Debiut

W piątek nad ranem rosjanie przeprowadzili kolejny zmasowany atak rakietowo-dronowy na ukraińską infrastrukturę energetyczną.

Cele znajdowały się głównie w zachodniej i południowej Ukrainie. Co istotne, po raz pierwszy od wielu tygodni w uderzeniu wzięły udział okręty floty czarnomorskiej, które wystrzeliły rakiety Kalibr. Warty odnotowania jest również inny fakt – do odparcia ataku wykorzystano m.in. przekazane Ukrainie samoloty Mirage 2000 F-5; był to oficjalny bojowy debiut francuskich maszyn w tej wojnie.

Nie wiemy, ilu Miraży użyto w akcji (z dostępnych danych wynika, że obecnie Ukraińcy dysponują co najmniej ośmioma z kilkunastu obiecanych przez Paryż myśliwców). Nie znamy też ich „urobku”. Ukraińskie siły powietrze poinformowały, że łącznie zestrzelono 25 pocisków manewrujących Ch-101/Ch-55, osiem Kalibrów, jedną rakietę Ch-59/69 i setkę dronów Szahid. Nosicielami pocisków Ch-59/69 są najnowsze rosyjskie samoloty wielozadaniowe Su-57. Choć rosjanie deklarują, że  Suchoje mają wszelkie właściwości maszyn 5. generacji – a więc i „niewidzialność” – pięćdziesiątki-siódemki trzymają się z dala od ukraińskich granic. Piątkowej nocy trzy maszyny operowały nad nieobjętymi walkami obszarami obwodu kurskiego – i to stamtąd wystrzeliły rakiety.

Opisany atak był pierwszym, który nastąpił po odcięciu Ukraińców od danych wywiadowczych pozyskiwanych przez Stany Zjednoczone. W nalotach z wykorzystaniem lotnictwa strategicznego – bombowców Tu-95, strzelających pociskami Ch-101/Ch-55 – zerwana współpraca na tej płaszczyźnie może wpływać na szybkość ukraińskiej reakcji. Do tej pory dane z amerykańskiego zwiadu satelitarnego pozwalały m.in. na podnoszenie gotowości obrony przeciwlotniczej zaraz po zaobserwowanym starcie rosyjskich maszyn, na co dzień stacjonujących poza polem widzenia ukraińskich systemów rozpoznawczych. Jednak wolta Amerykanów nie musi oznaczać „ślepoty” Ukrainy, którą wspiera wywiadowczo także Francja i Wielka Brytania, a i sami Ukraińcy mają mocny wywiad osobowy na terenie rosji.

O innych istotny wydarzeniach na rosyjsko-ukraińskim froncie – także dyplomatycznym – przeczytacie w tekście, który opublikowałem w portalu Polska Zbrojna. Nim przejdziecie do lektury zalinkowanego materiału, pozwólcie, że uzupełnię kwestię odcięcia Ukraińców od danych wywiadowczych. Po wykryciu startu rosyjskich maszyn uruchamiane są alerty przeciwlotnicze, powtarzane następnie, gdy rosjanie dolatują do miejsc zrzutu oraz gdy rakiety zostają już wystrzelone i namierzone przez ukraińskie radary. Możliwe zatem, że i w tej procedurze mieliśmy/mamy zwłokę, co zasługuje na miano igrania z losem cywilnych Ukraińców…

—–

Szanowni, moje ukraińskie materiały powstają także dzięki Waszemu wsparciu, za które niezmiennie dziękuję. I polecam się na przyszłość.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.

Grafika stosowna do charakteru dzisiejszych działań…

Felon

Dziś w nocy wysłany przez rosjan dron Szahid uderzył w Arkę – sarkofag osłaniający zniszczony blok nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Eksplozja i pożar uszkodziły dach konstrukcji (na wysokości 87 metrów), na szczęście służby ratunkowe szybko dotarły na miejsce i opanowały sytuację.

Poziom promieniowania pozostaje stabilny, w wyniku ataku i akcji gaśniczej nikt nie odniósł obrażeń.

Ale mrożące krew w żyłach informacje poszły w świat – i chyba o to właśnie rosjanom chodziło.

—–

Przenieśmy się na moment do Indii. A konkretnie do bazy tamtejszych sił powietrznych w Bangalore, gdzie właśnie odbywają się targi zbrojeniowe Aero India 2025. Wśród wystawców prezentują się m.in. Stany Zjednoczone i rosja. Co jest o tyle ciekawe, że oba kraje proponują Indiom swoje najnowsze samoloty. To w takich okolicznościach po raz pierwszy stanęły naprzeciw siebie – dosłownie – amerykański F-35 i rosyjski Su-57. Przez media przedstawiani jako konkurenci w kategorii samolotów 5. generacji, wykonanych w technologii stealth.

Diabeł jednak tkwi w szczegółach – do czego wrócę niebawem.

