest taka sobie – najlepsza na dystansie 10-15 km – ale i po prawdzie rosjanie nieszczególnie ów parametr fetyszyzują. Po pierwsze z uwagi na ogromne zapasy starych bomb, po drugie, z powodu pokaźnej masy samych ładunków (nawet półtonowe głowice). Bomby mają burzyć duże obiekty – jeśli jest ich dużo i są duże, precyzja schodzi na plan dalszy.

No więc wraz z „odkryciem” szybujących bomb (techniki znanej moskalom wcześniej, ale z jakiegoś powodu licznie zastosowanej dopiero w drugim roku wojny), rozhulało się rosyjskie lotnictwo, co w pobliżu Awdijiwki przybrało już postać bezkarności. Czyli zupełnie nowej dla tego konfliktu jakości.

Jakości, na występowanie której Ukraińcy na dłuższą metę pozwolić sobie nie mogą. Więc nie siedzą z założonymi rękoma.

Odwrót ZSU z Awdijiwki osłaniany był przez któryś z najefektywniejszych/najlepszych systemów OPL, będących w dyspozycji armii ukraińskiej. Najprawdopodobniej przez Patrioty bądź SAMP/T-y, zdolne razić cele na odległość powyżej 100 km. Tak czy inaczej, w weekend spadły łącznie cztery rosyjskie samoloty Su-34/35. Dziś, już bez związku z bojami o Awdijiwkę, zestrzelono kolejne dwie maszyny. W przypadku trzech strąceń mamy wiarygodne potwierdzenia z kilku rosyjskich źródeł, co do pozostałych bezpieczniej uznać zestrzelenia za prawdopodobne. W najkorzystniejszym dla Ukraińców ujęciu – przy sześciu strąceniach – łączne rosyjskie straty przekroczą 400 mln dolarów, mowa bowiem o najnowszych i najlepszych w parku maszynowym agresora samolotach.

Nosicielach bomb szybujących.

Czy bolesna strata, nade wszystko jednak świadomość obecności „na teatrze” niebezpiecznego i skutecznego systemu OPL z „długimi rękoma”, znów sparaliżuje rosyjskie lotnictwo? Przekonamy się już niebawem. Wiele zależy od tego, na jak długo i jak licznie Ukraińcy delegowali na front zachodnie wyrzutnie, dotąd używane głównie do ochrony Kijowa. Jeśli rzeczywiście transfer sprzętu odbył się kosztem możliwości stołecznej obrony powietrznej, bez dwóch zdań mamy do czynienia z „gościnnym występem”. Ale jeśli jest inaczej – w Ukrainie pojawiły się kolejne baterie zachodnich systemów – to ich obecność w strefie (przy)frontowej może się okazać nową i stałą jakością.

Czy to w ogóle możliwe? Prezydent Zełenski ujawnił niedawno, że do kraju dotarły dwa nowe systemy „zdolne zestrzelić wszystko”. Nie dodał, czy chodzi o broń amerykańską czy zachodnioeuropejską, czy stało się to w ramach wcześniejszych pakietów pomocowych (część asortymentu zawsze trafia w późniejszym terminie), czy chodzi o jakieś nowe zobowiązanie. Bazując na tych wcześniejszych, zeszłorocznych, w 2024 roku w Ukrainie powinno się pojawić co najmniej pięć dodatkowych baterii Patriot i ich europejskich odpowiedników. W obliczu bieżących kłopotów ZSU coś z tego zasobu mogło(by) trafić na front, a nie do obrony zaplecza.

Ukraińcy są bowiem w defensywie, rosjanie kontynuują natarcie w kilku punktach od charkowszczyzny po Zaporoże. Z ich aktywności wyłania się czytelny obraz intencji – moskale zamierzają wymazać zeszłoroczne zdobycze terytorialne Ukraińców, w miarę możliwości uszczknąć też coś z tego, co ZSU urwały im latem i jesienią 2022 roku. Spieszą się, chcąc wykorzystać aktualne ukraińskie słabości – niedostatki rezerw i amunicji artyleryjskiej, do soboty wydawało się, że również braki w dalekonośnej OPL. Bombami szybującymi rosjanie ofensywy nie wygrają, ale ich masowe użycie powiększa ukraińskie straty i w którymś momencie mogłoby się okazać kluczowe w przełamaniu frontu.

Dlatego Ukraińcy muszą trzymać rosyjskie suchoje na dystans.