—–

Najpierw bowiem poświęćmy chwilę dimie miedwiediewowi, byłem rosyjskiemu prezydentowi, obecnie wiceprzewodniczącemu rady bezpieczeństwa federacji rosyjskiej. Otóż stwierdził on wczoraj, że USA się urealniły i w końcu zaakceptowały, że we współczesnym świecie nie ma „głównego państwa”. Że dyplomacja jest ważniejsza niż wrogość, bo „rosji nie da się pokonać”. Te wynurzenia były reakcją na rozmowę Trump-putin i dobrze wpisywały się w generalnie triumfalny ton rosyjskiej propagandy, który pokrótce można by opisać tak: „przetrwaliśmy i znowu się nas boją i się z nami liczą”.

—–

Wracamy do Indii. Nie doszło tam do pojedynku – symulowanej walki w powietrzu czy serii konkurencji, w których zmierzyłyby się F-35 i Su-57 – ale rosyjska propaganda i tak uznała, że ich maszyna jest lepsza. Na dowód informując, że koncern Suchoja właśnie pozyskał pierwszego zagranicznego klienta – Algierię, gdzie pierwsze maszyny dotrą jeszcze w 2025 roku.

Tak na marginesie warto wspomnieć, że 20 lat temu ta sama Algieria odesłała rosji całą partię MiG-ów-29, uznając, że poziom ich wykonania jest skandalicznie niski i niebezpieczny dla pilotów; niechciane samoloty trafiły ostatecznie do rosyjskich sił powietrznych.

No ale jako się rzekło, Felon (kodowa nazwa Suchoja w nomenklaturze NATO) jest lepszy od ef-trzydziestki-piątki. Amen.

A teraz te szczegóły, poprzedzone odrobiną historii. Su-57 rzeczywiście miał być rosyjską odpowiedzią na amerykańskie samoloty stealth – „niewidzialne”, jak zwykło się pisać o nich w niefachowej prasie. Nie tyle F-35, co starszych F-22 Raptor (których w Indiach nie wystawiono, bo Amerykanie już ich nie produkują, pozostając jedynym użytkownikiem). Obniżona wykrywalność w wydaniu rosyjskim to przekrój radarowy czynny 5 tys. razy większy od tego, jakim może się pochwalić F-22. Raptora można rzeczywiście nie dostrzec na radarze, a Su-57 świeci jak maszyny starszej generacji, nieprojektowane z zamysłem „niewidzialności”.

Su-57 zostały już kilka razy użyte do atakowania celów w Ukrainie, ale strzelały rakietami znad terytorium rosji, poza zasięgiem ukraińskiej OPL. Poza zasięgiem rakiet – wyraźnie to doprecyzujmy – nie radarów, które bez trudu rejestrowały loty „niewidzialnych” maszyn.

Konstruktorzy Su-57 bili głową w ścianę także w kwestii silnika – ponoć udało im się ten problem rozwiązać. Tak czy inaczej, po 23 latach od uruchomienia programu i piętnastu, jakie minęły od oblatania pierwszego prototypu, rosyjskie siły powietrzne mają najwyżej dwa tuziny tych „super-maszyn”.

Ale do Indii nie poleciała żadna z nich.

Co w takim razie posłano na Aero India 2025? Maszynę o numerze bocznym 054, czyli prototyp testowy T-50-4, który wszedł do służby w 2012 roku! Jeszcze raz to podkreślę – w Indiach nie stanął w szranki seryjnie produkowany myśliwiec, a jego prototyp.

—–

Szahid, który przywalił dziś w Arkę, prototypem nie był. Irańskich dronów rosjanie używają prawie trzy lata, ich produkcję, także licencyjną w rosji, można uznać za masową. A samą broń, przy świadomości, że to prymitywne urządzenie, za dopracowaną.

Szahidy wykorzystywane są przede wszystkim do uderzeń w obiekty niemilitarne – to narzędzie, które ma terroryzować ludność cywilną. Atak na Czarnobyl wpisuje się w tę logikę zastraszania, ale winduję ją na znacznie wyższy poziom. Atomowy.

Kreml regularnie sięga po szantaż jądrowy, ale zwykle ma to postać groźby użycia głowic jądrowych. Dziwne ruchy wokół elektrowni też się zdarzają – rosyjska okupacja zaporoskiej siłowni pełna jest niebezpiecznych incydentów. Te zaś nasilają się  w specyficznych okolicznościach – Kreml sięga po atom zawsze, gdy pali mu się koło dupy, gdy idzie nie po myśli.

—–

Zupełnie nie po myśli idzie wdrażanie Su-57 – seryjnie produkowane maszyny (kilka sztuk rocznie…) są tak kiepskiej jakości, że więcej czasu spędzają w naprawach i w serwisie niż w służbie. To dlatego do Indii poleciał testowy – co w rosyjskich warunkach oznacza, że wykonany solidniej – 12-latek.

No ale propaganda i tak ma używane. I tak tworzy alternatywną rzeczywistość „lepszego Su-57”.

Pijaczek miedwiedwiew też taką tworzy (ba, on może nawet w nią wierzyć) – rzeczywistość, w której rosja to równorzędny partner USA.

A w prawdziwy świecie rosja sięga po prymitywny atomowy szantaż, by poprawić swoją pozycję negocjacyjną. By wykazać determinację. Błyskotliwych i spektakularnych operacji wojskowych – jakich moglibyśmy się spodziewać po imperium – zrealizować nie może; ten rodzaj presji jest poza zasięgiem armii moskali. Zostaje bieda-broń i działania godne terrorystów.

Panie Trump, miej pan świadomość, że putin to nie pańska liga. Pan latasz F-35, tamten gołodupiec Felonem.

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa… – w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.

Nz. uszkodzony sarkofag w Czarnobylu/fot. DSNS

Ochotnik

Weekend weekendem, ale dobrymi wiadomościami warto się podzielić. Oto bowiem dziś przed południem rosjanie zmuszeni byli zestrzelić własny samolot, którego szczątki spadły na terytorium kontrolowane przez siły ukraińskie. A nie była to byle jaka maszyna, a jeden z dwóch (!) prototypowych ciężkich uderzeniowych bezzałogowców S-70 Ochotnik (co po rosyjsku znaczy „myśliwy”).

Nim napiszę więcej o incydencie, przyjrzyjmy się Ochotnikowi. Wedle kremlowskiej propagandy, wyprodukowano go w technologii „stealth”, jest więc „niewidzialny” (trudno wykrywalny dla radaru). Przewidziano go do współpracy z innym „anałogiem-w-miru-niet”, załogowym samolotem wielozadaniowym Su-57. Konstruktorzy z rosji poszli tropem wyznaczonym przez amerykańskich inżynierów, widząc Ochotnika jako tak zwanego „lojalnego skrzydłowego”. Jednak rosjanie nie zamierzali koncentrować się wyłącznie na formacji składającej się z załogowo-bezzałogowej pary. W docelowej postaci pojedynczy Su-57 współdziałałby z czterema S-70. Zbudowane w układzie latającego skrzydła bezzałogowce miały przenosić całe spektrum uzbrojenia rakietowego, doktrynalnie zakładano ich użycie jako maszyn torujących drogę bombowcom strategicznym.

Pierwsze informacje na temat S-70 pojawiły się w 2009 roku, pierwsze zdjęcia maszyny świat ujrzał osiem lat później. Zaawansowane testy prowadzone są od 2019 roku – tak przynajmniej wynika z doniesień płynących z rosji. Nie znamy ich prawdziwego przebiegu i nie wiemy, jak rosjanie radzą sobie z rozmaitymi problemami technicznymi. Mała liczba ukończonych prototypów wskazuje, że idzie im tak sobie.

Prawdopodobnie projekt napotyka na te same przeszkody, z jakimi mierzą się zakłady Suchoja przy konstrukcji i produkcji Su-57. Obie maszyny napędza ten sam silnik, a jednostki napędowe od zawsze były piętą achillesową rosjan. Wedle zapewnień sprzed dekady, siły powietrzne rosji winny obecnie dysponować kilkoma setkami Su-57, mają ich około 30, z czego tylko część w stanie lotnym. Mozolne tempo produkcji i wdrażania – poza przedłużającymi się pracami nad nowym silnikiem – wynikają także z braku legalnego dostępu do zachodniej elektroniki. Problem pojawił się już w 2014 roku, po pełnoskalowej inwazji na Ukrainę tylko się nasilił. Rodzimych zamienników brak, zakłady Suchoja bazują więc na mocno ograniczonych dostawach realizowanych w realiach kontrabandy. Co jeszcze raz podkreślę, dotyczy Su-57, ale z uwagi na tożsamy charakter wielu kluczowych systemów, no i samą ideę współpracy obu typów maszyn, zapewne dotyka też projekt S-70.

Realia technologiczne to jedno, wymogi propagandowe to inna para kaloszy – ruscy niczym kania dżdżu potrzebują dowodów, że mają armię zaawansowaną technicznie. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że Su-57 (maszyna w fazie „niemowlęcej”) i S-70 (prototyp!) pojawiły się dziś nad linią frontu w Ukrainie? Prawdopodobnie miały zrealizować jakąś misję, która następnie zostałaby odpowiednio ograna medialnie. Przy czym wątpię, by zakładano pobyt maszyn nad terytorium kontrolowanym przez wojska ukraińskie – w mojej ocenie, zadanie miało zostać zrealizowane w pobliżu linii frontu, ale – i tu dochodzimy do sedna incydentu – nieprzewidziane problemy techniczne (zapewne zerwana łączność między Su-57 a S-70) sprawiły, że oba samoloty poleciały dalej. Gdy stało się jasne, że nie ma innej opcji, załogowiec zestrzelił bezzałogowca. Obiektywnie patrząc, lepiej jeśli w ręce wroga wpadną szczątki wcześniej porażonej maszyny niż wrak noszący tylko ślady kolizji z ziemią.