PS. Nie dajmy się zwariować – na skutek obecnych działań i przy założeniu, że rosyjskie ataki się powiodą, przedmiotem „korekt” będzie procent, może półtora procenta terytorium Ukrainy. Taki jest zasięg i skala rosyjskiej ofensywy.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Michałowi Strzelcowi, Joannie Marciniak, Andrzejowi Kardasiowi i Irinie Wolańskiej. A także: Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu i Jakubowi Dziegińskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Łukaszowi Podsiadle, Michałowi Baszyńskiemu, Rafałowi Rachwałowi i Milenie Karlińskiej-Nehrebeckiej.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Su-35/fot. MOFR

Przebazowanie

Rosyjskie samoloty wojskowe stacjonujące w Białorusi zostały przebazowane z Baranowicz do Maczuliszcz pod Mińskiem. Chodzi o osiem bombowców taktycznych Su-34 i dwie maszyny wielozadaniowe Su-30. Poinformowała o tym wczoraj monitorująca ruchy białoruskich i rosyjskich wojsk konspiracyjna grupa Biełaruski Hajun. I się zaczęło… „Możliwe, że rosjanie przygotowują jakieś prowokacje nie tylko wobec Ukrainy, ale i wobec Polski”, donoszą w tonie alarmistycznym media. Rozumiem potrzebę nieustannego podkreślania, kto w tej części świata i w toczonej za miedzą wojnie jest tym złym, no ale bez przesady. I u licha, nie czyńmy z ruskich demiurgów, z nie wiadomo jakimi możliwościami i swobodą manewru. Nie siejmy paniki…

W ramach przygotowań do prowokacji rosjanie o d s u n ę l i samoloty od granic państw-celów – logiczne, prawda?

Oczywiście nie, ale to tylko argument retoryczny. Spójrzmy na sprawy merytorycznie. W Baranowiczach od dawna mieści się baza lotnicza wykorzystywana przez siły powietrzne rosji. Kilka lat temu poddano ją modernizacji, zapewniając przy tym solidną obronę przeciwlotniczą – na koszt rosji i siłami rosyjskiej armii. Ta ostatnia inwestycja nieprzypadkiem zbiegła się ze wzrostem potencjału bojowego Polski, wynikłym z zakupu lotniczych pocisków manewrujących JAASM. Baranowicze dzieli od granicy RP jakieś 100 km – to kilkukrotnie mniej niż wynosi zasięg JAASM-ów. System S-400 miał zaradzić ewentualnym zagrożeniom ze strony „agresywnego członka NATO”.

Polska – ależ zaskoczenie! – rosyjsko-białoruskiej bazy nie zaatakowała, za to rosja zaatakowała Ukrainę. I dostała solidne wciry. W efekcie, już po kilku miesiącach wojny zaczęło się drenowanie zasobów, by uzupełnić straty na froncie. Straty obejmujące również mobilne systemy OPL. Stan na dziś jest taki, że Baranowicze nie są już tak dobrze chronione – część tamtejszej OPL przydała się gdzie indziej. Nierozsądne działanie ruskich? Niekoniecznie – Białoruś udostępnia armii rosyjskiej terytorium i infrastrukturę, trudno zatem nazwać ją neutralną. Ale białoruskie wojsko nie bierze udziału w inwazji, co jak dotąd powstrzymywało Ukraińców przed działaniami odwetowymi. Inna sprawa, że Kijów angażował zasoby gdzie indziej, no i nie miał za bardzo środków technicznych, żeby zaplanować i przeprowadzić spektakularną i dotkliwą akcję na terenie rządzonego przez łukaszenkę państwa.

Ale Ukraińcy już takie możliwości mają – i to konkretne. Brytyjskie pociski manewrujące Storm Shadow – w wersji, której zasięg wynosi co najmniej 250 km – mogłyby skutecznie porazić Baranowicze. Zwłaszcza Baranowicze z na poły spuszczonymi gaciami…

Zatem ruskie żadnej prowokacji nie przygotowują, a zwyczajnie wieją nieco dalej na północ z obawy o bezpieczeństwo cennych maszyn. Maczuliszcze też jest w zasięgu Stormów, ale zawsze to kilkadziesiąt kilometrów dalej od ukraińskiej granicy, czyli kilka minut więcej na reakcję. No i przede wszystkim stacjonując na podstołecznym lotnisku, rosjanie „tulą się w objęcia” mińskiej obrony przeciwlotniczej. Wbrew potocznym opiniom, przyzwoicie wyposażonej i wyszkolonej.

Ot i cała tajemnica przebazowania.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Su-34/fot. Kampania Suchoj

Pogrom

No to jest już pogrom. Pogrom rosyjskiego lotnictwa. Źródła (pro)rosyjskie potwierdzają utratę w ciągu ostatnich kilku godzin dwóch śmigłowców Mi-8, bombowca Su-34, myśliwca Su-35 – wszystko to w jednym incydencie (o którym za chwilę nieco więcej). Ponadto raportują utratę kolejnego Su-34 oraz szturmowca Su-25.

Co ciekawe, pierwsze cztery maszyny zostały zestrzelone… nad rosją, w przygranicznym obwodzie briańskim. Jak? Ano głowią się nad tym kremlowscy analitycy, stawiając dwie hipotezy. Wedle pierwszej, ruskich zmiotły z nieba amerykańskie rakiety powietrze-powietrze AIM-120. Strzela się nimi z samolotów, co oznaczałoby kolejną udaną konfigurację zachodnich systemów z ukraińskimi (poradzieckimi) samolotami. Wedle drugiej hipotezy, Ukraińcy podciągnęli pod granicę wyrzutnie Patriotów.