Tak czy inaczej, w ręce Ukraińców wpadła najsekretniejsza rosyjska technologia. Co oznacza, że tajemnice „anałoga-w-miru-niet” poznają także zachodnie wywiady. O czym donoszę mimo wolnej soboty, polecając Waszej uwadze przyciski poniżej – piszę wszak głównie dzięki Waszemu wsparciu.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, „Międzyrzecze. Cena przetrwania” i „(Dez)informacji” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. mem z ukraińskiej infosfery – Su-57 pyta S-70: a ty gdzie? Przy tej okazji warto podrzucić inny dowcip sytuacyjny. Jak piszą internauci, wystarczyło dać S-70 odrobinę sztucznej inteligencji, by ten zechciał prysnąć z rosji. Cóż…

„Anałogi”

Kilka dni temu Kijów zaatakowała rosyjska Wunderwaffe – rzekomo „niezestrzeliwalne” pociski hipersoniczne Cyrkon. Wstępne doniesienia mówiły o sześciu rakietach, potem okazało się, że były trzy. Dwa z nich zostały przez kijowską obronę przeciwlotniczą strącone.

W swoim arsenale  moskale mają kilka rodzajów pocisków hipersonicznych – dotąd słyszeliśmy głównie o kindżałach. Te – w przeciwieństwie do cyrkonów wystrzeliwanych przez okręty bądź wyrzutnie naziemne – zrzucane są z samolotów. Pędzą równie szybko, stały się więc dla rosyjskiej propagandy kolejnym „anałogiem-w-miru-niet” – systemem broni niemającym odpowiednika w świecie. Owa fraza zawsze pada w takim kontekście bądź w taki sposób, by nie pozostawić złudzeń, że chodzi o najlepsze uzbrojenie na planecie. Kindżałami straszono Zachód przed pełnoskalową wojną w Ukrainie – przerzucając samoloty-nośniki (MiG-i-31) do obwodu królewieckiego – w realiach konfliktu na Wschodzie miały one „wchodzić jak w masło” w ukraińskie instalacje obronne i infrastrukturę krytyczną. I wchodziły – aż na teatrze działań wojennych pojawiły się amerykańskie wyrzutnie Patriot, radzące sobie i z kindżałami, i z cyrkonami.

Co warto podkreślić – Ukraińcy nie dostali najnowszych wytworów zbrojeniówki zza oceanu. Przekazane im systemy prezentują poziom z przełomu wieków, są zatem znacząco starsze niż rosyjskie „cuda”.

—–

W maju 2023 roku Moskwa wysłała do Londynu i Paryża ostre noty, domagając się odstąpienia od pomysłu dostarczenia Ukrainie pocisków manewrujących Storm Shadow (SCALP wedle nomenklatury francuskiej). U podłoża tej interwencji leżał autentyczny lęk rosjan. Storm shadowy lecą na odległość 300 km i przeznaczone są do rażenia punktów dowodzenia, centrów logistycznych, baz lotniczych oraz elementów krytycznej infrastruktury. Wiosną 2022 roku pojawienie się na ukraińskim froncie amerykańskich wyrzutni Himars najpierw zdemolowało rosyjską logistykę, a później solidnie ją pokomplikowało, gdyż zmusiło rosjan do odsunięcia składów na odległość 100 km od linii frontu. Wejście do akcji brytyjsko-francuskich rakiet oznaczałoby nie tylko kolejne dotkliwe zniszczenia, ale i następny kłopotliwy w konsekwencjach odskok baz logistycznych i centrów dowodzenia.

Stanowcze „prośby” Moskwy zignorowano, a pociski – którymi Ukraińcy zaczęli regularnie ostrzeliwać instalacje militarne na okupowanym Krymie – szybko dowiodły słabości innej rosyjskiej cudownej broni. Jakiej?

Przez dekady wśród zachodnich militarnych analityków panowało przekonanie, że Moskwa ma doskonałą obronę przeciwlotniczą. Sądzono wręcz, że stolica imperium jest najlepiej chronionym od zagrożeń „z góry” miastem świata. W ostatnich latach najważniejszy element tego „parasola” stanowił system S-400. „Triumf” jak go nazwali rosjanie, by podkreślić domniemane cechy tej broni.

Krymu, podobnie jak Moskwy, bronią baterie S-400 – bronią tak, że storm shadowy już wielokrotnie raziły rosyjskie bazy, niszcząc m.in. kilka zacumowanych okrętów, w tym niezwykle cenną jednostkę podwodną (w momencie trafienia znajdującą się w suchym doku).

Ukraińska destrukcja na półwyspie realizowana jest również przy użyciu bezzałogowców, to bezzałogowce wielokrotnie docierały i spadały na cele w Moskwie. Stołeczne S-400 – zaprojektowane do rażenia większych i szybszych obiektów – są wobec nich bezradne.

—–

Czołg T-14 Armata jest w wielu obszarach nowatorską koncepcją. Gdyby powstał na Zachodzie, zapewne stanowiłby groźną i już dopracowaną broń. Używaną w skali może nie masowej, ale z pewnością też nie symbolicznej. Lecz T-14 to dziecko rosyjskiej zbrojeniówki, trawionej koszmarną korupcją, technologiczną i intelektualną zapaścią. Dość wspomnieć, że w 2015 roku zapowiedziano dostarczenie 2,3 tys. Armat w ciągu kolejnych sześciu lat, ale już dwa lata później zrewidowano tę liczbę do 100 sztuk. A ostatecznie i tak stanęło na z 20- paru czołgach – egzemplarzach prototypowych i przedseryjnych – które do dziś opuściły mury fabryki w Niżnym Tagile. Po ponad dwóch dekadach prac konstrukcyjnych i dziewięciu latach od stworzenia pierwszego pojazdu.

Armata ma poważne problemy z układem napędowym – rosyjscy inżynierowie nie potrafią stworzyć dla niej nowoczesnego silnika. A to nie jedyny problem „rosyjskiej” konstrukcji. Celowo dałem tu cudzysłów, bo chodzi o optoelektronikę – rosjanie nie byli w stanie wyprodukować własnej, korzystali więc z francuskich rozwiązań. Początkowo omijali sankcje (wprowadzone po aneksji Krymu), ale z czasem pozyskiwanie podzespołów stało się niemożliwe. Podobnie jak produkcja odpowiedniej jakości zamienników.

Tymczasem czołg z nawet najlepszym pancerzem (a ten w Armacie chyba jest topowy), jeśli pozostanie „ślepy” czy „krótkowidzący”, na pole bitwy się nie nadaje. Zdaje się, że rosjanie mają tego świadomość, bo mimo buńczucznych zapowiedzi propagandy, dotąd Armaty nie pojawiły się w Ukrainie. Ostatnio przedstawiciele resortu obrony stwierdzili wręcz, że czołg jest „za drogi”, by używać go w „specjalnej operacji wojskowej”. Fakt, 50-letnie T-62 są znacznie tańsze. No i nadal jest ich dużo, w przeciwieństwie do modelu T-14, który dorobił się złośliwej przeróbki nazwy – z Armaty na Atrapę.

—–

Su-57 miał być rosyjską odpowiedzią na amerykańskie samoloty stealth – „niewidzialne”, jak zwykło się pisać o nich w niefachowej prasie. Obniżona wykrywalność w wydaniu rosyjskim to przekrój radarowy czynny 5 tys. razy większy od tego, jakim może się pochwalić amerykański F-22 (pozycjonowany przez rosjan jako konkurent Suchoja). Raptora można rzeczywiście nie dostrzec na radarze, a Su-57 świeci jak maszyny starszej generacji, nieprojektowane z zamysłem „niewidzialności”.

Konstruktorzy Su-57 także bili głową w ścianę w kwestii silnika – ponoć udało im się ten problem rozwiązać. Tak czy inaczej, po 22 latach od uruchomienia programu i czternastu, jakie minęły od oblatania pierwszego prototypu, rosyjskie siły powietrzne mają najwyżej dwa tuziny tych „super-maszyn”. Wedle moskiewskich źródeł, Su-57 zostały użyte do atakowania celów w Ukrainie, ale strzelały rakietami znad terytorium rosji, poza zasięgiem ukraińskiej OPL. Znamienna ostrożność…

W bój wysłano za to inne „anałogi-w-miru-niet” – ciężkie bojowe wozy wsparcia Terminator. Z założenia miały one współdziałać z czołgami i piechotą podczas walk w terenie zurbanizowanym. W prawdziwej wojnie okazały się za ciężkie, za mało manewrowe i niewłaściwie uzbrojone. Po tym, jak Ukraińcy zniszczyli jeden z wozów, reszta (3-4 sztuki) zostały szybko wycofane, a rosyjska propaganda przestała się nimi chełpić.

—–

Nie zmienia to faktu, że  rosjanie mają nad Ukraińcami rozmaite przewagi techniczne. Dysponują strategicznym lotnictwem bombowym, które pozwala na rażenie głębokiego ukraińskiego zaplecza. Wystrzeliwane z bombowców pociski manewrujące latają na odległość do 2-2,5 tys. km, co pozwala samolotom na zachowanie bezpiecznego dystansu i niemal pełnej bezkarności (niemal, bowiem bazujące na lotniskach Tu-95 były już celem ataków dalekosiężnych ukraińskich dronów kamikadze).