Tyle tamta strona. Moi ukraińscy znajomi uśmiechają się znacząco, posyłając podziękowania Włochom. Łączę kropki i przypominam, że Rzym na początku roku obiecał Kijowowi francusko-włoski system obrony przeciwlotniczej SAMP/T. Miał on zostać przekazany Ukrainie wiosną tego roku. A wiosnę to mamy już od dłuższego czasu…

No ale jak to z tym strzelaniem do celów znajdujących się nad rosją? – spytacie. Ano tak – rosjanie od jakiegoś czasu używają bomb szybujących – zrzucone w jednym miejscu, potrafią przelecieć jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do celu. Jeśli cele znajdują się w stosunkowo bliskiej odległości od granicy, atakujące samoloty nie muszą wlatywać w przestrzeń powietrzną wroga. I z taką sytuacją mieliśmy dziś do czynienia. Su-34 miał bombardować, Su-35 go osłaniał. Zestrzelone śmigłowce nie były zwykłymi transportowymi maszynami – te konkretne Mi-8 służyły do robienia zakłóceń radioelektronicznych, w teorii służących ochronie formacji przed atakami ukraińskiej OPL.

Ponoć „mi-ósemki” spadły jako pierwsze…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. ilustracyjnym wrak rosyjskiego Suchoja/fot. za Oryx

Karma

Jak tu nie wierzyć w karmę? Rano rosyjscy bandyci wysłali na Kijów samobójcze drony. Większość strącono, część trafiła w budynki mieszkalne. Zginęły cztery osoby, 19 odniosło rany. Mija kilkanaście godzin i w inny budynek mieszkalny, tym razem w rosji, trafia samolot wojskowy, nad którym załoga utraciła kontrolę. Pożar, potężne zniszczenia – słowem, jakby kontynuacja tragedii z poranka. Tyle że tym razem nie cierpią Ukraińcy, choć sprawcy to znów rosyjscy wojskowi.

Pożar wieżowca w Jejsku wygląda spektakularnie. A samo zdarzenie jest właśnie szeroko komentowane w Ukrainie (w Polsce zresztą też). Dominuje kpiąco-drwiący motyw – naśmiewanie się z pilotów Su-34, którzy ratując własne tyłki, pozbawili życia co najmniej dziesięciu współrodaków. Obok „podziękowań” pojawia się miażdżące zestawienie. „Nasi robią wszystko, by nie narażać życia cywilów, ruscy mają je gdzieś” – brzmi jedno z najpopularniejszych stwierdzeń. Dla jego potwierdzenia przywołuje się przykład sprzed kilku dni, gdy pilot ukraińskiego MiG-a-29 katapultował się z uszkodzonej maszyny dopiero wtedy, gdy nie było ryzyka, że wrak spadnie na obiekty cywilne (w Winnicy).

Rosyjskie wojsko to organizacja przestępcza – nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Lecz byłbym daleki od uogólnień, bo przestępczy charakter armii wcale nie znaczy, że każdy członek jej personelu to zdeklarowany zbir. Tak jak w Wehrmachcie w czasie II wojny, taki i we współczesnej armii rosyjskiej służą też po prostu przyzwoici ludzie. Drażni mnie zatem domyślne założenie, że wszyscy są „be”, co w tym konkretnym przypadku przekłada się na stwierdzenie, że piloci mieli w dupie los cywilów. Może mieli, może nie – załączone zdjęcie pokazuje, że załoga katapultowała się w ostatniej chwili, tuż przed uderzeniem niesprawnej maszyny w budynek. Bałbym się autorytarnie stwierdzić, że nie próbowali wyprowadzić suchoja znad terenów mieszkalnych.

Oczywiście, Ukraińcy kierują się inną logiką – oni są na wojnie z rosją, rosjanami, rosyjskością. My poniekąd też (ja osobiście nawet bardzo). Ale naprawdę nie ma potrzeby definiować ruskich jako bardziej złych, niż są.

Warto za to zauważyć, że nawet wedle oficjalnej wersji, dzisiejszy wypadek w Jejsku spowodowany był niesprawnością silnika. Na ujawnionym w sieci filmie widać, że maszyna płonie zanim jeszcze uderzyła w budynek. Wiadomo, że rosjanie mają koszmarny problem z utrzymanie sprawności samolotów. Nie są w stanie remontować zużytych silników, bo niezbędne w tym celu obrabiarki pochodzą z Zachodu i obecnie, z powodu sankcji, nie sposób ich używać (niedziałający soft, brak części zamiennych i serwisu; pisałem o tym w jednym z wcześniejszych postów). W efekcie rosyjskie lotnictwo działa w Ukrainie tak, jak działa – to załogowe niemal nie istnieje. Stąd tak obsesyjny nacisk na misje bezzałogowców-samobójców. One jednak losów tej wojny nie zmienią – jest ich za mało, są niecelne i w miarę nabywanych przez Ukraińców doświadczeń coraz łatwiejsze do strącenia. Analogia z hitlerowskimi V-1 jest tu jak najbardziej na miejscu.

—–

Nz. Moment tuż po uderzeniu suchoja/fot. za: Юрій Бутусов

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to