Mają rosjanie przyzwoite śmigłowce szturmowe Ka-52. Operując poza zasięgiem ręcznych wyrzutni rakietowych, wyposażone w kierowane pociski przeciwpancerne kamowy stanowią poważne zagrożenie dla ukraińskich czołgów i bewupów, także zachodnich typów. Co prawda wszędzie tam, gdzie Ukraińcy podciągają klasyczne zestawy OPL, cudowne właściwości Ka-52 znikają, a one same spadają, ale obrońcy mają tu mocno ograniczone zasoby.

Kolejnym rodzajem broni, który definiuje rosyjską skuteczność, są miny. A ściślej – pola minowe (należałoby napisać „ponadnormatywne”), za którymi skryli się rosjanie na zajętych terenach.

No i mają moskale drony, zapuszczające się do 40-50 km w głąb ukraińskiego terytorium. Ostatnio – jak już pisałem – wyjątkowo często i z sukcesami w niszczeniu najcenniejszych ukraińskich zasobów. W czym rosjanom pomaga fakt, że zabezpieczyli pracę dronów rozpoznawczych. Od zawsze górowali nad przeciwnikiem w zakresie środków walki radio-elektronicznej (WRE), teraz tę przewagę powiększyli. Jeśli Ukraińcy nie przebiją się przez ten „bąbel”, skazani będą na stopniowe wytracanie „rodowych sreber” (wyrzutni Himars, radarów, zachodniej artylerii itp.).

W tej wyliczance nie może zabraknąć bomb szybujących – w ostatnich tygodniach to one zadają ukraińskim oddziałom największe straty. W marcu br. rosjanie zrzucili trzy tysiące (!) FAB-ów, o wagomiarze od pół do półtora tony. Każda z takich bomb – starych, sowieckich konstrukcji, doposażonych w skrzydła i moduł sterujący – może zabić nawet kilkudziesięciu żołnierzy. W rosyjskim arsenale są też bomby trzytonowe – ich użycie to kwestia czasu, zwłaszcza że putinowska generalicja dużo sobie po FAB-ach obiecuje. Mają mianowicie wyrąbywać wyłomy w ukraińskich liniach obronnych, co przy masowym wykorzystaniu nie wydaje się nierealne. A czemu może zapobiec wyłącznie wypędzenie rosyjskiego lotnictwa taktycznego ze strefy przyfrontowej. Bez zachodnich systemów OPL (jak Patriot) i F-16 w powietrzu to zadanie niewykonalne…

Konkludując, rosyjskie atuty nie są żadną Wunderwaffe i w dużej mierze stanowią „rentę po ZSRR”. Nawet wspomniany na wstępie Cyrkon – dotąd szerzej nieznany i niezbadany – okazuje się być ulepszoną wersją pocisku Oniks, opracowanego jeszcze w czasach Związku Sowieckiego. Takie są wstępne wyniki badań wraków rakiet, 25 marca zestrzelonych nad Kijowem. Swoistym dziedzictwem Sowietu jest też bezceremonialne traktowanie własnych żołnierzy. Po prawdzie to właśnie ta ludzka masa i jej właściwości – zwłaszcza liczebność i karność na granicy bezwoli – stanowią najbardziej „cudowną” z rosyjskich broni.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Michałowi Strzelcowi, Joannie Marciniak, Andrzejowi Kardasiowi, Arkowi Drygasowi, Jakubowi Łysiakowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu i Monice Rani. A także: Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu,Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu i Mateuszowi Jasinie.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Michałowi Baszyńskiemu, Grzegorzowi Lenzkowskiemu, Adamowi Andrzejowi Jaworskiemu, Czytelnikowi posługującemu się nickiem TGR, Katarzynie Milewskiej, Łukaszowi Podsiadle, Adamowi Halupowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Stefanowi Zatorskiemu, Markowi Bąkowi i Arkadiuszowi Żmudzińskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Paradny T-14 Armata/fot. Wikimedia Commons

Istotne fragmenty tego tekstu znalazły się w linkowanym materiale, który opublikowałem w portalu Interia.pl

Wunderwaffe

Pół roku. Tyle trwa już rosyjsko-ukraińska wojna w pełnoskalowym wymiarze. Pamiętacie te analizy z końca lutego – nie CZY, ale KIEDY padnie Kijów? Rozważania o losie Ukrainy pod rosyjską okupacją? Własne lęki związane z przekonaniem, że niebawem zwycięska armia rosyjska stanie u naszych południowo-wschodnich granic? „Spodziewał się pan, że wojna potrwa tak długo?”, spytała mnie dziś rano prowadząca program informacyjny w jednej z telewizji. Spodziewać to się nie spodziewałem, ale marzyłem o tym, by Ukraina się nie ugięła. A w najgorszym razie, by drogo sprzedała skórę.

I Ukraina przetrwała. Od przekonania, że „zaraz wszystko się skończy” (zwycięstwem Moskwy), doszliśmy do oczywistości, wedle której Ukraina jest i będzie. Niezależna od rosji, pytanie tylko czy i jak poharatana terytorialnie. Dziś jedynie fantaści dalej wieszczą bezwzględne zwycięstwo agresora. Zdumiewające, w jak wielu łbach roi się wizja rosyjskich wunderwaffe – tych wszystkich T-14, Su-57 i innych terminatorów, dotąd „trzymanych w zapasie” (by mniej zaawansowanym sprzętem zużyć ukraińską obronę) – które „wjadą i pozamiatają” Ukraińców. Odświeżyłem sobie niedawno doskonały „Upadek” oraz (nieco naiwną, lecz i tak ciekawą) serię National Geographic „Wielkie konstrukcje III Rzeszy” – jednym z wiodących motywów obu produkcji jest obsesja Adolfa Hitlera dotycząca cudownych broni i ich możliwości. Wódz do samego końca wierzył, że przyniosą mu zwycięstwo. Aż w końcu musiał sobie strzelić w łeb…

Rosja nie posiada wunderwaffe, a wykorzystanie broni jądrowej nie wchodzi w grę. Dlaczego?

Po pierwsze, nie ma pewności, czy jej użycie złamałoby ukraiński opór. Biorąc pod uwagę to, co obserwujemy przez ostatnie pół roku, równie prawdopodobny jest scenariusz jeszcze większej determinacji obrońców.

Po drugie, owa determinacja mogłaby oznaczać przeniesienie wojny na rdzennie rosyjskie terytoria. Jak na razie Ukraińcy stosują zasadę samoograniczania, lecz w obliczu tak bezpardonowej akcji rosjan, mogliby rozkręcić w Federacji kampanię terrorystyczną. Dotychczasowe „pożary” byłyby przy tym przygrywką z placu zabaw. Pragnę zauważyć – podkreślając jednocześnie, że w tym momencie wychodzę ze skóry analityka i wchodzę w rolę pisarza political fiction – że rosja do dziś nie doliczyła się około dwudziestu walizkowych ładunków jądrowych, które przepadły w czasach posowieckiej rozpierduchy. Kto je ma? W „Międzyrzeczu…” (biorąc za punkt wyjścia prawdziwą i przerwaną przez Amerykanów operację naszego wywiadu), założyłem, że trochę tego „dobra” skapnęło nam, Polakom. Ale czy Kreml może wykluczyć, że beneficjantami nie są Ukraińcy? Tak naprawdę putin nie jest dziś niczego pewien, tak bardzo zawiodły go własne służby. A że to paranoik, zapewne wyobraża sobie różne, najdziksze warianty ukraińskiej zemsty. I niech tak zostanie.

Po trzecie, ukraińska odpowiedź zostałaby bez wątpienia wsparta przez Zachód. Jestem przekonany, że zniesiono by wówczas ograniczenia dotyczące wysyłanego Ukrainie uzbrojenia. Do tej pory Zachód (przede wszystkim USA) stosuje strategię „gotowania żaby” – sączy sprzęt w takich ilościach i o takich parametrach, by ukraińska „obróbka” rosjan nie przybrała postaci gwałtownej i spektakularnej katastrofy (patrząc z perspektywy tych drugich). Trwa oswajanie rosyjskich decydentów z niemożnością pokonania Ukrainy, z koniecznością redukcji celów strategicznych operacji. Rozpisana na wiele etapów klęska ma zredukować ryzyko użycia przez agresorów broni jądrowej – tak jak ostatecznie nie użyli jej w Wietnamie systematycznie dożynani Amerykanie. Zyskiem Kremla ma być możliwość wyjścia „z twarzą”, bez ryzyka wewnętrznych buntów, którym sprzyjałoby przekonanie o słabowitej władzy („wycofaliśmy się w geście dobrej woli, bo ta wojna przestała mieć sens”). No więc nagle mogłoby się okazać, że „chrzanić to, jedziemy z gamoniami!” – i doszłoby do gwałtownego wzrostu możliwości ofensywnych Ukrainy.

Czemu – i tu czas na po czwarte – mogłoby towarzyszyć twarde, kinetyczne zaangażowanie się USA w wojnę. Kremlowscy liczą się i z takim ryzykiem, otrzymali już bowiem nieformalne sygnały, że użycie wobec Ukrainy broni jądrowej byłoby przekroczeniem czerwonej linii. Oczywiście, mogą grozić – i grożą – atomową reakcją na „zachodnie zakusy”, ale wiąże się to z perspektywą całkowitego zdewastowania rosji w ramach amerykańskiej retorsji. Pytanie, czy Ukraina warta jest niechybnej zagłady Federacji, ma rzecz jasna retoryczny charakter. I nawet jeśli putin uznałby, że zagra va banque, nie sądzę, by otoczenie było aż tak odważne. Tymczasem wejście do akcji nawet ograniczonego liczbowo i terytorialnie (na przykład zobowiązanego do działań wyłącznie w Ukrainie) amerykańskiego kontyngentu – przede wszystkim lotnictwa – niechybnie zakończyłoby się spektakularną porażką rosyjskich sił zbrojnych. A tego zwykli rosjanie mogliby putinowi nie darować.

Co przywodzi nas do piątego argumentu – reakcji rosyjskiej opinii publicznej. W rosji trwa „medialna obróbka” narodu, zgodnie z którą ukraińska „operacja specjalna” to rozprawa nie tylko z „faszyzującą Ukrainą”, ale i całym wspierającym ją Zachodem. To ich wersja wojny (bez używania słowa „wojna”…) dobra ze złem. Konfliktu, w którym „nasze malcziki sobie radzą!”. Po co więc ta bomba? Jak zracjonalizować „swoim” jej użycie? W rosyjskiej propagandzie niewiele jest logiki, niemniej byłaby to kwadratura koła. Tym bardziej niebezpieczna, że atak jądrowy zrujnowałby inny, niezwykle istotny element narracji, mówiący o „delikatności” rosyjskiej armii. Nam może się to wydawać absurdalne, ale wielu rosjan naprawdę wierzy, że ich żołnierze nie mordują, nie strzelają do cywilnych obiektów, nie grabią, nie gwałcą i generalnie postępują fair play. Przywalenie atomówką średnio pasuje do tego obrazu.

Obrazu budowanego także w międzynarodowym przekazie – tam, gdzie Kremlowi udaje się narzuć wizję Rosji reagującej zbrojnie na prowokacje Zachodu, w szczególności USA. Afryka, część Azji i Ameryki Południowej kibicuje dziś rosjanom nie tyle z sympatii do ich kraju, co z antypatii do Amerykanów. Istotne są rzecz jasna interesy ekonomiczne, co tylko podbija stawkę. Północ i Południe (globu) nie różnią się w zakresie postrzegania broni jądrowej jako ostatecznego argumentu. Moskwie zatem trudno byłoby znaleźć uzasadnienie dla sięgnięcia po atomówkę – to Zachód/Ukraina musiałyby jako pierwsze wykonać jakąś „grubą” akcję. Bez tego rosja straciłaby w oczach sympatyków, co przełożyłoby się na dalszą polityczną i ekonomiczną izolację. Proszę zwrócić uwagę, że istotna baza dla prorosyjskości to antyamerykanizm, postrzeganie Stanów jako kraju imperialistycznego, łatwo sięgającego po przemoc wobec innych. Owa łatwość bierze z poczucia bezkarności, gwarantowanego przez arsenał jądrowy. Którego Amerykanie – to niezwykle ważny element – już raz użyli wobec innego kraju, mordując dziesiątki tysięcy ludzi. Zrzut atomówki na Ukrainę byłby w tej perspektywie wejściem rosji w amerykańskie buty – w czym zawiera się szóste „nie”.

Zatem i ta wunderwaffe pozostanie zapewne poza zasięgiem rosjan.

Skądinąd, płodna jest ta „niemiecka analogia”. Rosja strategicznie przegrywa wojnę w Ukrainie. Jej armia – aspirująca do miana drugiej na świecie – okazała się niezdolna do przeprowadzenia zwycięskiej kampanii przeciw średniej wielkości państwu. Dotkliwie pobita, musiała wycofać się z terenów północnej Ukrainy. Po trzech miesiącach kampanii zdobyła niewielkie obszary w Donbasie („brakującą” połowę obwodu ługańskiego). Wybiła co prawda korytarz na południu, zajmując na początku inwazji jedno (!) obwodowe miasto (Chersoń), ale dziś przerzuciła w ten rejon połowę sił, obawiając się kontrofensywy. Na skutek precyzyjnych ataków ukraińskiej artylerii – w trakcie których niszczone są magazyny amunicji, centra dowodzenia, lotniska i obrona przeciwlotnicza – pozostaje częściowo sparaliżowana, pozbawiona inicjatywy operacyjnej. Od półtora miesiąca nie może się pochwalić żadnymi zdobyczami terytorialnymi – tkwi na pozycjach, zbyt słaba, by atakować (lokalne akcje nie mają większego znaczenia), zbyt silna, by dać się wyprzeć. Jeszcze zbyt silna… Niemniej wciąż jest to armia z licznym arsenałem pozwalającym na ataki rakietowe z dużej odległości, skierowane – niczym niemieckie V-1 i V-2 – na miasta i obiekty cywilne. Te terrorystyczne ostrzały nadal postrzegane są przez rosyjskie dowództwo jako docelowo skuteczne. Prezydent putin – jak Hitler i jego wiara w psychologiczne skutki zgruzowania Londynu – gotów jest zamordować tysiące cywilów, byle tylko rzucić przeciwnika na kolana.

Jutro, w święto niepodległości Ukrainy, należy spodziewać się zmasowanych ataków.

—–

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Nz. Próbna eksplozja jądrowa/fot. domena publiczna